Kilka dni naszego życia cz.5

- Powinienem ją zdjąć ? - zapytałem Kelly i Dom o głowę jelenia.

Dziewczyny przytaknęły. Głowa była zdecydowanie prawdziwa. Śmierdziała zgnilizną, miała wyłupane oczy i była pozbawiona wielu części, które przeszkadzałyby ją założyć. Ktokolwiek zabił to zwierzę i odciął mu głowę, bardzo się natrudził żeby móc ją przyodziać.  
Gdy pociągnąłem za głowę zauważyłem, że jest ona przyszyta do szyi mężczyzny. Pociągnąłem więc jeszcze raz zdecydowanym ruchem, rozrywając szwy.  

- O mój Boże...- powiedziała Dom, gdy zobaczyła twarz człowieka.  

Była ona zdeformowana i okaleczona. Nie można było więc określić kim był ów człowiek ani ile miał lat.  

- Paskudna, szpetna morda... - Kelly powiedziała po czym zwymiotowała.  
- Chyba został uduszony. Widać ślady na szyi. - stwierdziłem.  
- Jak myślicie...kto go zabił ? - zapytała przerażona Dom.
- A kto to wie ? Lepiej żebyśmy go nie spotkali. - odpowiedziała Kell.  
- Zastanówmy się...jeśli wilk zaatakował Adama, a tu był jeleń to musi być ich więcej. Nie zabiłby tak po prostu swojego kolegi od zbrodni. - próbowałem łączyć fakty.  
- Więc zabili go inni tacy jak on ? - Kelly była ciekawa o co chodzi równie mocno jak ja.  
- Albo ktoś go zaatakował w samoobronie. Wilk miał hak...jeśli mam rację to gdzieś na polanie powinna leżeć broń jelenia. - domyślałem się.  

Zaczęliśmy szukać jakiegokolwiek narzędzia, które potwierdziłoby, że jeleń został zamordowany w samoobronie. Jaki niewinny człowiek nosiłby głowę jelenia na swojej ? Po prawie godzinie Kelly znalazła tasak.  

- To nic nie potwierdza. Równie dobrze mógł się pokłócić z wilkiem i tamten go udusił. - zwątpiła Kells.
- Powinniśmy przeszukać resztę lasu. - powiedziała Dom.
- Nie dziś. Za kilka godzin zacznie się ściemniać, lepiej nie ryzykować. - odpowiedziałem.  

Ciało faceta-jelenia przeniosłem w inne miejsce, a w miejscu, w którym leżał zostawiłem maczetę, na wszelki wypadek gdyby mordercą byli jedni z nich. Liczyłem na to, że gdy nie znajdą ciała, a jedynie broń przestraszą się i to w jakiś sposób ich zatrzyma.  

W tym czasie Katherine próbowała dogonić Dolly. Ta biegła przed siebie myśląc tylko o języku, który znalazła w kanapce.  

- Dolly ! Proszę stój ! Porozmawiajmy ! - krzyczała najgłośniej jak potrafiła Kath.  

Ale Dolly była w amoku. Spanikowana biegła, a świat wokół niej wirował. Wtedy to się stało...pisk opon i huk. Dolly wybiegła na ulicę na czerwonych światłach, gdy nadjeżdżał samochód ciężarowy. Ludzie zbiegli się wokół niej.  

- Zadzwońcie na pogotowie ! - ktoś krzyczał.  
- Kierowca uciekł ! - krzyczał ktoś inny.  

Katherine obserwowała zdarzenie z daleka. Dobiegła do miejsca wypadku dzwoniąc po karetkę. Widziała jak kierowca wysiadł z samochodu i wbiegł do parku. Gdy doleciała do przyjaciółki sprawdziła puls. Serce Dolly stanęło.  
- Czy jest tu jakiś lekarz ?! Proszę Dolly nie umieraj, proszę ! – krzyczała zrozpaczona Kath, która rozpoczęła resuscytację.  
Po dłuższej chwili i wielu akcjach ratunkowych Kath, Dolls zaczęła oddychać. Do przyjazdu pogotowia leżała w pozycji bezpiecznej, tak jak ją położyła Katherine. Po kilku minutach przyjechały policja oraz służby medyczne i zabrały Dolly do szpitala. Policjanci zaś skupili się na samochodzie, który uderzył dziewczynę. Gdy otworzyli ciężarówkę dokonali przerażającego odkrycia. W środku znajdowały się ciała martwych zwierząt z odrąbanymi głowami.  
Katherine wiedziała, że to nie był wypadek...ale jak to możliwe, że wiedzieli, że Dolls będzie akurat tędy biec ?  

