George - r. XII Powrót Rogera

George - r. XII Powrót RogeraŚredniego wzrostu mężczyzna w obszarpanej kurtce, która niegdyś była zielonego koloru, ze zdumieniem malującym się na jego twarzy, podszedł do wysokiej bramy zamykającej jedną z ulic Arraco. Zaskoczyło go, że miasteczko otoczone było wysokim murem.
- Ktoś ty? - usłyszał głos dobiegający gdzieś z góry. Podniósł głowę i zobaczył niewielką platformę, na której stało dwóch mężczyzn,
dzierżących karabiny. Jeden z nich celował w osobnika pod bramą.
- To ja, Roger. Wpuśćcie mnie! Mam dobrą wiadomość — powiedział zachrypniętym głosem. Strażnicy przyglądali mu się przez chwilę niepewnie, aż w końcu jeden zbiegł na dół po znajdujących się po wewnętrznej stronie bramy schodach. Minęło kilkanaście minut, kiedy wreszcie wrócił w towarzystwie Sergio i Constance. Kobieta długo spoglądała na obszarpanego osobnika, aż wreszcie powoli skinęła głową i szepnęła coś do stojącego obok niej żołnierza.
- Jesteś tu sam? - zwrócił się ten do Rogera.
- A z kim miałbym być? No sam, przecież chyba widzicie! - zdziwił się i rozejrzał wokół siebie, jakby rozglądając się za kimś niewidzialnym, a następnie znów spojrzał w górę.
Sergio zamyślił się i spojrzał na Constance. W końcu rzekł donośnie w stronę stojących przy podwyższeniu mężczyzn:
- Otwórzcie bramę!
Ci natychmiast odryglowali ją i pociągnęli za grube łańcuchy przytwierdzone do każdego ze skrzydeł bramy. Jedne odrzwia odchyliły się na tyle, by mężczyzna mógł prześlizgnąć się przez powstałą w ten sposób
bramę.
- Dzięki — mruknął, opierając się ciężko o najbliższą belkę. - Można porozmawiać z pani małżonkiem, burmistrzowo?
Constance pokręciła przecząco głową.
- Mój mąż wyjechał. Niestety nie wiem, kiedy powróci — powiedziała, schodząc za Sergio na ubitą ziemię przy bramie. Przyjrzała się teraz dokładniej mężczyźnie i przypomniało jej się, że był to jeden ze zwiadowców. - Czemu wróciłeś tak późno? - zapytała go podejrzliwie.
- Nie bardzo rozumiem — odparł.
- Inni zwiadowcy już dawno powrócili — wyjaśnił poważnie Sergio.
- Żartujesz sobie ze mnie? - zwiadowca wyglądał na szczerze zaskoczonego i wręcz zaniepokojonego.
- Nie, bynajmniej. Nie żartuję — powiedział
młody żołnierz, delikatnym ruchem ręki sięgając do broni zatkniętej za swym paskiem. - Wszyscy tutaj już sądziliśmy, że dawno zginąłeś gdzieś w opuszczonym kraju. Gdzie byłeś?
- Wędrowałem.
- Gdzie? - zainteresował się Sergio.
- Po kraju.
- No się zorientowałem przecież, że nie po morzu — zirytował się widocznie czarnowłosy młodzieniec. - Gdzieżeś był?
- No i po co te sarkazmy, co? Szukałem jakiegokolwiek miejsca, gdzie ktoś mógłby nam pomóc — odparł tamten, patrząc na Sergio, jednocześnie drapiąc się po swojej obrośniętej imponującą brodą twarzy.
- I co? Znalazłeś? - zapytała go Constatnce.
- Oczywiście! Wspaniałe miejsce! Mają cudowne zaplecze medyczne i naprawdę dobrą ochronę. Powinniśmy się tam udać!
- Dlaczego?
- Nie bardzo rozumiem...
- Czemu mówisz, że powinniśmy tam iść? Co na tym zyskasz?
- Nic!
- Nie wierzę ci! - syknął Sergio. Szybko podszedł do wyświechtanego mężczyzny i schwycił go mocno za klapy jego podartej miejscami kurtki. - Co ci obiecali? Kto tam w ogóle jest?
- Ni mi nie obiecali, co ci odwala, człowieku? - rozzłościł się Roger. - Pomyślałem po prostu, że być może będziemy mieć tam lepiej, niż tutaj. Rozmawiałem z nimi, zgodzili się nas przyjąć, to dobra oferta.
- A co się z nią wiąże? - indagował dalej młodzian.
- Zapewnienie nam ochrony, opieki medycznej, no i przede wszystkim mają tam potężne zapasy jedzenia i czystej wody.
- I sądzisz, że ci w to uwierzymy?
- A niby dlaczego nie? Czemu jesteś tak bardzo uparty?
- Może dlatego, że nie mam pojęcia, gdzie chcesz nas zabrać. Nie ufam gościom, którzy zjawiają się tak mocno spóźnieni po innych i zasuwają nam taką atrakcyjną wiadomość.
- Powinieneś być bardziej ufny wobec ludzi, Sergio.
- Nie zamierzam. Dzięki temu, jaki jestem, przeżyłem w wojsku, bo wiem, komu nie ufać!
- Wiesz, to dziwne podejście, bo swoim ludziom raczej powinieneś ufać, czyż nie? To chyba tak zwane braterstwo krwi, czyż nie? Poza tym... Dlaczego opuściłeś ich w tak ciężkim czasie? A może... Może właśnie tak bardzo im nie zaufałeś, że wykopali cię z drużyny? - na zmęczonej twarzy Rogera odbiła się wyraźna satysfakcja z wypowiedzianych słów.
- Ty! - warknął Sergio, ruszając w stronę mężczyzny.
- Spokojnie! - dwóch strażników z ziemi powstrzymało czarnowłosego młodzieńca od rzucenia się na zwiadowcę. - Sergio, on na pewno nie miał na myśli tego, co właśnie powiedział...
- Ależ właśnie dokładnie o to mi chodziło! - zaperzył się Roger.
- Gnoju! - Sergio wyrwał się chłopakom i rzucił na Rogera. Przywalił mu z pięści tak mocno, że tamten obalił się na ziemię.
- No to zasadziłeś, stary — skwitował go najbliższy strażnik.
- Odwal się, Tom!
- Bardzo chętnie, bo jeszcze chwila i mnie też przywalisz... Może podnieście Rogera i niech gdzieś przeczeka, aż naszemu obrońcy nie przejdzie ochota na zabicie go. Później dowiemy się od niego więcej szczegółów.
Dyszący ciężko Sergio spoglądał spode łba na zemdlonego zwiadowcę. Warknął jeszcze coś pod nosem i zawrócił w stronę miasteczka. Był wściekły. Jeszcze nikt nigdy nie zarzucił mu niesolidarności z jego zespołem! To zabolało... Nie zauważył nawet stojącej na jego drodze, zatroskanej Samanthy, która schowała się nieopodal, by słyszeć, o czym rozmawiają.
- W porządku? - zapytała cicho. Nie usłyszał. - Sergio? Wszystko dobrze? - powtórzyła, tyle że dużo głośniej, kładąc mu dłoń na ramieniu. To był błąd. Młody mężczyzna, który w ogóle nie skonstatował, że ktoś koło niego idzie, czując czyjąś dłoń na swoim ramieniu, zareagował instynktownie. Jako doskonale wyszkolony żołnierz armii Stanów Zjednoczonych, wiedział jak radzić sobie z niespodziewanym atakiem. Schwycił więc rękę dziewczyny i wykonując wraz z nią półobrót, wykręcił jej mocno rękę za plecy. Oprzytomniał jednak szybko, słysząc jej okrzyk bólu. Ze zdumieniem spojrzał na nią, a następnie pomógł jej ustać na nogach i puścił jej dłoń.
- Zwariowałeś? - natychmiast zgłosiła pretensje, rozcierając sobie obolały nadgarstek. - Co ci odwaliło?
- Przepraszam — mruknął. - Nie wiedziałem, że to ty. Sądziłem, że ten kretyn odzyskał przytomność i chciał skorzystać z okazji.
- Chyba musisz odpocząć — powiedziała poważnie, patrząc mu smutno w oczy. Pogładziła go po policzku, co wywołało niewielki uśmiech na jego twarzy.
- Daj spokój, muszę pomóc żonie Petera, nie zostawię przecież jej z tym całym majdanem. Zarówno jemu, jak i twojemu ojcu złożyłem obietnice, że zaopiekuję się i Aracco i tobą i twoją mamą. I do jasnej cholery, nie mam zamiaru złamać jej, wiesz? - chwycił jej twarz w swe szerokie dłonie i spojrzał jej głęboko w oczy, szepcząc. - Stałaś się dla mnie kimś więcej niż tylko koleżanką czy kolejną mieszkanką mojego miasta, Sam...
- Kim się dla ciebie stałam? - zapytała natychmiast z nadzieją w głosie, ale chłopak tylko pokręcił głową i odparł stanowczo:
- Nie zmuszaj mnie, bym powiedział coś bez zastanowienia, dobrze? Póki co wiem tylko, że nie chciałbym by stała ci się żadna krzywda, ale dopóki nie stwierdzę, że to coś poważnego, to nie licz na to, że na głos wypowiem swoje uczucia do ciebie.
Pocałował ją szybko w czoło i ruszył do swego domu.

