Przeklęta - 12 | Przy ciele

Raz po raz sprawdzałam, czy wciąż miałam przy obie pergamin od Jonathana. Czytałam zaklęcie już któryś raz, ale wciąż nie byłam pewna, czy wymawiam je dobrze. Nie mogłam dojść, z którego języka wywodziły się te słowa. Wkrótce umiałam je już na pamięć, ale i tak nadal upewniałam się, czy nie zgubiłam tej kartki. Dużo rozmyślałam nad słowami Jonathana. Gordon był jego bratem. Ten fakt wciąż pozostawiał sporo miejsca dla wyobraźni. Bracia się pokłócili i Gordon postanowił się zemścić, tworząc zło? Czy może to Jonathan się zbuntował, bo nie odpowiadało mu to, co Gordon uważał za dobre? Nie, raczej nie mogło tak być. W końcu Jonathan nazwał Gordona zdrajcą. Uderzył we mnie jednak sam ton jego ostatniej wypowiedzi – pełen złości, ale też tłumionego bólu. Tak jakby nienawidził brata, ale jednocześnie za nim tęsknił.
Im bliżej było niedzieli, tym bardziej się stresowałam. Tak właściwie to nie miałam pojęcia, czego się spodziewać – miałam wypowiedzieć zaklęcie będąc przy ciele, ale… co dalej? Czy to miało być podobne do mojego snu w szpitalu? Naprawdę nie chciałam znów tego przeżywać, ale teraz już nie było odwrotu. Musiałam chociaż spróbować odnaleźć tatę, zwłaszcza, że sam mnie o to błagał. I wydawał się przerażony, a co mogło tak przerazić ducha?
Lekcje w szkole przywrócono, ale wprowadzone rygorystyczne zmiany. W czasie przerw nie pozwalano nam już wychodzić z budynku, a na następne zajęcia odprowadzał nas nauczyciel, nawet jeśli mieliśmy do przejścia dziesięć metrów. Gdzieś między tymi wydarzeniami odbył się pogrzeb Diany, ale nie byłam w stanie na niego pójść, zwłaszcza, że połowa szkoły patrzyła na mnie jak na dziwoląga. Wiadomość o tym, że byłam przy Dianie, kiedy zginęła, bardzo szybko się rozprzestrzeniła. Ludzie z klasy jeszcze bardziej się ode mnie odsunęli. Zaczynali nawet krzywo patrzeć na Jasona, gdy widzieli, jak łapał mnie za rękę albo obejmował. Traktowali mnie jak morderczynię. Wkrótce uznałam, że było mi lepiej, gdy unikano mnie po wypadku i śmierci taty. Wtedy przynajmniej w oczach wszystkich widziałam współczucie. Teraz, gdy na mnie patrzono, w oczach wszystkich widziałam strach. Strach przede mną. Gdy szłam korytarzem ludzie przechodzili na drugą stronę, tak jakbym mogła zarazić ich trądem, gdyby tylko się do mnie zbliżyli. Zewsząd dobiegały mnie szepty – pełne złośliwości lub przerażenia. Choć akceptacja społeczna była aktualnie moim najmniejszym problemem, to i tak każdego dnia pod wieczór musiałam się wypłakać w poduszkę albo w ramię Jasona. Nie oczekiwałam wybuchów entuzjazmu na mój widok, ale do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, jakie to uczucie, gdy wszyscy traktują cię jak gorszego od siebie. Gorzej – jak zabójcę.
Starałam się jak najczęściej spotykać z Jasonem, co niestety było coraz trudniejsze do wykonania, bo przywrócenie lekcji oznaczało nawał prac domowych i nauki. Ku mojej uldze Jason przestał zastanawiać się nad powodem wszystkich ostatnich dziwnych zdarzeń. Zaakceptował fakt, że to już się stało i powtarzał, że trzeba żyć dalej. Zgadzałam się z nim, ale żałowałam, że nie mogłam żyć dalej tak jak on. On nie miał na głowie złych duchów, dobrych duchów, odnalezienia ducha zmarłego ojca i sztyletu. Ależ mu tego zazdrościłam.