W szkole policja przesłuchiwała po kolei każdego z naszej klasy na temat zaginięcia Sandry. Trwało to ponad dwie godziny. Nikt nic nie wiedział. Wtedy przyszedł wychowawca...

- Właśnie dostałem wiadomość, że wasza koleżanka Dolly miała wypadek. Potrącił ją samochód...

Nicole i Marthin spojrzały na siebie ogromnymi oczami. W  ich głowach krążyły najczarniejsze myśli. Marthin od razu dostała ataku paniki.

- Myślisz, że to oni? Bractwo samobójców? Ale jak to możliwe? Trzeba zadzwonić do Kath. Zadzwonisz do Kath? - Marthin zarzucała Nicole pytaniami.  
- Przestań! Uspokój się! Nic jeszcze nie wiemy. Przestań panikować! - Nicole rozzłościło zachowanie przyjaciółki. - Trzeba myśleć racjonalnie. Dzwoń do Kath, ja idę po samochód i jedziemy do szpitala sprawdzić co się dokładnie stało. - dodała.
- Ok...ok, masz rację. - przytakiwała Marthin.  

Kiedy dziewczyny dyskutowały co zrobić, Kath wyruszyła w stronę, którą pobiegł kierowca samochodu. Gdy szła jedną z najmniej obleganych przez ludzi alejek zauważyła na barierce coś znajomego. Wisiała tam złota bransoletka. Taką jaką miała Veronica...w dniu swojej śmierci i tą, którą widziała na ręce w jeziorze.  
Kath zakręciło się w głowie. Wszystkie wspomnienia znowu wróciły.  

To było dwa lata wcześniej. Katherine i jej najlepsza przyjaciółka wraz ze swoim chłopakiem poszli do klubu. Była sobota, wiał mocny wiatr, ale nie przeszkadzało im to w imprezie.  
Dziewczyny znały się od małego i powierzały sobie wszystkie sekrety. Veronica była jednak dominatorką i często manipulowała Kath. Tamtego dnia wypiły ogromną ilość alkoholu...zbyt ogromną. Chłopak Veronici upił się tak bardzo, że koledzy odprowadzili go do domu przed końcem imprezy. Dziewczyny zostały i piły ile tylko mogły. W końcu, po zakończeniu imprezy, wyszły z chłopakiem, z którym Ver flirtowała całą imprezę.  

- Nie uważasz, że twój chłopak będzie zły? - Kath miała wyrzuty sumienia przez przyjaciółkę. Przyjaźniła się też z jej chłopakiem. To nie pierwszy raz kiedy ta go zdradzała.  
- Wiesz gdzie to mam? - powiedziała z pogardą do Katherine. - Gdyby się nie uchlał jak świnia to byłby tu zamiast Ciebie. - zwróciła się do chłopaka, który całował ją po szyi.  
- Idę do domu. - burknęła Kath.  
- Beze mnie? - odpowiedziała jakby roześmiana Veronica, po czym zaczęła się śmiać.  

Była niespokojna noc. Wiatr wiał coraz silniej. Do domu Kath szło się przez most nad szeroką rzeką przepływającą przez Canonby. Nikogo nie było. Dziewczyna podeszła do brzegu mostu i patrzyła jak fale uderzają o brzeg. Z daleka dochodziły grzmoty.  
- Burza...- pomyślała. Chciała płakać, ale nie była w stanie. Wszystko wokół wirowało przez zbyt dużą ilość alkoholu wypitą na imprezie.  
Nagle znikąd pojawiła się Veronica. Stanęła naprzeciwko Kath i patrzyła na nią z żałością.  


