Meteory. W blasku dnia 6

Rozdział 10

Warszawa. Listopad 2014
     Śnię. Chyba nigdy tak niecierpliwie nie czekałam na zachód słońca?! Mimo usilnych próśb, Oskar nie pozwolił mi jechać do szpitala. Bał się, że specjalnie nie dobili Patrika. Wciąż nie mogę dojść do siebie po tym, co się stało. Dobrze, że Manuela też płakała. Było mi raźniej... Oskar jest chyba w gorszym stanie niż ja, choć za nic w świecie się do tego nie przyzna.
- Gotowa? - bierze mnie za rękę.
     Materializujemy się wprost w szpitalnej separatce, gdzie umieszczono Patrika. Natykamy się tam na Margaret i Athinę. Obie stoją pochylone przy łóżku, trzymając dłonie na piersi leżącego bezwładnie ochroniarza. Jest podłączony do mnóstwa urządzeń. Każde coś pokazuje, pika albo miga.  
- Czy on śni? - szepczę go Oskara.  
- Nie. Jest nieprzytomny. Lekarze mówią, że o mało się nie wykrwawił...
     Dopiero teraz dociera do mnie, że Patrik jest strasznie blady. Ma opatrunek na barku i na udzie. Dobrze, że nie kolano, przemyka mi przez myśl, ale zaraz ganię samą siebie. Ja się martwię, czy będzie sprawny, a on może umrzeć! Margaret unosi głowę i przez chwilę przygląda mi się z uwagą, po czym schyla się i na powrót zastyga w bezruchu. Wydaje mi się, że momentami wyczuwam obecność jego Daru. Zerkam na Oskara. On chyba ma podobne wrażenie, bo przysuwa się bliżej łóżka. Nagle widzę wyraźnie, jak ciało i Dar się rozdzielają.
- Patrik! - nie udaje mi się powstrzymać szeptu – Jesteś z nami?!
- Nic z tego nie będzie – Margaret wzdycha zrezygnowana– Ciało można naprawić, ale on odszedł zbyt daleko od niego.
- Nie, nie rezygnuj – w głosie Athiny słyszę desperację. Jej wargi sinieją z wysiłku. Na skroni drga jej mała niebieskawa żyłka. Drobne białe dłonie leżą na potężnej klatce piersiowej – Nie odchodź, proszę. Wracaj tu! Dlaczego nie chcesz?
- Bo nie widzi potrzeby... - mówi, jakby do siebie Margaret i  odwraca się do Oskara – Niech któryś z chłopaków przywoła jego żonę.
- Sam to zrobię...
- Ty?! Jesteś Mistrzem! - Margaret aż się prostuje z wrażenia.  
- Może ja? - proponuję nieśmiało, ale Oskar mnie uprzedza.
     Nie czekamy długo. W pokoju pojawia się kobieta. Młoda, chyba sporo młodsza od Patrika? I ona jest... w ciąży! Czuję wyraźnie Dar jej dziecka! To takie niesamowite! Na widok męża ukrywa twarz w dłoniach i zaczyna szlochać.  
- Teraz rozumiem... - łka – Przywoływałam cię... - Pochyla się, kuli, jakby nie mogła znieść niewidzialnego ciężaru.
     Nie wiem, co robić, ale Margaret przejmuje dowodzenie.
- Izabell, połóż dłonie obok naszych – rozkazuje – I przywołaj go! Jeszcze nie umarł, tylko nie może odnaleźć drogi. Pospiesz się!
     Patrzę jak urzeczona, na to, co się dzieje. Z korytarza dobiegają nas ciche kroki, zatrzymują się przed pokojem. Ktoś coś mówi... Izabell kładzie dłonie na piersi męża. Coś szepcze, łzy ciekną jej po policzkach. Nagle czuję, jak Oskar dotyka mojej twarzy. Ociera mi łzy, a potem zbliża się do drzwi, nasłuchuje. Kroki się oddalają. Postawił przed drzwiami Grega. Coś się dzieje... jedno z urządzeń zaczyna pikać szybciej, a ja czuję jak Dar Patrika przybiera na sile.