- No? Opowiesz wszystko po kolei? Gdzie dokładnie byłeś? - zagadnęła Rogera Constance.
- Chyba jakieś pięć dni na północny — zachód jazdy stąd natknąłem się na potężny obóz uchodźców otoczony podwójnym ostrokołem, który strzeżony jest przez uzbrojonych po zęby wartowników. Zaplecze medyczne i żywieniowe mają tak potężne, że mucha nie siada! - wyjaśnił z nieukrywanym zachwytem.
- A czy ty nie mówisz przez przypadek o jakimś forcie wojskowym? - zapytał z przekąsem Sergio. Roger spojrzał na niego nieprzyjaźnie i wycedził przez zaciśnięte zęby:
- To, że kiedyś pieprzyłeś moją siostrę, nie znaczy, że dalej będę cię lubił... A tak na serio. Rozmawiałem z nimi, widziałem ten obóz, opatrzyli mnie tam i powiedzieli, że mogę przyprowadzić swoich ludzi. Obiecali się nami zaopiekować. Będzie dobrze... Obiecuję.
Obecni w pomieszczeniu spojrzeli po sobie, nie bardzo wiedząc, co mają powiedzieć. Część z nich czuła, że to może być przełomowa decyzja w ich porąbanej rzeczywistości. Jedynie Sergio był wyjątkowo sceptycznie nastawiony do całego przedsięwzięcia i po cichu tłumaczył to Constance. Kobieta początkowo chciała odejść wraz ze zwiadowcą, ale młody żołnierz przekonał ją w końcu, że nie byłaby to mądra decyzja w momencie, kiedy Peter jest poza miasteczkiem. Poza tym coś mu śmierdziało w tym, co powiedział Roger. Sergio zauważył, że mężczyzna jest wyjątkowo zdenerwowany.
- Jeśli ludzie będą chcieli odejść, to niech idą. Łatwiej sobie poradzimy, gdy przyjdą gorsze czasy — szepnął kobiecie do ucha. - Wiem, że burmistrz nie będzie z tego zadowolony, ale trudno. Nie zatrzymamy ludzi na siłę.
- Tak wielu ich już odeszło... Myślisz, że skuszą się jeszcze kolejni? - zapytała pesymistycznie.
- Podejrzewam, że niestety tak — przytaknął, patrząc ponuro na swego niedoszłego szwagra. Faceta, którego alergicznie nie cierpiał. Kiedy zerwał z jego siostrą, jeszcze nigdy nie był tak szczęśliwy, a jego euforię podsycił jeszcze wyjazd dziewczyny z miasteczka. Teraz nawet nie wiedział, czy ona żyje. Nie rozstali się, jak na przyjaciół przystało. Wręcz przeciwnie, pokłócili się wtedy, oboje powiedzieli o kilka słów za dużo. Słów, które niestety dotarły do Rogera. Sergio podejrzewał, że to właśnie one były powodem tak wielkiej niechęci zwiadowcy do jego postaci.
Niestety już w kilka godzin po osiągniętej rozmowie z Rogerem, obawy Sergio ziściły się niemal w pełni. Ludzie zdecydowali się iść ze zwiadowcą. Wyglądało to tak, jakby już zapomnieli, że dwukrotnie twierdzili, że nie opuszczą Aracco. Tym razem pakowanie zajęło ludziom prawie trzy dni, w których czasie do Constance przyszła prawie setka ludzi, którzy stanowczo powiedzieli jej, że cokolwiek by się w miasteczku nie działo, choćby nie wiadomo co im nie proponowano, to i tak w nim zostaną, bo jest to ich dom.
- Bardzo mnie to cieszy — powiedziała kobieta szczerze, uśmiechając się do ostatnich przybyłych do niej ludzi. - Dobrze, że zostają najwytrwalsi.
- Tak, bo reszta, jak widać ma nas wszystkich w dupie — skwitował to Sergio z przekąsem, patrząc na uwijających się ludzi spod przymrużonych powiek. Bolało go to, że pomimo jego naprawdę usilnych starań, nie zdołał zatrzymać większej ilości mieszkańców. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że usprawni to wydzielanie zapasów żywności i wody, a także obronę w czasie ewentualnej napaści.

- Zostawcie swoje rzeczy tutaj — powiedział niespodziewanie Roger, zatrzymując się na jakiejś opuszczonej drodze.
- Co? Dlaczego? Dotarliśmy na miejsce? To gdzie ten obóz? - pytania padały ze wszystkich stron. Ludzie byli zdezorientowani, śmiertelnie zmęczeni, głodni i brudni. Zaczęli siadać wprost na drodze, szczęśliwi, że mogą choć trochę odpocząć.
- Obóz osiągniemy za dzień drogi — odparł ponuro Roger, odwracając się do ludzi. - Zostawcie tutaj te rzeczy. Tak będzie lepiej. Wierzcie mi.
Niektórzy zaczęli patrzeć na niego podejrzliwie, ale nie zdołali niczego zdziałać, bo nagle ze wszystkich stron dały się słyszeć szczeknięcia zamków karabinowych, a z krzaków zaczęli wyłaniać się uzbrojeni ludzie. Roger wycofał się ostrożnie poza okręg obławy z miną winowajcy.
- Zabiję cię, Roger! - krzyknął jeden z mężczyzn z Aracco, zanim zemdlał, zdzielony kolbą karabinu w tył głowy.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 2192 słów i 12281 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • AuRoRa

    Tracą ludzi i jeszcze zdrajca się zjawia. Gdyby nie Sergio, pewnie więcej ludzi by odeszło, dobrze, że nie dał się nabrać.

    19 lip 2018

  • elenawest

    @AuRoRa :-D bo to mądry facet jest :-P

    19 lip 2018