Najciemniejszy loch

1.     Prolog  
   To była ciemna i mglista noc. Stałeś na balkonie swojej luksusowej posiadłości. Błądzącym okiem oglądałeś pola i lasy widoczne w oddali. Wydawały się one zanikające w otaczającej jej ciemności. Myślami natomiast byłeś oddalony w odmętach przyszłości i przeszłości. Przypominasz sobie, że w końcu po odcięciu wszystkich więzów łączących Ciebie i antenata byłeś w stanie prowadzić normalne życie. Życie, na które oczekiwałeś miało jedną myśl ciężka praca i niebotyczny zarobek. Ku Twojej uciesze udało Ci się to. Twój własny skarbiec ociekał bogactwami ułożonymi na stosach. To właśnie one utrzymywały Cię przy rozpustnym życiu. Byłeś szumowiną dla całej społeczności przysparzając problemy i utrapienia dla biednych i stłamszonych. Jednak mimo tego w dalszym ciągu nie odczułeś ciężaru swojego poprzedniego życia. Jedynie strach utrzymywał Ciebie w narastającej z latami niepewności, że kiedyś karma dopadnie i Ciebie.  
   Pusty dźwięk potężnej kołatki do twych drzwi, który rozlegał się poniżej Ciebie wyrwał Cię z gdybań. Pozwoliłeś sobie na wychylenie się za barierkę. Twoim oczom ukazała się zgarbiona kreatura oczekująca na twoje przywitanie. Stała przed portalem twojego wzniosłego domostwa. Wyglądał on jakby miał szczególny powód by zakłócać spokój i wypoczynek o tej godzinie. Zszedłeś po marmurowych schodach przykrytych czerwonym aksamitnym dywanem. Po drodze w tle migały obrazy całego rodu. Bezduszne dzieła malarskie zdawały się oceniać każdą twoją podjętą akcję w przeszłości. Przechodząc spokojnym krokiem po zdobionej szlachetnymi kamieniami posadzce znalazłeś się przy jedynej barierze oddzielającej Ciebie i twojego gościa.  
   Otwierając drzwi byłeś w stanie ujrzeć dokładnie człowieka naruszającego twój rewir domowy. Wyglądał mizernie. Efekt ten potęgowało jego zgarbienie i niedożywienie. Leżące na nim szmaty, które miały tworzyć ubranie układały się w kostium pasujący wręcz idealnie do tej depresyjnej nocy. W jego oczach nie było nawet cienia nadziei. Jednak z bliższym przyjrzeniem się zręczny obserwator mógłby zobaczyć iskrę szaleństwa tlącą się w jego źrenicach. Jednak Ty tego nie dostrzegłeś wydzierając się na gościa o powód zakłócania spokoju.  
   Bez wypowiadania nawet jednego słowa. Rozmówca a raczej odbiorca twojej nagany sięgnął do kieszeni podartego i łatanego wielokrotnie płaszcza. Wyjął list zabezpieczony przed niechcianymi czytelnikami karmazynową pieczęcią. Spojrzałeś niedbale na kuriera łapiąc łapczywie list do Ciebie. Mężczyzna odwrócił się na pięcie i odszedł w ciemność szerząc desperację i szaleństwo w innych miejscach. Oceniając z rozczarowania w twoich oczach doskonale wiedziałeś, jaką zawartość zastaniesz przelaną na papier. Nie oszukuj mnie, wiedziałeś, że ta niedopuszczalna akcja wobec pracowników i lojalnych mieszkańców w końcu dotarła to twych drzwi. Twoja zdrada będzie Cię kosztowała.  
   Twoje ręce drżały, kiedy wyciągałeś list z koperty. To był mój list informujący Cię o zadaniu, jakie ci powierzyłem. W końcu mogłem odebrać swoją zapłatę za twoje porzucenie swojej rodziny. Domagając się zdrowia i zasobów w dążeniu do osiągnięcia wyższego celu. Wodziłeś palcem po każdym zdaniu czytając na głos zawartość słów na papierze.  

