Pani Dwóch Krajów cz. 41

LXXIII
     Po raz pierwszy pozbawił kogoś życia i okazało się to silnym doznaniem, tym bardziej, że ugodził oszczepem kobietę – piękną kobietę. Powtarzał sobie, że była z gruntu zła, okazała się zdrajczynią i sama chciała go zabić, to jednak niewiele pomagało. Może z jakimś bezimiennym Hetytą albo Hapiru poszłoby łatwiej? Przypomniał sobie, jak drwiła z jego męskości i rzekomej gotowości do odbycia z nią zbliżenia, oddania nasienia... Nasienia nie oddał, ale przebił ją swoim oszczepem... Było coś symbolicznego w tym akcie, gdy napierał na drzewce, wdzierające się w ciało wojowniczki... Bo jednak w jakiś sposób budziła w nim emocje, intrygując niezwykłą urodą oraz emanując władczością i arogancją... Broń ugrzęzła na dobre i nie dało się jej wydobyć. Dostała to, na co zasłużyła i niech tak zostanie, na pustyni, z oszczepem wbitym w samo serce i duszę. Trzeba zająć się Irias, która po raz kolejny uratowała go z opresji dzięki swojej odwadze i szybkości działania.
     Pochylił się nad Księżniczką, oddychała i nie miała żadnych widocznych obrażeń. Była jednak nieprzytomna i w żaden sposób nie mógł jej ocucić.
     "Irias, obudź się! Musimy ruszać!”
     Oblał jej twarz wodą z bukłaka, który znalazł przy uprzęży Bestii, uderzył kilka razy w twarz. Początkowo delikatnie, potem – mocno już zaniepokojony – coraz silniej. Klacz przypatrywała się jego wysiłkom, pochyliła głowę i zaczęła szczypać swoją panią szerokimi wargami. Wszystko bez rezultatu, Irias w żaden sposób nie reagowała. Pojął, że cios w głowę musiał jej jednak zaszkodzić oraz że nie zdoła obudzić małej przyjaciółki. Nie miał zresztą czasu na dłuższe zabiegi, Hetyci cały czas posuwali się wśród wzgórz. Irias nie było nawet gdzie ukryć, jedyne, co mógł zrobić, to przeciągnąć ją ku jednej ze skarp, gdzie akurat można było znaleźć skrawek cienia. Może później uzdrowiciele potrafią jej pomóc, muszą to uczynić! Ciało Koriny zostawił tam, gdzie upadło, z oszczepem Królowej nadal wbitym głęboko w plecy. Bestia postępowała w ślad za Neferem, bacznie przyglądając się jego poczynaniom. Stanęła potem nad Księżniczką, opiekuńczo pochylając głowę. Miał nadzieję, że zdoła przekonać klacz do tego, aby pozwoliła mu dosiąść swego grzbietu i powiozła ku stanowisku Gwardii. Nigdy dotąd nie jeździł na koniu samodzielnie, ale Bestia musiała znać jego zapach i kojarzyła go ze swoją panią. Jest mądra, może zrozumie, że muszą teraz zostawić Irias. Przemawiając łagodnie do zwierzęcia, z pewnym trudem wdrapał się na jego grzbiet. Klacz nie sprzeciwiała się temu, gdy jednak uderzył piętami jej boki zarżała cicho i obróciła głowę w stronę nieprzytomnej dziewczynki.
     "Tak, wiem. Ale nie potrafimy jej teraz pomóc. Wrócimy tutaj tak szybko, jak tylko zdołamy. Sprowadzimy pomoc.”
     Poczuł się głupio, że przemawia tak do konia, ale Bestia zdawała się jednak rozumieć. Już bez oporu pozwoliła Neferowi zawrócić w stronę obozu i z własnej woli ruszyła naprzód. Najwidoczniej była naprawdę tak mądra, jak twierdziła Irias. Wierzchowiec Koriny nie odczuwał zapewne podobnej lojalności wobec Amazonki, spłoszył się bowiem i pogalopował na pustynię. Kapłan nie miał wielkiego doświadczenia w powodowaniu koniem, na szczęście klacz biegła szybkim kłusem prosto w stronę obozu. Dopiero gdy byli już blisko zorientował się, że gwardziści Tereusa stoją nieco z boku i w taki sposób ominą oddział. Chcąc za wszelką cenę zyskać na czasie, usiłował