Ankrmonaai (I) Biała Gorączka

Ankrmonaai (I) Biała GorączkaROZMOWA ZE SZCZUREM

Siedziałam na betonowej konstrukcji, niewątpliwie mającej coś wspólnego z mostem, który rzucał cień nad moją głową. Nogi zwisały mi nad niewielką przepaścią, dzielącą mnie od powierzchni wody. Moje sznurówki zwisały bezwładnie i wpatrywałam się w nie - jakby w poszukiwaniu odpowiedzi. Pytanie, które mnie nurtowało brzmiało następująco:
- Czemu on, do kurwy nędzy, nie przychodzi? - przez pomyłkę zapytałam sama siebie na głos.
Ówczesne odrętwienie trwało jeszcze tylko kilka chwil, nim zdecydowałam się wyjąć z kieszeni przetartych dżinsów telefon. Znalazłam numer. Wcisnęłam zieloną słuchawkę.
- No dalej, odbieraj skurwielu - opanowało mnie zażenowanie, które także wyraziłam na głos.
- Nie denerwuj się, mała dziwko, tylko się obróć - odebrał i oznajmił mi półszeptem.
Obróciłam się, chcąc nie chcąc spełniając te żądanie. W krzakach, kilkanaście metrów za mną siedział człowiek, na którego czekałam. Ignorancko wypuszczał dym papierosowy i strzepnął jakiś niewidoczny pypeć z nogi. Nie wiem, jakim cudem zdążył schować telefon. Zadrżałam na widok jego żylastych, chudych kończyn i podejrzanej szczurzej twarzy z infantylnym wąsem. Kiedy spostrzegł mój ruch - powoli uniósł wzrok i zasyczał swoim obślizgłym głosem:
- Niespodzianka!
- Lecz się - odparłam, wstając i rozprostowując kości. Czułam narastające otępienie wraz z zawirowaniami mającymi miejsce w mojej głowie. W głębi psychiki byłam zaniepokojona bezszelestnością, z jaką ten podczłowiek się poruszał. Albo własnym brakiem zmysłu słuchu - nie wiadomo, co gorsze.
- Kochanie, mamy do omówienia ważne sprawy. Mogłabyś zachować jakieś pozory powagi - mrugnął do mnie ironicznie. - Choć wiem, że dla Ciebie może to być potrójnie trudne.
Pomyślałam o prochach, które zdążyłam dzisiaj w siebie władować i przeklęłam się w duchu. Teraz potrzebowałam trzeźwego myślenia. Teraz, kiedy mogę załatwić następną życiodajną działkę.
- Słucham - zdobyłam się na wyczekujące westchnienie i spoczęłam blisko tego odrażającego człowieka.
- Oboje wiemy, że jesteś spłukana. Mimo braku funduszy zwracasz się do Pana R. z prośbą o towar. Co według Ciebie on ma zrobić? Dać Ci go za darmo? - ten kmiot uśmiechnął się, czując swoją przewagę. On był czysty. On jeszcze nie wpadł w ten kołowrotek bez drogi odwrotu.
- Oddam pieniądze. Czego się możecie bać? Że ucieknę? - zadawałam pytania powoli i z wyraźnym wysiłkiem. - Przecież w razie czego i tak mnie znajdziecie - Szczur wybuchnął śmiechem, który wytwarzał w mojej głowie bolesne echo.
- Skąd taki ćpun, jak Ty może wziąć pieniądze? Chcesz się kurwić? - Zacisnęłam zęby, żeby nie odpowiadać na ten zarzut. Tylko spojrzałam na mojego rozmówcę zamglonym wzrokiem z ukosa.
- Nie. Szukam bardziej ambitnej pracy - odpowiedziałam powoli, udając spokój.
- Hm, taa... Pan R. mówił ostatnio, że potrzebuje kogoś gotowego na wszystko - zaczął, stopniując napięcie. Ptaki zataczały kręgi nad naszymi głowami sunąc w stronę wody. - Nie wiem, czy się nadasz, skarbie, ale mówię Ci to z dobrego serca.
Jasne, pomyślałam... Podążyłam wzrokiem za wirującymi jaskółkami. Niebo było szare, nad naszymi głowami przejeżdżał żółto-niebieski pociąg, a chmury wyglądały płaczliwie.
- O co chodzi...? - zapytałam, drżąc przez pierwszy nagły grzmot, który - o dziwo - słyszałam aż za bardzo.
- Wiesz co, Ty dociekliwa pizdo? Nie wiem, kogo chcesz oszukać. Udajesz niepokonaną, a sama wciągnęłaś się w durny nałóg i próbujesz mi się stawiać - przerwał na chwilę taksując mnie brązowymi oczyma. - Psujesz się. Już prawie rozkładasz. Twój los jest przesądzony. Coraz łatwiej Tobą manipulować, coraz szybciej stajesz się zwierzęciem niż czymś, co można by nazwać człowiekiem. Stajesz się... ćpunem - słuchałam grzecznie monologu tego intelektualnego glonojada, którego zdanie miałam głęboko i szeroko. - Nie zauważyłaś mnie, choć byłem tak blisko. Gadasz do siebie, mała. Szkoda marnować taką ładną buzię.
- Przestań. Zamknij się - wykrztusiłam wreszcie. Wysłuchiwanie życiowych wniosków wiecznie pijanego pederasty nie należało u mnie do zajęć przyjemnych, czy nawet tolerowalnych (?).
- Myślisz, że schowasz się pod brudnymi ubraniami i tłustymi włosami? Masz pecha. Wystarczy Cię umyć i przebrać, a każdy facet wyruchałby Twoje skurwiałe cycki i jeszcze jędrne, ćpuńskie dupsko. Jedyne, co masz do zaoferowania światu to tępy upór i cierpki język. Ale to łatwo złamać - uśmiechnął się, kończąc ten parszywy wywód. Czekałam na to, odkąd otworzył usta. Liczyła się tylko działka. Liczył się tylko Pan R., bredzenie tego robala nic nie znaczyło - choć miał nade mną przewagę. Był prawą ręką R. Oprócz tego, był czysty. Był, kurwa, czysty i potrafił trzeźwo myśleć. O tyle, o ile pozwalała mu na to jego wyłysiała łepetyna.
- Mówiłeś coś o zleceniu, które mogłoby mi zapewnić jakieś konkretne pieniądze - przypomniałam, nakierowując Szczura z powrotem na właściwe tory. Uniosłam dłoń do czoła, by zetrzeć pot. Moje ciśnienie się wahało, a z daleka dochodziły pomruki burzy - chyba przechodziła bokiem.
- Mówiłem, ale znając warunki tej fuchy tym bardziej powątpiewam, skarbie, że sobie poradzisz - wstał i strzepnął z tyłu spodni ziemię. - Ale jeśli serio jesteś zainteresowana to musisz uderzyć bezpośrednio do Pana R. - ja się nawet nie muszę tym interesować, czy on rzeczywiście kogoś znajdzie. Wspomniałem Ci o tym z dobrego serca.
Taaak, przeszło mi przez głowę. Powtórz to jeszcze raz a stanie się to rzeczywistością.
Chciałam jak najszybciej stąd odejść. Albo lepiej - żeby on sobie poszedł tam, gdzie pieprz rośnie. Całe moje ciało domagało się następnej dawki. Pociło się, serce waliło nierówno, w głowie pulsował tępy ból. Umysł wykluczał wszelkie inne wątki w moim nic nie znaczącym życiu oprócz tego, który miał mnie zaprowadzić do Pana R. Dostałam od Szczura adres, gdzie miałam się niebawem udać. Już nawet nie pamiętam, co przedtem mówił. Przed czym mnie ostrzegał. Miałam to w dupie. Zakończyłam jakoś tę rozmowę i odeszłam, chwiejąc się i właściwie automatycznie krocząc drogą do domu. Kiedy dotarłam - burza wróciła, a ja obserwowałam pełne posępnych błysków popołudnie z za szklanki z moim ulubionym tanim winem.

KULISY ODWYKU

W ciągu dnia czułam się źle, choć w nocy było nieporównywalnie gorzej. Pragnienie trawiło moje trzewia. Dzisiejszy dzień był chyba piątkiem. Zasnęłam dopiero nad ranem, przedtem kręciłam się po mojej obskórnej kawalerce. Piłam dużo kawy, pół wina także przeszło do historii. Mój pot dopiero teraz wydał mi się podejrzanie śmierdzący. Wreszcie stwierdziłam, że pójdę wziąć prysznic, choć bałam się mojego braku równowagi. Łazienka mieściła się na piętrze, na którym mieszkałam. Korzystali z niej także inni lokatorzy. Może dlatego chciałam wkraczać w jej podwoje jak najrzadziej się dało. Na szczęście była czternasta w dzień roboczy i moi wszyscy porządni sąsiedzi byli zajęci zarabianiem pieniędzy.
Woda spływała po mnie nieśpiesznie, kiedy ja męczyłam się z otwarciem jakiegoś mydła w płynie o zapachu lasów tropikalnych. Klapki uniemożliwiły mi ślizganie się po mokrych kafelkach. Rozprowadziłam pachnący roztwór po mojej bladej, skażonej różnymi niedoskonałościami skórze. Kobiece kształty wybijały w moim wizerunku, jak niepasujący element układanki. Chude dłonie z obgryzionymi paznokciami głaskały zmęczoną pragnieniem cielesność. Długie palce zagłębiły się między włosy, mokre i jasne, jak u albinosa.
Po zakończeniu oczyszczającego procesu, przemknęłam przez piętro z powrotem do jedynych przyjaznych drzwi. Przyjęło mnie mieszkanie, które trafiło mi się jak ślepej kurze ziarno. Ale o tym opowiem innym razem. Teraz nie miałam czasu wspominać niczego, co nie wiązało się z moim nałogiem. Byłam gotowa udać się już dzisiaj wieczorem pod wskazany przez Szczura adres. Nie był dla mnie jakąś wielką nowością. Większy niepokój wiązałam z samą osobą Pana R. Nie widziałam go już od dawna, a nasze poprzednie spotkania były dla mnie źródłem głęboko zakorzenionego strachu.
Obiekt, który przyprawiał mnie o szybsze bicie serca nim zajął się biznesem wiadomym - trudnił się jako jakaś ważna szycha w wojsku. Może zabawna wydaje się tak skrajna zmiana branży, lecz mnie nic związanego z nim nie bawiło. Posiadał mordercze spojrzenie, rozkazujący ton i surowe zasady w stosunku do skurwysynów (sam tak o nich mówił), którym sprzedawał lub od nich kupował. Co ciekawe, w moim poprzednim życiu - pozbawionym jeszcze wszelkiego rodzaju substancji psychoaktywnych - znałam go jako surowego rodzica mojej bliskiej... znajomej? Już wtedy weszliśmy na wojenną ścieżkę, w której jego wygrana była zapisana w gwiazdach. Teraz miałam znów stanąć z nim twarzą w twarz i podjąć się jakiegoś tajemniczego wyzwania. Oczywiście, jeśli mi się uda to czeka mnie dalsze ćpanie. A jeśli nie... Lepiej sobie tego nie wyobrażać. Muszę być nastawiona na sukces.
Przed sobą miałam teraz przestrzeń w czasie, którą trzeba było zapełnić. Każda sekunda mnie irytowała. Głód stawał się coraz silniejszy. Ubrałam się w ciemnozielony sweter i moje jedyne, stare dżinsy. Na to narzuciłam ciemny płaszcz. Mimo wiosny pogoda była bardziej jesienna i wietrzna - nie licząc burz. Wypadłam z domu ze świadomością, że tylko poza nim jestem w stanie coś wskórać. Było o wiele za wcześnie na wizytę, którą miałam złożyć. Nieważne, pomyślałam.

KURWIDOŁKÓW STAŁY BYWALEC

Wpadłam do klubu głośno trzaskając drzwiami. Barmanka przyjrzała mi się znudzonym wzrokiem, równocześnie machinalnie polerując szklankę. Przy barze siedział tylko jeden klient, który z zapałem pałaszował solone orzeszki - nie zwracał uwagi na nic innego. Nawet nie spostrzegł mojego przybycia. Zdałam sobie sprawę, że przybyłam nie w porę. Pozostało mi tylko cierpliwie czekać.
- Co podać? - zapytała osowiała dziewczyna stojąca za ladą. W tym samym momencie odłożyła ze zrezygnowaniem szmatę, a ja przybliżyłam się wymuszając u niej jakąś reakcję.
- Colę. Tylko ma być zimna - przykazałam.
Wycofała się kilka kroków w stronę lodówki. Wyjęła trzeźwiący napój i postawiła go przede mną. Zapłaciłam z góry, wyjmując z kieszeni srebrne drobniaki i odliczając je aż do uzyskania wygórowanej ceny Coca-Coli. Postanowiłam znaleźć sobie jakieś bardziej zaciszne miejsce i wybrałam jeden z kątów lokalu. Z mojej nowej lokalizacji miałam dość dobry punkt obserwacyjny. Drzwi, duże okna, przez które wpadało szare światło i sam barek - wszystko to było w zasięgu mojego wzroku.
Po kilku godzinach było już całkiem tłoczno. Miejsca były na tyle rozchwytywane, że nawet do mnie dosiadł się jakiś jegomość. Nie wiem, czy zrobił to rzeczywiście z braku lepszego miejsca, czy chciał do mnie zagadać. Był wątły, niski i emanowała od niego na kilometr energia nieudolnego kobieciarza. Wyprasowane kanty marynarki i pedantyczny stosunek do własnego wyglądu. Pewnie po alkoholu puszczały mu wszystkie hamulce. Pewnie dlatego pił.
Siedział na przeciwko, bliżej wielkiego i brudnego okna, natomiast ja chowałam się przed nim w mroku. Udawałam, że całkowicie pochłania mnie widok roztaczający się za oknem.
- Przepraszam? - doszło do mnie wreszcie to, czego tak bardzo nie chciałam usłyszeć. Miał lekko piskliwy głos.
- Tak? - syknęłam, próbując wyartykułować moją niechęć - jak najmocniej się dało.
- Dobrze się Pani czuje? - zapytał nieśmiało, pewnie pod wpływem ładunku nienawiści, jaką przed chwilą posłałam w jego kierunku.
Kurwa, pomyślałam. Od nieokreślonego czasu tulę się sama do siebie, pot spływa mi po czole, a moja twarz dynamicznie zmienia barwy z purpurowego na kredową biel. Gałki oczne są przekrwione, a ja wpatruję się we wszystko szalenczym wzrokiem. Tak, z pewnością czuję się świetnie.
- Taak - odparłam, już nieco przyjaźniej. - Tylko czekam tu na kogoś, a ta osoba nie przychodzi. Ostatnio chyba mam jakiegoś pecha odnośnie umówionych spotkan.
Pokiwał ze zrozumieniem głową i pogrążył się zapamiętale w obgryzaniu paznokci i lustrowaniu innych klientów alkoholowego bistro.
Pogratulowałam sobie w duchu. Udało mi się bez większego wysiłku uciąć rozmowę i nawet silić się pod koniec na grymas, który można by nawet podpiąć pod uśmiech. Mimo mojego stanu. Mimo emocji, które mną targały. Mimo wysiłku wiążącego się z każdym wypowiedzianym słowem.
Wreszcie, widok Pana R. z za okna mnie otrząsnął. Szedł na czele grupy facetów, których z pewnością nikt by nie chciał spotykać w ciemnym zaułku. Gestykulował, rozmawiając z jednym z nich. Mimo kilku zmian, które w nim zaszły - poznałam go natychmiast. Nadal był wielki, metr dziewięćdziesiąt parę. Włosy wciąż nosił krótkie, tyle że teraz przebijał w nich siwy kolor. Zapuścił brodę, ale była nawet przyjemna wizualnie. Twarz, jak kiedyś, spowijała groźna powaga, do której przyczyniały się wiecznie zmarszczone brwi. I oczy. Oczy, które swoim chłodem mroziły wszystko, co napotkały na swojej drodze. Dzisiejszego wieczora miały napotkać mnie.
Przymknęłam powieki i policzyłam w myślach do dziesięciu, próbując wyregulować mój oddech. Pan R. przemieścił się w tym czasie ze swoją ferajną do środka. Zagaił poważnym tonem do barmanki, która po raz pierwszy tego wieczoru się ożywiła. Nawet z kilku metrów było widać, że coś kręci. Mój przyszły zleceniodawca zasępił się i przeleciał czujnym spojrzeniem cały lokal. Zatrzymał się, ponieważ wykrył parę źrenic, która wpatrywała się w niego kurczowo z ognistym wręcz zapałem. To oczywiście byłam ja. Zebralam się w sobie, by dokonać takiego szaleńczego aktu odwagi. On - chyba go docenił, bo jedna z jego brwi uniosła się w geście zdumienia. Kobiety zawsze spuszczały wzrok, kiedy on był w pobliżu - nawet niektórzy faceci.
Ta chwila trwała bardzo długo. Kiedy się wreszcie skończyła, a on już zamierzał iść w moim kierunku - wyręczyłam go i doskoczyłam do niego sama.
Po chwili namysłu podał mi dłoń. Wymieniliśmy krótki uścisk.
- Witam - burknęłam z za opadających jasnych włosów.
- Cześć, K. Miło Cię widzieć - odpowiedział i zmierzył mnie wzrokiem. Przeszedł po mnie dreszcz. Jego głos był dziwnie... przyjazny?