Nasz ród został przeklęty  
Zapewne pamiętasz nasz stary dom, bogaty i majestatyczny, piętrzący się wzniośle nad wrzosowiskiem Cały swój żywot spędziłem w tej prastarej, owianej złą sławą posiadłości. Pławiłem się w dekadencji i luksusach. A jednak zwykła ekstrawagancja zaczęła mnie męczyć. Pojedyncze, niepokojące opowieści sugerowały, że posiadłość była bramą do fantastycznej i nienazwanej potęgi. Z pomocą relikwii i rytuałów każdy wysiłek kierowałem ku odkopaniu i odzyskaniu tych długo pogrzebanych tajemnic. Trwoniąc to, co zostało z naszej rodzinnej fortuny na śniadych robotników i solidne łopaty. Wreszcie pod nasiąkniętymi solą grani, pod najniższymi fundamentami odkopaliśmy ten przeklęty portal i obudziliśmy pradawne zło. Każdy nasz krok poruszał i niepokoił starożytną ziemię, lecz my tkwiliśmy w królestwie śmierci i szaleństwa! W końcu udało mi się samotnie zbiec w towarzystwie jedynie śmiechu i płaczu pod pradawnymi pociemniałymi arkadami. Aż do utraty przytomności.  

Pamiętasz zapewne nasz stary dom, bogaty i majestatyczny….
To przeżarte zgnilizną wynaturzenie! Błagam, wróć do domu, zdobądź swe dziedzictwo i ocal naszą rodzinę przed wygłodniałymi cieniami najmroczniejszego lochu.  

   Poczułeś ból w skroni i cierpnące palce. W końcu wracasz. Musisz wrócić do tego przeklętego miejsca. Po tych wszystkich latach harmonii i względnego spokoju musisz spakować swoje rzeczy i opuścić bezpieczną posiadłość udając się w nieznane. Nie było ucieczki od tego obowiązku. Powołałem Cię do usunięcia porażek moich eksperymentów, które rozpocząłem lata temu i w końcu oczyścić miejsce, które obaj zwiemy domem. Nic oprócz ciemności i potępienia nie zostało po tym jak wykopałem pozostałości po szatańskich rytuałach i reliktach czarnej magii i zacząłem swoje eksperymenty. Teraz to spadło na twoje barki by oczyścić to miejsce z kreatur by przywrócić dawny ład.  
  
    Stałeś długie minuty walcząc z chęcią płaczu i krzyku ze złości. Jednak wkrótce potem zdałeś sobie sprawę z bezsensowności oporu. Sprowadziłeś to na siebie, więc teraz musisz to unieść na swoje barki. Włożyłeś list w kieszeń swojego czarnego jak węgiel płaszcza w momencie, kiedy go nakładałeś i opuszczałeś swoje domostwo przez frontowe drzwi. Zamykając je na ciężką mosiężną kłódkę. Wiedziałeś, że potrzebujesz środka transportu żeby dostać się do miasta i miejsca, które niegdyś zwałeś domem. Racje żywnościowe i odpowiedni sprzęt też będą kluczowe w wykonywaniu tego syzyfowego zadania. Ale najważniejsze potrzebowałeś złożyć zespół śmiałków potrafiących radzić sobie w walce i dyspucie.  
   Więc zacząłeś szukać wśród sfer wysokich jak i niższych. Nadwyrężając swoje finanse i zdrowie psychiczne, błądząc po parszywych miastach i skorumpowanych społecznościach. Zadanie było okropne i wymagało osób, dla których horror i śmierć w wiecznej drodze ku chwale była najwyższą ambicją.
  Po miesiącach wytężonych poszukiwań udało Ci się znaleźć sieć awanturników przebijających się reputacją i chęcią odbycia podróży. Wydawałoby się niekończący potok mięsa i potężnych broni. Ta sieć wzięła sobie za świętość zadanie zaopatrywania Ciebie w zasoby ludzkie. Jednak to Ty będziesz wysyłającym tych ludzi w nieznane ścieżki lochów. Dyliżans był przygotowany na to by dostarczyć jak najszybciej ciebie i twoich kompanów do zapomnianego miasta Hamlet.  