- Oby się udało – zaciskam kciuki – oby się udało...
     Izabell schyla się i delikatnie muska policzek i czoło męża, i znów coś do niego szepcze.  
- To ich pierwsze dziecko. Długo na nie czekali – mówi cicho Oskar – Wybrałem jego, bo myślałem, że zostając w domu będzie bezpieczny.
- Przy mnie nikt nie jest bezpieczny – dociera do mnie nagle, kiedy wypowiadam te słowa. Patrzę Oskarowi w oczy i widzę, że on też to wie. Chronimy obie moje rodziny, Agę... Tylko, czy możemy ochronić wszystkich? Jak długo to ma trwać?  
- Patrik, błagam... - skupiam się z całej siły na leżącym w łóżku mężczyźnie, który przeze mnie może nie ujrzeć upragnionego dziecka – Wracaj do nich!
     Izabell wzdycha głęboko, jakby z ulgą. Patrik się poruszył!  
- I-za-bell... – jego blade usta ledwie dadzą radę wymówić imię, a jednak wszyscy to słyszymy.
     Margaret i Athina prostują się i odrywają ręce od piersi leżącego, zostaje tylko jego żona. Ale wszystko wygląda już inaczej. Patrik jest z nami! Otwiera oczy i patrzy na Izabell, a potem kładzie na jej ledwie zarysowanym brzuchu zdrową rękę. Uśmiecha się. Stoimy nad nim i gapimy się jak idioci. Nagle jego wzrok pada na Margaret, a potem na Oskara.
- Mistrzu! - próbuje usiąść.
- Wróciłeś z daleka – Oskar wskazuje mu, że ma zostać tam, gdzie jest – Śnisz, ale poza snem kiepsko z tobą, więc nie opuszczaj ciała, jeśli chcesz przeżyć.  
- Maryann – spogląda na mnie i oddycha z ulgą.
- Nic mi nie jest – mówię szybko, starając się panować nad emocjami – Martwiłam się o ciebie, ale wyjdziesz z tego. Prawda? - ostatnie pytanie kieruję do Margaret.
- Postaram się – uśmiecha się i bierze za rękę Athinę – Mamy teraz podwójne siły.
     Dopiero teraz widzę, jaka Athina jest zmęczona. W ogóle, schudła i oczy ma podkrążone... Zapamiętałam ją, jako pulchną. Trzeba jednak przyznać, że zmęczenie nie odebrało jej urody, może nawet dodało? Ma piękny uśmiech. Tyle, że nie obejmuje on oczu.  
- Zostawimy was teraz – Oskar podchodzi do Izabell – Jak tylko będzie to możliwe, zabierzemy Patrika do doktora Robertsa. Jedź tam. Johan wszystko zorganizuje i... - zawiesza głos, spoglądając znacząco w dół – dbaj o siebie, o was oboje.
- Dziękuję Mistrzu – głos jej drży.
- Nie dziękuj – głos Oskara emanuje ciepłem, jak u jego dziadka – Zrób, o co proszę.    
     Zostawiamy ich i przenosimy się do Kornwalii. Anastazja już na nas czeka.
- Co z nim? - rzuca na powitanie.
- Będzie dobrze, ale było naprawdę kiepsko – wzdycha Oskar.
- Nie obwiniaj się – mówi spokojnym, ale kategorycznym tonem – Poczucie winy zaciemnia umysł. Zemsta najlepiej smakuje na zimno.
     Włosy jeżą mi się na głowie, kiedy to słyszę, ale nie zabieram głosu. Razem z Anastazją podążamy do Timothy'ego. Wygląda na zmęczonego. Chyba nie spał od wielu dni.
- No, dalej – posyła mi posępne spojrzenie – Im szybciej odkryjesz tajemnicę Daru i tych kamieni, tym lepiej.
     To dziwne, ale mam wrażenie, że jego stosunek do mnie się zmienił. Nie jest już wrogo nastawiony. Otwiera nam drzwi. Oglądam skałę ze wszystkich stron. Wygląda na to, że oba kawałki mogły być kiedyś połączone. Kładę na niej dłonie, ale nic się nie dzieje. Spoglądam na Oskara. On też kładzie dłonie na skale. Nic.
