,, A tyle chciałem z siebie dać- nie zdążyłem..." cz 23 OSTATNIA

,, A tyle chciałem z siebie dać- nie zdążyłem..." cz 23 OSTATNIA,, Pradzieje ludzkości rozpoczęły się w momencie pojawienia się człowieka na Ziemi przed około 3 milionami lat, na przełomie trzeciorzędu i czwartorzędu, u zarania plejstocenu’’
,, Pradzieje człowieka’’ Josef Wolf I Zdenek Burian, 1982

Rozdział 23
Teraz jestem w domu

          W końcu po tych wszystkich tyradach ojca los się do mnie uśmiechnął i doczekałem dnia swojej Pierwszej Komunii Świętej. Mamusia jak zwykle kochana załatwiła mi strój do kościoła, abym nie odróżniał się od rówieśników. Nie ważne, że spodnie i mankiety od garnituru były nieco przykrótkie. Najważniejsze, że miałem ten strój i że załatwiła mi go mama. Później od Anki dowiedziałem się, że mama dała za niego nasze dwie młode kury, które znosiły największe jajka. Nie potrafiłem opisać jak bardzo byłem jej wdzięczny, choć pewnie ojciec srogo nam za nie odpłaci, ale póki, co nie chciałem o tym myśleć. Dzisiaj miał być mój najważniejszy dzień w życiu, dzięki któremu miałem być bliżej Boga. Byłem niemal pewny, że gdy tylko przyjmę Pana Jezusa do serca, to on zrobi wszystko, aby odmienić nas los. Głęboko w to wierzyłem. I mama też.
          W kościele prawie przez całą mszę dodatkowo modliłem się o spokój w naszym domu. Prosiłem też Boga o to, aby nie zabrakło nam jedzenia na każdy dzień i o to, aby radosny uśmiech mamy rozświetlał nam każdy dzień. Wręcz błagałem go, aby sprawił, że ojciec się zmieni, albo żeby, chociaż przestał bić mamę, bo ona była taka delikatna i chwilami bałem się, aby nie rozpadła mi się na kawałki, bo nie będę umiał jej poskładać.  
          Prosiłem też o zdrowie dla babci i siłę dla Ani, by każdego dnia mogła stawiać mu czoło i w końcu pokazać, że to, co on robi jest złe i niedobre, i że jeśli się nie zmieni to Bóg go ukaże w nieprzewidziany dla niego sposób.  Dla siebie poprosiłem o ochronę przed ojcem dla mamy, bo ja nie chciałem nic, tylko żeby ojciec jej nie bił i żeby była szczęśliwa, bo na to zasługiwała.
          Potem przyjąłem swój pierwszy opłatek szczycąc się faktem, że odtąd jestem prawdziwym katolikiem i moje kontakty z Bogiem będą znacznie bliższe niż przed Pierwszą Komunią Świętą.  
          Zaraz po wyjściu z Kościoła wszyscy poszliśmy do domu, gdzie zebrali się nasi sąsiedzi, moi chrzestni i rodzice. Ojciec był w wyjątkowo dobrym nastroju, gdyż każdy z przybyłych gości składał mi życzenia, a ojciec z uśmiechem na twarzy odbierał mi koperty mówiąc głośno, że później mi odda, a na ucho szepcząc, żebym o nich zapomniał, bo bardzo się wykosztował i jestem mu dłużny to, co dostaję. Nie było to za grosz sprawiedliwe, bo ojciec złamanego pieniążka nie dołożył do przygotowań i nawet sekundy czasu nie poświęcił, a teraz zabierał mi moje prezenty mówiąc, że mu się należą. Zły byłem na to, bo mamie chciałem dąć połowę, a drugą połowę chciałem już składać na mój nowy dom, który chciałem pobudować, ale jak widać to nie był jeszcze mój czas.
          O nie. Przepraszam, ojciec przyczynił się do mojej Komunii zabijając jedną z naszych świń razem z sąsiadem, z czego zrobili kiełbasę, kaszanki i trochę salcesonu, który ojciec uwielbiał. To wszystko była ich zasługą, ale i tak nie tak wielką, żeby mi wszystko, co do grosza zabierać nie dając z tego nic mamie. Nie było to sprawiedliwe, ale z drugiej strony to, co w moim życiu sprawiedliwe było? Otóż nic, więc jak zwykle pogodziłem się z tym.
          Sąsiedzi byli zadowoleni z jedzenia, które przygotowała mama. Uczta była na całego, lecz tylko ja z mamą musiałem być na posłanki ojca. Jak zwykle zresztą.  