2. Stara droga  

   Pokrętne drogi starego szlaku prowadziły przez posępny las strzeżony przez antyczne drzewa i zagajnik po drugiej stronie. Niepokojące dźwięki były słyszalne z lasu okazjonalnie poprzedzane przez trzask drzew. Wszystko to sprawiało, że coś niedługo ma się wydarzyć. Bruk trzeszczał pod nadszarpniętymi kolami dyliżansu a obkute w żelazne buty ciągnęły poszukiwaczy przygód do ich celu po odpowiednim kursie. Siedziałeś w środku karety po jednej stronie naprzeciwko dwóch osobistości wyznaczonych do obrony twojej osoby przez tą niebezpieczną drogę. Nie wymagałeś żadnych informacji o ich wcześniejszych zajęciach. Częściowo, dlatego że nie chciałeś wytaczać osądów a częściowo, dlatego że nie chciałeś kłopotać się zbędnymi myślami nad niezbyt świetlaną przeszłością owych dżentelmenów. Mimo to miałeś już wystarczająco informacji. Siedzieli na przeciwnych krańcach długiej obszytej w aksamit ławy. Ich wzrok przenikał daleko poza trapiącą ciemność lasu. Coś siedziało w ich umysłach dręcząc ich stan psychiczny dzień za dniem.  
   Reynuald zwykł być krzyżowcem. Popełniając makabryczne zabójstwa i zbrodnie w imieniu uświęconego lorda, który opuścił swoich oddanych rycerzy chwilę po tym, kiedy sława i sukcesy zaczęły się załamywać. Zużyta zbroja na bohaterze była świadkiem niezliczonych potyczek i okropieństw. Nadszarpnięty długi miecz, który trzymał w zaciśniętych rękawicach sugerował, że był w użyciu przez lata do zabójstw, masakr i tortur. Sam krzyżowiec był milczący jak wasza pozostała dwójka.
   Dismas był tajemniczym nieznajomym. Przywdziewał on cienką kurtkę, pod którą była znoszona koszula. Jego usta były zakryte chustą. Nawet cienie pomiędzy drzewami nie mogły się równać z ciemnością emanującą z jego oczu. Ostry, lecz ujarzmiony sztylet schowany był za jego pasem. Patrzył się w dal obracając w rękach swój pistolet skałkowy na skórzanym pasku nerwowo klikając pustym spustem obiegając zabandażowanymi palcami grawerowaną lufę. Był on oprychem napadającym na niewinnych, terroryzującym każdą napotkaną osobę i dręcząc każdego, kto mógł mieć jakiekolwiek kosztowności nigdy nie zastanawiając się nad swoimi czynami. Coś jednak musiało się zmienić sprawiając, że zaczął walczyć za coś nadając swojemu życiu sens.  
   Żaden z tych awanturników nie był wzorowym obywatelem. Obaj nieśli ze sobą ciężki dobytek swoich czynów. Tak samo było z tobą. W tym dyliżansie znajdowali się ludzie, którzy przyczyniali się do pogarszania świata jednak jakaś tragedia musiała zmienić sposób postępowania. Pasażerowie nie robili nic innego niż próbowała oczyścić się z grzechów przez czyny i determinację trudząc się z przeszłością w swoich umysłach.  
   Jednak nawet najgorsze halucynacje z głębi lasu nie mogły nawet konkurować ze skażeniem umysłu człowieka siedzącego na szczycie dyliżansu. Spuszczającego baty na pędzące konie, śmiejącego się w narastający mrok otaczający go. Umysł tej persony był poszatkowany i zepsuty, kompletnie zaabsorbowany przez mrok otaczający go. To jego zadaniem było dostarczenie mężnych ludzi na koniec tej zapomnianej drogi tylko po to by tej samej nocy zawrócić po więcej ludzi, broni i dedykacji poświęconej temu zadaniu.  
   Wiedziałeś, że dotrzecie już niedługo do wyczekiwanego miejsca, więc korzystałeś z czasu żeby wyznaczyć zadania i cele. Wszyscy potrzebowaliście planu, którego nie posiadaliście. Przemyślałeś szanse powiedzenia się zadania oraz czy będziesz w stanie przetrzymać okropieństwa, które możesz spotkać na miejscu. Herosi, na których miałeś polegać wyglądali na równie zakłopotanych jak ty. Ich wyrazy twarzy były puste i oddalone. Jednak nie okazywały radosnych emocji od lat. Jak miałeś ocalić memoriał przodków mając do dyspozycji tylko umęczone dusze?  
