Opowieści sprzed kominka - Po zmroku

Każdy z Was ma na pewno w swoim mieście jedną, nieprzyjazną dzielnicę. Niektórzy mają nieprzyjemność mieszkać w tym rejonie, w jednym z umierających już ze starości budynków, w których każdy krok wiąże się z nieprzyjemnym skrzypieniem podłogi. Z zewnątrz budynek ten jest jeszcze bardziej wyniszczony – z nigdy nie schnącymi zaciekami po deszczu, resztkami po dziełach sztuki namalowanych kredą, pewną dziecięcą dłonią. Prócz tego na takich budynkach można spotkać niezbyt przyjazne dla oka graffiti, najczęściej z wulgaryzmami (które swoją drogą są bardzo kłopotliwe dla matek z dziećmi, które zmuszone są przejść akurat przez tą dzielnicę, a dziecko niedawno nauczyło się czytać), wyrazami miłości, groźbą, bądź napisem, który ma wyrazić oddanie ulubionemu klubowi sportowemu.  
Jednakże za bardzo skupiamy się na szczegółach. Na pewno wielu z Was przechodząc obok bramy takiego budynku poczuło coś. Takie nieprzyjemne uczucie, które zmusza Was do szybszego minięcia tego miejsca. Jednak w nocy, czuje się paraliżujący strach. Masz ochotę krzyczeć, płakać i uciekać stamtąd – jasne, ktoś powie, że to tylko nadmiar adrenaliny spowodowany zbyt wielką wyobraźnią. Czemu nie? Można to sobie wmawiać. Jednak jest coś, czego wyjaśnić się nie da. Cień. Zawsze ten sam. Ciemny obraz na ścianie tego budynku. Cień, który podąża za tobą, aż do końca kamienicy.  
Znacznie gorzej, drodzy czytelnicy mają ci, którzy w takowym budynku mieszkają. Oni wiedzą. Jednak kto by im wierzył? Opowiem Wam historię o chłopaku i dziewczynie…
     Słońce ogrzewało ich twarze swoimi ostatnimi promieniami. Pomarańczowa gwiazda znikała za horyzontem, a zaspany księżyc leniwie wychylał się zza jedynej na niebie chmury. Z czasem jak Słońce znikało, pozostałe gwiazdy budziły się do życia – niebo robiło się coraz to ciemniejsze pozwalając gwiazdom świecić i zachwycać niejednego amatora astronomii. Jednak oni – chłopiec i dziewczynka – nie zwracali na to uwagi. Na ich niewinnych twarzyczkach zastygł wyraz bólu, jednak oboje zachowywali śmiertelną powagę patrząc na gasnące przed nimi życie. Widok był to co najmniej nieprzyjemny – pani Anderson, kobieta w średnim wieku, zawsze miła i pomocna, teraz umierała w straszliwych mękach. Leżała na zimnej, betonowej posadzce w kałuży swojej szkarłatnej krwi. Jej ciemne loki, które zwykle były nienagannie uczesane, teraz splątane i oblepione krwią, oraz ziemią. Radosne niegdyś, błękitne oczy, teraz puste, patrzące przed siebie oczodoły, z których wolnym strumieniem wypływała strużka krwi. Pełne, różowe usta zostały udoskonalone jokerowym uśmiechem. Prawa ręka urwana na wysokości łokcia, lewej zaś kompletnie brak. Na brzuchu pani Anderson widniała długa – od pępka po mostek – rana, z której już tylko sączyła się krew. Dzieci patrzyły jak ciecz zabiera resztki życia kobiety. Chłopiec rozejrzał się w końcu dookoła i zobaczył stojącą pod ścianą dziewczynkę. Znacznie młodsza od nich patrzyła na zmarłą kobietę z przerażeniem w oczach. Chłopiec podszedł do niej i złapał jej drobną dłoń. Popatrzył na dziewczynę, z którą obserwował śmierć kobiety. Podeszła do niego.  