Choć Jason nie miał o niczym pojęcia, był dla mnie niemałym wsparciem. Odliczając dni do niedzieli stawałam się coraz bardziej nerwowa. Tłumaczyłam mój nastrój złośliwymi komentarzami zasłyszanymi w szkole i ogólną opinią o mnie, choć Jason – jak to Jason – domyślał się, że nie mówię całej prawdy. To jednak nie przeszkadzało mu w byciu tak kochanym jak zawsze. Nawet odrabiając lekcje ściskał mnie za rękę; gdy czuł, że marznę, otulał mnie kocem albo robił moją ulubioną herbatę. Coraz bardziej się dziwiłam, że on wciąż chciał ze mną być. I nie tylko ja. Któregoś dnia, gdy siedzieliśmy z Jasonem przy sali, w której mieliśmy mieć zajęcia, usłyszałam komentarze dwóch dziewczyn z równoległej klasy. Stały naprzeciwko nas posyłając w naszą stronę – a na pewno w moją – nieprzychylne spojrzenia. Nie pamiętałam ich imion, jedynie kojarzyłam je z widzenia; one jednak zdawały się znać mnie bardzo dobrze. Jason nie słyszał ich szeptów – czytał notatki z zeszytu, jednocześnie bawiąc się moimi włosami. Ja jednak usłyszałam i po ich słowach serce skurczyło mi się do granic możliwości:
- Że też on wciąż z nią jest. Taki przystojniak, a się marnuje przy tej sierocie.
- Nie dość, że sierota, to jeszcze zabójczyni – prychnęła druga.
- Nie bądź głupia – burknęła ta pierwsza. – Wiadomo, że nie zabiła Diany. Co jednak nie zmienia faktu, że ciągle włóczy się z miną zbitego psa, żeby ją traktować łagodnie, a Jason się na to nabiera – westchnęła. – Nie ma przy niej żadnej rozrywki. A ja bym mu ją bardzo chętnie zapewniła.
Łzy stanęły mi w oczach. Ta dziewczyna powiedziała na głos wszystko, co już wiedziałam, ale i tak zabolało. Już nawet postronne osoby zauważały, jakie to dziwne, że taki przystojny i wiecznie roześmiany chłopak jak Jason pozostaje w związku z kimś takim jak ja. Wiedziałam, że Jason w ogóle nie podchodzi do tego w ten sposób, że kocha mnie bez względu na wszystko, ale i tak pomyślałam – nie po raz pierwszy – że beze mnie byłoby mu lepiej.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że Jason przestał bawić się moimi włosami i zesztywniał. Spojrzałam na niego. Zacisnął mocno szczęki, a wzrok miał utkwiony w tych dziewczynach. Zatrzasnął zeszyt tak gwałtownie, że aż lekko podskoczyłam.
- Przepraszam cię na chwilę – wycedził, po czym stanowczym ruchem wstał i podszedł do dziewczyn, które natychmiast umilkły i wpatrywały się w niego. Jedna nieco przerażonym i zawstydzonym wzrokiem, a druga pewnym siebie. Obserwowałam sytuację w milczeniu.
- Niezbyt ładnie tak obgadywać innych, zwłaszcza jak są w promieniu metra od was – powiedział Jason patrząc z góry na blondynkę, która mówiła o tym, jak chętnie by mu zapewniła rozrywkę. W jego głosie pod pozornie spokojnym tonem czaiła się złość. – A poza tym, to nie wasz zakichany interes, z kim się spotykam – warknął, a mi wzruszenie ścisnęło gardło. Z twarzy blondynki zniknęła pewna siebie mina – zacisnęła usta i już nic nie powiedziała. Jason posłał im jeszcze jedno wściekłe spojrzenie, po czym wrócił do mnie.
- Chodź. – Złapał mnie za rękę, jednocześnie wrzucając zeszyt do plecaka. – Spadamy stąd.
- Co? – zdziwiłam się. – Ale przecież mamy jeszcze lekcje…
