Bezimienni Rozdział 6 cz.II

Kwiecień 2016

Zaufanie było jedną z pierwszych rzeczy jakich się nauczyłem jako dziecko. Dziadek bardzo często mi powtarzał, że rozsądne zaufanie jest podstawą prawidłowych relacji międzyludzkich. Prawdopodobnie dlatego jako dorosły osobnik społeczeństwa jestem wyrzutkiem.  

On nauczył mnie, że zaufanie jest słabością, że nawet rodzina może zdradzić. Uwierzyłem mu parę lat temu i wierzę do tej pory.  

Jednak mój dziadek miał rację. Bez zaufania nie można normalnie funkcjonować. Komuś trzeba ufać, wierzyć. Jest to niezbędne, aby móc pracować, wypełniać zlecenia, żyć. Sam wszystkiego nie zrobię. A zaufać też nie potrafię. Dlatego moje życie jest do chrzanu…

Powiecie, że przecież mam Ola! Fakt jest to najbliższa osoba o której mogę powiedzieć, że zawiązaliśmy nić zaufania. Jednak nasza znajomość opiera się bardziej na lęku, bezradność. Nie mamy innego wyjścia i chyba dlatego nasza współpraca szła tak owocnie.  

Teraz znalazłem się w całkiem nowej sytuacji. Włączyli mnie bez mojej zgody w grupę mężczyzn. Facetów którzy może nie są naiwni jak dziecko, ale nie wiedzą tak wiele jak ja. Pracują dla armii bo jako młodzi chłopcy wierzyli w wyższe idee, nie którzy poszli w ślady ojców, inni zgodzili się na takie życie, bo jest to szybka kasa. Mają rodziny, żony, dzieci, rodziców, którzy czekają, aż wrócą z misji. Wierzą, że będą tymi szczęśliwcami, którzy wrócą z pola walki bez szwanku na zdrowiu. Mówiłem, że nie są naiwni? Cóż muszę powiedzieć, że jednak są.  

Trzy miesiące. Tak dużo czasu z nimi spędziłem. Każdy dzień spędzamy na morderczych szkoleniach. Pot, krew leją się strumieniami. Nawet mój organizm podrasowany świństwami, którymi karmił mnie przez lata powoli zaczyna odczuwać zmęczenie. A może to przez nieprzespane noce?

Zamknęli mnie na końcu świata, bez słowa wyjaśnienia. On jak zawsze nic nie mówi. Baaa nawet go nie widziałem. Irytuje mnie fakt, że parę lat temu tak często powtarzał, że wszystko mi wyjaśni. Minęło osiem lat! A On nawet słowem nie rozjaśnił bajzlu w mojej głowie. Może gdybym dostał się do szpitala, może tam znalazłbym odpowiedzi na moje pytania.

Co mi zrobili?

Dlaczego akurat ja?

Dwa proste pytania. Nic więcej. Jednak patrząc na moją przeszłość chyba nigdy się nie dowiem. Może tak właśnie ma być?

Zamykam oczy wsłuchując się w równomierne oddechy moich współlokatorów. Ten pozorny spokój działa mi na nerwy. Doświadczenie mówi mi, że jest to cisza przed burzą.  

Kwiecień 2016

Rutyna panująca w tym miejscu jest nużąca… Szukam sposobu, aby dowiedzieć się czegoś więcej o eksperymentach. Dni uciekają, a ja jestem w kropce. Muszę się dostać do tego budynku. Muszę… Tylko jak? Choroba nie wchodzi w grę. Ja nie choruje…

Wykonuje polecenia jak w mantrze. Nie wysilam się, ale daje z siebie więcej. Czasem nawet łechtam swoje ego bez błędnymi strzałami. Strzał do manekina, tarczy przypomina mi czasy kiedy dzięki temu przestawałem myśleć. Jednak moment, gdy podnoszę broń już zawsze będzie mi przypominał twarze tych, których w ten sposób pozbawiłem życia. Chyba dlatego przestałem chodzić na strzelnicę.  

Bywają dni, kiedy wygłupy chłopaków zmuszą mnie do szczerego uśmiechu, raz czy dwa roześmiałem się bo naprawdę odczuwałem radość. Towarzystwo chłopaków wbrew pozorom nie zawsze jest złe. Tylko czasem, gdy opowiadają o swoim życiu, dziewczynach, żonach, dzieciach, czuję zazdrość. Bo ja nie mam nic do powiedzenia.  

6 Maj 2016

Budzi mnie alarm. Zrywam się z łóżka nie rozumiejąc co się dzieje. Wszyscy jak na komendę ubieramy się w mundury i nim zdołam zawiązać buty do naszej sypialni wpada Generał. Wydaje rozkazy jeden za drugim. Biegnę za nimi, zastanawiając się czy to kolejne ćwiczenia, czy tym razem naprawdę coś się dzieje. Wszystko dzieję się w ekspresowym tempie. Krew dudni w moich uszach, adrenalina osiąga maksimum. I zaczynam czuć, że żyję.  