zawrócić konia. Nie miał w tym większej wprawy, a Bestia okazała tym razem brak chęci współpracy. Najwidoczniej pomocy dla Irias zamierzała szukać w obozie. W rezultacie tych manewrów wpadł pomiędzy pierwsze szeregi żołnierzy w sposób mało godny. Na szczęście, nie okazali strachu i kilku z nich pomogło mu opanować konia. Na wpół zsunął się, na wpół spadł z grzbietu wierzchowca. Bestia zarżała, jak gdyby z wyrzutem, wyrwała się gwardzistom i pogalopowała z powrotem w stronę wzgórz. Zapewne postanowiła sama stanąć na straży swojej nieprzytomnej pani. Musiał się z tym pogodzić, to zresztą nie miało w tej chwili aż tak wielkiego znaczenia. Liczyło się to, że jednak szybko przywiozła go we właściwe miejsce. Niestety, powstałe zamieszanie sprowadziło nie tylko sierżanta, z którym wolałby rozmówić się na osobności, ale także nominalnego dowódcę Królewskiej Gwardii. Był to młody oficer arystokratycznego pochodzenia, którego Nefer nigdy dotąd nie widział, nie brał on bowiem udziału w codziennych zajęciach i ćwiczeniach żołnierzy. Słyszał tylko, że nazywa się Menase i jest synem wielkiego rodu.  
     "Co cię tu sprowadza, Neferze, na wszystkich Bogów! I to w taki sposób?” - Sierżant nie krył zdziwienia.
     "Panie, muszę natychmiast porozmawiać z tobą na osobności. Przynoszę ważne wieści.” - Odpowiedział cicho.
     Tereus machnięciem ręki odprawił żołnierzy, ale nie mógł uczynić tego samego ze swoim dowódcą. Wyraźnie zaciekawiony, Menase nie miał zamiaru odejść.
     "Mów, o co chodzi, niewolniku. Tylko szybko. Jesteśmy w środku bitwy!”
     Oficer zachowywał się w sposób lekceważący, traktując Nefera jak niezbyt rozgarniętego sługę. Kapłan zawahał się... Sierżantowi opowiedziałby wszystko, zdając się na jego rozum i lojalność. Menase wyglądał jednak na kogoś, kto mógłby mnożyć przeszkody i wątpliwości. A przecież nie mieli czasu na długie rozważania, wszystko zależało od szybkości działania. Zdecydował się.
     "Szlachetny panie, przynoszę rozkazy od Jej Wysokości Królowej, Oby Żyła i Władała Wiecznie. Oto Jej znak!” - Wyszarpnął spod szaty medalion z wizerunkiem Oka Izydy.
     Obydwaj żołnierze przyjrzeli się miedzianemu krążkowi. Menase ucałował go z szacunkiem.
     "Jakie są rozkazy Wielkiej Pani?”
     "Przez wzgórza jadą hetyckie rydwany. Gwardia musi obsadzić zachodnie zbocza i zatrzymać Hetytów. Ruszajcie natychmiast!”
     "Co takiego? Jacy znowu Hetyci? Walczymy z buntownikami Księcia i tymi dzikusami Hapiru. Hetyci są daleko, a zresztą mamy pokój z ich królem!”
     "Panie, nie wiem skąd się tu wzięli, ale dywizja ich wozów bojowych przeprawia się przez wzgórza. Nie mogą wydostać się na równinę! To rozkaz Najdostojniejszej Królowej!”
     "Otrzymaliśmy uprzednio inne rozkazy. Dlaczego tak ważne polecenia przenosi zwykły niewolnik? Dlaczego Wielka Pani nie wysłała kuriera-oficera?”
     "Byłem pod ręką, panie. I potrafię jeździć na koniu, a czas nagli. Gwardia musi ruszać bez żadnej zwłoki!”
     "Czy potrafisz jeździć konno, to bardzo wątpliwe, sądząc po tym, co wszyscy tu widzieli...”
     "Panie, znam tego niewolnika. To osobisty sługa Najjaśniejszej. A ten medalion opatrzony jest znakiem Królowej Amaktaris.” - To Tereus wtrącił się do rozmowy. Zanim wypowiedział następne słowa, długo i głęboko spojrzał Neferowi w oczy. - "Musimy wykonać Jej obecne rozkazy!”
     "Tak, oczywiście, sierżancie. Niech więc tak będzie. Wydaj stosowne polecenia. A ty, niewolniku, pójdziesz z nami! I tak straciłeś konia, więc żaden już z ciebie pożytek w roli posłańca.”
