Dramione - niechciany obrońca rozdział 17

Dramione - niechciany obrońca rozdział 17- Harry? Co ty robisz? - zapytała Ginny, wchodząc do pokoju, który dzielił z Ronem.
- Pakuję się — odparł chłopak lakonicznie.
- No to ja widzę, ale dlaczego? Co się stało? - wyglądała na szczerze zdumioną.
- Mam zamiar odszukać Hermionę — powiedział, nie patrząc jej w oczy.
- Że co, proszę?! - wybuchnęła złością. - Zamieniłeś się na mózgi z Goylem czy jak? Chcesz oddać
się Sam — Wiesz - Komu jak na złotej tacy? Harry! My tu wszyscy na ciebie liczymy, nie możesz iść tam sam bez uprzedniego przygotowania się! - kiedy złość opadła, rudowłosa dziewczyna wyglądała na poważnie zaniepokojoną słowami
swego chłopaka.
- Ginny, zrozum mnie. Nie mogę pozwolić, by ona tam cierpiała, podczas gdy Zakon tak naprawdę gówno w tej sprawie robi i chyba nawet nie szuka księgi, co jest jeszcze bardziej nieodpowiedzialne, niż to, że chcę m sam wyruszyć! - odwrócił się do niej twarzą i objął ją za ramiona, spoglądając jej przy tym głęboko w oczy. - Jestem za nią odpowiedzialny, to na moją prośbę tam poszła i została uprowadzona! Nie wierzę naszemu szpiegowi, a na dodatek przeraża mnie myśl, że ktoś z nas szpieguje dla niego!
- Harry, kochanie, a może nasz kontakt się pomylił i nie ma tu wroga Sam — Wiesz - Kogo?
- Tak, a młody i stary Grabbe po prostu wyjechali sobie na wakacje, a on stwierdził, że rozsieje plotkę o zdekonspirowaniu ich i zabiciu? Daj spokój, nawet on nie jest tak głupi.
- No to nie wiem... Ale zauważ, że ostatnimi czasy jest cisza.
-Tak, bo Zakon odpuścił sobie szukanie księgi! - zdenerwował się Potter. - Ginnny, wiem co chcesz osiągnąć, ale przykro mi, nie przekonasz mnie. Pójdę tam i choćbym miał walczyć sam z nim i wszystkimi Śmierciożercami, to i tak ją znajdę!
- Płonne nadzieje, panie Potter — odparła McGonagall, stojąca w drzwiach sypialni chłopaków. - I oczywiście nigdzie pan nie pójdzie, przynajmniej nie teraz... Szykujemy akcję, ale to proces trudny, żmudny i do jego wykonania potrzebujemy wszystkich członków Zakonu, a takie działania, jak pańskie, panie Potter, mogą nam wszystkim poważnie zaszkodzić.
- A nie mówiłam?! - ucieszyła się panna Weasley. - Nigdzie nie idziesz, Harry.
- Radziłabym panu nie próbować nie zgadzać się z panną Weasley, panie Potter — zaśmiała się nauczycielka, wychodząc z pomieszczenia.
Harry zerknął na swoją dziewczynę stojącą przed nim w bojowym nastroju i sklęsnął ostatecznie.
- Dobrze, zostanę — mruknął, odwracając wzrok.
- Prawidłowa decyzja — odparła, machając mu przed nosem swoją różdżką.