- Przeżyją bez nas – stwierdził Jason, a moją twarz rozświetlił uśmiech. Szybko złapałam swoją torbę. Niespodziewanie pomysł zwiania z lekcji bardzo mi się spodobał. Jason złapał mnie za rękę i splótł palce z moimi, a gdy przechodziliśmy obok tych dwóch dziewczyn nagle poczułam cząstkę dawnej siebie. Posłałam im pełen satysfakcji uśmieszek. I nie obchodził mnie fakt, że w tym momencie tylko pewnie je upewniłam w tym, że tylko „udaję” smutną, by dostawać łagodne traktowanie. Mogły sobie myśleć co chciały. Zachowały się podle w stosunku do mnie, ale teraz liczyło się tylko jedno – że miałam najcudowniejszego chłopaka na świecie, którego nie obchodziła opinia innych, który słuchał tylko swojego serca i był ze mną na dobre i na złe. Po raz pierwszy pomyślałam o tym, że mogłabym z Jasonem spędzić resztę życia. Jasne, byliśmy młodzi, mieliśmy ledwo siedemnaście lat i jeszcze wiele mogło się zmienić – ale to była jedna, nieśmiała myśl, która być może któregoś dnia mogła stać się realna. Bardzo tego chciałam. Ściskając Jasona za rękę pomyślałam, że choć nie wiedział nic o tym, co się teraz działo w moim życiu, był moją największą ostoją. Gdyby nie on, nie dałabym sobie rady z niczym. Nagle do zakończenia całego zamieszania w duchowym świecie dołączył się jeszcze jeden powód – bym mogła spokojnie dalej żyć… z Jasonem u mojego boku.
***
Wreszcie nadeszła niedziela. Dzień kłamstw. Okłamałam mamę i Jasona, że jestem zmęczona i muszę się wcześniej położyć. Na wszelki wypadek zimitowałam też ból brzucha. Mama zaglądała do mnie jakiś czas, ale w końcu jedynie obstawiła mnie różnymi lekami i zasnęła, zanim znów zdążyła do mnie przyjść. Gdy do północy zostało pół godziny, wyszłam cicho z domu i usiłowałam nie skupiać się na moim galopującym szaleńczo sercu. Pomyślałam, że chciałabym, aby Adam tu był. Przez ułamek sekundy miałam chęć sięgnąć po podkowę, ale okazało się, że nie musiałam. Pojawił się przede mną tak gwałtownie, że prawie się przewróciłam. Mimo wszystko ucieszyłam się na jego widok.
- Jesteś – powiedziałam, schodząc ze schodków i uśmiechając się do niego drżącymi wargami. – Myślałam, że muszę być sama.
- Przy wchodzeniu do umysłu, owszem – odparł Adam, przyglądając mi się uważnie. – Ale chcę zadbać o to, byś dotarła bezpiecznie…
- Na miejsce akcji – dokończyłam, kwitując nasze słowa cichym śmiechem. – Przepraszam. To chyba nerwy. Chodźmy stąd, zanim moja mama się obudzi.
Przez chwilę szliśmy w ciszy. Czułam się bardzo dziwnie – tak jakbym szła na wojnę z jedynym sojusznikiem, jakiego posiadałam. Po kilkunastu metrach Adam odezwał się cicho:
- Naprawdę chcesz to zrobić?
- Oczywiście – odparłam, zerkając na niego. – Boję się, ale mam dość stania w miejscu. Muszę chociaż spróbować. Przynajmniej coś się będzie działo.
- Nie mówisz poważnie – spojrzał na mnie zdumiony.
- Mówię. Mam dość życia w strachu. Muszę działać.
- Wydajesz się strasznie zmotywowana.
- Jason mnie zmotywował – uśmiechnęłam się. Adam uniósł brew.
- Twój chłopak? A jakim cudem mógł cię zmotywować?
- To już tajemnica związkowa – odparłam. Miałam wrażenie, że Adamowi nie spodobała się moja odpowiedź, ale nie odpowiedział. Z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej się stresowałam, ale usiłowałam wyrównać oddech. Powtarzałam sobie, że dam radę i że kiedyś musiało to nadejść. W końcu doszliśmy do grobu mojego taty. Nigdzie nie było widać innych duchów, mogło to więc oznaczać, że nie ma tu zagrożenia, ale wolałam się nie łudzić. Nagle straciłam odwagę. Naprawdę nie chciałam być tu sama.