- Cholera – klnę pod nosem – Wy to zróbcie – zwracam się do Anastazji i Timothy'ego.
     Nadal nic.
- Anastazjo, dotykałaś tej skały? - próbuję zmusić mój mózg do pracy.  
- Oczywiście.
- I co? Nigdy nie czułaś ciepła? - dopytuję się.
- Nie.
- OK – obchodzę skałę ze wszystkich stron – Czyli nie chodzi o miłość... albo tak, ale nie taką jak nasza... Ty i Oskar – mówię do Anastazji – Połóżcie dłonie na skale.
- Nic – odpowiadają chórem.
- W porządku... - pocieram twarz dłońmi. Myśl, myśl kobieto! - Timothy, chciałabym przywołać tu Manuelę i Akosa – unoszę dłoń, widząc, że nie jest zachwycony – Może ta skała jest dla nie w pełni obdarowanych? - tłumaczę mu – Akos należy do mnie, a Manuelę zaprzysięgniemy.  
       Zastanawia się przez dłuższą chwilę, ale w końcu kiwa mi głową. Próbuję przywołać oboje, ale nic się nie dzieje.  
- Musisz stąd wyjść – przez twarz Timothy'ego przelatuje jakby cień uśmiechu – To zbyt silny azyl. Nasze Dary są za słabe.
- Och!
- Ja to zrobię – Oskar opuszcza nas na kilka minut, po czym wraca z Manuelą i Akosem.  
     Oboje wyglądają na przejętych.  
- Połóżcie dłonie na skale – rozkazuję – I powiedzcie, co czujecie.
- Jest ciepła! - Manuela się uśmiecha.
- I miękka? - Akos spogląda na mnie zaskoczony, ale po chwili jego twarz tężeje – Manuela, odsuń się! Nie mogę oderwać dłoni! - patrzy na mnie z niepokojem.
- Spokojnie – staram się opanować – Już to robiliśmy z Oskarem. Nic się wam nie stanie – A przynajmniej mam taką nadzieję, dodaję w duchu.
- Akos – szept Manueli brzmi ciepło i jakoś miękko – Ja... - przymyka oczy i rozchyla usta.
- Ja też... - Akos przełyka głośno ślinę. Jego oddech przyspiesza.  
     Stoimy wokół pary, która wygląda jak w chwili najwyższego uniesienia. Czuję się dziwnie. To powinno być intymne, tylko ich, ale jednocześnie jest takie piękne! Nie wiem, jak długo tak stoimy. Nagle dociera do mnie, że jest z nami ktoś jeszcze. Tak, jakby pojawił się nowy Dar, ale przecież to niemożliwe! Spoglądam na Oskara i widzę w jego oczach zdumienie. Anastazja i Timothy wpatrują się to we mnie, to w parę stojąca przy skale. Akos nie odrywa oczu od Manueli, a ona od niego. Są tacy nieobecni, tacy pogrążeni we własnym świecie. To trwa i trwa, ale nikt z obecnych nie ma odwagi wydać najmniejszego dźwięku. To cud! Dotknęliśmy czegoś nieuchwytnego. Jakby w zwolnionym tempie, widzę jak Manuela schyla głowę i przymyka oczy. Akos odrywa dłonie od kamienia, robi krok w jej stronę i bierze ją w ramiona. Zanim wtuli twarz w burzę kasztanowych włosów, jego wzrok przesuwa się po mojej twarzy i zdaje mi się, że przez ten ułamek sekundy widzę rozradowaną i dumną męską duszę. Umysł podpowiada mi, że to niemożliwe, ale serce wie swoje. Zapamięta tę chwilę do końca życia. Chwilę, w której dowiedział się, że za jego sprawą powstało nowe życie i nowy Dar. Czuję pod powiekami łzy. Nie mam odwagi spojrzeć na Oskara. Jego uczucia są dla mnie prawie namacalne. Coś dławi mnie w gardle. Powietrza, błagam w myślach.  
- A więc do tego służy... - Anastazja odzywa się pierwsza.