     "Jak rozkażesz, panie.” - Nefer rozdarty był sprzecznymi uczuciami. Chciał walczyć, jeszcze niedawno pragnął tego z całej duszy i czuł urazę do Amaktaris, że odsunęła go od udziału w bitwie. Z drugiej strony, Irias potrzebowała natychmiastowej pomocy, powinien sprowadzić uzdrowiciela, najlepiej Mistrza Sentota. Gdyby jednak zaczął teraz o tym mówić, albo choćby odmówił wyruszenia z Gwardią... Menase miałby kolejne wątpliwości i pewnie nie wykonałby rozkazu przyniesionego przez podejrzanego kuriera. Nie miał więc innego wyjścia. - "Dajcie mi tylko jakiś oszczep, jeżeli mam walczyć!”
     "Weź mój, Neferze!” - Odezwał się niespodziewanie sierżant. - "Ja i tak bardziej polegam na moim mieczu. Wiesz, ilu jest tych Hetytów?”
     "Widziałem dużo ponad trzysta rydwanów, pewnie cała dywizja.”
     "Jeżeli tylko tylu i jeżeli dopadniemy ich wśród wzgórz, to damy radę. Prowadź, pójdziesz przy mnie. A ty, panie, poślij gońca do Harfana. Niech zablokuje swoimi wozami tych, którzy może zdołają się przedrzeć.”
     Tereus zaczął pospiesznie wydawać rozkazy, powtarzane następnie przez setników i podoficerów. Dobrze wyszkoleni żołnierze sprawnie przeformowali szyk i ruszyli miarowym biegiem w stronę wzgórz.
     "Może powinniśmy przyspieszyć?” - Nefer był już nieco zdyszany, ale uważał, że posuwają się zbyt wolno.
     "Nie mogę zmęczyć żołnierzy przed walką. Muszą zachować siły.” - Pomimo wieku i sporej masy sierżant łapał oddech bez problemu. Kapłanowi przychodził to z większym trudem, zaprzestał więc prób nawiązania rozmowy.
     Gdy dopadli pierwszych wzgórz, Hetytów nadal nie było widać w wylotach wychodzących na równinę wąwozów. Nefer podziękował za to w duchu Izydzie. Szeroka ława żołnierzy zaczęła wspinać się na piaszczyste zbocza. Tereus powstrzymał pozostałych ruchem ręki tuż przed grzbietem i sam ostrożnie wystawił głowę. Kapłan nie potrafił opanowac ciekawości i też wspiął się o kilka kroków. Sierżant nie zaprotestował. Być może zbytnio pochłonął go widok przesuwających się przed jego oczyma Hetytów. Rydwany skupiały się w rozległej kotlinie u stóp wzgórza, z której na otwartą równinę prowadziły dwa przesmyki. Nie wszystkie wozy zdążyły dotrzeć na miejsce, wiele z nich rozciągniętych było nadal w wydłużonych kolumnach wśród piaszczystych wyniosłości. Zdążyli w samą porę. Nefer rozpoznał księcia Mutawalisa, gdy ruchami dłoni dzierżącej oszczep kierował czołowe szwadrony ku ostatnim przesmykom, kotlina nie mogła bowiem pomieścić wszystkich nadciągających pojazdów. A więc przeczucie go nie myliło, to namiestnik Halab, syn hetyckiego króla, wyprawił się, aby wesprzeć bunt Nektanebo. Muszą ich tutaj zatrzymać. Sierżant był najwidoczniej tego samego zdania, cofnął się i zaczął ustawiać szyk gwardzistów. Do przodu wysunął dwie grupy łuczników.
     "Musicie powalić prowadzące zaprzęgi, nie wolno wypuścić ich na równinę!”