          Z prezentów nijak byłem zadowolony, bo gdy tylko każdy z gości nie wręczył mi niczego, co mógłbym zjeść, ani z czego mógłbym się ucieszyć, bo każdy dał mi pieniądze, które zabrał mi ojciec, moja radość z Pierwszej Komunii Świętej nieznacznie zaczęła słabnąć. Przyznam się, że liczyłem choćby na czekoladę, nie wspominając o rowerze, który każdy z moich kolegów dostał, więc byłem z tego powodu trochę smutny. Nie musiał to być przecież jakiś ekstra rower. Mógł być to nawet przechodzony rower, nawet poniszczony, abym tylko mógł na niego wsiąść i się nim przejechać wiedząc, że jest tylko mój, ale nie dostałem nawet tego. Prawie ze łzami w oczach donosiłem do stołu bimber, albo mięso, choć sam fakt, że na mojej Komunii jest stół pełen jedzenia nie napawał mnie optymizmem. Co mi po tym, skoro nawet nie było mi wolno do niego zasiąść. Z zaciśniętym gardłem słuchałem ojca, który żalił się ludziom, że ma syna niedojdę, który nie dosyć, że nie pomaga mu w obowiązkach gospodarskich, to jeszcze go nie słucha. Mówił, że cały dom i zwierzaki ma na głowie, a tym samym obrażał też mamę, która to robiła wszystko, aby dom lśnił czystością. Nawet Anka z babcią nieraz też sprzątały, więc i ich dumę zakopał w piach. A ludzie? Słuchali go z zapartym tchem współczująco poklepując po ramieniu.
          - Nie dosyć, że utytłany wracam z roboty, to jeszcze zaraz gnam do tych moich zwierząt, które to ino mnie zobaczą to już wystawiają swoje łby wiedząc, że idzie do nich wybawienie z głodu- mówił, a mnie serce skakało ze złości, bo to same kłamstwa były. Co prawda zwierzęta podchodziły do siatek, ale gdy tylko zauważały, że stoi tam ojciec to zaraz chowały się po kątach z obawy, że i im wyrządzi jakąś krzywdę.
          - No i wcześniutko muszę wstawać, aby w piecu napalić, bo inaczej to by zimno w chałupie było i moja żoneczka by zmarzła, a do tego dopuścić nie mogę- gadał zmyślając historię za historyjką, a ja prawie wychodziłem ze skóry. No myślałem, że oszaleję! To były kłamstwa! Same najgorsze i najbardziej mnie z mamą uwłaczające kłamstwa, które tak lekko i z precyzją wychodziły z jego ust. Oj jak bardzo chciało mi się krzyczeć! Bo przecież to ja, co rano, a była to przeważnie czwarta trzydzieści wstawałem i paliłem w kopciuchu, by każdy, co rano wstanie mógł siedzieć przy ogrzanym stole i pić gorącą herbatę! To ja biegłem do parnika, aby rozpalić pod nim ogień i uparować ziemniaki, by zwierzyna nasza miała co jeść! To ja zbierałem jajka od naszych kur, co ojciec poucinał im po jednym pazurku w ataku szału! To ja! To ja! To ja! Musiałem to wszystko robić szybko, by zdążyć jeszcze na autobus do szkoły. Jakim więc prawem mnie tak obrażał i krzywdził jednocześnie? Dlaczego tak kłamał tym ludziom, a oni ze współczuciem na niego patrzyli ofiarowując tym samym groźne i poniżające spojrzenia w moim kierunku. Jak on mógł? Czy aż tak mu było z nami źle? Czy aż takie katusze z nami przechodził robiąc przecież przez całe dnie tylko to, na co miał ochotę? Czyżby najzwyczajniej w świecie tak po prostu nas nie kochał?
          Nie mogłem dłużej słuchać tych obelg pod moim i mamy adresem, więc poszedłem do obory i patrząc w zapajęczynione okno na mój wymarzony świat zwyczajnie się rozpłakałem. Stałem tam tak aż do samego wieczora wsłuchując się w dziwne pulsowanie na moim przegubie, które sygnalizowało, że to coś rosło, a ja ze swoją bezsilnością nijak mogłem to powstrzymać. Kolejny raz uświadomiłem sobie, jaki jestem bezradny w tym świecie. Nie miałem wpływu dosłownie na nic. Byłem tylko nic nieznaczącym dzieckiem w całym tym wielkim świecie, które miało nadzieje, że gdy dorośnie pokaże się światu z jak najlepszej strony ofiarowując swojej rodzinie rąbek nieba i wszystko to, czego sam w życiu nie miałem.
          Gdy moje burczenie w brzuch zaczęło wywoływać skurcze w żołądku postanowiłem wyjść z obory w nadziei, że jeszcze coś do mnie zostało do jedzenia. Był już prawie wieczór, a mama sprzątała ze stołu po zakończonej imprezie. Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu sylwetki ojca, jednak nigdzie go nie było. Wyszedłem więc z ukrycia i zaraz pomaszerowałem do mamy pomagając jej w porządkach, które to podobno tylko ojciec umiał robić. Tłumiąc w sobie okropną złość na niego wziąłem kawałek kiełbasy i kromkę chleba ze smakiem pochłaniając je do cna i to szybko, abym jeszcze zdążył przed karcącym wzrokiem ojca. Skupiając się na jedzeniu nie zauważyłem napitego ojca, który prawie bezszelestnie się do mnie podkradł bijąc mnie w plecy pięścią i krzycząc, że jem coś, na co nie zasłużyłem.