Rozdział 11
Warszawa. Listopad 2014
     Budząc się, Majka odkryła, że jest w łóżku sama. Leżała jeszcze chwilę, wpatrując się w sufit. Ostatnia doba obfitowała w wydarzenia, którymi można by obdzielić kilka osób, a tymczasem wszystko dotyczyło jej. Złościła się, kiedy Oskar kazał jej „odespać” stres, ale teraz była mu wdzięczna. Miała jaśniejszy umysł i wszystko powoli zaczynało się w nim układać. Z drugiej strony, nie mogła nie zauważyć, jaki był poruszony, tym, co się stało. Potrzebował czasu i samotności. Rozumiała to. Przeciągnęła się i usiadła. Było wcześnie, ale czuła się wypoczęta. Narzuciła na siebie flanelową koszulę i zeszła na dół, przywabiona zapachem kawy.
- Witaj śpiochu – Oskar na jej widok odłożył komórkę – Kawy?
- Mmmm, chętnie – ziewnęła – Z kim gadałeś?
- Z doktorem Robertsem. Jutro z samego rana zabierze Patrika do siebie. Widział go po naszym odejściu i uważa, że najgorsze minęło.
- Dlaczego Anastazja uważa, że się obwiniasz? - spytała, sadowiąc się na wysokim barowym stołku.
     Oskar pochylił się mocniej nad ekspresem do kawy, choć wcale nie było takiej potrzeby.
- Halo, mówi się – nie ustępowała.
- Bo to moja wina – odpowiedział w końcu – Tak bardzo chciałem go dopaść, że zaniedbałem kwestie bezpieczeństwa. Powinienem wezwać Timothy'ego, powinienem zrobić mnóstwo rzeczy, których nie zrobiłem – wyrzucił z siebie i odetchnął głęboko.
     Majka pokiwała głową. Nie mogła się z nim całkiem nie zgodzić.  
- Jestem Mistrzem, a zachowałem się jak... - zawiesił głos, szukając słów.
- Pies myśliwski – podrzuciła mu słówko.
- Pies myśliwski? - spojrzał na nią zaskoczony.
- Poczułeś krew i „heja”! - wzruszyła ramionami – Z drugiej strony, trudno się dziwić, bo mnie ten facet też już działa na nerwy. Nie było czasu na wzywanie Timothy'ego i Swen to wykorzystał. Pytanie brzmi, skąd on to wszystko wie?
- Co masz na myśli? - Oskar postawił przed nią filiżankę pachnącego cappuccino.
- Nasz adres, aktorzy, ubrania ochroniarzy... - wyliczyła – Wiesz, ile jest w Warszawie firm ochroniarskich? Wiesz, jakie jest prawdopodobieństwo naklejenia na samochód odpowiedniego logo? - spytała.  
- Myślisz, że ktoś z naszego otoczenia donosi? - otworzył szeroko oczy.
- Jestem prawie pewna – pochyliła się i liznęła piankę, jak kot – Skąd wiedział, kiedy polecimy do Warszawy? Żadne linie nie sprzedały nam biletów. A skąd wiedział, że pójdę na uczelnię? Myślę nawet, że specjalnie mi się pokazali wtedy przed Pubem. No, może nie specjalnie, ale wiedzieli, że  kręcę się gdzieś w pobliżu. A aktorzy? Musiał to zaplanować wcześniej.
     Oskar usiadł ciężko i potarł twarz dłońmi.
- Kurwa!