- Dosyć uprzejmości - rzekłam, przerywając niezręczną ciszę - będziemy rozmawiać tutaj?
- Nie, na pewno nie - spojrzał na facetów, których przyprowadził ze sobą. - Macie wolne, chłopaki - krzyknął do nich, ponieważ już zdążyli się lekko rozproszyć po klubie.
- A więc gdzie? - niecierpliwiłam się, kryjąc zmieszanie.
- W moim aucie. Ale najpierw wypijemy kilka głębszych - uśmiechnął się ukazując srebrny ząb w górnej szczęce. Zależało mi na czasie, ale bardziej zależało mi na jego sympatii - która mogła mi się przydać niejednokrotnie. Jak nie dzis, to innym razem.
Zaprosiłam go do mojego stolika. Jednym gestem ręką pozbył się mojego byłego współlokatora. Chwycił za moją rękę w nadgarstku, przez co początkowo zastygłam sparaliżowana. Okazało się, że miało to charakter stricte przyjacielski, ponieważ zapytał mnie w tym samym momencie "na co mam ochotę", przeglądając menu pełne drinków. Jego maniery były bez zarzutu, tylko najwidoczniej to ja dobudowywałam sobie jakieś historie. Przynajmniej w tym momencie tak pomyślałam, bo nie mogłam się nadziwić. Zdziwienie odebrało mi rozum do tego stopnia, że zaczęłam niemal swobodnie rozmawiać z nim o moich porzuconych studiach i zapomniałam nawet o głodzie, który tak mocno dawał mi we znaki. Trwałam w tym oszołomieniu niemal cały dzisiejszy wieczór.
Pierwszy przebłysk świadomości miałam dopiero wtedy, kiedy złapał pod stolem za moje kolano. Rozmawialismy właśnie o problematyce białego handlu, którym się zajmował od czasu do czasu. Właściwie nawet nie wzięłam pod uwagę tego, że byłabym świetną potencjalną ofiarą.
- Bo widzisz, K. - zdrabniał moje imię, co w jego ustach brzmiało jak słodko wypowiedziane przekleństwo, ale i tak było mi miło. - Z tego są całkiem konkretne pieniądze. Wywożenie naiwnych kobiet do klubów, czy tam domów publicznych, to być może barbarzyństwo - ale oplacalne - tłumaczył. - Im to nawet w jakiś sposób odpowiada, bo zaopatrujemy je w dragi, ciuchy - dostają nawet jakieś kieszonkowe. Normalnie żyć, nie umierać! - wybuchnął śmiechem, a ja mu nieśmiało zawtórowałam. Rozmawiał ze mną, jak z równym sobie. To mnie nagle uderzyło i zaczęło niepokoić.
Przypomniała mi się piosenka Słonia, którego zapamiętale słuchałam w końcówce gimnazjum i większości liceum. Wyobraziłam sobie Pana R. w scenerii Chorych Melodii i ta myśl dziwnie mnie podnieciła. Mimo suchości w ustach i okropnego samopoczucia w tej samej sekundzie zapragnęłam Pana R., choć jego dzisiejsze zachowanie wydawało mi się okropnie podejrzane. Pogłaskałam jego dłoń, kiedy znów przypuścił atak na moje kolano. Między zdaniami wypowiadanymi przez niego o interesach - lubieżnie się uśmiechnął. Od tego czasu odliczałam każdą sekundę do chwili, kiedy znalazłam się w jego aucie. Mój rozsądek poszedł się jebać w ostatecznym starciu z podbrzuszem palącym żywym ogniem.
W samochodzie R. był już znacząco podchmielony, ja zresztą też. Na szczęście ludzie Jego pokroju nie prowadzą sami, mają od tego kierowców. Zasiedliśmy z tylu na wygodnych skórzanych fotelach i znów poczułam na mojej nodze zimną rękę właściciela samochodu. Dłoń ta sunęła powoli po wewnętrznej stronie uda. Czułam dyskomfort z racji mojego skromnego stroju i potu, ktory zdazyl już zaschnąć. Mój towarzysz jednak nie wyglądał jakby się tym specjalnie przejmował.
Pocałowałam go wreszcie, lecz on po krótkiej chwili się ode mnie oderwał.
- Najpierw interesy, mała - oznajmił, wciąż pieszcząc moją nogę.
- Taaak? A więc co mam zrobić? Tylko proszę o skrót, bo na szczegoly będzie czas później, prawda? - zapytałam, kryjąc rumieniec i usiłując zamaskować moje prawdziwe uczucia.
- Potrzebuję kogoś, kto dowiezie trochę towaru do kilku burdeli. Kogoś, kto ma w miarę czystą kartotekę - podkreślił, dojeżdżając do pachwiny.
- Niech będzie. Szczegóły potem. Możemy teraz kontynuować? - ucięłam stanowczo, czego miałam w przyszłości gorzko pożałować.
Wróciłam do wpijania się w usta Pana R. Jego zarost szorował delikatnie po mojej twarzy, co mnie dodatkowo nakręcało. On złapał za mój rozporek i rozpiął go z moim głośnym westchnieniem. Uniosłam miednicę, by mógł zsunąć ze mnie spodnie. Wykorzystał tę okazję. Chwilę potem siedziałam już pół-naga na jego kolanach, a on głaskał moje pośladki. Ostatnią migawką, którą pamiętam, był fakt rozpinania przeze mnie jego czarnej koszuli, która opinała szerokie barki. Zaczęło kręcić mi się w głowie i natychmiast zastanowiłam się, czy piłam coś, do czego Pan R. byłby w stanie coś dosypać. Nie starczyło mi czasu, by doprowadzić tę hipotezę do konca, ponieważ straciłam przytomność.
Straciłam przytomność w aucie niebezpiecznego faceta, będąc skazana na jego łaskę. Gorzej chyba być nie mogło...