Tymczasem na dole wyglądający jak trzy ćwierci od śmierci Krum rozmawiał właśnie z profesorem Slughornem i Arturem Weasleyem na temat planowanej akcji, o której wspominała nauczycielka transmutacji.
- Sprawa jest o tyle poważna, że siedziba Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać strzeżona jest
potężnymi zaklęciami, a przez to trudna do znalezienia. Wiemy jak na razie tyle, że znajduje się prawdopodobnie gdzieś w okolicy Kanady.
- Dlaczegu akurat tam? – zainteresował się niemrawo Viktor.
- To są tylko nasze przypuszczenia, ale podejrzewamy, że sam – Wiesz – Kto żywi jakiś sentyment dla
tamtych ziem. No i jest wystarczająco daleko od nas, byśmy mogli dostać się tam w jakiś szybki sposób. Poza tym, jak podejrzewamy, może chcieć szukać informacji o księdze w tamtejszej szkole magii. Niestety Ilvermorny niekoniecznie chce z nami współpracować. Może jednak z czasem uda nam się przekonać ichnią dyrektorkę, że ta współpraca przyniesie nam same korzyści.
- Ale dlaczegu może on chcjeć spenetrowywuć akurat tę szkołę?
- Widzisz, mój drogi chłopcze. Magia rdzennych amerykanów niesie ze sobą niezwykłą siłę i podejrzewam, iż on może snuć domysły, że Morgana czy też Salazar schowali tę księgę właśnie tam, lub gdzieś w jej pobliżu.
- No dobrze, ale przecież istnieją też inne szkoły magii, w których ten
artefakt mógłby być ukryty prawda? – zapytał Krum.
- Oczywiście – powiedział Slughorn. – Ale japońska Mahoutokoro uczy władać tak dziwną magią, podobnie do afrykańskiej Uagadou, że
wątpię by Sam – Wiesz – Kto zdecydował się tam szukać, zważywszy na to, że afrykańscy
magicy do perfekcji opanowali transmutację i animagię i w dowolnej chwili potrafią się przemienić w potężne zwierzęta, które dosłownie roznosiłyby czarnoksiężnika w pył, właściwie bez użycia magii.
Viktor spojrzał na niego zaskoczony.
- Ja sądził, że Hogwart, Beauxtabons i Durmstrang są jedynymi szkołami
magii.
- Nie – odparł poważnie pan Weasley. – Te są największymi w Europie i najbardziej cenionymi w całym świecie czarodziejów. Jednak rywalizujemy też z innymi szkołami magii... Nie zmienia to jednak faktu, ze trzeba przekonać amerykańską placówkę, by ta zechciała zacząć z nami współpracować w tym gorącym okresie.
- A dlaczegu oni ne robją nic, by wypędzić stamtąd Tegu, Któregu Imjenja Ne Wolno Wymawjać?
- Tego nie wiemy – przyznał smętnie nauczyciel eliksirów. – Ale wiemy, że
trzeba działać.
- Tak... I w tym twoje zadanie, Viktorze.
- Moje? – zdziwił się Bułgar.
- Tak, musisz odnaleźć, jak największą ilość swoich byłych kolegów, w tym z reprezentacji Quidditcha i przeciągnąć ich na naszą stronę – powiedziała niespodzianie profesor McGonagall, wchodząc do salonu, w którym siedzieli.
- Zrobię to – powiedział niezbyt pewnie. – Dla ratowania mojej
Hermijony. Ja ją kocham.
- A my to wszyscy wiemy. I naprawdę, nie masz się czym martwić. Znajdziemy twoją dziewczynę. – nauczycielka uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- Ja mam taku nadzjeję – mruknął, spuszczając wzrok na swoje podniszczone buty. – To ja już pójdę, dobrzu? Ja by się chciał przygotować.
- Idź – przyzwoliła mu kobieta.

Wychodząc z pokoju, niemal zderzył się z idącym w stronę schodów Percym Weasleyem, który wyglądał na jeszcze bledszego, niż zazwyczaj.
- Dalej nic o moim bracie? – zapytał smętnie Bułgara. Ten pokręcił tylko
przecząco głową i wyszedł z domu. Na pobliskim wzgórzu deportował się, a tymczasem rudowłosy chłopak z dziwnym błyskiem w oku ruszył do swojego pokoju.