- No właśnie – pociągnęła łyk kawy – To nie może być nikt, kto jest bardzo blisko nas, bo mimo wszystko ma tych informacji niewiele. Może ktoś z zamku?  
- To niemożliwe! Wszyscy są zaprzysiężeni – pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Swen złamał wszelkie możliwe przysięgi – odparowała.
- Kurwa!
- Z ust mi wyjąłeś – prychnęła – Teraz, kiedy zaczynamy odkrywać znaczenie skały ukrytej za drzwiami komnat, lepiej by było, żebyśmy nie mieli koło siebie szpicla.
     Oskar usiadł naprzeciw niej. Jego oczy przybrały barwę głębokiego granatu. Znała to spojrzenie, niby zimne, a pod jego wpływem człowiekowi podnosiło się ciśnienie i włosy stawały dęba.  
- Wracamy do Francji – powiedział ledwie dosłyszalnym szeptem – Jeśli się okaże, że masz rację, to nie chciałbym być w jego skórze.  
     Majka uniosła filiżankę i przyjrzała się jej zawartości, jakby czegoś tam szukała.
- Chcę sprawdzić Meteory – powiedziała powoli, z namysłem – Już czas się za to wziąć. Tych klasztorów jest mnóstwo, a my nie wiemy dokładnie, gdzie szukać – spojrzała mu w oczy - Zamek zapewnia mi bezpieczeństwo za dnia, a śniąc nie jestem całkiem bezbronna.  
- Ale tam nie pojedziesz – upewnił się – Tylko we śnie.
- Na razie tak, chociaż z tego, co wiem, w pewnym momencie Rosanna zaczęła pracować za dnia – przypomniała mu.
- A jeśli tam nic nie ma? Jeśli tam był ukryty tylko ten kamień? - miał mieszane uczucia. Z jednej strony pragnął wyjaśnienia zagadki nie mniej od Majki, ale na myśl, że będzie się narażać, ogarniał go strach i złość, że nic nie może zrobić.
- Trzeba to sprawdzić – powiedziała z naciskiem – Kamienie są wykonane z tego samego materiału, co płyta drzwi, a granit mojego kamienia pochodzi z obszaru, na którym powstały klasztory.  
- Umrę przez ciebie – mruknął, nie patrząc jej w oczy – Będę przy tobie, kiedy tylko się da, ale to nie będzie zawsze...
- Wiem. Dajcie mi z Timothy'm ochronę – uśmiechnęła się blado – Będę potrzebowała pomocy Manueli, a nie narażę jej teraz za nic na świecie.
- To niesamowite, że ta skała pozwala przekazać Dar– głos Oskara nagle złagodniał – I pomyśleć, że cały czas mieliśmy ją w zasięgu ręki!
- Wiesz... - zawahała się – Myślę, że to nie do końca tak jest.
- Jak to?
- Rozmawiałam z Manuelą wczoraj przed snem. Już od ponad dwóch tygodni podejrzewała, że jest w ciąży. Zrobiła nawet test, choć wiem, że wśród was... wśród Obdarowanych – poprawiła się – to nie jest popularny sposób. Myślę, że skała tylko ułatwiła im przekazanie Daru, albo po prostu pokazała nam to, co i tak już nastąpiło... - zastanowiła się – Nigdzie nie ma informacji, w którym momencie Dar zostaje przekazany dziecku... przez ojca. No, bo przez matkę, to może być w każdej chwili... Mam na myśli... to chyba się dzieje od razu, jak ono powstaje. W każdym razie, jak dochodzi do zapłodnienia. Chociaż, komórki nie łączą się natychmiast – zastanawiała się głośno – Zapytam doktora Robertsa, jak to jest.