AleidaMarch

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka i thrillery, użyła 3617 słów i 19943 znaków. Tagi: #narkomanka #nielegalny #akcja #przekleństwa

4 komentarze

 
  • AnonimS

    Bardzo ciekawy tekst. Pomysł niby banalny czyli zagubiona biedna ćpunka i żerujący na jej nałogu bezwzględny facet ale opisany w ciekawy sposób. Długość akuratna . Pozdrawiam

    18 gru 2017

  • AleidaMarch

    @AnonimS Chętnie dowiem się, co szczególnie ciekawego wychwyciłeś. Pozdrawiam również

    18 gru 2017

  • Somebody

    Niby długie, ale bardzo lekko i przyjemnie się czytało mimo, że poruszony temat do lekkich nie należy  :woot: Tak czy inaczej brawa całkowicie zasłużone  :bravo:

    18 paź 2017

  • AleidaMarch

    @Somebody Szczerze mówiąc, sama byłam zdziwiona długością. Wydaję mi się, że komentujesz moje opowiadanie nie pierwszy raz, więc chyba też dostrzegasz ten fenomen? A za brawa jestem wdzięczna ;)

    18 paź 2017

  • elninio1972

    Kiedy ciągu dalszego można sie spodziewać?

    17 paź 2017

  • AleidaMarch

    @elninio1972 Staram się pisać szybko, ale trudno mi przewidzieć - może tydzień, może dwa. Jako substytut następnej części zapraszam także do moich innych opowiadań. :)

    17 paź 2017

  • elninio1972

    @AleidaMarch :) skorzystam ;) choc to substytut jak mowiszz :*

    17 paź 2017

  • dno

    @elninio1972 :*

    19 paź 2017

  • AleidaMarch

    Z góry przepraszam za brak polskich znaków w niektórych miejscach.

    17 paź 2017