Kilka dni naszego życia cz.7

Myślicie, że bractwo będzie działało tak cały czas prawda? Wysyłanie pogróżek, listów, wychodzenie z zarośli i znaki na drodze. Nic z tych rzeczy.  
Jakimś dziwnym trafem zostaliśmy wszyscy w to wciągnięci. Byliśmy w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Widzieliśmy rzeczy, których nie powinniśmy byli zobaczyć. Może tak miało być? Może to od początku był ich plan? Czy gdybyśmy nie próbowali dociekać, kim jest Bractwo Samobójców, to uniknęlibyśmy jakoś tego wszystkiego?  
Wydarzyło się tak wiele, że niektórych z nas przestały przerażać takie widoki jak krew czy odcięte części ciała...sami staliśmy się potworami? Czy może po prostu byliśmy gotowi na wszystko by przetrwać?  

Minęły dwa tygodnie od mojego spotkania z Aaronem. Opowiedział mi co się stało wtedy w lesie. Przestraszył się gdy nie znalazł ciała na polanie, więc uciekł przerażony. Był pewny, że ktoś wie co zrobił. Powiedziałem, że przeniosłem ciało po tym jak je odkopałem, jednak stwierdził, że nie zakopał mężczyzny z głową jelenia po tym jak go zabił. W tym wszystkim było mnóstwo niejasności. Nie wiedzieliśmy kto zakopał ciało tego człowieka, ani dlaczego dziura była wykopana przed jego śmiercią. On i Caroline zostali parą.

To była sobota. Aaron zorganizował wieczór. Zabrał ją do restauracji, potem na spacer. Na koniec zabrał ją nad jezioro gdzie okazało się, że czekała już na nich łódka zamówiona przez Rona. Wypłynęli nią na środek jeziora. Księżyc odbijał się w wodzie. Było ciepło, a wiatr grał na trawie ''muzykę'' przy akompaniamencie ptaków.  

- Pomyślałem, że przez ten czas dużo się wydarzyło. No wiesz.. od tamtego dnia. - zaczął.
- Tak, ale chyba nie przypłynęliśmy tu żeby znowu o tym rozmawiać. Wiesz, że nienawidzę tego tematu. - Caroline powiedziała z lekkim wyrzutem.  
- Wiem, wiem. - odpowiedział, po czym kucnął przed nią i objął twarz swoimi rękami. - wiem, jesteśmy tu ponieważ chcę zadać ci pytanie. - kontynuował.
- Jakie ? - Caro patrzała na niego szklanymi oczami i położyła dłoń na jego dłoni przekrzywiając głowę w prawo, jakby kładła ją na jego ręce.  
- Szaleję za tobą. I jak widzisz, potrafiłbym zabić dla ciebie. Zrobię dla ciebie wszystko. Tylko musisz mi na to pozwolić, bym zawsze mógł sprawiać, że będziesz bezpieczna i szczęśliwa. Bo mam nadzieję, że jesteś...
- Jestem. - przerwała mu przytakując głową i potwierdzając to jeszcze powiekami.
- Zostań więc moja. Caroline Cavel...zostaniesz moją dziewczyną ? - zapytał wreszcie pewnie, jakby gotowy był na każdą odpowiedź.
- Zostanę Aaronie Bugedt. - odpowiedziała z uśmiechem i załzawionymi już oczami, po czym wtuliła się w chłopaka.  

Przez te dwa tygodnie nie wydarzyło się totalnie nic niepokojącego. Wyobraźcie sobie...po tylu strasznych wydarzeniach, mogliśmy trochę odpocząć. Zapomnieć na chwilę o tym wszystkim. Dolly wyszła ze szpitala. Co prawda jest pod stałą kontrolą, ale lekarze uznali, że nie ma sensu dłużej ją tam przetrzymywać.  Adam wybudził się ze śpiączki i dochodził do siebie. Lekarze powiedzieli, że niedługo go wypuszczą jeśli będzie wszystko tak jak należy. Sandra nadal pozostawała zaginiona...albo zamordowana. Nie wiedziałem tego jeszcze wtedy. Marthina opowiedziała mi też o tym co zdarzyło się w mieszkaniu Camille. Myślę, że to była kara za to, że tak dużo jej mówiłem. Postanowili też ją w to wciągnąć. Nie mogłem zrozumieć tylko, dlaczego my. Dlaczego nasza grupa ?