- Czyli, że ona nie jest... łącznikiem? Myślałem, że tak – Oskar wyglądał na zbitego z tropu.
- Ja też tak myślałam, ale jak się zaczęłam nad tym zastanawiać, to ona chyba raczej jest takim... wykrywaczem.
     Dalszą rozmowę przerwało im ciche skrzypnięcie drzwi na piętrze. Na schodach rozległy się kroki, a po chwili do kuchni weszli Manuela i Akos.
- Moje gratulacje! - Oskar rozłożył szeroko ręce, odwracając się na wysokim stołku w stronę wchodzących.
- Dziękuję Mistrzu – Manuela zaczerwieniła się, jak piwonia i spuściła wzrok.
     Akos objął ją ramieniem i uścisnął wyciągniętą przez Oskara dłoń.
- Gdyby nie ty, Mistrzu... - zaczął zmieszany.
     Oskar machnął ręką.
- Gdybym wiedział, nigdy bym cię nie zabrał ze sobą! – pogroził Manueli palcem – Masz na siebie uważać.
- Ja też nie wiedziałem – Akos westchnął i spojrzał na żonę, siląc się na powagę, ale nie bardzo mu to wyszło. Najzwyczajniej, nie był w stanie ukryć wypełniającej go radości.
     Manuela posłała mu powłóczyste spojrzenie spod rzęs i wydęła usta. Przez to wydała się Majce  piękna, jak nigdy dotąd.  
- Właśnie się zastanawiałam, jak to zrobić, żebyś mogła mi bezpiecznie pomagać – zaczęła, kiedy Manuela ze szklanką soku w dłoni, usiadła obok niej –  Oczywiście tylko śniąc – zaznaczyła – Chcę posprawdzać te greckie klasztory, a greka nie jest moją mocną stroną – wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- A właśnie! - Manuela klepnęła się w czoło – jeden z chłopaków, który dotarł do ciebie, jak był tu Swen, mówił, że powtarzałaś  „atheofovos”.  
- Atheofovos? Ja? - Majka ściągnęła brwi – A co to znaczy?  
- Nie wiesz? - zdziwiła się Manuela – Przeklęty!
- Och! I ja to mówiłam? - zdumiała się – To po grecku, prawda? Ale ja nie znam greckiego!
- Mówił, że powtórzyłaś to kilka razy - Manuela rozłożyła bezradnie ręce.
- Przeklęty? To ciekawe... - Oskar potarł dłonią kąt żuchwy – Jeśli powiedziałaś to do Swena, to trudno się dziwić. Tylko, dlaczego po grecku?
     Wszyscy utkwili w nim zdziwione spojrzenia, ale on zdawał się już pochłonięty czym innym.
- No, do roboty! Musimy pojechać na policję i do szpitala – zwrócił się do Majki – Ty się skontaktuj z Timothy'm i Andriejem – polecił Akosowi – A ty przygotuj mężowi dokładny wykaz tych klasztorów – utkwił w Manueli pogodne spojrzenie – Żadna z was się do nich nie zbliży, póki nie będę pewien, że nie ma tam Swena.  
---