   Twoje myśli były brutalnie przerwane przez dźwięk tłuczonego szkła. W jednej chwili nawet widziałeś latające odłamki, które przemknęły przed twoją twarzą. Garść metalowych pestek pognała przez drugą szybę wbijając się w drzewo obok. Nieludzki krzyk wywodzący się z lasu sygnalizował o zbliżającej się zasadzce. Woźnica wciąż się śmiejąc nakazał koniom zawrócić jednak te przestraszone zatrzymały się w miejscu. Kompani wyskoczyli z budki chroniąc się przed drugą falą ołowiu. Musieli widzieć twoją przerażoną twarz. Reynuald bez ociągania się zamknął swoją przyłbicę od hełmu, aby ochronić się od następnych ataków. Wcześniej wyuczonym ruchem wyrwał drzwi dyliżansu i rzucił je przed siebie. Pozwoliłeś sobie wyjrzeć na zewnątrz. Twoim oczom ukazało się, co najmniej czterech oprychów w zielonych kombinezonach trzymających w górze rozżarzone pochodnie i ostre miecze. Ich przywódca trzymał w rękach blunderbussa mierząc w dyliżans raz jeszcze. Kolejne ołowiane pestki przedarły się z łatwością przez drewnianą strukturę budki. Chcąc znaleźć oparcie w opłaconym zbirze siedzącym razem z krzyżowcem spojrzałeś na jego miejsce. Jednak go tam nie było. Czyżby Cię zdradził? Czyżby to wszystko było sprytną prowokacją? Miliony myśli zaczęły przelatywać Tobie przez głowę. Jednak nie chciałeś umierać tam. Dobywając swój sztylet stanąłeś pewnie obok swojego obrońcy.  
   Mogłeś od razu spostrzec dwóch atakujących zmierzających w kierunku krzyżowca. Krzyczeli oni obraźliwe pieśni i wymachiwali sztyletami. Jak tylko jeden wszedł w linię zasięgu Reynuald wyciągnął swój miecz wysoko ku górze tylko po to by sekundę później ściągnąć go w dół z niesamowitym impetem, hukiem stali i siłą dorównującą tysiąca zbrojnych. Miecz krzyżowca połamał sztylet oprycha niczym patyk i wbił się w jego czaszkę łamiąc płat czołowy na tysiące kawałeczków zmieniając mózg w miękką papkę. Martwe ciało przybrało zdeformowaną pozę i runęło na ziemię. Z drugim poradził sobie równie szybko. Ogłuszył go potężnym ciosem metalową rękawicą w szczękę. Nie marnując cennych sekund wbił miecz prosto w podbrzusze i chcąc zwolnić ostrze kopnął konającego zbója w klatkę piersiową. Jak na zapomnianego wojownika wciąż miał w sobie dużo wigoru.
   Pozostała dwójka widząc śmierć swoich kompanów chciała ich pomścić za wszelką cenę. Ruszyła na waszą dwójkę biegiem o mocy tysiąca koni. Stary krzyżowiec jednak wykonał szybkie cięcie, które rozcięło brzuch bandyty wypatraszając go z jego wnętrzności. Oszołomiony tym faktem chciał się schylić po swoje wnętrzności jednak padł sekundę po fakcie. Mimo tak szybkiego poradzenia sobie z trzema bandytami twoja eskorta nie mogła powstrzymać ostatniego, który mierzył do ciebie. Spoglądając w jego stronę mogłeś zauważyć dwie płaskie lufy wycelowane w twarz. Jego twarz wyrażała teraz żywą furię obwiniając ciebie a nie krzyżowca za śmierć swoich znajomych. W obliczu zbliżającej się śmierci nie mogłeś skłonić się do walki. Nie mogłeś nawet unieść swojego sztyletu.  
   Rozebrzmiał głośny strzał. Przez dłuższy moment można było usłyszeć dłuższą cieszę. Krew wyciekająca z czoła bandyty stojącego przed tobą zaczęła spływać wartkim strumieniem z rany w kształcie okręgu. Rzucił on swoją załadowaną broń tuż przed twoimi stopami i z milczącym sykiem upadł na glebę. Jego szklane oczy utrwaliły się tobie w pamięci. Dojrzałeś, co przyśpieszyło jego rychły koniec. To był Dismas stojący w ciemności lasu. Wciąż trzymał w powietrzu swój pistolet pozwalając ulatywać oparom wydostającym się z lufy. Drugą ręką trzymał bandytę trzymając go w solidnej dźwigni za szyję. Zabezpieczył swój pistolet i go schował do kabury. Wyjął sztylet i wbił go w klatkę piersiową ostatniego bandyty. Czuł słabnący opór by po chwili wyrzucić ciało przed siebie. Podszedł pod Ciebie i krzyżowca cedząc gniewnie przez zęby zasłonięte chustą ‘’cholerni zbójcy’’. Konnica siedząc przez cały czas na dachu obserwował to wszystko z ogniem w oczach. Kiedy to wszystko się zakończyło zaczął się śmiać. Śmiał się histerycznie by po chwili do jego oczu napłynęły łzy. Wskazał ręką byście się rozsiedli wygodnie na miejscach. Ruszył strzelając z bata nad uchem zwierząt.  
Do Hamletu było kilka minut drogi.  