     Doświadczeni żołnierze szybko zajmowali wyznaczone pozycje i nie potrzeba było do tego gromkich rozkazów. Gdy wszyscy byli już gotowi, Tereus zadął w gwizdek i machnął ręką. Wypadli na grzbiet wyniosłości. Pierwsze rydwany znajdowały się dokładnie pod nimi, przemierzając wąskie przejścia wśród wzgórz. Nefer przyłączył się do łuczników, spodziewając się, że bardziej przyda się jego proca, niż pożyczony przez sierżanta oszczep. Powiodło im się tylko częściowo. Gdy łucznicy sypnęli strzałami w zaskoczonych Hetytów, czołowy zaprzęg w jednej z kolumn zwalił się na piach. Grot ugodził prawego konia w oko. Było to właściwie jedyny dostępny cel, hetyckie rumaki osłonięte były bowiem metalowymi i skórzanymi pancerzami, chroniącymi wrażliwe miejsca zwierząt. Któryś z gwardzistów zdołał jednak trafić i w przejściu powstał zator. Kolejne rydwany stanęły bezradnie w miejscu, nie mogąc zawrócić z powodu ciasnoty. Kilkunastu wojowników z ich załóg zeskoczyło na ziemię, aby usunąć blokujący drogę zaprzęg. Teraz to oni stali się celem strzał. Gorzej powiodło się z drugą kolumną. Prowadzący ją oficer wykazał się przytomnością i odwagą. Na widok pojawiających się na wzgórzu Egipcjan rozkazał swemu woźnicy zaciąć konie. Pędzący z niebezpieczną szybkością rydwan przebył ostatni odcinek przejścia i wypadł na równinę. Za nim pognały drugi, trzeci, czwarty... Łucznicy szyli strzałami w konie i ludzi, ale bezskutecznie. Nefer wypuścił kilka pocisków z procy, w panującym zamieszaniu nie potrafił jednak dostrzec rezultatów. Kolejne rydwany wyrywały się z pułapki, gdy wreszcie któraś szczęśliwie posłana strzała ugodziła jednego z woźniców. Stojący na platformie pojazdu tarczownik nie zdołał go osłonić. Zaprzęg gwałtownie skręcił i przewrócił się na nierówności terenu. Wpadły w niego dwa kolejne. Hetyckie rydwany nie odznaczały się zwrotnością i teraz to się mściło. W jednej chwili i tutaj powstał zator, blokujący przejazd. Kapłan pomyślał, że może Harfan zdąży na czas i poradzi sobie z tymi kilkunastoma wozami, którym udało się przejechać. Trzeba było mieć taką nadzieję. Hetyci z tylnych szeregów zaczęli bowiem odzyskiwać opanowanie. Mutawalis wydawał kolejne serie rozkazów, wrodzy łucznicy zaczęli sami używać swojej broni. Chronili ich tarczownicy i dzięki temu mieli lepszą osłonę, niż stojący na grzbiecie wzgórza gwardziści. Tereus uznał, iż nadeszła właściwa chwila do ataku na oszczepy.
     "Za Horusa i Izydę! Bijcie te parszywe psy!”
     Sam wzniósł miecz i ruszył w dół zbocza, pociągając za sobą innych. Impet ataku był tak duży, że gwardziści przełamali pierwsze, niezbyt sztywno uformowane szeregi wrogów. Rozpoczęła się zacięta walka na miecze i oszczepy, wśród przerażonych, ponoszących koni i przewracających się rydwanów. Uniesiony zapałem, Nefer porzucił procę i także pognał w dół stoku z nastawionym oszczepem. Po chwili potknął się o coś i haniebnie wyłożył jak długi w połowie wzgórza. Żołnierze przebiegli obok niego, włączając się do walki. Gdy pospiesznie wstawał, dostrzegł, iż Mutawalis nie stracił głowy i zbierał wokół siebie wojowników z załóg tylnych rydwanów, przygotowując kontratak na rozciągniętych już i tracących początkowy impet Egipcjan. Osłaniało go trzech czy czterech tarczowników. Nefer przeklął swoją głupotę, nie było czasu szukać teraz porzuconej procy. Na szczęście Tereus też czuwał nad przebiegiem walki. Widząc, co się dzieje, poprowadził kilku skrzykniętych pospiesznie gwardzistów ku wrogiemu dowódcy. Samą masą swego umięśnionego ciała rozepchnął przeciwników i zaatakował księcia. Ten uderzył oszczepem, sierżant uchylił się. Zaczęli wymieniać ciosy, ale Mutawalis trzymał przeciwnika na odległość swoją dłuższą bronią. Jeżeli liczył na pomoc podwładnych, to chwilowo nie miał z nich pożytku, zajęli ich bowiem walką wojownicy Tereusa. Chcąc doprowadzić do skrócenia dystansu, sierżant nagłym wypadem zmusił przeciwnika do sparowania kolejnego cięcia drzewcem oszczepu. Wykorzystał swoją siłę i oręż wroga nie oparł się wykutemu z brązu ostrzu. Hetyta odskoczył, porzucił ułamany oszczep i dobył miecza. Zadawali kolejne uderzenia. Kapłan przypomniał sobie, jak Tereus odgrażał się kiedyś, że zabije hetyckiego księcia za aroganckie propozycje matrymonialne składane Królowej Amaktaris. Teraz miał okazję, ale Hetyta okazał się groźnym przeciwnikiem i wynik starcia nie był pewny.
