Moja mama mnie nie rozumie.

Szpital Psychiatryczny. Siedzę już tutaj miesiąc. A wszystko zaczęło się od zwykłej kreski. Najnormalniejsza, czerwona kreska na nadgarstku zrobiona nożem. Tak, nożem. Brzmi żenująco, śmiesznie, mały gimbus okaleczający się nożem, ubaw po pachy. Ale w momencie kiedy robiłem tą 'kreskę' mi do śmiechu nie było. Mojego ojca zamordowano pięć lat temu, wówczas miałem wtedy 12 lat. Gdy się o tym dowiedziałem, moje życie runęło. Po prostu. Obiecałem mamie, że nic głupiego nie zrobię. Tak jak obiecałem, tak tego nie zrobiłem. Rok później moja mama przyprowadziła do domu swojego nowego faceta...ech, jebany zboczeniec. Było mi strasznie przykro, że znalazła sobie pocieszenie w tak krótkim czasie. Mniejsza o moje uczucia, kogo to obchodzi. Od tych pieprzonych czterech lat, od czasu kiedy to wszystko się zaczęło, nie daje rady. Ten facet przychodził do mnie w nocy, i sami się domyślacie co robił. Kneblował mi usta, nie mogłem krzyknąć, nie mogłem się bronić. On był dwa razy jak ja. To takie upokarzające, że decyduje się o tym pisać. Od jakiegoś czasu mnie szantażował. Co prawda przestał mnie 'nachodzić' w nocy, ale co z tego, skoro robił takie okropne rzeczy. A więc straszył mnie jakimiś typami. Jeśli pisnę jakiekolwiek słowo, oni mnie pobiją. I to właśnie wtedy się zaczęło, wtedy sięgnąłem po nóż. Na początku moja rodzicielka to zauważyła. Najpierw były rozmowy. One jednak nie pomagały. Waldemar nadal mnie straszył, czasem nawet potrafił mnie uderzyć, kopnąć. Czułem się jak nic nie warte dziecko. Gdy mama pytała skąd mam siniaki, on wlepiał we mnie spojrzenie, chciał mnie chyba postraszyć, żebym przypadkiem się nie wygadał. Odpowiadałem wtedy, że to przez lekcje wychowania fizycznego, treningi, lub po prostu droczenie się z kolegami. Jego zaczepki nie ustępowały, dlatego coraz częściej zacząłem się okaleczać. Moja mama nadal to zauważała. To właśnie przez tego śmiecia tu wylądowałem! To on ją nastawiał przeciw mnie. Dawał pomysły, żeby mnie wysłać na jakiś obóz przetrwania, dać do poprawczaka lub po prostu do psychiatryka. Nie wiem dlaczego akurat do poprawczaka, no ale mniejsza o to. A więc 'wspólnie' podjęli decyzje o umieszczeniu mnie w szpitalu psychiatrycznym. Pierwsze dni były w miarę okej, dawali mi jakieś leki uspokajające, chociaż w sumie nie wiem dlaczego. Jedzenie ledwo co mi przez gardło przechodziło, ale w końcu nie należy być wybrednym. Czułem się jak w więzieniu; mały pokój, blaszane drzwi z okienkiem, na którym była krata, malutkie kwadratowe okienko, na którym jak zwykle nie mogło zabraknąć kratki i kilka żarówek, w tym jedna przepalona. Dostałem na tyle 'swobody' że mogłem posiadać telefon, książkę oraz kilka ołówków i blok rysunkowy. Panie które przychodziły do pacjentów porozmawiać były bardzo miłe, ale nie ufały nikomu. Jedna która mnie odwiedza nie wierzy mi, że przechodziłem terror w domu. No tragedia, nikt mi nie wierzy. Podejrzewam, że nawet niezbyt chcą słuchać moich i innych wyżaleń. Po dwóch tygodniach zakolegowałem się z Julką. Jula miała swoją 'celę' sześć pomieszczeń dalej. Ona również miała problem z okaleczaniem się, tyle, że ona to robiła w ramach relaksu, uspokojenia. Znaleźliśmy wspólny język podczas obiadu na szpitalnej stołówce. Siedzieliśmy obok siebie, i żartobliwie komentowaliśmy nasze dania. Przez cztery razy w tygodniu po każdym posiłku mamy dwie godziny czasu dla siebie. Po naszej rozmowie poszliśmy do okna i po prostu przy odrobinie świeżego powietrza wydobywającego się z małej szpary rozmawialiśmy. Najlepsze było to, że na naszym oddziale, korytarzu-jakkolwiek to nazwać- można było do godziny 20.00 chodzić do pokoi znajomych. Więc po minionych dwóch godzinach wróciłem do swojego pokoju, przyjąłem leki i poszedłem do Julki. Julka miała porozwieszane rysunki na ścianach, na drzwiach, szafce i tak naprawdę wszędzie gdzie tylko się da. Usiadłem na końcu łóżka a ona po przeciwnej stronie i rozmawialiśmy. Opowiedziałem jej co przeżywałem w domu, o dziwo ona jako jedyna mi uwierzyła. Uśmiechnąłem się do niej co ona odwzajemniła. Przez ten miesiąc zbliżyliśmy się do siebie. Dni wyglądały tak samo; skromne śniadanie, leki, pokój Julki, obiad, leki, rozmowa z panią z oddziału, mój pokój albo Julki, kolacja, własny pokój. To rutyna. Mimo, że tęsknie za mamą, to lepiej mi się żyje tutaj. Nie wiem kiedy zostanę wypisany, ale jak narazie ciesze się, że tu jestem.

fluttersxy

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 824 słów i 4688 znaków.

Dodaj komentarz