Zakręty losu #22

Piknęła komórka, więc chłopak podłączył ją do ładowania, kładąc na kuchennym parapecie i umył szklankę po kawie.
– Ile piw kupiłeś? – zajrzał do lodówki i po chwili miał w dłoni jedno z nich. – Kurwa, kupiłeś dziewięć piw? Wypijesz je wszystkie? – zaśmiał się.
– A co, nie pomożesz mi? – odparł Jamie.
– Przecież mam jechać na spotkanie, nie pojadę chyba najebany.
– Jednak nie odpuszczasz, co? Kurwa, David, daj temu spokój, mówię ci. Mam złe przeczucia – wkurzył się przyjaciel.
– Wyluzuj. Zajadę, pogadam, dowiem się, gdzie jest ta hurtownia i wtedy pomyślę. Nie muszę przecież się na to pisać.
– Jesteś pewny? – Jamie zrobił bardzo zastanawiającą minę. – Masz pewność, że jak tam wejdziesz, to także będziesz mógł spokojnie wyjść? Kurwa, chłopie, znasz typa kilka godzin, skąd wiesz, z kim będzie, ilu ich będzie i czego tak naprawdę żądają? Chcą wynieść komputery, to nie jest zwykły włam. To nie spożywczy, ani inny, drewniany sklepik, w którym drzwi mógłbyś otworzyć z buta – zaśmiał się, lecz w moment spoważniał. – Poza tym stary, pomyśl! Czy na taką robotę biorą ludzi prosto z ulicy? Zwłaszcza, że rzekomo nie mają kompletu, co jest jeszcze bardziej podejrzane.
– No kurde, przestań, ale żeś mi wkręcił – David się pogubił, a do głowy zaczęło wdzierać się coraz większe niezdecydowanie.  
– I tu nawet nie chodzi o ciebie, tylko o nich. Co oni o tobie wiedzą? I tak chętnie biorą cię na robotę? Śmierdzi mi to na kilometr, mówię ci.
– No dobra, mówisz, że komputery? Ok. Ale co z tego? Sam chciałeś walić starych Amy, to też raczej nie jest warzywniak – zaśmiał się David.
– W porządku, ale z zaufanymi osobami, nie z przybłędami z ulicy… bez urazy – Jamie wyszczerzył się kwieciście.
– Kurwa, korci mnie, żeby zaryzykować. Nie wiem, czemu, ale myślę, że będzie ok. Mam nosa do ludzi, zawsze miałem, wiesz o tym.
– Nosa..?! – zarechotał głośno Jamie – Tak jak z Stevenem, tą kurwą sprzedajną?! – drwił, niezbyt dyskretnie wypowiadając słowa.  
– Kurwa, ciszej! Nie wiesz, że tu ściany mają uszy? – syknął David, spoglądając w stronę kuchennych drzwi. – Jeszcze brakuje, żeby matka tu wpadła i zaczęła się cisnąć i wywalać worek pytań – warczał.
– Sorry…
Do kuchni wtargnęła Lilly.
– Czemu drzwi są zamknięte? – zapytała od razu, stawiając na stole puste szklanki po herbacie.
– Bo nie otwarte – burknął David, uśmiechnąwszy się pod nosem.
– Daj jeszcze herbaty – poprosiła. – Mogę już zjeść obiad, ale z Sarą… sam powiedziałeś.
– Dobrze, zaraz przyniosę, herbatę też. Wyjdź z psem, może się załatwi. Jak wrócicie, akurat się nagrzeje.
– Dasz mi cztery dolary? – mruknęła nieśmiało, dobrze wiedząc, jak stoi z pieniędzmi.
– Po co ci?
– Na chipsy.
– To chipsy przed obiadem, czy na odwrót? Jak zamierzasz to rozegrać?
– Normalnie, zaraz zjemy obiad.
– Tak…? A czasie spaceru z Daisy pakę chrupek? – drażnił się chłopak.
– To idź i sam mi kup, jak mi nie wierzysz! Sklep jest blisko. Albo wyjdź z Daisy i wtedy od razu kupisz – odparła gładko Lilly, z zabawnym wyrazem twarzy.
Jamie uderzył w śmiech, podobnie David, po chwili dał jej jednak garść drobniaków, psie ciastko i Lilly podziękowawszy, wyszła z kuchni.
– Wyrośnie z niej ładna dupa, do tego będzie nieźle wygadana – wyjechał wesoło Jamie. – Szkoda, że jestem taki stary! – brechał.  
