Mała Mi VII

Po jego słowach mam wrażenie, że wszystko we mnie zamilkło.  
Razem z żalem i nienawiścią, które od czasu do czasu wypływają na światło dzienne. W jedną sekundę sprawia, że wszystko odczuwam bardziej. Teraz letni wiatr muska moją skórę intensywniej niż wcześniej a spojrzenie Carl'a wywołuje więcej sprzecznych uczuć. To chwila, w której sama już nie wiem czy nadal stąpam po planecie, zwanej ziemią, czy to już niebo, w którym bramy pilnują anioły.  
-Ernest..
-Nie, Rose. Nie wypowiadaj nigdy więcej jego imienia w sposób, w jaki dotąd to robiłaś. Nie bój się. On już nigdy, przenigdy cię nie skrzywdzi. Nikogo - mówi na jednym wdechu, gdybym wpadła na pomysł, aby mu przerwać.
Wcale nie chcę.  
Dziwne, ale nie czuję już przerażenia na myśl o martwym człowieku, który potrafił jedynie wykorzystywać, bawić się i gnębić niewinne osoby, w tym mnie. Wiem, że Carl wie, jak zabijać, doskonale się na tym zna, zdołał mi to już zaprezentować. Uratował mi życie. Drugi raz.  
-To był człowiek, któremu nie daruje się pewnych czynów. Takich spraw się nie wybacza ani nie próbuje zrozumieć. Człowiek noszący w sobie zło. Ogromne zło, które nie ma prawa się rozpowszechniać - kontynuuje, ściskając mocniej pięści.  
Nie chcę pytać, w jaki sposób go unieszkodliwił, choć ciekawość sama nasuwa się na usta.  
-Jeśli chcesz z nami zostać, to zostań. Do niczego nie zamierzam cię zmuszać ani oczekiwać od ciebie dozgonnej wdzięczności, Rose. Chcę tylko, abyś wiedziała, że będziesz tu akceptowana, jak w rodzinie i nikt nie będzie traktować cię gorzej - spogląda na mnie a z jego twarzy znika złość a zastępuje ją uśmiech, który kontrastuje z jego mrocznym wyglądem.  
-Wiem - szepczę, chwytając go za dłoń.


-Witajcie, gołąbki - od progu wita nas Jeremy, uśmiechając się od ucha do ucha. Nic nowego. Jego pozytywna energia wystarczyłaby dla całej, pobliskiej okolicy. Niezależnie od sytuacji, zadowolenie na twarzy nie malało. Nawet, jeśli świetnie to maskował.  
-Na czym stoimy? - pyta rzeczowo Arcady, pozwalając, by grzywka zasłaniała mu ciemne oczy.  
-Amber wyjeżdża. Postanawia odejść. Wróci wieczorem. Chce się pożegnać - wyjaśnia obojętnie Carl, choć widzę, że powieka mimowolnie mu zadrżała na te słowa. Nawet, jeśli nie traktował Amber w sposób, w jaki pragnęła, aby to robił, nadal jest dla niego, jak siostra. Wiem, że gdzieś w głębi cierpi. Nie znają się od dziś.  
-Jak to wyjeżdża?! Jaja sobie robisz, człowieku? Przychodzisz tu i od tak nas o tym informujesz, jakby była to najnormalniejsza wiadomość na świecie?! - wybucha Arcady, zupełnie niespodziewanie. Złudny spokój gdzieś ucieka.  
-Uspokój się. To decyzja Amber, nie jego - odzywa się Basil, który obserwuje scenkę od dłuższego czasu z boku. Wiedział o wszystkich wcześniej, tak jak ja.  
-Widzę, że wam obojgu ktoś umiejętnie poprzestawiał w głowach! - krzyczy, wyżywając się na niczemu winnej, skórzanej kanapie. Już wiem, dlaczego jest tak zniszczona. Wzdycham. Mam ochotę wyjść i zapalić.  
-Arcady..
-Skończ i ty pierdolić, Jerry! Może jeszcze powiesz, że niezwykle się z tego cieszysz i nie masz temu nic przeciwko? A może ta cała Rose wszystkim wam zawróciła we łbie i zamiast ratować paczkę, macie wszystko kompletnie w dupie?! - jego twarz wyraża tak wiele emocji, że samo patrzenie wywołuje w moim ciele ból.  
Milczę, choć powinnam się bronić?
Wyjmuję tylko z kieszeni paczkę papierosów, wyciągam jednego przyjaciela.  
-Idę zapalić - odzywam się w końcu, przez zaciśnięte zęby.


