I WANNA DO BAD THINGS WITH YOU // The Orginals - PROLOG.

I WANNA DO BAD THINGS WITH YOU // The Orginals - PROLOG.Ta podróż trwała już dobre półtora dnia, a droga wciąż tylko niemiłosiernie się ciągnęła.  

-Ellia...- młoda, rudowłosa dziewczyna szepnęła przez sen.- Jeśli jesteś zmęczona, poprowadzę.- mruknęła, jednocześnie ziewając.

-Nie Carter, nie trzeba. Śpij.- kobieta pogłaskała dziewczynę po głowie, po czym wróciła wzrokiem na drogę.- Wyciągnę nas z tego, obiecuję.- szepnęła łamiącym się głosem, pewna, że dziewczyna śpi i nie słyszy jej słów.

Jednak ta nie spała.  

Nie mogła.

Bała się.

W końcu ta cała ucieczka, już od tak dawna, to była jej wina. Gdyby posłusznie siedziała w pokoju i nie wychylała się, tak jak obiecała to Ell, nic by się nie wydarzyło. Ale Carter była ogniem, jej mama często powtarzała, że nawet włosy dziewczyny świadczą o tej przynależności. Potrzebowała działania, rozmachu i niezależności, a tym czasem od najmłodszych lat wszyscy poza Katherine, jej matką, próbowali ją kontrolować. Mówić jak ma się zachowywać, z kim spotykać... A ta wciąż i tak zaskakiwała ich nieposkromioną rządzą podziwu i akceptacji ze strony otoczenia. Nie zamierzała się poddać, pewna, że w końcu uda jej się być panią własnego losu, królową swojego świata i alfą nie do zatrzymania.  
Instynktownie odczuwała przepływającą przez nią energię.
Mama często powtarzała jej, że ogień to królewski żywioł, zapewniający witalność, odporność i pozwalający odczuwać życie w całej jego intensywności i bogactwie. Dla Carter nie istniały przeszkody, w dzieciństwie śmiało rozwijała wszelkie inicjatywy, projekty i przedsięwzięcia, które wymagały sporej dawki energii. Wiecznie pochłonięta realizacją życiowych pasji, spalała się nie czując zmęczenia. Bez przerwy aktywna, ciężko było utrzymać ją w jednym miejscu na dłużej niż dziesięć minut. Zawsze coś musiało się wokół niej dziać, była królową życia, a wataha ojca podążyłaby za nią wszędzie, choć była wtedy małą dziewczynką. Już wtedy szukała sposobności, aby pokazać pełnię swoich możliwości, a ciepły, radosny uśmiech, który sprawiał, że wszyscy dookoła się uśmiechali, nigdy nie schodził z jej buzi.  

To właśnie taką wszyscy ją zapamiętali, rodzice i stado, zanim zginęli.  

Pełnia, wilki zaczęły się przemieniać, dlatego też Katherine zabrała swój największy skarb do siostry, aby dziewczynka była bezpieczna.
Miała wtedy zaledwie szesnaście lat i mimo, iż była częścią watahy, wilki w napadzie szału, jaki rozrywał je podczas przemian, mogły zrobić jej krzywdę.  

Nawet alfa.  

Jej ojciec, którego była oczkiem w głowie.  

Wciąż powtarzał, że odziedziczyła po nim gen i będzie najbardziej niesamowitą alfą w historii stada.

Matka Carter była czarownicą, bardzo silną, w młodości poświęconą jako czarownica żniw.  
Kiedy poznała Adama, była bardzo młoda, zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, z wzajemnością. Wilkołak nie tylko bardzo ją kochał, wpoił się w nią. Kiedy na świat przyszło ich dziecko, piękna dziewczynka o zielonych oczach, Katherine miała nadzieję, że jej rodzina, jak i cały sabat wybaczy jej i uzna małą, myliła się. Jedynie starsza siostra czarownicy, Ellia, nawet przez chwilę nie odwróciła się od niej.  

Tylko ona.

Katherine i jej maleństwo zostały więc częścią stada, a kobieta oddała całą swoją magię, aby połączyć swoje życie z ukochanym mężczyzną. Dosłownie.
Każde zranienie, ból, czy nawet śmierć, było ich wspólnym.  
Tej nocy, na stado napadli myśliwi. Ogromna grupa, z najnowszą bronią, wataha nie miała szans, choć broniła się dzielnie. Łowcy zginęli, poza jednym, kapitanem i pomysłodawcą całego przedsięwzięcia.  