David się zaśmiał, aczkolwiek widoczne było delikatne zniesmaczenie na jego twarzy, w końcu mówił o jego siostrze.  
– Ale ładnie cię załatwiła, no nie mogę! "Wyjdź z Daisy i wtedy kupisz”! No kurde, stary, laska jest dobra! Nieźle kombinuje, jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu!  
– Norma – mruknął David, choć sam śmiał się w duchu z zachowania siostry, zawsze poprawiała mu nastrój swoją zabawnym zacięciem.
I pomyśleć, że ma tu nie mieszkać, nie przekomarzać się z nim, nie wkurzać od czasu do czasu. Nie, kurwa, tak nie będzie!
– Skąd masz tego psa? – szturchnął go 24-latek widząc, że kumpel się zamyślił
– Łaziła koło sklepu Amy. Szkoda mi się jej zrobiło, jak zobaczyłem, że się tak szwenda, głodna. I tak została. Zresztą Lilly się uparła, a wiesz, że walka z nią to czasem ciężka przeprawa.
– Charakter po braciszku. I bardzo dobrze, przynajmniej nie da sobie w przyszłości frajerom w kaszę dmuchać. Chociaż jak już w tym wieku jest tak rozbrykana, to co będzie potem? Będzie tłuc cały ten motłoch, który napatoczy się jej pod rękę i postanowi ją wkurwić – szydził radośnie Jamie.
– Nie po braciszku, ja byłem wstydliwy w jej wieku.
– Co…?!
– No tak. Jak byłem mały, nie ciągnęło mnie zbytnio do ludzi, dopiero później, w szkole, trochę się rozruszałem.
– Trochę…? To ciekawe, jaka będzie Lil, jak też się TROCHĘ rozrusza? – zawył donośnie szatyn, humor wyraźnie mu dopisywał.  
– Nie wiem, ale na pewno nie taka, jak ja… mam nadzieję. Będzie taka, jak Amy – pyskata. Już się dobrze dogadują, a jak wiadomo – "ciągnie swój do swego” – mruknął David, zwieszając nos, wspomnienie dziewczyny znów go zdołowało.
– Ty znowu? Wyluzuj, David, co z Tobą? Nie widziałem jeszcze, żebyś tak się zawieszał przez dupę. Co jest?! Zabujałeś się, czy tylko po prostu dobrze się rżnie? – zaśmiał się przyjaciel. – A tak w ogóle to puknąłeś ją już?
– Kurwa, skończ, dobra?! – wkurwił się 22-latek, spojrzawszy spod byka na przyjaciela    
Kąśliwy uśmieszek, który przyklejony był do twarzy Jamiego, zniknął.
– Oj, stary, naprawdę cię chwyciło. Tylko mnie nie pobij, kurwa! – warknął niezadowolony kumpel.
– Bo nie lubię głupich żartów. Laska jest w porządku i nie życzę sobie, żebyś się tak o niej wyrażał, rozumiesz?! I jak już coś, to pieprzy się zajebiście – David się uśmiechnął.
Trzasnęły wejściowe drzwi i chłopak nagle sobie przypomniał!  
– Kur… widzisz?! Dupę mi zawracasz i przez ciebie nie wstawiłem żarcia do mikrofali – fuknął.
Włączył jedzenie i wyjął kolejne dwa piwa, które Jamie zaraz otworzył. Spojrzał na zegar ścienny – 11:03.
– Co, do kurwy…?!  
Zdjął go i obrócił – baterie były na miejscu.  
– Która godzina? – zapytał, nie patrząc na przyjaciela.
– Dziesięć po trzeciej.
David nastawił wskazówki, ale ani drgnęły.
– Kurwa jego mać, mam dość tego złomu! – fuknął, wyjął baterie i szybkim, zdecydowanym ruchem cisnął zegar do kosza.
– Ty…! Dobrze się czujesz?! – roześmiał się Jamie.
– Bardzo dobrze – odparł David, pokazując mu baterie. – Wymieniałem je tydzień temu, a ten chuj nadal nie chodzi. To znaczy chodził… na początku, ale ile czasu to trwało, to nie wiem. Pierdolę, kupię nowy, to kwestia kilkunastu dolc…
– Już nagrzałeś?! Jesteśmy głodne! – wydarła się Lilly, wpadając jak strzała do kuchni.
Na twarzy miała tak szeroki uśmiech, że aż dziw bierze, że zdrowy człowiek potrafi tak szeroko rozdziawić gębę.
– Co jest? – zapytał natychmiast 22-latek.
Z miejsca wiedział, że coś się stało, Lilly nieczęsto była aż tak SZCZĘŚLIWA.