Dowiedziałem się o wszystkim co spotkało także Dolly i dziewczyny. W końcu wiedziałem z czym mamy do czynienia...Bractwo Samobójców. Byłem pewien, że mieli związek ze zbiorowym samobójstwem, którego byłem świadkiem.  

Był piątek. Początek weekendu zapowiadał się cudownie. Cała szkoła dostała zaproszenia na imprezę od zaprzyjaźnionego klubu, gdzie często urządzaliśmy szkolne imprezy. Jaka szkoda, że nikt z klasy nie rozmawiał z nikim spoza  niej o adresie...

Nie wszyscy zdecydowali się iść. Nic dziwnego zważając, że adres wskazywał na miejsce niedaleko lasu. Jacy głupi byliśmy dając się uspokoić tym dwóm tygodniom i  myśląc, że klub przeniesiono w inne miejsce. Monique przestała dostawać SMS'y od Sandry. Przerażające było to, że wszystkie brzmiały tak jak gdyby nic się nie stało. Ktokolwiek je pisał pytał co u niej słychać, kiedy się spotkają lub opowiadał co się u Sand akurat dzieje np. '' Hej Mon. Przepraszam, że się nie odzywałam. Musimy się spotkać, nie zgadniesz co się stało. Straciłam głowę dla jednego kolesia...i nogę i rękę.'' Może śmiesznie brzmi, ale śmieszne wcale nie było.  
Monique więc mimo wszystko zrezygnowała z imprezy. Ostatecznie nie zdecydowała się iść ona, Dolly, Camil, i Nicole, która akurat miała randkę z Agathą, z którą nieoficjalnie była od jakiegoś czasu.  

Po lekcjach wszyscy wróciliśmy do domu, by wieczorem jechać i wyluzować. W końcu niedługo matura.  
Nicole siedziała u Agathy. Między nimi było wszystko genialnie, do czasu kiedy dwa tygodnie temu Nicole nie odkryła wiadomości na swoich podeszwach. Przestraszona wyznała wszystko Agath, która od tamtej pory zaczęła chodzić przybita. Nic urządziła więc kolację w restauracji, aby zapytać Agathę o to czy oficjalnie zgodzi się zostać jej dziewczyną. Myślała, że dziewczyna chodzi smutna, bo ta jeszcze nie odważyła zadać jej tego pytania i martwi się, że coś może się stać.  

Dochodził wieczór. Umówiliśmy się wszyscy, że poczekamy na siebie przed budynkiem. Gdy zajechałem widziałem w środku światła. Słychać było głośną muzykę i głosy ludzi. Zapowiadało się świetnie. Byłem pierwszy. Przyjechałem wraz z Dominique, Kelly, Marthiną i Coleen. Niedługo po nas dojechał Aaron z Caroline i Tomem. Jak zwykle czekaliśmy na Katherine, Normana, Marthin i Camille. Byliśmy tam razem. Czuliśmy się świetnie.  

Podeszliśmy do drzwi. Zanim je otworzyłem, spojrzałem w las, w którym w oddali coś było widać. Ciężko powiedzieć czy to człowiek czy zwierzę. Zignorowałem to, czułem się bezpiecznie. Weszliśmy do środka. Przed wejściem na salę, gdzie odbywała się impreza, podeszliśmy do szatni. Stała tam odwrócona do nas plecami starsza pani.  

- Dobry wieczór! - powiedziałem.  
- Dobry wieczór. Zostawcie kurtki na blacie i won do sali. - odpowiedziała ostro, ale łagodnym głosem nie odwracając się do nas.  
- Dobrze. - powiedziałem zdziwiony jej zachowaniem i spojrzałem na znajomych zaskoczony.  

Gdy tylko zostawiliśmy kurtki zeszliśmy na dół gdzie odbywała się impreza. Schodząc po schodach  napotkaliśmy na paskudny smród, którego nie jestem w stanie nawet opisać.  
Postawiłem pierwszy krok w sali. Stanąłem nieruchomo. Sparaliżowało mnie to co zobaczyłem. Przez mój umysł nie przebrnęła żadna myśl. Z moich ust nie wyszło żadne słowo. Tylko do oczu napłynęły mi łzy.  

W tym czasie Nicole czekała na Agathę. Zastanawiała się jak powinna zacząć. Co powinna powiedzieć i jak zadać pytanie. Gdy wreszcie przyszła zdawała się smutniejsza niż wcześniej. Czerwona i lekko opuchnięta twarz wskazywała na to, że płakała.  