Wilki natomiast zginęły co do jednego, a wraz z alfą, odeszła matka dziewczynki. Carter dniu  urodzin, straciła wszystkich, których kochała ponad własne życie.

Dziewczynę zaczęła wychowywać ciotka. Była jej stadem, jej jedyną watahą. Często opowiadała jej o rodzicach. Potrzebowała tego, obie potrzebowały. Ellia tłumaczyła jej miłość, która była między Katherine i Adamem. Co skłoniło jej matkę do czynów jakie popełniła, których efektem okazało się opuszczenie ukochanego dziecka. Ale Carter to nie wystarczało...

Potrzebowała zemsty.

W dniu osiemnastych urodzin, wybrała się do lasu, odnalazła miejsce masakry na jej rodzinie, nie była tam jednak sama.  

Był tam on.

Łowca.

Mężczyzna klęczał zapłakany obok jednego z drzew. Po krótkiej rozmowie rudowłosa dziewczyna dowiedziała się, że właśnie w tym miejscu jej ukochany ojciec zamordował syna mężczyzny i jednocześnie sam zginął z ręki osoby, która teraz była tak blisko.  

Carter opowiedziała mu wszystko. O nadprzyrodzonych i o tym kogo zabili ludzie, którzy zginęli z chorej nienawiści do zwierząt. Chciała odejść, lecz łowca jej na to nie pozwolił, poprosił ją o przysługę, którą spełniła z największą przyjemnością.  

Zabiła go.

Tak uaktywniła swój gen.

Ellia starała się uchronić nastolatkę przed klątwą, dlatego też jeszcze tej samej nocy ta uciekła, bojąc się, że jedyna rodzina jaka jej pozostała, znienawidzi ją.  

Znalazła schronienie w małym i raczej mało znanym miasteczku Mystic Falls w stanie Virginia. Nie wychylała się, znalazła pracę, wynajęła kawalerkę, skończyła szkołę... Żyła tam prawie cztery lata, z dala od problemów i przeszłości. Wszystko było idealnie, do czasu, aż pojawiły się wampiry. Szczególnie jeden, Klaus Mikealson...  

Przeklęta hybryda, która postanowiła spieprzyć jej znaczą część życia, przemieniając  w jemu podobne wynaturzenie...

Pół wilkołaka, pół wampira.

Była mu ślepo posłuszna, wszyscy byli...

Tak, było ich więcej, ale teraz została sama...  

Znowu.

To znaczy był jeszcze Klaus, ale ich relacje można by delikatnie określić mianem "skomplikowane".

Kiedy Tayler, jego pierwsza udana hybryda i najlepszy przyjaciel Carter, znalazł sposób, aby się uwolnić, od razu podzielił się tą jakże zaskakująco pomocną nowiną z pozostałymi. Kosztowało to jednak wiele niewyobrażalnego cierpienia, łez i krzyków.

Udało się.

Wszystkim.

Byli wolni...

Ale to nie wystarczyło, chcieli obalić Klausa i jego tyranię, pokonać go...

Zabił wszystkich, no poza Carter i Taylerem.  

Chłopak uciekł, a dziewczynę uratowała ciotka, której na szczęście udało się przybyć w ostatniej chwili, aby zabrać ją z miasta i wywieźć najdalej jak było to możliwe.

Carter bardzo się zmieniła.  

Posmutniała i straciła zapał do życia.

Zrozumiała dlaczego jej matka postąpiła w taki sposób, dlaczego wolała zginąć niż żyć bez najbardziej ukochanej osoby. Bo ból byłby nie do zniesienia.

Był taki.

Im dalej ukochanego, tym bardziej serce Carter kruszyło się na maleńkie kawałeczki i nie obchodziło jej, że był mordercą, chciała po prostu móc się z nim pożegnać.

*************************************************************************

Prolog...
Miłego czytania.
(Przepraszam za tak okropną notkę, ale jest 22.53 i nie myślę co piszę tak do końca.)

SweetHeart

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1272 słów i 7216 znaków, zaktualizowała 28 sie 2016.

Dodaj komentarz