16. Wilki u bram (fragment)  


   Bandyci roili się wszędzie, plądrując każdy dom, beczkę i budynek, jaki napotkali. Mieszkańcy uciekli w stronę wzgórz modląc się o powrót to ich w jednym kawałku, kiedy dym opadnie. Bryganci rozweseleni myślą, że oni napadli niczym wilki na bezbronne owce. Nagle śmiechy radości przeradzają się w ogłuszenie i ból. Z alejki wychodzi zamaskowany mężczyzna przywdziewający czapkę błazna. Dzwonki na butach odzywały się z każdym krokiem. Patrzy się na skonfundowanych zbójników. Jeden z nich rzucił się na niego wymachując maczetą we wszystkie strony. Zamaskowana postać odsunęła się z gracją w bok wyjmując z szat zaostrzony sierp. Wymachnął nim z prędkością błyskawicy przeszywając bólem narządy bryganta sprawiając wytrysk czerwonej posoki, która zabarwiła bruk ulicy. Wrzaski bólu wywołują chichot pod maską.  
   Niezdolni do ruchu po tym, co zobaczyli stali w miejscu. Wykorzystując tą chwilę przez powietrze przeleciały dwa sztylety. Niczym przebłysk światła mknęły dopóki nie zatrzymały się na celu. Bandyta orientując się o nadchodzącej śmierci upadł bez słowa. Dwójka kompanów poległego wilka próbowała go podnieść. Jednak sztylety znalazły gardła przeciwników w momencie, kiedy blada dama w długim kapeluszu i niebieskim płaszczu wyszła z cienia. Z łatwością uniknęła miecza mknącego w jej kierunku wyjmując w tym czasie kilof. Zrobiła krok w tył by zrobić zamach, po czym przebiła go prosto przez serce atakującego.
   Bryganci chcąc wyprowadzić kontratak zaczęli szarżę na stanowiska wrogów. Plany te pokrzyżowały macki łapiące za nogi kilkunastu bandytów. Próbując się wyrwać z demonicznego uścisku nie poczuli potężnego pociągnięcia. Niemal wszyscy runęli na ziemię.  Następnie przez powietrze przemknęła ogromna fiolka z kwasem. Zanikające krzyki lęku przemijały łącznie z konsystencją ich twarzy oraz ciała, które ulegało i zmieniało się w poparzoną bulbę. To był znak, że orientalny okultysta i zaprawiona badaczka zarazy również stawiali opór.  
   Część z nich jednak zdołała uciec błądząc między uliczkami trafili na alejkę, w której stała kobieta w szatach zakonnicy. Jednak to nie była zwykła zakonnica. Sukno jej szat było hartowane i opancerzone. W górze trzymała wygrawerowaną maczugę. Przebłyski światła wydawały się koncentrować sprawiając rany na ciałach domniemanych wilków. Była ona otoczona przez tych złoczyńców wraz z ich wiernymi bestiami łaknącymi krwi.  
   Nie była ona sama. Wraz z drzwiami domostwa wyłonił się potężny człowiek w zbroi płytowej. Dzierżył on potężną gwiazdę polarną i okrągłą tarczę. Przełamali się by go zaatakować jednak on obronił się od ciosów nie dając się nawet zarysować. Odbijając ciosy i nieustannie napierając zmusił ich do przejścia w obronę. Niczym kat wykonał precyzyjny zamach w powietrze. Słychać było tylko świst powietrza i pusty dźwięk metalu zanim gwiazda dotarła do twarzy niedoszłych nieboszczyków. Ziemia zadrżała! Twarze dwóch bandytów były pogruchotane i zmienione w krwawą miazgę.  