Wysoko sklepioną komnatę przeszył wrzask torturowanego mężczyzny.
- Powiedz mi, gdzie jest siedziba Zakonu Feniksa! Gdzie znajduje się
Harry Potter.
- Nie wiem, gdzie jest – ledwo słyszalny szept dobył się spomiędzy
spierzchniętych i pokrwawionych ust męczennika. – A położenia Zakonu nigdy ci nie zdradzę!
- Jak sobie życzysz... Macnair, czyń swoją powinność, przyjacielu –
powiedział Voldemort, przyglądając się Weasleyowi. Ciężki, rzemienny bat śmignął w powietrzu, a w chwilę później z mocą uderzył w pokrwawione plecy Charliego, który wrzasnął spazmatycznie i osunął się kilka cali po pionowym drągu, do którego był przymocowany.
- Gdzie znajduje się Zakon? – zapytał ponownie Czarny Pan.

W końcu torturowany rudzielec zemdlał i nie pomogły nawet zaklęcia cucące czy wzmacniające-po prostu stracił zbyt dużo krwi! Wobec takiej sytuacji Voldemort kazał na powrót zaciągnąć go do celi i sprowadzić magomedyka. W tej chwili bowiem nie życzył sobie jeszcze śmierci Weasleya.
Po tym pokazie siły, Draco z ponurą miną wrócił do swojej komnaty, gdzie
czekała na niego zdenerwowana gryfonka. Dopadła do niego w momencie, gdy tylko wszedł do komnaty.
- Co się dzieje? Dlaczego wezwali cię tak nagle? Wiesz coś o Charliem, co się z nim dzieje?
- Nie byłabyś sobą, gdybyś nie zadawała miliona pytań na sekundę, co? - mruknął z przebiegłym uśmiechem. Pocałował ją szybko i pociągnął na kanapę. - Usiądź... Charlie był torturowany przez Czarnego Pana, byłem przy tym... Przeżył, choć jego stan jest
ciężki. On sprowadził do Weasleya magomedyka, bo nasze zaklęcia na nic się nie zdawały, cały czas tracił przytomność. - Hermionę przeszył zimny prąd, gdy pomyślała sobie jakież to musiały być tortury, że przyjaciel ledwo to przeżył... - Ale nie wydał was.
- Ale nic mu nie będzie, tak? - wyszeptała ze złami w oczach.
- Tego nie jestem w stanie ci powiedzieć — odparł, patrząc jej smutno w oczy. - Mogę ci natomiast
obiecać, że on was nie tknie! Obiecuję ci to.
- Dziękuję — szepnęła i rzuciła mu się na szyję.
- Kocham cię — powiedział równie cicho, przytulając ją mocno do siebie. - Mam nadzieję, że za jakiś czas będziesz już bezpieczna w Zakonie...
- Dlaczego tak mówisz?
- Bo wierzę w to, że zdołają cię stąd wyciągnąć. Może nie ten głupkowaty Łasic i niekoniecznie Potter, ale ktoś na pewno, Hermiono. Ktoś na pewno.
- Ale dalej będziemy razem, tak?
- Moja mała dziewczynko... Wiesz, jak bardzo bym tego chciał, ale ty masz przecież już chłopaka... Wiktor się załamie, jeśli go dla mnie zostawisz!
Mina Hermiony trochę zrzedła, gdy przypomniała sobie, że faktycznie jest już z kimś związana, a owocem ich miłości jest rozwijające się w niej życie.
- Nie martw się jednak zawsze będę gdzieś w pobliżu i zawsze będę cię chronił — przyrzekł jej.
- Wolałabym, żebyś był na zawsze ze mną, a nie gdzieś obok — mruknęła i odeszła do swojej sypialni.




Powoli kończył się czwarty miesiąc ciąży odważnej Gryfonki więzionej w zamku Voldemorta, kiedy Draco zorientował się, że do ich siedziby przybywa coraz więcej nowych twarzy. Ludzi, którzy mówią z tym samym wkurwiającym akcentem, co Krum. Oraz kilkunastu innych narodowości. Zaczął się zastanawiać skąd ta nagła rekrutacja sił, o której najwyraźniej nie wiedział nikt ze Śmierciożerców! Bał się, że Czarny Pan być może chce pousuwać swych starych współpracowników, ale już po dniu zorientował się, że ci nowi to świeżaki i najpewniej posłużą po prostu jako mięso na pierwszą linię strzału.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1740 słów i 10049 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto