Przeklęta - 03 | Choroba

Chciałam krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle. Na szczęście nagle poczułam, że znów mogę władać nogami, dlatego czym prędzej odwróciłam się i wpadłam do domu, ciężko dysząc, tak jakbym właśnie przebiegła kilometr. Chryste! Co to było? Kusiło mnie, żeby podejść do okna i popatrzeć na świat za szybą z bezpiecznej odległości, ale moje serce wciąż galopowało jak szalone i czułam, że nie starczy mi na to odwagi. Zsunęłam się po drzwiach w dół i usiadłam na zimnej podłodze, drżąc. Przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej i mocno objęłam je ramionami. Usiłowałam się uspokoić. Co to było? Czy to stało się naprawdę, czy to była jedynie moja wyobraźnia? Nie, na pewno nie. Wyraźnie słyszałam ten mrożący krew w uszach śmiech. Można się przesłyszeć raz, ale nie trzy. I ten biały podmuch, który przemknął między drzewami. Kolejny duch? Nie, co ja w ogóle plotłam! Duchy przecież nie istniały! Powtarzałam sobie to zdanie w myślach, ale drżenie mięśni nie chciało ustąpić. Czułam się prawie tak przerażona jak na cmentarzu, gdy przeczytałam napisy na nagrobku Adama, a potem usłyszałam jego głos za moimi plecami. Czy to było możliwe, by mówił prawdę? Jeśli duchy faktycznie istniały? Zaraz, co on wtedy powiedział? „To nie ja jestem twoim wrogiem”… „Ktoś chce cię skrzywdzić. Musisz się wszystkiego dowiedzieć, zanim będzie za późno”. Cholera. Czyżby to wszystko miało większe znaczenie niż przypuszczałam? Ktoś chciał mnie skrzywdzić? Ale kto? I dlaczego? Gwałtownie wstałam i aż zakręciło mi się w głowie. Nagle mój niepokój jeszcze bardziej się wzmógł. Jason! Czy on też widział i słyszał to, co ja? A może stała mu się krzywda? Szybko wyjęłam telefon i wybrałam jego numer. Przygryzłam wargę do krwi, czekając na połączenie. Dwa sygnały… trzy… cztery…
- Odbierz! – szepnęłam w nicość.
- Halo? – usłyszałam i natychmiast zalała mnie fala ulgi.
- Och, nic ci nie jest – szepnęłam. – Dlaczego nie odbierałeś tak długo?
- Jasne, że nic. Przepraszam, nie czułem, że telefon dzwonił. Co się stało?
- Nic – odparłam, już spokojniej. – Przepraszam, martwiłam się. Jest już tak ciemno, a ty nie wziąłeś żadnej latarki.
- Właśnie wszedłem do domu. Nie martw się o mnie.
Mój strach na chwilę opadł, ale po chwili znów poczułam skurcz w brzuchu. Byłam głodna, ale wiedziałam, że nic nie przełknę. Powoli weszłam na górę po schodach. Drgnęłam gwałtownie, gdy jeden stopień zaskrzypiał przeraźliwie. Mama chyba już spała, bo nigdzie jej nie widziałam. Zamknęłam drzwi od mojego pokoju i natychmiast pozapalałam w nim wszystkie światła, by poczuć się nieco bezpieczniej. Otarłam krew, która wypłynęła z przygryzionej wargi i przysiadłam na łóżku. Co tu się działo? Czy ja już wariowałam? Może to był zespół objawów występujących po śmierci kogoś bliskiego? Na tym świecie było mnóstwo chorób, zarówno fizycznych, jak i psychicznych, połowa pewnie była jeszcze niezidentyfikowana. Może szok związany z wypadkiem wpłynął na mnie na tyle mocno, że zaczęłam widzieć i słyszeć różne rzeczy? Może to była jakaś odmiana schizofrenii? Tak, to było możliwe. Momentalnie wyobraziłam sobie, co mógłby pomyśleć ktoś, kto widział mnie poprzedniego dnia na cmentarzu. Pewnie Adam istniał tylko w mojej głowie, a w rzeczywistości nikogo tam nie było. Pewnie tam stałam i gadałam do siebie. Choć nie powinno, nagle ogromnie mi ulżyło, że nie zwariowałam. Najwidoczniej po prostu byłam chora. Choroba potrafiła opanować całe ludzkie ciało, zniszczyć żyjące w nas komórki, doprowadzić młodego człowieka do śmierci. Pewnie równie łatwo wytworzyła w mojej podświadomości kogoś, kto nie żył, ale jednak żył. Może to dlatego, że tak bardzo chciałam, by mój tata nie umarł. Tak, to miało sens. Byłam zwyczajnie chora. W obecnej sytuacji to słowo wydało mi się błogosławieństwem.
***
Przetrwałam następny dzień i jeszcze następny, aż przyszła sobota. Dzień, który powinien być radosny dla uczniów, bo oznaczał choć trochę wolnego od szkoły. Dla mnie był jednak zmorą od przeszło miesiąca, ponieważ to oznaczało, że nie miałam co z sobą zrobić. Jasne, czasem spotykałam się z Jasonem, uczyłam się czegoś, słuchałam muzyki, ale to wszystko robiłam od niechcenia. Ponieważ robiło się coraz zimniej, więcej przebywałam w domu, co też nie ułatwiało sprawy. Starałam się jakoś żyć – wiedziałam, że tata na pewno by nie chciał, bym całymi dniami siedziała i tępo patrzyła w ścianę albo non stop wypłakiwała sobie oczy – ale nic nie mogłam na to poradzić, że cokolwiek robiłam, wciąż czułam ten promieniujący ze środka mnie ból. Naprawdę chciałam być bez serca. Chciałam być pustą panienką niezdolną do okazywania i odczuwania uczuć. Często widywałam takich ludzi – wyniosłych, pewnych siebie, zmieniających obiekty zainteresowań jak codzienną bieliznę. Zachowywali się tak, jakby nie szli za rękę z człowiekiem, ale z kukłą, którą następnego dnia bez zastanowienia wymieniali na nową. Robili, co chcieli, nie przejmowali się cudzymi uczuciami ani swoimi – bo albo ich nie mieli albo nauczyli się je tak kontrolować, by ich nie odczuwać. Chciałam być teraz takim człowiekiem. Chciałabym machnąć ręką na śmierć taty i rzucić się w wir zabawy. Chciałabym być smutna jeden dzień, a potem wyjść ze znajomymi na miasto i nie pamiętać, że ilekroć wrócę do domu, na każdym kroku będę odczuwała nieobecność jednego rodzica. Czy tak się w ogóle dało? Na samą myśl, że tata już nigdy się do mnie nie uśmiechnie, nie przytuli, nie zapuka do moich drzwi, była tak bolesna, że natychmiast w oczach stawały mi łzy. Wyobrażałam sobie, że tata patrzy na mnie z góry i próbuje mi wysyłać znaki, że wciąż tu jest, że jest ze mną i wcale mnie nie opuścił. Wyobrażałam sobie, że choć nie mogę go zobaczyć, on nade mną czuwa. Gdybym tylko mogła mieć taką pewność, a nie tylko wyobrażenie, pewnie żyłoby mi się choć trochę łatwiej.
Jak zwykle w sobotę już od rana byłam na nogach. Wolałam nie przesadzać z ilością tabletek nasennych, więc w sumie przespałam może dwie godziny. Przestałam myśleć o tych dziwnych zdarzeniach, które ostatnio miały miejsce. Odkąd uświadomiłam sobie, że być może to tylko choroba, a nie rzeczywistość, poczułam ulgę. Postanowiłam nawet, że zapiszę się do lekarza, który ostatecznie potwierdzi moje przypuszczenia, ale wciąż to odkładałam. Przez te dwa dni zupełnie nic się nie działo – nikt nie pojawiał się znienacka za moimi plecami, nie śmiał się śmiechem jak z horroru ani nic w podejrzanym kolorze nie przemykało w oddali. Może kluczem do sukcesu było uświadomienie sobie tego, że to fikcja, wytwór mojego umysłu. Zamierzałam utrzymać ten stan, bo nie uśmiechało mi się znów umierać ze strachu. Nawiasem mówiąc, nieco irracjonalnego.