   Ostatni z tamtej gromady uciekł w popłochu. Udając się do oberży z myślą bezpiecznego przystanku odetchnął z ulgą, kiedy przekroczył próg. Jednak dotyk w ramię oznaczał zbliżającą się śmierć. Przerażony obejrzał się za siebie. Jego ostatnim widokiem była postać w kurtce, zza której wystawał sztylet. Nie mógł rozpoznać twarzy, bo tą przykrywała chusta. Dla każdego było już jasne, że oprych również dołączył do ekipy łowieckiej.  
   Z oberży można było słychać głośny dźwięk pistoletu i mimo całego zamieszania związanego z pożarem Hamletu można było wyczuć zapach prochu strzelniczego. Jednak nie o tym rozmyślali zbóje po przeciwnej stronie miasta. Straszna postać zakuta w całości zakuta w metal, czerwona od krwi niegodziwców, którzy wpadli na pomysł atakowania miasta zmieniała ich życie w koszmar. Jednym sprawnym ruchem mistrzowsko wykonanego długiego miecza dokonała jednego pchnięcia. Dwójka bandytów spotkała w ten sposób swój koniec. Krzyżowiec nie mógł pozwolić, aby niewinnym stała się krzywda.  
   Nie mieli już gdzie uciekać. Obrońcy ich otaczali ze wszystkich stron. Część z nich starała się załadować muszkiety. Ale z dachu spadła kobieta w futrze samego lwa. Trzymała ona w ręku ogromną i przerażającą glewię. Poruszała się z prędkością światła tnąc we wszystkie strony krzycząc AAHKLORAAHH!!! Kilkoro brygantów nie zauważyło nawet przyczyny swojej śmierci. Amazonka zdawała się być zamroczona szałem bitewnym.
   Obrońcy przegrupowując się w jednym punkcie przeprowadzali staranny szturm przedzierając się przez miasto zostawiając za sobą jedynie ciała bez życia. Widząc to bandyci rzucili się do ucieczki. Jednak głęboki gardłowy głos kazał im utrzymywać pozycję. Z lasu przybył sam dowódca bandytów nazywany Vyulfem. Przyniósł ze sobą gigantyczną porcję muszkietów i ostrych narzędzi. Widząc to odzyskali swoje morale. Bryganci zaczęli ustawiać się za swoim szefem. Dwie grupy spotkały się na placu głównym miasta. Po krótkiej wymianie spojrzeń i pomruków obie strony zaczęły się przygotowywać do ostatniej bitwy.  




                                                                                                                                                                             CDN.

BlackBazyl

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy, użył 3682 słów i 20956 znaków.

4 komentarze

 
  • hejter1234

    wow jestem hejterem ale to jest zbyt dobre by to hejtowac

    31 paź 2016

  • BlackBazyl

    @hejter1234 Dziękuję za słowa ;)  
    Zapewniam że znajdziesz powód do hejtowania w innych moich pracach ;)

    31 paź 2016

  • BlackBazyl

    Ciąg dalszy pojawi się w sobotę ;)

    20 paź 2016

  • DarkPrincess

    moje klimaty......czekam na ciąg dalszy  :exclaim:

    19 paź 2016

  • Fanriel

    Mroczny klimat... Chętnie wrócę.

    14 paź 2016