Wsiadamy do helikopterów, nim odlatujemy widzę, że oprócz naszej grupy na placu są jeszcze co najmniej dwie inne, których nigdy wcześniej nie widziałem. Obserwuje moich kompanów. Żaden już nie jest zaspany, każdy z nas rozbudził się. Lot nie trwa długo dziesięć może do piętnastu minut. Gdy wyskakujemy z helikopterów, generał wydaje rozkazy. Słucham ich uważnie, może nie chcę tu być, ale co mi szkodzi nauczyć się czegoś nowego? Przyjmuję broń i kiwam Przemkowi głową, dam radę. Ruszamy nim dwie pozostałe grupy wyruszą. Rozdzielamy się i pozostaje sam z Radkiem idę spokojnie szukając potencjalnego zagrożenia które dla mnie przyszykowali. Według rozeznania „zakładnicy” są w budynku od którego dzieli nas dobre dziesięć dwadzieścia metrów, noc utrudnia zadanie, ale daje też kryjówki. Przemek przez mikrofalówkę wydaje nam rozkazy, które wykonujemy w milczeniu. Dopiero, gdy opieramy się o mur budynku do którego mamy wejść  wypuszczam powietrze i spoglądam na Radka.  

- Gotowy?- pytam, a on mierzy mnie wzrokiem.

- Kim Ty kurwa jesteś?- warczy co mnie dziwi, bo żaden z chłopaków nie drążył tego tematu. Nim zdołałem mu odpowiedzieć przyparł mnie do muru.

- Wypytywałem o ciebie. Przemo kazał odpuścić, ale nie podobasz mi się. Mam wujka w ministerstwie. Sprawdził Cię.

- I co się dowiedział?- unoszę brew zapominając o zadaniu. Odpycham go od siebie i szybkim ruchem ręki przygniatam jego ciało do ściany.- Wiesz, że nie zawsze wychodzi na dobre węszenie? Są…- Nie kończę, nie było huku wystrzału, nie było nic, niespodziewany i obcy dla mnie ból rozsadził moje plecy. Zaczerpnąłem gwałtownie powietrze i do oszołomionego mózgu dobiegł śmiech Kuby.

- Śliczny bierz się do roboty, a nie z Radkiem się przytulacie!

- Młody co jest?- zapytał Radek, niepewnie zrobiłem krok w tył i nim moja stopa dotknęła podłoża upadłem na zimną ziemię. Smród błota ogłuszył moje nozdrza.

- Nie przesadzaj! Poboli i przestanie masz kamizelkę.

Kamizelka… Dlaczego mi zawsze wydaje się, że nie potrzebuje dodatkowego zabezpieczenia? Zamknąłem oczy, gdy krew zaczęła szumieć w moich uszach.  

8 maj 2016

     Pojedyncze krople rozbijały się o szybę. Obsesyjnie obserwowała każdą z nich. Liczyła je, choć wiedziała, że jest to nie możliwe. Z uporem jednak powtarzała półszeptem liczby, pozwalało to jej oderwać się od bolesnych myśli. Dopiero, gdy deszcz nabrał na intensywności, oparła czoło o zimną szybę, a paznokcie wbiła w dłonie. Kropelki krwi pojawiły się na jej delikatnych dłoniach, a szloch wyrwał się z krtani. Nie wiedziała co robić. Poprzysięgła sobie,że da sobie radę sama. Bezradność, lęk, strach dusiły ją aż brakło jej tchu. Z rezygnacją odwróciła i rozejrzała się po pustym pokoju.  

Cichym

Czystym  

Tak bardzo obcym…

Wiedziała, że musi zrobić wszystko, nawet, gdyby miało to oznaczać porzucenie własnych obietnic. Z determinacją otarła łzy, założyła przydużą bluzę. Deszcz w niczym jej nie przeszkadzał, złapała taksówkę, gdy wchodziła do szpitalnego holu wiedziała, że walka dopiero się zaczęła. Dadzą radę choćby od tego zależało jej życie. Muszą.

Szybko pokonała korytarze, aż znalazła się w kolorowej sali. Tylko jedno łóżko ją interesowało. Spojrzała na śpiącego synka i miała ochotę wyć. Dotknęła jego delikatnej buźki i za żadne skarby nie potrafiła zrozumieć dlaczego on. Otworzył zielone oczy i uśmiechnął się tak jak tylko on potrafił. Ostrożnie wzięła go w ramiona tuląc delikatne ciałko.  

- Soniu znajdziemy dawcę.- odwróciła się na znajomy głos i pozwoliła znajomej pielęgniarce dotknąć swojego zapłakanego policzka.

- Będzie tu jutro czy mu się to podoba czy nie.- mruknęła obcym dla siebie głosem. Kobieta spojrzała na nią w niezrozumieniu, ale ona wiedziała że dłużej już nie może czekać.