– Nic – cieszyła się, robiąc cwaniacką minę.
– Młoda…!
– Znalazłam dwadzieścia dolców! – poinformowała dumnie.
– Co…?! Gdzie?
– Na klatce, przy drzwiach.
– No widzisz? Głupi zawsze ma szczęście – zaśmiał się David, zerkając na kumpla. – Czemu ja nie potykam się o kasę? Widać moja wrodzona inteligencja nie pozwala na to, abym cokolwiek kiedyś znalazł. No trudno, będę biedakiem… ale za to jakim mądrym!!! – roześmiał się na całą kuchnię.
Jamie uśmiechnął się wymownie, popijając piwko.
– Czemu zegarek leży w koszu? – zapytała Lilly, wyrzucając tam jakiś papierek, po czym spojrzała na odbite na ścianie, białe kółko nad lodówką.  
– Bo nie działa.
– Działa.
– Jak to "działa”? Przecież niedawno wymieniałem baterie i nadal stoi, więc jak działa?
Małolatka zrobiła tak dziwną minę, że Davidowi od razu dało to do myślenia.
– Lilly, co jest?
– No bo… – zaczerwieniła się.
– Lilly!
– No bo to ja podmieniłam baterie – spuściła głowę.
– Podmieniłaś?! – totalnie zdziwiony David aż uniósł brwi, w tym czasie Jamie już parskał śmiechem.
– No bo potrzebne mi były do Game Boy’a – mruknęła. – Przepraszam.
Jamie już nie parskał, a wył i po chwili David sam się roześmiał, rozbroiła go maksymalnie.
– Oj, Lilly. To nie mogłaś powiedzieć? Kupiłbym ci baterie.
– Przepraszam…
– Poza tym ten zegarek i tak nie działa. Nie raz już się zatrzymywał, nawet bez twojej pomocy – ukucnął przed siostrą widząc, że się zawstydziła.
– Działa, chodził, zanim zabrałam baterie. Przepraszam – bąknęła po raz trzeci, lecz głowy nie podnosiła.
– Dobra, mała, nic się nie stało, ale nie rób tak więcej. Po prostu poproś i kupimy ci baterie, ok?
Pokiwała głową.
– I poza tym to dlaczego weszłaś na stołek? A gdybyś spadła i zrobiła sobie krzywdę? – nagle sobie uświadomił. Oj, Lilly...! – zmarszczył brwi.
– David, już się nagrzało! – krzyknęła nagle, chcąc najwyraźniej zmienić temat.
Jak na 8-letnią gówniarę, kombinowała bardzo inteligentnie, potrafiąc bardzo mądrze wykorzystać fakt, że David nie zwrócił uwagi na dzwonek mikrofalówki.
– A tobie co? Od kiedy to masz taki apetyt? – zaśmiał się.
– Od dziś!
Wesołość wróciła na jej oblicze widząc, że nie wznawia tematu.
– Idź do koleżanki, zaraz przyniosę. Bardzo ładnie, że zostawiłaś ją samą i siedzisz tu – upomniał małolatkę.
– I nie zapomnij herbaty!  
– Mała…!
Lilly wyszła, a raczej wybiegła w podskokach.
– No widzisz? Zajebała baterie. No jaja jakieś! – zawył 22-latek, rozradowany jej czynem.
– Dobra jest. Tylko że ten zegarek wisiał dość wysoko, jak ona go zdjęła? – zdziwił się Jamie.
– Sięgnie, bez problemu.
Jamie wrócił do piwa, natomiast David wyjął dwa talerze, podzielił jedzenie i udał się do pokoju siostry. Postawił naczynia na stole, zerkając na ułożony fragment obrazka i wrócił po herbatę. Gdy ponownie wszedł do pokoju, dziewczynki wydawały się być kompletnie niezainteresowane posiłkiem, na amen ugrzęzły w układance. Zwinięty w kłębek piesek spał na kocu obok szafy. Był tak skręcony, że nos wręcz zniknął pod jego tyłkiem, wyglądał w tej chwili jak mała, ruda kulka, nie mająca pyska.  
– Lilly! Tak ci się śpieszyło? Siadajcie i jedzcie, bo zaraz wychodzę – nakazał, stawiając na stole napoje.
– Gdzie wychodzisz? – zapytała natychmiast Lilly, niechętnie podnosząc się z podłogi w towarzystwie koleżanki.
Wydawała się być zaniepokojona.
– Muszę jechać do szpitala.
– Kiedy wrócisz?