     Nefer chciał włączyć się wreszcie do prawdziwej walki i ponownie ruszył w dół, tym razem wolniej i rozważniej. Trafił na jakiegoś Hetytę, który usiłował uwolnić konia, beznadziejnie zaplątanego w uprząż zwalonego rydwanu. Wróg, zapewne woźnica, tak był zajęty przecinaniem rzemieni, że zauważył przeciwnika dopiero w ostatniej chwili. Kapłan bez skrupułów wykorzystał tę okazję i uderzył oszczepem. Tym razem pamiętał o naukach Harfana i wbił grot w udo, poniżej krawędzi krótkiego, skórzanego pancerza. Dzięki temu mógł łatwo uwolnić ostrze, a Hetyta, powalony na piasek z rozoraną nogą, zapewne umrze z powodu upływu krwi. Tak jak przypuszczał, z nieznanym Azjatą poszło o wiele łatwiej niż z Koriną. A może, to on sam przyzwyczajał się do zadawania śmierci?
     Pobiegł dalej, pomiędzy skłębionymi bezładnie rydwanami i grupkami walczących zaciekle wojowników. Znalazł się nagle przy wylocie wchodzącego do kotliny, wewnętrznego przesmyku. Stały tu nadal uwięzione w tłoku rydwany jednego z tylnych pułków. Z braku miejsca zaprzęgi nie mogły przeć do przodu ani zawrócić. Część koni spłoszyła się i przewróciła pojazdy. Żołnierze i woźnice w większości rzucili się już w wir walki albo właśnie zaczynali uciekać. Oto rozległy się bowiem okrzyki radości wznoszone przez Egipcjan oraz grozy i przerażenia Hetytów. Nefer usłyszał z tego, że książę padł. Był to przełomowy moment walki. Pozbawieni dowódcy wrogowie stracili ducha i szukali schronienia wśród wzgórz, ścigani przez gwardzistów. Tym razem to na kapłana wpadło trzech naraz Hetytów, jeden z nich wyglądał na kogoś znaczniejszego. Zamachnął się trzymanym w dłoni ułamanym oszczepem, kapłan z trudem odskoczył. Wrogi oficer potknął się o dyszel przewróconego rydwanu. Jeden z jego ludzi, nie dbając już o nic, pognał w stronę obiecujących złudzenie ratunku wzgórz. Drugi stanął jednak w obronie swego dowódcy, atakując Nefera i dając oficerowi czas na wyplątanie się z resztek rozbitego rydwanu. Był to doświadczony wojownik i natarł zdecydowanie. Nefer cofał się, z trudem parując ciosy. Widział gwardzistów ścigających wrogów, uciekających Hetytów było jednak nadal bardzo wielu i żaden z Egipcjan nie zwrócił uwagi na kłopoty przypadkowego towarzysza boju. Hetycki dowódca podniósł się wreszcie na nogi i kapłan liczył, że obydwaj wrogowie zostawią go teraz, aby ruszyć śladem innych uciekinierów. Tak się jednak nie stało, oficer zaczął zachodzić Nefera z boku, uważając już na szczątki porozbijanych pojazdów. Może pragnęli zabić przynajmniej jeszcze jednego spośród Egipcjan i choćby w taki sposób pomścić klęskę? Zaatakował z siłą rozpaczy, chcąc rozstrzygnąć walkę, zanim znajdzie się w potrzasku. Wrogi wojownik sparował jego cios i sam wzniósł oszczep. Niespodziewanie za jego plecami wyrósł egipski gwardzista i uderzył jako pierwszy. Precyzyjnie i oszczędnie, tak, aby nie uwięzić własnej broni w ciele zabitego wroga. Dopiero gdy Hetyta upadł, Nefer zorientował się, że jego wybawcą był Harfan. Który to już raz? Wobec dwóch przeciwników oficer stracił ochotę do walki i teraz dopiero zaczął myśleć o ucieczce. Skoczył w lukę pomiędzy dwoma rydwanami, osłaniając się przed Libijczykiem, którego musiał uznać za bardziej niebezpiecznego z wrogów. Przerażony grozą własnej śmierci, której ledwie uniknął, Nefer nie znalazł litości i wraził oszczep w bok Hetyty. Nie tak elegancko jak Harfan, raczej brutalnie i niewprawnie, jak świeżo przeszkolony rekrut. Tym niemniej, cios okazał się skuteczny, a walka i tak dobiegała już końca. Tym razem przyjaciel pokazał mu, jak wydobyć grot i kapłan mógł oprzeć się ciężko na wbitym w ziemię drzewcu.
     "Skąd się tu wziąłeś, panie?”
     "Wezwał nas Menase. Mieliśmy trochę zajęcia z rydwanami na równinie, ale zdążyłem w ostatniej chwili.” - Libijczyk podał mu bukłak z wodą. - "Obiecałem przecież, że to ja sam cię zabiję i chciałem się przekonać, jak walczysz. Z tego co widzę, nadal musisz się jeszcze wiele nauczyć, chociaż robisz postępy.” - Uderzył go otwartą dłonią w ramię, rozchlapując wodę.
     "Dziękuję, panie.”
     "Pij, dobrze się spisałeś. Zobaczmy, kogo tu powaliłeś.” - Pochylił się nad martwym oficerem, odwracając wroga na plecy. - "O proszę, ma naramienniki dowódcy pułku. I sztylet z tego niezwykłego metalu, o którym krążą opowieści. Piękny łup, należy do ciebie.” - Podał broń Neferowi i zajął się odpinaniem pochwy.
     "Panie, zechciej przyjąć ten sztylet. Tak naprawdę, to ty na niego zasłużyłeś.”
     "Nie, przyjacielu. To ty go zabiłeś tego Hetytę. Nikt nigdy nie powie, że Harfan z Królewskiej Gwardii sięga po nie swoją zdobycz. To twój łup i używaj go z dumą. Po dzisiejszym dniu może w Kraju znajdzie się kilka sztuk takiej broni więcej niż poprzednio, ale na pewno nadal będzie wielką rzadkością.”
     Nefer pomyślał o pamiętnym sztylecie zmarłego faraona, który obecnie nosił Horkan, a przez który on sam trafił w łańcuchach do wioseł królewskiej barki. To jednak będzie nie lada satysfakcja, gdy pokaże tę broń Królowej. Broń zdobytą w walce, na podobieństwo Jej Ojca. Miał wprawdzie szczęście, ale przecież bez przychylności Bogów nie sposób wygrywać bitew. Horkan, walczący dzisiaj z Hapiru, raczej nie będzie miał szansy na podobny łup. Najjaśniejsza także zresztą nie. Zawstydził się trochę tych niegodnych myśli, ale uraza, spowodowana pogardliwym odsunięciem go od udziału w bitwie, wciąż była żywa. Dlatego też nie sprzeciwiał się, gdy Harfan zatroszczył się o kolejne trofea.
     "Pożycz mi tego ostrza, zaraz je wypróbujemy!”
     Chwyciwszy pewnie sztylet, Libijczyk zręcznie odciął na wysokości łokci prawe dłonie obydwu martwych wrogów.
     "Po co to, panie?”
     "To dowód, że zabiliśmy tych Hetytów. Złożymy je u stóp Królowej, Oby Żyła i Władała Wiecznie, podczas parady zwycięstwa. To pradawny zwyczaj żołnierzy. Weź jeszcze te naramienniki, skoro zabiłeś ważnego oficera! Pancerz i wszystko inne niech zbiorą później ludzie zbrojmistrza. Tym nie musimy się już martwić.”
     Nagle przez wzgórza przetoczyła się fala radosnych okrzyków, sławiących Kraj i jego Królową, Amaktaris Wspaniałą, Oby Żyła i Władała Wiecznie. Żołnierze walili wyszczerbionymi często mieczami i ułamkami oszczepów w równie sfatygowane tarcze. Jeszcze chwila i wszystko stało się jasne. Oto przybył goniec, wysłany przez Władczynię. Horda Hapiru została zmasakrowana szarżą rydwanów. Klęskę i rozsypkę egipskich wojsk Księcia gwardziści mogli sami ujrzeć ze szczytów wzgórz. Królowa zwyciężyła! Egipt zwyciężył!