- Coś się stało? - zapytała przejęta Nicole.
- Nic, kochanie. Coś mi wpadło do oka i natrudziłam się żeby to usunąć. Wybacz spóźnienie. - cicho odpowiedziała.
- Nie ma sprawy. - odpowiedziała z ciepłym uśmiechem Nic.  

Wieczór mijał w napiętej atmosferze. Rozmawiały o wszystkim tak jak wcześniej, lecz Agath była smutna, a Nicole poddenerwowana tym, co miało nastąpić. Zaraz miała nadejść chwila, na którą czekała od początku znajomości z dziewczyną. Miała ją zapytać czy będzie ją kochała zawsze i czy zgodzi się do niej należeć, zostać jej. Po kolacji kelner przyniósł wino. Gdy Agatha wyciągnęła rękę po kieliszek Nicole złapała ją za dłoń.

- Agatha...wiem, że nie znamy się długo, jednak wiem, że bardzo cię kocham...-zaczęła. - … od kiedy zauważyłam że podobają mi się dziewczyny, marzyłam o kimś takim jak ty. No i jesteś...- kontynuowała.
- No i jestem...- cicho odpowiedziała jej dziewczyna.
- Wyśniłam cię sobie. Każda minuta, sekunda z tobą to najpiękniejsza sekunda w moim życiu. Pozwól mi więc zapytać...spełnij moje marzenie i...skarbie, zostaniesz moja? Zostaniesz moją dziewczyną? - wydusiła z siebie wreszcie Nicole.

Dziewczyna spojrzała na nią. Do oczu napłynęły jej łzy, po czym ściekły po policzkach. Niespodziewanie dziewczyna się rozpłakała.  

Stałem w sali. Po kilku sekundach paraliżu w końcu zrobiłem krok. Słyszałem jak przez ścianę krzyki przerażonych dziewczyn i płacz. Ten widok załamał nas wszystkich. Zamiast znajomych ze szkoły, na całej sali porozmieszczane były kołki, a na nie nasadzeni ludzie. Na kołki byli nadziani od dołu kręgosłupa. Ich czubki wychodziły im ustami. Nie znaliśmy tych ludzi. Nie wiedzieliśmy kto to był. Byli pięknie ubrani i postawieni tak, jakby tańczyli ze sobą. Grała głośna muzyka i słychać było głosy. Wszystko to odtwarzane było z taśmy przez ogromne głośniki.  
Sala była ogromna. Na jej końcu zauważyłem coś dziwnego na ścianie. Przeszedłem między zwłokami. Czułem odór ciał tych ludzi, którzy z pewnością nie żyli już dłuższy czas. Czułem ten smród rozkładających się ciał. Kim byli? Tego nikt nie wiedział. Oprócz jednego...

Podchodziłem powoli do ściany. Poczułem wilgoć pod nogami. Czerwone światło oświetlało salę, więc dopiero po bliskim przyjrzeniu się, zrozumiałem co wisi na ścianie i co przemokło moje buty.
To była krew. Na ścianie wisiało ciało, z którego wyciekała. Leciała z rozciętego gardła. Ciało oświetlone było inaczej. Tak jak oświetla się zwycięzców na zawodach lub gwiazdy na scenie. To był on. Nim zdążyło to do mnie dojść, usłyszałem krzyk i płacz Thomasa, który uklęknął z rozpaczy. To był Adam. Zawieszony na ścianie jak głowa zwierzęcia będąca trofeum myśliwego.  

- Nie, nie, nie! Wy kurwy! Co wy mu zrobiliście?! - krzyczał ciągle Thomas.  
- Musimy stąd uciekać. Pewnie czają się gdzieś w okolicy. - powiedziała zapłakana Marthin.  

Przypomniałem sobie wtedy o kobiecie z szatni. Pobiegłem tam tak szybko, że przewróciłem się po drodze. Nadal stała w tej pozycji jakiej ją zastaliśmy po wejściu na salę.  

- Jesteś jedną z nich? Czego wy kurwa chcecie? Dlaczego to zrobiliście ?! Odwróć się jak do ciebie mówię stara...- krzyczałem, lecz przerwałem gdy szarpnąłem ją za ramię.  

Nie zauważyłem wcześniej, lecz widziałem teraz. Była przybita długimi śrubami do ściany głową i nogami, by zdawało się, że stoi odwrócona tyłem. Skąd więc był ten głos? Pod blatem, na którym kładliśmy kurtki było wystarczająco miejsca, żeby się tam schował jeden...lub jedna z nich. Przez muzykę, nie zauważyliśmy, że głos dobiega stamtąd, a nie od kobiety. Gdy widziałem ją taką...rozpłakałem się. Szarpnąłem jej ciało wyrywając z niej śruby i położyłem na ziemi.  