- Kochasz go. Prawda ? - zapytała V. tonem jakby rozumiała Katherine.  
- Ja...kocham was obu. Jesteś dla mnie jak siostra. - odpowiedziała ze łzami w oczach K.
- Ale jego nie kochasz jak brata. Kochasz go jak chłopaka i chciałabyś go mieć, ale zgadnij co...nie masz. Jest mój, bo chociaż byłabym najgorsza jaka mogę być...to wciąż będę lepsza od ciebie. - powiedziała Ver podchodząc do Katherine.  

Złapała ją za ręce i pchała w stronę niezabezpieczonego miejsca na moście. Był on bardzo wysoki, a upadek z niego oznaczałby śmierć...zwłaszcza przy takiej pogodzie.  

- Veronica co ty robisz ?! - spanikowana i słaba Kath próbowała się bronić ledwo stojąc na nogach.  
- Nie będę czekała, aż zrozumiesz, że ja jestem lepsza. Zabije cię. Kąpiel po tylu latach dobrze ci zrobi brudna szmato. - krzyczała Veronica pchając i dusząc Katherine.  

Wiatr wiał tak mocno, że fale dotykały prawie zwisających z mostu długich włosów Kath. Patrzyła jak jej przyjaciółka ją dusi i spycha. Wtedy zauważyła bransoletkę na ręce Ver, którą zerwała po czym uderzyła nią napastniczkę w oko. Wykorzystała chwilę nieuwagi i przerzuciła ją przez siebie wprost do rwącej rzeki. Ta wydała z siebie tylko okrzyk po czym jej głos zagłuszyły fale.  
Rozpłakała się. Leżała wpatrzona w rzekę i powtarzała:  

- Co ja zrobiłam...co ja zrobiłam... ?!

Wichura nie ustawała. Zimny deszcz sprawił, że Katherine wytrzeźwiała leżąc na zimnym betonowym moście.  
Po kilku minutach przestała płakać. Obejrzała się wokół. Nikogo nie było. Złapała za bransoletkę Veronici i rzuciła ją do rzeki.  
Po odnalezieniu ciała przez policję, która uznała, że Ver poślizgnęła się i wpadła do rzeki po czym przez alkohol nie zdołała się uratować, Kath była największym wsparciem dla jej chłopaka. Po jakimś czasie gdy żałoba minęła zbliżyli się do siebie i zakochali w sobie. Tak właśnie ona i Norman zostali parą.  

Kath usiadła na ławce, gdy trzymała bransoletkę i przypominała sobie wydarzenia z przeszłości. Wiedziała przecież, że jej była przyjaciółka jest martwa. Widziała ją w trumnie i była na pogrzebie. Niemożliwe więc, że to ona. Ktoś więc musiał widzieć całe zajście...ale skoro tak, to dlaczego mści się na niej, jeśli to Ver ją zaatakowała pierwsza.  
Zadzwonił telefon. Nicole i Marthin dotarły do szpitala. Stan Dolly był stabilny, lecz spała i nie można było z nią porozmawiać. Kath nie pojechała do nich. Wróciła do domu i rozmyślała kto miałby interes w tym, żeby jej zaszkodzić. Jeśli to jednak bractwo, o którym mówiła Dolls to skąd to wszystko wiedzą...Wieczorem była umówiona na oglądanie filmu z Normanem. Po tych wszystkich wspominkach, jakby specjalnie, aby dopiec martwej Ver, nie odwołała spotkania.  

W tym czasie Camil, który nie wiedział o wypadku Dolly, bo wyszedł ze szkoły (zaraz po tym jak wybiegła) do lekarza, czekał w galerii na ukochaną. W końcu po prawie godzinie czekania zadzwonił do Marthin i dowiedział się o wypadku. Od razu wyruszył do szpitala. Na miejscu dowiedział się, że Dolly jest już przytomna i można do niej wejść.  
Była podłączona do aparatury i słaba. Gdy Camil zobaczył ją w takim stanie ugięły się pod nim nogi.  

- Hej piękna...co się stało ?- zapytał chociaż wiedział. Chciał pokazać, że bardzo się martwi.
- Jak widać...jestem ofermą i tchórzem. - cicho odpowiedziała.  
- Znam cię i nie jesteś ani jednym ani drugim. Jesteś bardzo odważna. Od kiedy wypadek to tchórzostwo ? - pocieszał ją.