- Wszystko będzie dobrze – szepnął do dziewczynek. Popatrzył na nie. Następnie przyłożył palec do ust.
- Shhh…. – Dziewczynki poszły za przykładem kolegi. Nikt z zewnątrz nie mógł się dowiedzieć. Nikt.  
***  
*No ile jeszcze?!* pomyślała Lena czekając niecierpliwie na dzwonek oznaczający koniec lekcji. Pomimo, że to były jej ulubione zajęcia to chciała, by już się skończyły. Dziś pierwszy raz miała iść do domu swojego chłopaka. Za każdym razem, gdy miała go odwiedzić znajdował jakąś wymówkę, ale teraz jej obiecał! Gdy tylko dźwięk dzwonka odbił się echem po pustych, szkolnych korytarzach Lena wybiegła z sali przed szkołę. Dzień był piękny. Niebo czyste, a Słońce ogrzewało ją swymi promieniami. Lena rozejrzała się i zauważyła stojącą nieopodal Wandę – przyjaciółkę Patryka, jej chłopaka. Stali i rozmawiali. Lena od zawsze nie lubiła Wandy – czy to atrakcyjny wygląd dziewczyny jej przeszkadzał, czy to, że zawsze kręciła się przy Patryku. Podeszła do nich i pocałowała chłopaka w policzek.
- Cześć, to jak idziemy? – spytała Lena.
- Hej… no właśnie nie. Bo widzisz, mama jest chora. – odparł chłopak. Lena spojrzała na niego i spuściła głowę.
- Oh… okay… – powiedziała z żalem, jednak po chwili humor jej wrócił – ale może chociaż pójdziemy gdzieś?  
- Muszę zająć się mamą. Może jutro. – powiedział Patryk i przytulił dziewczynę. – Do jutra. – powiedział i poszedł, a za nim Wanda. Lena stała tak chwilę. Zauważyła wychodzącą ze szkoły Różę, jej przyjaciółkę.  
- Hej, Róża! – zawołała i podbiegła do koleżanki. – Słuchaj chciałabyś mi w czymś pomóc?
~~~
- Nie rozumiem po co się wiązałeś z tą dziewczyną. – powiedziała Wanda do swojego przyjaciela gdy tylko oddalili się od Leny.
- Ja w sumie też… - powiedział zmieszany Patryk  
- To w sumie z nią zerwij stary. – podsunęła dziewczyna podkreślając ostatnie słowo. Mrugnęła porozumiewawczo do chłopaka i zaśmiała się głośno ze swojego żartu.
- Bardzo zabawne… – odburknął
- Ej, ja tylko próbuję pomóc. Ta mała wpakuje się w kłopoty zobaczysz.
- Nie, tak długo jak trzymamy ją z dala od tej kamienicy jest bezpieczna… Znowu to przeklęte Słońce. Masz kogoś?  
- Mam. Jest u mnie.  
- Oby znowu ktoś nam nie przeszkodził.
~~~
- Słuchaj… Lena… Śledzenie swojego chłopaka… to nie jest dobry pomysł… - wydukała Róża próbując nadążyć za Leną.  
- Ale on coś przede mną ukrywa. Albo ma inną. – powiedziała twardo. Dziewczyny podążały za Patrykiem i Wandą, aż w końcu dotarły do starej kamienicy. Weszły do klatki schodowej, a drzwi za nimi momentalnie się zamknęły. Przerażona Róża próbowała je otworzyć, jednak bezskutecznie.  
- Boję się – powiedziała cicho. Stając przy Lenie. Dziewczyny rozejrzały się. Wtem spostrzegły jakiś ruch. Cień. Lena pisnęła cicho. Usłyszały zbliżające się w ich stronę kroki, które nadciągały ze wszystkich stron. Jednak z cienia wyłonił się mały chłopiec. Przypominał…
- Patryk? – spytała cicho Lena. Tak. To na pewno był on. Widziała jego zdjęcia z dzieciństwa, jednak stojący przed nią chłopiec był nieco inny. Miał surowy i poważny wyraz twarzy.
- Co wy tu robicie, a właściwie przede wszystkim, co TY tu robisz?! – warknął w stronę dziewczyn wskazując na Lenę. Dziewczyny stały sparaliżowane strachem. Chwilę później znów usłyszały kroki.