Zaparzyłam sobie kawę, nasypałam do miski trochę płatków, które od jakiegoś czasu jadłam wyłącznie na sucho i poszłam do pokoju. Zamknęłam drzwi, usiadłam przy biurku i przyciągnęłam do siebie stos książek. Niemalże cieszyłam się na myśl o długiej, niekończącej się liście zadań do zrobienia – napisać notatkę o lekturze, przeczytać ostatni temat z historii, nauczyć się słówek na kartkówkę, rozwiązać zadanie z matematyki… Szkoła całkiem nieźle radziła sobie z odwracaniem uwagi od bolesnych rzeczy i wspomnień. Zanim się zorientowałam, było już południe. Przeciągnęłam się na krześle, pomasowałam zesztywniały od garbienia się kark i postanowiłam zrobić sobie przerwę. Odsunęłam na bok zeszyty i książki i przyciągnęłam do siebie laptopa. Otworzyłam go i poczekałam, aż się włączy. Upiłam łyk zimnej kawy i zalogowałam się na Facebooka. Rzadko tu ostatnio wchodziłam – wszelakie rozrywki na takowych portalach przestały mnie bawić – ale przynajmniej miałam możliwość porozmawiania z Jasonem. Choć dla wszystkich znajomych byłam w trybie offline, Jason był wykluczony z tej listy. Od razu do mnie napisał:
JASON: Cześć.
LESLIE: Hej.
JASON: Jak się czujesz?
LESLIE: Dobrze, a ty?
JASON: Niezbyt. Tata wylał dziś na mnie wodę, żebym się obudził.
Parsknęłam cicho pod nosem.
LESLIE: Możliwe, że to ja podsunęłam mu ten pomysł.
JASON: No, wielkie dzięki. Cała moja pościel jest teraz mokra, a ponieważ jest cholernie zimno, nie wiem, czy w ogóle się wysuszy.
LESLIE: Zawsze możesz przenocować u mnie.
JASON: Tak? Świetnie. Będę za dwadzieścia minut.
Znowu parsknęłam. To było naprawdę niesamowite, że choć odrobinę potrafił mnie rozśmieszyć nawet przez komunikator.
LESLIE: Zamierzasz od razu iść spać?
JASON: A czy istnieje jakaś zasada, że śpi się tylko w nocy?
Przekomarzaliśmy się jeszcze parę minut. Miałam właśnie pisać Jasonowi, że wracam do lekcji, gdy napisał:
JASON: Sam nie wiem, czy o to pytać, ale chciałabyś pójść na tą szkolną potańcówkę?
LESLIE: Jaką?
JASON: Słyszałem, że organizują jakąś imprezę na dużej hali. Wiesz, powitanie nowych uczniów i takie tam. Wiem, że to średni pomysł, ale pomyślałem, że zapytam. Jeśli nie masz ochoty iść, powiedz natychmiast, zrozumiem.
Zabębniłam palcami o blat biurka. Wpatrywałam się w jego wiadomość i nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Czy chciałam iść na szkolną potańcówkę? Pierwsza odpowiedź – absolutnie nie. Było grubo za wcześnie na to, bym miała ochotę chodzić gdziekolwiek. Przecież wciąż pamiętałam wszystkie okropne szczegóły z tamtego dnia. Moje złamane podczas wypadku żebro wciąż dawało o sobie znać. Nie byłam teraz najlepszym kompanem do spotkań towarzyskich ani do imprez. Poza tym czułabym się okropnie będąc na jakiejś dyskotece, gdy zaledwie miesiąc temu straciłam tatę. Z drugiej strony… mogłam tam iść choćby tylko po to, by zrobić coś ze sobą. By nie siedzieć wciąż w domu i co chwilę natykać się na wspomnienia po tacie. Były wszędzie. Mama zamknęła ich wspólną sypialnię i od czasu wypadku spała w salonie na kanapie. Ulubiony kubek taty wciąż stał na szafce z przeszkloną szybą, więc codziennie widywałam jego zarys. Ostatnio natknęłam się na opakowanie po płynie do golenia. Wszystkie małe szczegóły, rzeczy, które były taty, których kiedykolwiek dotknął, bolały jak kawałeczki rozżarzonego węgla, którymi atakowano moje ciało. Naprawdę nie chciałam siedzieć w domu. Moich uczuć ani żałoby i tak nie zmieni żadne wyjście, więc… czemu nie?
LESLIE: Możemy pójść. Nie mam nic przeciwko temu.
Jason przesłał mi zasłyszane informacje o imprezie, a ja wróciłam do robienia zadań. W końcu zgłodniałam i zeszłam na dół wziąć sobie coś do jedzenia. W kuchni natknęłam się na mamę. Wyglądała okropnie – blada, z podkrążonymi oczami, w starym szlafroku. Spojrzała na mnie tak, jakby ledwo mnie poznała.
- Cześć – powiedziałam automatycznie.
- Cześć, Leslie – odpowiedziała mama, drżącą ręką sięgając po dzbanek z kawą. – Jak spałaś?
- Dobrze. – Kłamstwa wychodziły mi coraz lepiej. – Jest coś do jedzenia?
- Nie wiem. – Mama machnęła ręką. – Nie pamiętam, kiedy ostatni raz robiłam zakupy.
Z kubkiem kawy w ręce podreptała do salonu, a ja otworzyłam lodówkę i zlustrowałam jej żałosną zawartość. Tym nawet krasnoludek by się nie najadł. Z westchnieniem zgarnęłam spod wazy nieco banknotów i postanowiłam pójść do sklepu. Ubrałam się i wyszłam. Zaczynało się już ściemniać, więc przyspieszyłam kroku, by nie chodzić po nocy. Sklep był jeszcze otwarty. Zaczęłam przechadzać się wzdłuż półek, zastanawiając się, co najlepiej kupić i na co właściwie mam ochotę. Ale czy istniało coś takiego? W końcu zgarnęłam do koszyka pierwsze lepsze produkty. Ani ja, ani mama nie paliłyśmy się teraz do gotowania, więc nabrałam dużo gotowych rzeczy – zamrożoną pizzę, pierogi w pojemniku, karton z sokiem i parę innych rzeczy. Szybko zapłaciłam i wyszłam ze sklepu, uginając się pod ciężarem zakupów. Znowu szłam szybko, bo było mi zimno. Wiał ostry wiatr, a ja nie zabrałam szalika. Niemalże czułam zbliżające się przeziębienie. Pchnęłam drzwi wejściowe i otrząsnęłam się, czując zachęcające ciepłe powietrze z wnętrza domu. Rozpakowałam zakupy, większość schowałam do lodówki; jedynie pierogi zostawiłam na wierzchu. Nie chciało mi się ich podsmażać, dlatego zjadłam parę zimnych i popiłam wodą. Od razu umyłam naczynia i wróciłam do siebie. Stanęłam w progu i nagle wpatrzyłam się w ciężkie zasłony, zakrywające okna. Nie pamiętałam już nawet widoku z mojego pokoju. Czy tata chciałby, żebym aż tak zamykała się w sobie? Westchnęłam i podeszłam do zasłon, odciągając je na bok. Chwilę później odskoczyłam do tyłu z wrzaskiem. Potknęłam się o coś i wylądowałam na podłodze, ale wzrok miałam cały czas utkwiony w wykrzywionej przerażającym uśmiechem twarzy, która patrzyła na mnie zza okna.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2453 słów i 13438 znaków.

4 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Zaciekawiony

    Super. Czekam na więcej

    11 paź 2016

  • Oliwia

    Teraz nie zasne (mam pokój na parterze, łóżko przy oknie i starszego brata na przeciwko.) Teraz będzie mnie wszystko straszyło. Wielkie dzięki  :P   :lol2:

    9 paź 2016

  • candy

    @Oliwia hahahaha <3 <3

    9 paź 2016

  • Saszka2208

    Łał sama sie przestraszylam pisz szybciutko ????????

    9 paź 2016

  • candy

    @Saszka2208  o to chodziło :D

    9 paź 2016

  • Saszka2208

    @candy a kiedy next??

    9 paź 2016

  • candy

    @Saszka2208 nie wiem , może jutro, może pojutrze ;)

    9 paź 2016

  • KAROLAS

    Next? :-D

    9 paź 2016

  • Natkaxxxd

    Ja pier... Przerazajace ale wciągające hehe

    9 paź 2016

  • Natkaxxxd

    jeszcze dzis dodaj część prosimyyy

    9 paź 2016

  • candy

    @KAROLAS jutro albo pojutrze <3

    9 paź 2016

  • candy

    @Natkaxxxd słabo mi idzie kontynuacja, więc będę dodawała wolniej

    9 paź 2016