– Niedługo.
Lilly zrobiła jeszcze dziwniejszą minę, David odniósł wrażenie, że małolatce zbiera się na płacz.
"To nie powinno trwać długo, przecież nie pojedziemy na robotę o 16:00?! Dogadamy się i przyjadę do domu, a jak wyjdę wieczorem, to pewnie będzie już spała” – pomyślał, widząc, że Lilly sposępniała.
– Mała, no jedzcie, nie mam czasu – ponaglał.
– Ale już idziesz? – dopytywała się 8-latka.
David spojrzał na zegar ścienny – 15:28.
– Zaraz.
"Kurwa, zaraz?! Zaraz to ja się spóźnię” – uświadomił sobie nagle i szybko poszedł do swojego pokoju. Przebrał się w ciemne jeansy, zmienił koszulkę na szarą, wskoczył w buty i już chciał wychodzić, ale się zatrzymał. Spojrzał w kierunku skrytki, pomyślawszy o broni, lecz po chwili doszedł do wniosku, że ryzykowne jest wożenie jej po mieście, poza tym nie wiadomo, z jakimi typami będzie zaszczyt mu się dziś spotkać, więc lepiej jej nie brać.
Wrócił do przyjaciela.
– To co, jedziesz ze mną? Zaraz muszę zbijać, bo nie zdążę. No chodź, kurwa, czego pękasz? Będzie dobrze – ponowił próbę, odłączając telefon i chowając go do kieszeni.
– Nie. I widzę, że cię nie przekonam. Tylko żebyś potem nie żałował – warknął Jamie.  
Bez wątpienia był niezadowolony, a wręcz wkurwiony upartością i bardzo pochopną decyzją przyjaciela.  
– Dobra, to poczekaj jeszcze chwilę, zagadam tylko z matką i idziemy.
Gdy wszedł do salonu, telewizor był włączony, ale Sophie jakby przysypiała.
– Mamo – ukucnął przed nią.  
Okazało się, że jednak nie spała.  
– Wychodzę i wracam za kilka godzin. Jak głowa?
– Na razie nie boli.
– Mamo, tu ma być wszystko w porządku, rozumiesz? U młodej jest koleżanka, nie narób cyrku, proszę cię – miauknął tak spokojnie, jak rzadko kiedy.
– O której wrócisz? W ogóle gdzie idziesz, z kim? Z NIM? – kobieta się zdenerwowała.
– Nie, z Amy.
– David…
– Mamo, jadę do szpitala, a Jamie do domu, wyluzuj.
– Synu, proszę cię, nie wpakuj się w kłopoty. O której wrócisz? – powtórzyła.
– Nie wiem, mówiłem – za parę godzin. Myślę, że do dziesiątej będę w domu.
Sophie wolno podniosła się do pozycji siedzącej.
– Jest jeszcze mleko? Muszę wypić kawę.
– Jest.
– Dobrze, to idź, tylko wracaj szybko. I David…!
Wyglądała niewyraźnie, oczy miała szkliste i bardzo niespokojny wyraz twarzy.
– Mamo, wyluzuj, ok? – spojrzał na telefon – 15:35.
Poszedł do pokoju Lilly i od razu wywalił oczy – talerze były czyste.
– No, nieźle! – zaśmiał się. – Mała, wychodzę. Nie siedźcie za długo, żeby rodzice Sary się nie martwili, ok?
Lilly natychmiast zerwała się miejsca i doskoczyła do chłopaka.
– Gdzie idziesz? – złapała go za spodnie.
– Jadę do szpitala.
– Nie jedź.
– Lilly, muszę jechać do Chrisa?
– Ale wrócisz?
– Wrócę, ale może będziesz już spała.
– Nie, nie będę!
Ukucnął. Znowu zmąciły mu się myśli, miał wrażenie, ze Lilly nie chce lub boi się zostać z matką? Ale dlaczego?
– Mała, znowu zaczynasz? Czemu mam nie wrócić? Zobaczę, jak się czuje i przyjadę. Chodzi o mamę?
– Nie.
– To o co?
– O nic – mruknęła.
– Lilly…
– Mogę z tobą?
– Młoda, chyba ci tłumaczyłem, tak? Nie wpuszczą cię tam. I naprawdę muszę już iść, bo jak dłużej będę zwlekał, to i mnie nie wpuszczą – uśmiechnął się.
– A Amy przyjedzie potem?
– Nie wiem, Lilly…
– Ale poproś ją, ok?