Zamek Ainay-le-Vieil     . Listopad 2014
     Gabinet lady Margaret urządzony był w stylu odpowiadającym reszcie jej apartamentu. Kamienną posadzkę nakryto dywanem z prawdziwej wełny, tkanym w misterny wzór przywodzący na myśl mozaiki spotykane w antycznych willach. Biurko i szafy wykonano z drewna oliwnego i marmuru, i ozdobiono kutymi elementami z brązu. Mimo to dawały wrażenie lekkości  i elegancji. Na parapecie okna stała tylko jedna waza z marmuru, w której umieszczono doniczkę z miniaturowym drzewkiem cytrynowym. Nie było tam ozdób, poza pasującym do całości zegarem i portretem rodzinnym, oprawionym w wymyślnie rzeźbioną drewnianą ramę. Każdy, kto wchodził do gabinetu natykał się na spojrzenie trzech postaci. Smukłej brunetki o ciemnych oczach pełnych melancholii, przystojnego mężczyzny o nieco zadziornym spojrzeniu i dziesięciolatka, sprawiającego wrażenie najbardziej dorosłego z całej trójki. Kiedy powstawał portret, małżeństwo Margaret i Nicolasa funkcjonowało jeszcze całkiem nieźle. Mały Oskar, oczko w głowie dziadka, był dumą całej rodziny. Od najwcześniejszego dzieciństwa zdradzający duże zdolności, był do tego pilny i systematyczny.  Co nie zmieniało faktu, że potrafił  godzinami włóczyć się z ojcem po parku albo leśnych ostępach. Miał odwagę i upór, ale potrafił też wykazać się pomysłowością. Jedyne, z czym miał problem, to wybaczanie i współczucie. Zafascynowany dziadkiem, przejął jego postrzeganie świata ujętego w zasady, których łamanie powinno się spotkać z karą. Na próżno matka wpajała mu, że nie należy od innych wymagać zbyt wiele. On wymagał! Musiała jednak przyznać, że na pierwszym miejscu od siebie.      
     Mosiężna klamka poruszyła się i drzwi otworzyły się bezszelestnie. W progu stanęła lady Margaret otulona długim miękkim szlafrokiem, obszytym u dołu i wokół rękawów złocistym szlakiem z greckim motywem. Wyglądała prawie jak na portrecie, tyle, że przybyło jej kilka zmarszczek wokół oczu i kilka siwych włosów. Przesunęła wzrokiem po obrazie. Nie lubiła go. Przypominał jej czasy, które dawno minęły, ale nadal rzutowały na jej obecne życie. Kiedy wychodziła za Nicolasa, wydawało jej się, że potrafi go pokochać. Nawet przez chwilę czuła pociąg do jego sposobu bycia. Imponował jej niesamowitą wiedzą. Nie w pełni Obdarowany, który chyba jako jedyny nie obawiał się wdawać w dysputy z Rosanną. Nawet jeśli przegrywał, to nigdy do zera. I ona go szanowała. Bardziej niż jego rodzony ojciec. Szybko jednak okazało się, że Margaret nie mogła znaleźć z mężem wspólnego języka. Mieli zgoła inne postrzeganie świata. Ona przywiązywała wagę do zasad, choć była gotowa wybaczać potknięcia. Nicolas uważał, że zasady są jedynie sposobem na zrozumienie tej części świata, której ludzie nie są w stanie pojąć. Może nie łamał ich z rozmysłem, ale omijał skutecznie. Kiedy Rosanna wyjechała, zamknął się w sobie. Spędzał całe dnie i noce z dala od zamku. Czasem zabierał ze sobą małego Oskara. Początkowo drżała o niego, ale szybko przekonała się, że Nicolas doskonale chronił ich jedynego syna. Kiedy byli razem, zawsze towarzyszyła im ochrona. Początkowo ubolewała, że nie mają więcej dzieci, ale powoli zrozumiała, że oboje z mężem całe swoje uczucia przelali na dziecko. Już się nie kochali, ale nadal darzyli się szacunkiem i przyjaźnią.  