-Zielony to zdradliwy kolor, pamiętasz? - słyszę za sobą cichy szept. Zaciągam się. Milczę. Basil pojawia się obok, nie pytając czy może, po prostu siada obok na zimnej ziemi.  
-Łąka też jest zielona, piękna, pachnąca a z drugiej strony czyha w niej wiele niebezpieczeństw i pułapek - nadal szepcze a po moim ciele przebiega znajomy dreszcz. Strach. - Podobnie, jak ja. Kryję w sobie równie wiele zła, co niewinnie wyglądająca polana - uśmiecha się nieznacznie, nie odrywając ode mnie wzroku. - Myślę, że jesteśmy podobni, Rose. Chowasz w sobie mnóstwo tajemnic, o których sama jeszcze nie masz pojęcia. Bez obaw, wkrótce się o nich przekonasz - dodaje, uważniej mi się przyglądając.  
-Zatem co ma oznaczać fiolet? - pytam bez zastanowienia. Nie dostrzegam już zdezorientowania czy zaskoczenia na jego twarzy. Widzę tylko szeroki uśmiech i rząd białych zębów, które lśnią w delikatnym półmroku.  
-Słodkie winogrona. Pokusa, Rose - odpowiada, muska dłonią moje nagie ramię i wstaje.


-Możesz pójść ze mną w inne miejsce, na czas obecności Amber - informuje mnie Carl. - Nie chcę, abyś czuła się tak, jak teraz - szepcze wprost w moje ucho, po czym delikatnie je przygryza. Uśmiecham się.
-Przejdę się gdzieś. Sama. Wiem, że chcesz się z nią pożegnać, choć sprawiasz wrażenie obojętnego na zaistniałą sytuację. Wszystko rozumiem, Carl. Pożegnaj się z nią a ja wrócę później, jeśli Arcady nie wywali mnie na zbity pysk - ostatnie zdanie wypowiadam ze śmiechem, starając się zatrzeć ślad po ogarniającej moje ciało bezradności.
-To tylko emocje. Przejdzie mu. Oboje są strasznie ze sobą związani. To dla niego cios - tłumaczy, choć przecież wszystko wiem.
-Cios dla was wszystkich, Carl - spoglądam w jego piękne oczy, doszukując się w nich jakiejkolwiek podpowiedzi, co dalej. - Nie da się tego jakoś odkręcić? Poza oczywistym powodem, o którym oboje wiemy, jest jeszcze jakiś, dla którego chce odejść? - nim zdążę odetchnąć, on kręci głową.
-Amber już wybrała. Długo rozmawialiśmy i nie zamierzam jej zatrzymywać. Nieważne, co mówią pozostali, to jej decyzja - tłumaczy, ale ja nadal nic z tego nie rozumiem. Wszystko brzmi, jak jedna, wielka, pojebana zagadka, w której powoli się gubię i tracę grunt pod nogami.


-Carl?
-Tak? - odwraca w moją stronę twarz, skupiając się na moich przymrużonych oczach.
-Nic takiego. Lubię, kiedy na mnie patrzysz - uśmiecham się, napawając chwilą.  
-Och, Rose - chwyta mnie za szyję, przyciągając mocniej do siebie.  



-Piwo? - pyta Jeremy, kiedy otwieram oczy. Marszczę brwi. - No nie bądź taka, Rose. Wiem, że nie jest z ciebie taka świętoszka. Piwo z rana, jak śmietana! - śmieje się, wyciągając w moim kierunku zieloną puszkę. Odwzajemniam uśmiech, choć ledwo co kontaktuje.  
-Nie jesteś zły? - przecieram oczy, próbując usiąść. Teraz to on marszczy w odpowiedzi czoło.  
-Chyba nie bardzo rozumiem. Za co, Ros?  
-Chodzi o wczoraj. Widać, że blokuję miejsce w stadzie - streszczam, na co wybucha śmiechem.
-Daj spokój, Ros! Arcady jest czasem niezłym dupkiem. Nie martw się, nie tylko dla ciebie, dla nas wszystkich. Wrzuć na luz i otwórz piwo - unosi do góry błyszcząca puszkę i wypija łyk napoju. - Jestem pewien, że Amber wróci z podkulonym ogonem. Nie pierwszy raz ponoszą ją emocje - dodaje, po czym sięga po gitarę.  
Zaczyna grać, pozwalając sobie na relaks. Melodia jest spokojna i cicha. Mam wrażenie, że ponownie odpływam w krainę magii i słodyczy.  
Szept.
Delikatny dotyk.
Fiolet.
Basil.

Malolata1

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1307 słów i 7280 znaków, zaktualizowała 10 paź 2016.

3 komentarze

 
  • Lils

    Zajebiście!;* Choć czuję się niedosyt, nir można tego jednak zrzucić na dlugosc opowiadania

    13 paź 2016

  • Malolata1

    @Lils więc na co? C:

    13 paź 2016

  • Lils

    @Malolata1 na fakt, iż chce się wciąż więcej!:)

    13 paź 2016

  • agnes1709

    Znowu MAŁO, ale i tak super!

    10 paź 2016

  • NataliaO

    ładne zakończenie ; bardzo fajny rozdział  <3

    10 paź 2016

  • Malolata1

    @NataliaO :*

    10 paź 2016