- A więc czas zacząć operację – powiedziałam piskliwym głosem. Adam spojrzał na mnie, a ja na niego. W jego brązowych oczach widziałam zmartwienie. Westchnął cicho i nagle mnie objął, kompletnie mnie przy tym zaskakując. Nawet już pomijając fakt, że byłam przytulana przez ducha… ale zaskoczył mnie ten bezpośredni gest. Dopiero po chwili zrozumiałam jego intencje – parę sekund wystarczyło, bym nagle na powrót poczuła się w pełni zdrowa, wypoczęta, pełna sił i odwagi. Uśmiechnęłam się do Adama, gdy się ode mnie odsunął.
- Wola życia?
- Jak zawsze niezawodna – powiedział bez uśmiechu. Spojrzał na mnie, a w jego ciemnych oczach czaiło się zmartwienie połączone z dystansem. – Leslie… - zamilkł na chwilę. – Uważaj na siebie – powiedział w końcu. – Dasz sobie radę.
- Muszę – odpowiedziałam cicho. Adam nagle zniknął, a ja poczułam się strasznie samotna. Nie było jednak czasu na refleksje, musiałam działać. Z kieszeni spodni wyciągnęłam pergamin z zaklęciem, by przypadkiem się nie pomylić. Przykucnęłam przy zimnym marmurze. Serce waliło mi jak młotem, ale nakazałam sobie się nie dekoncentrować. Nabrałam w płuca powietrza, ale nagle zamarłam w połowie ruchu. Ktoś mnie obserwował. Wyraźnie to czułam. Włoski na całym ciele zjeżyły mi się w sekundę. A jednak zagrożenie na mnie czyhało. Przygryzłam wargę i czekałam, ale nic się nie działo. Chcieli mnie przetrzymać? Zaatakować dopiero, gdy zacznę mówić zaklęcie i będę bardziej podatna na zranienie? Ale co miałam zrobić? Nie mogłam teraz stąd uciec. Zaszłam już za daleko, by się wycofać. Ponownie wzięłam głęboki oddech i zaczęłam szeptać zaklęcie. Przez chwilę nic się nie działo, aż nagle poczułam swędzenie na całym ciele. Przed oczami pojawiły mi się mroczki, ale dalej mówiłam zaklęcie. Sekundę później poczułam się tak, jakbym oślepła – nagle oczy zalała mi ciemność. Mówiłam dalej, z pamięci. Gdzieś obok, a może w mojej głowie usłyszałam świst, jakby coś obok mnie przebiegało… ułamek sekundy później oczy przeciął mi błysk, usłyszałam huk i nagle otworzyłam oczy. Leżałam na zimnym betonie w bezwładnej pozycji. Nie miałam pojęcia, co się stało, co zrobiłam nie tak. Szybko się podniosłam, choć kręciło mi się w głowie i pomacałam ręką obszar obok mnie. Z opóźnieniem dotarło do mnie, że pergamin z zaklęciem zniknął. Zniknął, a mi nie udało się wejść do umysłu taty i go odnaleźć. Ale dlaczego? Poczułam gorycz w ustach i zawrót głowy. Cokolwiek zaplanowali, udało im się. Gdzieś w oddali usłyszałam wysoki, zimny śmiech.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2441 słów i 13435 znaków.

4 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • POKUSER

    Ciekawe po co im zaklęcie? Zostawiłaś nas w niecierpliwym oczekiwaniu na kolejny odcinek. Super :)

    29 paź 2016

  • candy

    @POKUSER dziękuję bardzo :D

    29 paź 2016

  • Saszka2208

    Cos czuje ze jutro nowa czesc??

    29 paź 2016

  • candy

    @Saszka2208 oj nie, muszę skończyć rozdział, a póki co się nie zapowiada, ech

    29 paź 2016

  • Nataliiia

    Cudoooo

    28 paź 2016

  • candy

    @Nataliiia dziękuję :*

    28 paź 2016

  • Koteczka

    Kiedy next?

    28 paź 2016

  • candy

    @Koteczka nie wiem :( skończyły mi się rozdziały, muszę pisać na bieżąco

    28 paź 2016