     Podeszła do jednej z szaf i otworzywszy ją, sięgnęła głęboko, za stosik małych grubych książeczek z wierszami. Wyciągnęła stamtąd podłużne czarne pudełko z nieco przyblakłym złotym tłoczeniem. Zdmuchnęła grubą warstwę kurzu. Przeleżało kilka lat, nim doczekało się wreszcie okazji, pomyślała.    
- Lady Margaret – usłyszała nagle za plecami i o mało nie upuściła pudełka.  
- Marcus – odetchnęła z ulgą - Miałeś tak do mnie nie mówić, kiedy jesteśmy sami – odwróciła się powoli – Właściwie, to chciałabym, żebyś już zawsze nazywał mnie Meg.
     Niezwykle przystojny szpakowaty mężczyzna utkwił w niej badawcze spojrzenie. Smagła cera kontrastowała z szarością oczu. Mocno zarysowaną szczękę i orli nos łagodziły pełne usta. Nie uśmiechał się, ale w jego oczach ujrzała przekorne wesołe ogniki.  
- Wiesz, że to wzbudzi zainteresowanie – powiedział przyjemnie niskim, aksamitnym głosem.  
- To już nie ma znaczenia – odparła miękko – Zamknęłam ten rozdział mojego życia. Jeszcze tylko oddam to – uniosła w górę pudełko.    
- Co to jest? - zrobił krok w jej stronę.
- To pióro, które podarowałam Nicolasowi na dziesiątą rocznicę naszego ślubu. Teraz chcę dać je Oskarowi i Maryann.  
- Dlaczego im obojgu? - wziął od niej ostrożnie pudełko i otworzył je, ukazując czarne pióro ze złotymi zdobieniami.  
- Oddał je Rosannie, a ja zabrałam je po jej śmierci, zanim Gonzaga zdążył to zrobić. Nie chciałam by tego dotykał – powiedziała cicho, nie patrząc mu w oczy - Zaglądałam do niej czasem... kiedy on już nie mógł...     
- Rozumiem... - obejrzał pióro i spróbował je wyjąć.
- Nie rozumiesz – uśmiechnęła się smutno – To ostatnia rzecz. Dla mnie to symbol. Spłaciłam dług wobec męża. Nasz syn jest Mistrzem i za kilka dni złoży przysięgę prawnuczce Rosanny. Nicolas oddał życie, by to się mogło stać. Ale teraz, niech ostatnia rzecz, która nas łączyła, zniknie z mojego życia. Chcę wreszcie mieć coś dla siebie.  
- Co to znaczy, Meg? - na twarzy Marcusa odmalowało się napięcie.
- To znaczy, że nie musimy się już ukrywać – wyszeptała – Wiem, ile dla mnie poświęciłeś. Wiem, ile musiałeś z tego powodu znieść... Chcę ci to wynagrodzić.
- Wynagrodziłaś mi wszystko! - przerwał jej gwałtownie – Nie cierpiałem, bo wiedziałem, dlaczego to robię. Posada twojego sekretarza mi wystarcza. Nie narażę cię!
- Nie. Nie narazisz – uśmiechnęła się zalotnie – Ale chcę mieć na co dzień to, co dotychczas mieliśmy jedynie we śnie i to w ukryciu. Nie dałam ci dziecka i już ci go nie dam, ale jeśli chcesz...
     Marcus położył jej palec wskazujący na ustach i zajrzał w oczy.  
- A co na to twój syn? - spytał cicho.
- Jeszcze nie wie – odparła również szeptem – Najpierw pytam ciebie. Jesteś mężczyzną, to do ciebie należy pierwszy krok...  
- Wiesz, że nie mogłem cię prosić – nagle zachrypł, jakby zaschło mu w gardle – Twoja pozycja... - urwał, nie kończąc zdania.
- Czy to znaczy, że mam mu powiedzieć? - ujęła jego dłoń i musnęła ustami jej wnętrze – Czy tak?
     Marcus wpatrywał się w pióro, oddychając szybko. Silne emocje na moment odebrały  mu głos. Ostrożnie zamknął wieczko i oddał pudełko Margaret.
- Powiedz mu – powiedział powoli, jakby z wahaniem – Powiedz Mistrzowi, że do ciebie należę, Meg.

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 4575 słów i 25385 znaków.

3 komentarze

 
  • ANITA

    Jak zawsze świetnie. :)

    31 sie 2016

  • korekta

    Kurde...taka skałka może być niebezpieczna jak cholera, albo nawet dżuma :D

    30 sie 2016

  • KAROLAS

    Cudowne jak zwykle

    30 sie 2016