          - Jesteś bezdusznym szczeniakiem, który tylko patrzy, aby zjeść to, co najlepsze nie zostawiając nic naszej rodzinie! Niech ci ta kiełbasa w gardle stanie popaprańcu bez serca! Słyszysz?- Darł się trzymając mnie za łachmany i zaciągając na ulicę. Rzucił mnie na ziemie i kopnął z całych sił w przedramię, gdzie była moja duża sina kulka, która teraz bolała tak jakby wewnątrz rozsadzała mnie petarda odrywając kawałki mojego ciała na boki. Czułem jakby zdzierano ze mnie skórę z ręki, a dodatkowy kopniak w brzuch był tego zwieńczeniem. Nie miałem pojęcia jak z takim cierpiącym ciałem wstałem i uciekając przed innymi ciosami schowałem się na starym przystanku, który był niedaleko mojego domu.
          - I żebym cię tej nocy tu nie widział darmozjadzie pieprzony, bo inaczej wtedy będę z tobą rozmawiał!- Krzyknął i wszedł do naszego podwórka.
          - Za co to wszystko... - Powiedziałem do siebie ciężko dysząc, bo ból rozsadzał całe moje ciało. Najbardziej bolały mnie plecy, bo ręka stała się teraz jakby normalna, choć nie zaglądałem pod rękaw garnituru. Wiem tylko, że gdzieś zniknęła ta górka zastępując to miejsce ogromną falą ciepła. Być może tak właśnie się goiło, więc uśmiechnąłem się w duchu do siebie.  
          Przeczekując na przystanku jakiś czas, co chwila zerkałem na drogę czy nie widać gdzieś ojca. Pewnie spał, bo gdy mrok opadł na ziemię dzieciaki sąsiadów, na których też zerkałem właśnie zaprowadzali swoje nowe rowery do garaży, lub obór ciesząc się ze swoich pierwszokomunijnych prezentów. Patrząc na nich niemal zdawało mi się, że czuję w sercu ich radość i szczęście, których to uczuć zabrakło do mnie w moim domu. Ze smutkiem przymknąłem na trochę swoje powieki, aby oczyma wyobraźni zobaczyć siebie na swoim rowerze, lecz z jakiegoś powodu nic takiego mi nie wychodziło. Zamykając oczy zobaczyłem tylko ciemność, wiec otworzyłem je, aby spróbować dojść do domu i zobaczyć, czy mogę już wrócić. Być może w domu ojciec obdarzy mnie kolejnymi falami ciosów. Trudno. Widocznie taki już mój los. Nie mogłem jednak pozwolić, aby ten sam los spotkał moją mamę, wiec podniosłem się i z zadziwiającą lekkością zacząłem kroczyć w stronę domu.
          Po paru krokach zacząłem dziękować Bogu, że wysłuchał moje prośby i zabrał ze mnie ciężar bólu, którego już nie czułem. Wiedziałem, że Bóg mnie jednak kocha i przynajmniej on zrobił coś dla mnie, nie licząc mamy, którą kochałem najbardziej. Teraz byłem nawet pewny, że wytrzymam te wszystkie inne ciosy od ojca, które jak zwykle padną z zaskoczenia i przetrzymam je dla mamy. Wszystko jedno czy mnie będzie bił, byleby tylko móc znów wtulić się w ramiona mamusi i poczuć jej miłość, którą mnie otacza.
          Jakie zdziwienie mnie ogarnęło, gdy dochodząc do drzwi okazało się, że są zamknięte na klucz! Zacząłem, więc szarpać za nie raz po raz, ale nikt nawet mnie nie usłyszał. Przytłoczyłem, więc starą beczkę pod kuchenne okno, gdzie świeciła nasza olejna lampa i dostrzegłem mamę siedzącą przy stole z ojcem, a w oddali za uchylonymi drzwiami Ankę leżącą w łóżku z babcią, która była odwrócona do niej plecami, a Anka patrzyła wprost. Szybko pomyślałem, że pewnie nie usłyszeli moich waleń w drzwi, więc zacząłem teraz pukać w kuchenne okno. Pukałem po trzy razy, aby lepiej im było mnie usłyszeć. Nic. Żadnej reakcji. Mama nadal słuchała tego, co mówił ojciec, lecz dostrzegłem wzrok Anki, który patrzył właśnie na mnie, czyli w okno. Zacząłem, więc teraz już desperacko walić pięścią, lecz ona jakby mnie nie widząc odwróciła się nagle plecami obejmując babcię w pasie. Zacząłem, więc uderzać w szybę jeszcze głośniej już dwoma rękami, ale nawet mama nie podniosła na mnie wzroku. Ojciec, co jakiś czas uderzał pięścią w stół, a mama ze łzami w oczach patrzyła na niego błagalnie. Nagle ojciec złapał ją za włosy i chwiejnym krokiem zaprowadził ją do swojego pokoju. Wystraszony zeskoczyłem z beczki i szybko przeturlałem ją pod okno do ich sypialni, gdzie teraz paliło się światło. Zdążyłem zauważyć jak mocno targnął nią o ścianę, a potem na łóżko. Patrzyłem jak okłada jej ciało pięściami. Nie tracąc czasu waliłem wtedy w szybę z całych sił gotów nawet ją zbić, byleby tylko uratować mamę od tych ciosów. Nie mogłem pozwolić, aby ojciec tak ją krzywdził, bo z pewnością jak zawsze nic złego nie zrobiła. A już na pewno nic tak złego, żeby tak ją traktować.
          - Mamo!- Krzyczałem, lecz ona mnie nie słyszała, bo ciosy nadchodziły znienacka to w głowę, to w brzuch i nawet w piersi, gdzie wiadomo, że to najczulszy punkt kobiety. Słyszałem też jak krzyczała i wołała, aby tego nie robił. Mówiła, że zrobi dla niego wszystko, aby tylko wpuścił mnie do domu. Boże! Ona nawet w takim bólu i cierpieniach myślała wtedy o mnie! Nie o sobie, tylko o mnie! Boże, jak ja bardzo ją za to kochałem!  
          Krzyki mamy dodały mi motywacji i teraz stojąc na beczce, która trochę się kolebała waliłem już z całych sił w okno, które nawet na moment nie zamierzało wpuścić mnie do środka. W końcu nagle ojciec przestał bić mamę i łapiąc ją za rękę zwalił ją z łóżka sam się na nim kładąc. Nie mogłem w to uwierzyć! Nieprzerwanie waliłem mocniej i mocniej, a on jak gdyby nigdy nic nakrył się pierzyną zostawiając mamę na podłodze.  
          - Mamo!- Krzyczałem, gdy nagle ktoś złapał mnie za kostkę. Odwróciłem się odruchowo wystraszony obrotem spraw, gdy nagle przed moimi oczami ukazała się mama.
          - Choć synku, już dobrze- powiedziała, a ja patrzyłem na nią nie wiedząc jakim cudem tak szybko znalazła się u mojego boku.
          - Mama? Ale, ale jak? Jak udało ci się uciec od ojca? Czyżbyś znalazła w sobie tyle siły, aby mu się przeciwstawić?
          - Choć skarbie- powiedziała mama nie mając na sobie nawet zadrapania.
          Zszedłem posłusznie z beczki przytrzymany jej rękami i opadając na ziemię wtuliłem się w jej ramiona.
          - Mama- powiedziałem i wreszcie poczułem się bezpiecznie.
          - Choć synku. Tutaj jest troszkę zimno. Poszukajmy sobie czegoś cieplejszego, dobrze?
          - Dobrze mamusiu. Z tobą pójdę nawet na koniec świata- powiedziałem, na co mama tylko się uśmiechnęła.- Tak bardzo cię kocham mamo.  
          - Ja ciebie też synku.
          - Mamusiu, ucieknijmy stąd jak najdalej. Nie chcę żeby ojciec tak bardzo nas krzywdził- prosiłem ją płacząc.
          - Już nie będzie, obiecuję. Teraz jesteśmy bezpieczni.
          Mama złapała mnie za rękę i wyprowadziła na ulicę. Nagle zrobiło się jasno i uświadomiłem sobie, że stoimy przed domem z moich marzeń. Dom był pięknie ogrodzony nowiutką siatką pomalowaną na mój ulubiony zielony kolor- nadziei, a zaraz za domem rósł piękny młody lasek troszeczkę większy ode mnie. Z boku lasku rosły wielkie brzeziny jakby były naszymi strażnikami i miały nas chronić od złego. Wszystko wokół było zielone, a wróbelki pięknie ćwierkały nad naszymi głowami. Z boku ogrodzenia chodziło mnóstwo kur i kurczaczków i żadnej z nich nie brakowało ani jednego pazurka. Były całe i zdrowe.  
          Malutki piesek przybiegł mi pod nogi.
          - Ma na imię Sara- powiedziała mama radośnie również głaskając ją pod bródką, z czego psinka wyglądała na zadowoloną.
          Nie mogłem uwierzyć, że moje marzenia naprawdę się spełniły! Mamusia złapała mnie za rękę i zaprowadziła do zieloniutkiego domu, który odtąd miał być naszym wspólnym. Otwierając drzwi ujrzałem na podeście piękny niebieściutki składak.  
          - W życiu nie widziałem wspanialszego roweru mamo!- Wykrzyczałem radośnie i zaraz podbiegłem do mojego wymarzonego roweru, który miał być tylko mój.
          - Jest tylko twój kochanie- powiedziała mama posyłając mi ten swój najwspanialszy uśmiech na świecie i ciesząc się ze mną jak dziecko.
          - Jesteś najcudowniejszą mamą na świecie- wyszeptałem i zostawiając rower znów wtuliłem się w jej spódnicę.
          - Wiem, synku wiem.
          A jednak Bóg wysłuchał moich próśb. Nie zostawił mnie samego sobie, a nawet ofiarował mi moje marzenia wraz z mamą, całą i zdrową. Ofiarował mi wszystko, co chciałem, tylko zamiast Mojego Anioła była ze mną mama...



                      Epilog

Książka ta jest tylko i wyłącznie moim wymysłem. Podobieństwo do osób rzeczywistych jest zupełnie przypadkowe.
Pisząc ją chciałam uzmysłowić nie jednemu człowiekowi jak zwykły klaps dany małemu jeszcze dziecku może przypieczętować coraz to większe fale uderzeń z naszej strony. Pamiętajmy, że bicie wcale nie pomaga w życiu, ani nie rozwiązuje żadnych problemów. Osoba bita zaczyna bać się świata, przez co w dalszym życiu nie potrafi obdarzyć nikogo zaufaniem. Takie osoby starają się uciekać przed światem, bo życie kojarzy im się tylko z uderzeniami, bólem i cierpieniem. Często też bywa, że osoba bita w dzieciństwie nie potrafi inaczej rozwiązywać swoich problemów, jak tylko właśnie przemocą ukazaną im w dzieciństwie. Dlatego zastanówmy się, czy nie lepiej porozmawiać z dzieckiem, zanim sięgniemy do bardziej drastycznych środków.
Zadajcie sobie pytanie, czy ja chciałbym być bity?
Jeśli nie, to, dlaczego właśnie to robię?



Od autorki

Najserdeczniej pragnę podziękować mojemu mężowi Marcinowi, za to, że jako pierwszy zachęcił mnie do pisania książek. I nie można też pominąć faktu, że dał mi fantastyczne dzieci: Damiana, Sandrę i Fabianka, które są zdrowe i szczęśliwe. To jego zasługa, gdyż gdyby nie On- mój mąż, nie byłoby ich na świecie. Rozświetlacie moje życie, pamiętajcie o tym nawet wtedy, gdy już mnie nie będzie.
Drugimi osobami, do których mam specjalne podejście są właśnie moi kuzyni z Łodzi, Beata i Darek, którzy jako jedyni podtrzymali we mnie ducha pisarza, którym mam nadzieję, że być może kiedyś zostanę. A jeśli tak, to pamiętajcie, że wszystkie moje pierwsze książki zawsze powędrują najpierw do Was! W końcu to Wy pierwsi czytaliście moje wypociny i pokazywaliście mi błędy, których nie byłam w stanie zobaczyć sama.
Serdeczne wam za to dzięki!
I na koniec dziękuję Tobie, drogi czytelniku, że zechciałeś wziąć tą książkę w ręce i dobrnąłeś do końca. Bez Ciebie, nic nie warte jest moje pisanie.
Z uszanowaniem

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i obyczajowe, użyła 3663 słów i 19071 znaków.

Dodaj komentarz