- Ej Pat, co ty… - zaczęła Wanda, jednak po chwili zauważyła w czym problem. – Cholera! – warknęła. Lena i Róża miały nadzieję, że to tylko głupi żart. Że gdzieś tu nadzieją się na ukrytą kamerę, a zza któryś czarnych, zniszczonych drzwi wyskoczą ludzie z tekstem "Mamy Was!” jednak to tylko złudna nadzieja.  
- Idziemy! – warknęła mała Wanda ruszając z Patrykiem wzdłuż korytarza.  
- AAAAAAA! – pisnęła Róża. Przed nimi leżał trup. Gruby chłopak z ich szkoły, którego imienia nie znały. Pływał on w kałuży własnej krwi, a z jego pleców sterczał nóż. Nagle drzwi naprzeciw ciała chłopaka otworzyły się z potwornym zgrzytem i wyszła z nich mała dziewczynka. Spojrzała pytająco na Patryka i Wandę.
- Nasi – powiedziała Wanda tak cicho, że tylko Patryk i Masza mogli ją usłyszeć. Dziewczynka kiwnęła głową i w piątkę udali się na piętro. Wraz z wysokością przybywało trupów.  
- Kto mógł być tak okrutny…? – szepnęła Lena mijając kolejną zmarłą osobę z ich szkoły, której imienia nie mogła sobie przypomnieć. Trup wyglądał strasznie. Puste oczodoły, wnętrzności na wierzchu, oderwane ręce, a ten uśmiech…  
- Glasgow smile… - szepnęła Róża patrząc na ofiarę. Mała dziewczynka idąca przed nimi uśmiechnęła się szeroko, jednak nikt tego nie widział. Wszyscy szli i szli, a schody i piętra wydawały się nie mieć końca.  
- Gdzie jest ta dziewczynka? – zapytała Lena, jednak pytanie wydawałoby się zostało pochłonięte przez panujący mrok. Po chwili słyszała krzyk. – Róża! – zawołała Lena, jednak została całkiem sama w ciemnościach. Usiadła na zimnej betonowej posadzce i zaczęła płakać.  
- Chodź szybko! – zawołał do niej ktoś. Pobiegła za głosem w ciemność i wbiegła do otwartego pomieszczenia zamykając drzwi. Pierwsze co wyróżniało ten pokój to przeszklony sufit i jedna ze ścian, przez którą do pomieszczenia wpadały promienie zachodzącego Słońca. Rozejrzała się i ujrzała Patryka i Wandę. On spochmurniał, zaś dziewczynka uśmiechnęła się podle. Lena odwróciła się powoli. Coś rzuciło się w jej stronę.  
***  
Znów stali oboje w ostatnim blasku Słońca tego dnia. Niebo przykrywało się granatowym kocem, a małe gwiazdy i księżyc zaczynały budzić się do życia. Chłopiec i dziewczynka stali nad zmasakrowanym ciałem nastolatki, z której ulatywało życie. Pod ścianą stało małe dziecko obgryzające rękę Leny, jednak jego ostatnie promienie nie dosięgały. Dzieci stały nad ciałem i wchłaniały uchodzące życie i młodość.  
- Naprawdę ją lubiłem… – powiedział cicho chłopiec patrząc w puste oczodoły.
- I tak o niej wkrótce zapomnisz. – odpowiedziała dziewczynka łapiąc chłopca za rękę. Podeszła do dziewczynki pod ścianą i również ujęła jej dłoń. Księżyc oświetlił trójkę brudnych od krwi dzieci. Przyłożyły one palce do ust.
- Shhh…  
____________________________
Horror w stylu "niestraszne horrory". Miło wrócić :)

Gabi14

opublikowała opowiadanie w kategorii horror, użyła 1772 słów i 9937 znaków, zaktualizowała 31 sie 2016.

2 komentarze

 
  • Armiks

    Jak ja uwielbiam niewyjaśnione zakończenia grrr... świetne jak zawsze

    21 lis 2015

  • iza0199

    Rzeczywiście niestraszny, ale świetnie się czyta :D

    9 lip 2015