nefer

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 3810 słów i 22196 znaków, zaktualizował 4 lut 2016.

7 komentarzy

 
  • nienasycona

    Tak oto Nefer stał się mężczyzną. Genialna opowieść, nie nużyła mnie, co jest znamienne, biorąc pod uwagę, że to opisy walki. Doceń to, Neferze, bowiem nawet Tolkienowskie opisy tego typu zdarzało mi się pomijać. P.S. męska część była wniebowzięta :)

    4 lut 2016

  • nefer

    @nienasycona Miałem nadzieję, że Nefer zdążył już wykazać się odwagą i rozumem, a tu proszę - dopiero udział w krwawej jatce pasował go na mężczyznę . W obecnych czasach mamy więc małe szanse aby zasłużyć na uznanie w oczach naszych pań . Cieszę się, że przetrwałaś opis bitwy, wspominałaś już kiedyś, iż nie przepadasz za batalistyką. Monumentalne opisy "z lotu ptaka" w stylu Sienkiewicza czy Tolkiena pochodzą istotnie z mininej epoki. Ponieważ przedstawiam wszystko z punktu widzenia Nefera, opisałem bitwę jako ciąg przewijających się przed jego oczyma obrazów. Ma to powodować wrażenie chaosu i zamieszania. Pierwszy raz uczestnicząc w walce, nasz bohater ma kłopot z ogarnięciem całości i dostrzega przede wszystkim właśnie ten chaos.

    5 lut 2016

  • nienasycona

    @nefer, wiesz dlaczego tak napisałam? Bo dotychczas Nefer miał za miękkie serducho, wściekałam się na niego wielokrotnie, więc cieszę się, że przestał dywagować i z miliona stron rozpatrywać, czy aby na pewno ktoś na karę zasługuje. A, najważniejsze- by kara nie była dotkliwa. Nefer stał się mężczyzną nie dlatego, że zabił, a dlatego, że pojął, iż czasem trzeba działać, a nie filozofować.

    5 lut 2016

  • nefer

    @nienasycona Tutaj akurat nie miał wyjścia.  :rotfl:

    5 lut 2016

  • nienasycona

    @nefer, czyli gwałtem stał się mężczyzną? :P

    6 lut 2016

  • nefer

    @nienasycona Można to i tak ująć. Zgwałcił Korinę oszczepem i w ten sposób stracił dziewictwo. Może niekoniecznie fizyczne.  :blackeye:

    6 lut 2016

  • nik

    Jak zwykle cudownie powinieneś wydać to w formie książki :) kupiłabym z wielką chęcią. Kiedy następna część ?

    4 lut 2016

  • nefer

    @nik Postaram się kontynuowac w przyszłym tygodniu.

    5 lut 2016

  • Ramol

    Cóż rzec? Czapki z głów Neferze! Jesteś wielki!

    3 lut 2016

  • nefer

    @Ramol Poprawiłem już to niedopatrzenie związane ze zwyczajami koni. Dzięki za wskazówkę.

    5 lut 2016

  • Szarik

    Nadrobiłem zaległości z dużą przyjemnością, na prawdę dużą. Świetna część, która pozostawia pewien niedosyt wiedzy. Tego mi brakowało, będę czekał niecierpliwie na kolejną.

    3 lut 2016

  • nefer

    @Szarik Miło Cię ponownie widzieć. Jak doskonale rozumiesz, ten niedostatek wiedzy jest celowy.

    5 lut 2016

  • Szarik

    @nefer wiem, ale co mi szkodzi pomarudzić nieco? ;)

    5 lut 2016

  • gabi

    Neferze  jak mogłeś przerwać w takim momencie nie pisząc co z biedną  Irias mam nadzieję  że  z nią wszystko w porządku i że nasza boska Amaktaris nie będzie na niego bardzo zła. Czekam na kolejną część.

    2 lut 2016

  • nefer

    @gabi Teraz to może być istotnie zagniewana  :matko:

    5 lut 2016

  • Funkykoval1972

    Co z Irias? Mam nadzieję ze żaden gnój jej nie dopadł, Pisz dalej Mistrzu.

    2 lut 2016

  • nefer

    @Funkykoval1972 Obawiam się, że Nefer chwilowo o niej zapomniał w wirze bitwy... Miejmy nadzieję, że o swoją panią dba  Bestia.

    5 lut 2016

  • ono

    Kolejna wspaniała część. Dziekuję Mistrzu

    2 lut 2016

  • nefer

    @ono To ja dziękuję za dobre słowo.

    5 lut 2016