9 maj 2016

Przełknęła ślinę i otarła pot z twarzy. Z reguły była twarda, jednak teraz… Spojrzała na jednorodzinny dom, jej jedyny trop do Niego. Od ponad dwóch lat nie wypowiedziała jego imienia. Najchętniej wymazała by tego człowieka z głowy, ale nie mogła. Życie jest okrutne…

Nie miała ochoty rozmawiać też z jego ojcem. Pamiętała jego okrutne obelgi, pieniądze rzucone na stół, kpinę i słowa, że była tylko zabawką i ma pozbyć się „problemu”. To bolało, bo naprawdę uwierzyła, że coś między nimi może być. Myliła się. Tchórz nawet nie miał odwagi przyjść na spotkanie, gdy wysłała mu wiadomość, że jest w ciąży. Wysłał tatusia! Anka miała rację był dzieciakiem. Nie odpowiedzialnym szczeniakiem. Teraz stojąc przed domem dziadków jej synka musiała przełknąć własną dumę. I choć poprzysięgła nigdy nie prosić tych ludzi o pomoc, przyszedł czas, że nie miała innego wyjścia. Dłoń jej się trzęsła, gdy unosiła ją do dzwonka, oczy szkliły się i wiedziała, że jeśli ją zmuszą będzie ich błagać. Zaczerpnęła powietrze, gdy dźwięk rozniósł się po drugiej stronie dębowych drzwi. Nasłuchiwała kroków i podskoczyła, gdy drzwi gwałtownie się otworzyła. Nastolatek tak bardzo podobny do Niego spojrzał na nią z uśmiechem.  

- Słucham?

- Ja… Ja…- nie wiedziała co powiedzieć, otarła twarz i spojrzała w zielone oczy. Oczy które ma jej synek i to dodało jej sił.

- Muszę porozmawiać z Anastazym…

- Z moim bratem?- nastolatek puścił drzwi i spojrzał na nią z zaciekawieniem.

- Tak. Anastazy Wójcik to twój brat prawda?

- No tak, ale on tutaj nie mieszka.

- Muszę z nim porozmawiać. To ważne, bardzo proszę…- nie starczyło jej sił. Rozszlochała się na dobre.  

- Co tu się dzieje?- uniosła głowę i spojrzała na starszą poważną kobietę. Patrząc na nią wiedziała do kogo jest podobny jej synek.

- Nazywam się Sonia… Sonia Tyszkiewicz. Wiem, że obiecał dać Anastazemu spokój. Wiem, że nie chcą mieć ze mną państwo nic wspólnego. Ale ja nie mam wyjścia. Muszę Skontaktować się z waszym synem. On jest chory, bardzo chory…- szlochała, katar ściekał jej po policzkach.

- O czym ty dziewczyno mówisz? Wejdź do środka…- potykając się o próg weszła do przedpokoju i przyjęła chusteczkę od zszokowanego nastolatka. Pozwoliła się poprowadzić do śnieżnobiałej kanapy. Usiadła na niej, starając się jednocześnie opanować. Kobieta usiadła na stoliku naprzeciwko niej i złapała jej lodowate dłonie w swoje ciepłe.

- Nazywasz się Sonia tak?- kiwnęła głową, pociągając głową.

- Dobrze Soniu. Musisz oddychać, abyśmy mogły porozmawiać. Spokojnie kochanie wdech i wydech. Dobrze, a teraz zacznijmy od początku. Znasz mojego syna tak?- kiwnęła głową.

- Czy mój syn jest chory?- Sonia zmrużyła oczy i gdy słowa kobiety do niej dotarły gwałtownie pokręciła głową.

- Nie! Nie wiem! Nie widziałam go... od tego czasu. No od kiedy Pani mąż mi zapłacił. Wiem, że obiecałam, że usunę, ale nie mogłam! To moje dziecko i on tak bardzo jest chory.

- Kto Ci zapłacił? Jezu co tu się dzieje! Kacper idź po ojca!- Sonia obserwowała jak chłopiec pobiegł na górę krzycząc co chwilę (Tato!). Bała się tego momentu. Ojciec Anastazego ją przerażał jego metalowe, zimne spojrzenie, brutalny głos..., ale nie miała wyjścia.

- Kto Ci zapłacił i za co?

- Pani mąż, kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Powiedział, że kariera Anastazego jest ważniejsza, że mam pozbyć się problemu….

- Ja pieprze nic nie rozumiem… Bartek rusz swój leniwy tyłek!- Sonia uniosła wzrok, gdy usłyszała cięższe kroki i męski głos. Jednak gdy czterdziestoparoletni mężczyzna staną na schodach i zmierzył ją wzrokiem już nic nie rozumiała. Przecież to był całkiem inny mężczyzna!

AJM

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 2160 słów i 11955 znaków.

1 komentarz

 
  • cklyx

    Wchodzę, patrzę, nowy rozdział. Ale mi się dzień poprawił ;-)

    31 sie 2016