Dolly przemilczała. Spojrzała na niego po czym załzawiły jej oczy.  

- Chyba, że przed czymś uciekałaś...- domyślił się Camil.  
- Nie uciekałam...znalazłam język w mojej kanapce. - bezradnie i prawie płacząco odpowiedziała.  
- Język...ludzki? - dociekał.
- Nie wiem. Nie przyglądałam się za długo. Wyrzuciłam to do kosza i wybiegłam ze szkoły...

Opowiedziała Camilowi także o sytuacji z dziewczynami i o tym jak bardzo się boi.

- Zajmę się tym. Dowiem się wszystkiego i nie pozwolę cię skrzywdzić. - Camil powiedział ściskając obiema rękami dłoń Dolls.
- Nieciekawa pierwsza randka...- dziewczyna zażartowała.

Camil się zaśmiał. Spojrzał Dolly w oczy i z uśmiechem odpowiedział -
- Dla mnie każda chwila z tobą jest idealna. -  po czym pocałował ją w czoło.  

- Co za dzień...- powiedziała Nicole do Agathy, gdy spacerowały po parku.  
- Miałaś równie męczący co ja ? - zapytała.
- Gdybyś tylko wiedziała...- Nic lekko się uśmiechnęła.  
- To mi powiedz. - Agath podłapała temat.
- Lepiej dla ciebie i dla mnie, żebyś w to nie wchodziła...
- Jestem lesbijką. - nagle przerwała jej Agath. - Mówię to nie dlatego, że oczekuje czegoś. Po prostu chcę żebyś wiedziała. - dopowiedziała.
- Ja...też. - cicho powiedziała Nicole i opuściła głowę, którą łapiąc za podbródek, podniosła do góry Agath.  
- Pocałuj mnie...jeśli chcesz. - uśmiechnęła się Agath.  

Powiedziała to z lekkim śmiechem w głosie, który tak kochała Nic.  
Po chwili Nicole niepewnie przybliżyła swoje usta do jej. To był ich pierwszy pocałunek. Nie tylko wspólny, ale także dla każdej z nich. Nigdy wcześniej nie miały, a tym bardziej nie całowały innej dziewczyny.  

Był wczesny wieczór. Ja, Kells i Dom po krótkiej przechadzce po lesie wracaliśmy do domu. Nagle na drodze zauważyłem coś dziwnego. Zatrzymałem samochód, ale nie wysiedliśmy z niego.

- Czy to noga?! - zapytała przerażona Dom.  
- Trzeba ją stąd wziąć. To znak dla nas żebyśmy nie wracali. Wiedzą, że tu jesteśmy. - powiedziała Kelly.
- Nie weźmiemy jej. Nie będziemy robić tak jak chcą. - odpowiedziałem, po czym wycofałem i wyminąłem członek ludzkiego ciała, który nie zrobił na mnie już wrażenia.  

Następnego dnia w szkole zjawili się prawie wszyscy oprócz Dolly i Adama, którzy wciąż leżeli w szpitalu oraz Toma czuwającego przy przyjacielu. Trwała druga lekcja. Wcześniej dowiedziałem się o wypadku Dolls i o zaginięciu Sandry. Nie chciałem się wtedy zastanawiać nad tym kto to za tym stoi. Nie wiedziałem zresztą jeszcze o wszystkich rzeczach, które przeżyły Kath, Marthin, Nicole i Dolly.  
Nagle do klasy wszedł mężczyzna w mundurze. Policjant poważnym głosem przywitał nas i nauczycielkę. Stanął i zaczął monolog:

- W imieniu Komendy Policji Miejskiej w Canonby chce was poinformować, że zostaniecie jeszcze raz przesłuchani w wyniku zmian okoliczności. Wczoraj na drodze do lasu do Madley znaleziono nogę na środku drogi...

Moje serce biło jak szalone. To była ta noga, którą dzień wcześniej wymijaliśmy z dziewczynami.  

-Badania wykazały...-kontynuował policjant-  że noga należy do zaginionej Sandry Bewelis. Charakter śledztwa musi więc zakładać nie tylko zaginięcie, ale ewentualne morderstwo...przykro mi. - dokończył.

Dodaj komentarz