W tym czasie za mną stali wszyscy oprócz Thomasa i Rona, który próbował go przekonać, że trzeba uciekać.

- Uciekajcie. Ja pójdę do chłopaków. - powiedziałem cicho.  

Gdy wróciłem na salę, kazałem Aaronowi biec do Caroline. Sam usiadłem obok Toma. Nie pamiętam co mu powiedziałem, byłem w takim stanie jak wtedy podczas ''wypadku'' autobusu.

Gdy z nim rozmawiałem, reszta wyszła z budynku. Okazało się, że samochody są przesunięte dalej, a przed nimi stali oni. Ludzie z głowami zwierząt. Trzymali pochodnie. Było ciemno. Nagle je zgasili. Słychać było jak biegną w ich stronę.  

- Uciekajcie! - krzyknął Aaron.  

Rozbiegli się w różne strony. Większość do lasu. Katherine, Marthin i Norman biegli razem. Norman biegł pierwszy. Marthin zaraz za nim. Kath, która biegła ostatnia zauważyła za zaroślami cień biegnący równo z nią. Zwolniła by się upewnić. Kobieta miała na sobie głowę rekina.

- Katherine...- powiedziała półszeptem.
- Nie...ty nie żyjesz! Zabiłam cię! Rozumiesz?! Zabiłam! - krzyczała przerażona przyspieszając tempa Kath.

Biegła przed siebie, nie patrząc gdzie jest reszta. Nagle ktoś ją złapał za rękę obejmując dłonią usta.  
- Cicho, kochanie, cicho. Nie krzycz, bo Norman się dowie. - powiedziała ona...Veronica. To musiała być ona.

Katherine czuła swąd pochodzący z głowy rekina, którą nosiła dziewczyna. Nie zastanawiając się ugryzła ją w rękę i wyrwała się z jej ucisku. Biegła jeszcze przed siebie jakiś czas, aż niespodziewanie dobiegła do samochodów. Czekał tam już Norman i Marthin.

- Boże, skarbie...tak się bałem. Gdzie ty mi zniknęłaś. Myślałem, że cię straciłem. Kim są ci ludzie ?- powiedział chłopak.
- Wszystko ci opowiem, ale uciekajmy stąd. Proszę. - powiedziała Kath otwierając drzwi od samochodu.  

Gdy oni odjeżdżali, Marthina, Camille i Coleen biegły ile sił w nogach uciekając przed szaleńcami. Camille biegła przed Marthiną. Ta w końcu się zorientowała, że Coleen nie ma z nimi.  

- Camille...Camille! Gdzie ona jest? - zapytała w panice.
- Biegła tuż za nami. Może skręciła...Marthina słyszysz? Oni nadchodzą...musimy uciekać. - mówiła Camille.

Marthina jednak zacisnęła zęby. Zauważyła na ziemi ostrą gałąź. Podniosła ją. Widziała jak ktoś do niej podbiega. Rozpędziła się i z całej siły wbiła ją w oprawcę. Krew trysła jej na twarz. Podniosła wzrok i zobaczyła...przerażoną twarz Coleen.  

- Nie...nie, nie, nie, nie...Coleen. Nie, przepraszam. Ja nie chciałam. - mówiła płacząc.  
- Boże, nie...nie...weź ją pod rękę. Chyba widzę samochody. Marthina słuchaj mnie! Bierz ją, musimy ją zawieźć do szpitala! - krzyczała Camille.

W oddali słychać było szybkie kroki. Dziewczyny prowadziły Coleen, jednak nie było szans by dotrzeć tam zanim zostaną złapane.  

- Nie ma czasu. Uciekajcie. I tak już po mnie. - powiedziała boleśnie Coleen.  
- Ona ma rację. Zginiemy wszystkie. Musimy ją zostawić. - z płaczem stwierdziła Cam.  
- Nie...niee...przepraszam, Coleen. Kocham cię. Bardzo cię kocham. Przepraszam. - powtarzała Mimi.
- Też cię kocham. Biegnijcie już. Nie boję się. Kocham was. - mówiła cicho Col.
- Nieee....- krzyczała Marthin.  

Aaron i Caroline przeczekali całą sytuację za wielkim kamieniem i gdy tylko bractwo się oddaliło wykorzystali okazję i odjechali.
Camille pociągnęła Marth za rękę. Gdy biegły, w oddali Mimi widziała jak ludzie podbiegli do  ich konającej przyjaciółki. W końcu dobiegły do samochodu Aarona i odjechały z nim i Car.  

Dominique i Kelly czekały na mnie i Thomasa w szatni. Nie wiedziały co się dzieje na zewnątrz.

- Chodź Tom. Nie możemy tu być. - powiedziałem.
- Michael...Thomas? - usłyszałem głos.  

To była Sandra. Wyszła z cienia, cała brudna i potargana.  

- Boże..Sandra ty żyjesz?! - zapytałem.
- Tak..to wy? To naprawdę wy?! - zapytała szczęśliwa.
- Tak..tak, to my. - mówiłem i płakałem ciesząc się na jej widok.

Sandra w miejscu nogi i ręki wbite miała kołki, jednak tak profesjonalnie, że mogła chodzić i w miarę normalnie się poruszać.  

- Sandra ? - wybuchła płaczem ze szczęścia Kelly, która podbiegła do Sandry i przytuliła z całych sił. Po chwili dołączyła do niej Domi.  

- Jak to się stało? Jak przeżyłaś? - zapytała Dom.
- Przetrzymywali mnie. Odcinali kończyny, ale utrzymywali przy życiu. Nie wiem po co. - odpowiedziała i odwróciła się do nas tyłem.
Podszedłem do niej.  

- I tak po prostu cię zostawili tutaj? Jak gdyby nigdy...- nie dokończyłem, bo Sandra odwróciła się do mnie szybko na kiju zamiast nogi próbując zadać mi cios nożem.  

Złapałem ją za rękę i odruchowo wbiłem nóż w jej szyje żeby się obronić.  

- To ty zabiłaś Adama. Oni go tu przyprowadzili...- powiedziałem.
- Nie myśl, że nie przyprowadzą także was...mają plany co do każdego z was. - odpowiedziała Sandra krztusząc się własną krwią.  

Po tym zaśmiała się tak strasznie, że przez całe ciało przeszły mnie ciarki. Upadła i przestała oddychać.  

- Musimy uciekać. - powiedziałem cicho.  

Wyszliśmy z budynku nieświadomi tego co się działo na zewnątrz. Wyglądało na to, że wszyscy odjechali. Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy w totalnej ciszy. Zszokowani...przerażeni.  

Gdy przeżywaliśmy horror Nicole nie wiedziała dlaczego Agatha płacze.

- Co się stało skarbie? Zrobiłam coś nie tak? Przepraszam. - powiedziała.
- Nie...nie Nicole. To to ja. To ja przepraszam. Oni kazali mi to zrobić. - odpowiedziała Agath.
- Jacy oni? Co zrobić? - zapytała Nic odrzucając najgorsze myśli.
- Chcieli, żebym cię zabiła. Żebym cię rozkochała w sobie i do nich przyprowadziła. Chcieli cię szczęśliwej. Bractwo Samobójców...- mówiła przez płacz. - ...ale ja naprawdę cię pokochałam. Nie chcę, żeby cię skrzywdzili. - kontynuowała.
- Ja też cię kocham. Damy radę skarbie. - uspokajała ją Nicole.
- Oni chcą życie za życie. Chciałam zabić, żebyś mogła żyć...
- Kogo? - Nicole była przerażona.
- Nie dałam rady. Nie zabiłam. Kogokolwiek. Za ciebie. Nie zabiłam. Nikogo. - mówiła.
- Dobrze. To dobrze. Przetrwamy to. - powiedziała Nic.
- Żeby cię uratować, trzeba poświecić za ciebie inne życie. To jedyne wyjście.  
- Przestań. Musi być inne wyjście. Coś wymyślimy. - kontynuowała Nicole.  
- Jest. Nie martw się...krótko się znałyśmy.  
- Co? - zapytała Nicole po czym krzyknęła tak głośno i boleśnie, jak być może nikt inny wcześniej.  

Agatha szybkim ruchem, po wypowiedzeniu ostatniego zdania, przejechała po swoim gardle czymś ostrym rozcinając je bardzo głęboko. W twarz Nicole zaczęła tryskać krew ukochanej, która upadła na ziemie bez sił. Nicole trzymała ją w swoich rękach i płakała po czym tylko krzyknęła..

- Nieeeee! - z bólem przeszywającym nawet ściany restauracji.

Ile jesteśmy gotowi poświęcić i znieść, żeby ocaleć? Czy sami stajemy się potworami?

Dodaj komentarz