– Dobrze, zapytam, a teraz mała, naprawdę muszę spadać. W dzbanku jest jeszcze herbata, więc jak coś, to poproś mamę.
– Dobrze – mruknęła małolatka, nie wyglądała na szczęśliwą, że wychodzi.
– Dobra, to cześć – ucałował siostrę i szybko uciekł z sypialni, bojąc się, że znów go zaatakuje. – Spadamy – zajrzał do kuchni i Jamie ruszył tyłek.
Minutę później byli na chodniku. Zbliżała się 15:44.
– Kurwa, nie zdążę – warknął David, wypatrując taksówki.
– Nie jedziesz samochodem?
– Nie, to nie moja fura.
– Kurwa, David, nie jedź, człowieku! – Jamie się wkurwił.
– Pojadę, muszę zobaczyć, co to za akcja. Potrzebuję kasy – machnął ręką i po chwili zatrzymał się przed nimi szary Ford.
– Dobra, jak chcesz, ale jak coś, to dzwoń, jakbyś wpierdolił się niechcący w jakieś gówno, ok?! – nakazał Jamie. Wyglądał na wściekłego.
– W porządku, na razie – mruknął David i posadził tyłek w taksówce. – Zna pan pub "Red Sun? – wychylił głowę w kierunku przednich siedzeń.
– Tak – odparł gruby, ciemnowłosy facet, ruszając.
Lekko zarośnięty, w szarej czapeczce na głowie i ciemnych okularach wyglądał trochę jak drwal, lub inny robol, lubiący po pracy spędzać czas tylko i wyłącznie przy kuflu piwa.
– Dojedziemy do czwartej?
– Spokojnie, to niedaleko – zaśmiał się taksówkarz.
Jechał spokojnie, choć nie anemicznie, natomiast Davida w tym czasie zaczęły nachodzić coraz to większe wątpliwości i niezdecydowanie. Słowa przyjaciela murem stały w głowie, wprowadzając zamieszanie, nabroił mu w decyzjach, jak tylko mógł. Do tego matka, którą strach zostawić z Lilly, no i ona sama – cały czas miał w oczach jej rozżaloną twarz, co wprowadzało wyrzuty sumienia.
"A te typy?” – przeszedł go nieoczekiwany dreszcz. "Może Jamie miał rację, to naprawdę dziwne, że biorą nieznajomych na tak grubą kasę. No ale Tyrone… wydawał się być w porządku. Ale kurwa, co ja mogę wiedzieć? A jak coś im się nie spodoba i obiją mi mordę, nawet z błahego powodu? Może jednak lepiej wrócić? No kurwa, nie wiem…”
– Halo, młody! – kierowca podniósł głos. – Jesteśmy na miejscu – uśmiechnął się.
– To już? – David wrócił do żywych, spojrzawszy na zegarek – 15:52. Jechali sześć minut.
– Mówiłem, że to blisko, mógłbyś spokojnie zrobić sobie spacer – poinformował sympatyczny typ.
– Ile się należy?
– Jedenaście dolarów, ale zatrzymaj, i tak jechałem w tamtą stronę – facet szeroko się uśmiechnął.
– To dziękuję panu bardzo – rzekł David i wysiadł, odwzajemniwszy przed odejściem przyjacielski wyraz twarz.
Auto odjechało, a on stanął przed schodkami sporego pubu, z wielkim neonem. Przedstawiał on dość duże słońce, obok widniała nazwa lokalu, a na niej, z gracją, spoczywała podparta na łokciu, długowłosa dziewczyna w bikini.  
David był odważny i charakterny, w tym momencie jednak opanował go jakiś dziwny lęk, jakby złe przeczucie, a słuszność decyzji nie wydawała mu się już być słuszną. Postanowił jednak nie myśleć i nie robić sobie z mózgu sieczki, tylko po prostu wejść i zdać się na to, co przyniesie los.
Otworzył drzwi i od razu dojrzał Tyrona – siedział w głębi sali, z wielkim, jak góra lodowa gościem i ładną, szczupłą blondynką. Na stoliku leżała srebrna broń, co od razu wprawiło Davida w jeszcze większe zdenerwowanie.  
– Dawaj! – zobaczywszy chłopaka "współwięzień" machnął ręką, spokojnie paląc papierosa, jakby nie miało najmniejszego znaczenia, że przed jego nosem, na środku knajpy, w miejscu publicznym, leży sobie spluwa.  
22-latek wziął głęboki wdech i ruszył w ich stronę…

agnes1709

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 3077 słów i 18517 znaków, zaktualizowała 10 kwi 2017.

Dodaj komentarz