Mój Anioł Stróż cz.12

Mój Anioł Stróż cz.1212
Biegłam niemal w szalonym tempie, czując jak rozrywa mi serce. Słowa Szymona dudniły mi w głowie, zabierając resztki nikłej nadziei. Ból nasilał się, a ja nie wiedziałam, czy jeszcze potrafię kogokolwiek kochać. Szymon, ten sam mężczyzna, któremu oddałam swe serce okazał się moim przyrodnim bratem. Nienawidziłam wszystkich za to, czego się dowiedziałam. Nienawidziłam swojego ojca, jego matki nawet Szymona za to, że skazał mnie na taki ból. Nie wiem ile już biegłam z daleka słyszałam słowa ochroniarza, ale nie reagowałam. Zatrzymałam się dopiero w lesie. Oparłam o drzewo i bezwładnie zsunęłam się ma ziemie, czując jakby umierało moje ciało. Byłam pozbawiona życia. Poczułam mocne, niemal zdenerwowane kopnięcie dziecka i przypomniałam sobie o tym, co się stało. Nienawidziłam nawet tego maleństwa. Myślałam o aborcji, ale myśl o tym, że mogłabym zabić owoc naszej miłości, niemal mnie przerażała. Nosiłam pod sercem dowód kazirodztwa i nie wiedziałam co teraz się z nim stanie. Znów poczułam kopnięcie, jednak to było na tyle silne, że przez chwile nie byłam w stanie się ruszyć. Przeraziłam się i postanowiłam iść do lekarza. Chociaż nie mogłam urodzić dziecka, nie chciałam by cokolwiek mu się stało. Chyba nadal podświadomie modliłam się, by Szymon mnie zbudził, a to wszystko okazało się złym snem, koszmarem, lub ponurym żartem. Nie mogłam, nie potrafiłam, nie chciałam uwierzyć w to wszystko. Kochałam go. Pokochałam go w tamtą listopadową noc, gdy uratował mi życie. Pokochałam do szaleństwa, a gdy dowiedziałam się o jego śmierci, jakaś część mnie umarła ze mną tamtego dnia. Teraz natomiast wolałabym by umarł, by nigdy nie ujawnił mi się, bym pochowała go tamtego dnia, niż to, co teraz się między nami dzieje. Wtedy przynajmniej miałabym jeszcze jakąś nadzieje. Miałabym szansę, powód do życia i miałabym nasze dziecko. Miałabym powód by życia. Teraz nie miałam natomiast nic. Nic, co mogło by mnie zatrzymać na tym świecie. Nie miałam rodziny, bo szczerze ich znienawidziłam, nie miałam faceta, który okazał się moim bratem i nie mogłam mieć dziecka, które było zdecydowanie zakazane.
- Lilii- usłyszałam znajomy głos - Kochana Lilii czemu chodzisz tu sama? - zapytał mężczyzna, z uśmiechem na ustach. Spojrzałam na lekarza i spróbowałam się do niego uśmiechnąć, nadaremnie. Wpadłam w ramiona przyjaciela i rozpłakałam się. Nie wiem jak długo płakałam, nie wiem jak długo tulił mnie do siebie. Niczego nie wiedziałam. Czułam się, jakbym umierała. Jakby ktoś od środka, zabijał mnie kawałek po kawałeczku. Jakby moje serce rozpadało się na drobny mak. Jakbym umierała. Czułam się pusta w środku, jakby ktoś pozbawił mnie uczuć. Jakby sama już nie wiedziałam co. Nic nie miało już sensu. Nic nie było jak dawniej. - Co ty tu sama robisz? już drugi raz znajduję Cię w lesie! Gdzie jest Szymon? - zapytał zatroskany głosem.  
- On, on bo my - rozpłakałam się. Znów stałam w ramionach lekarza i nie mogłam uspokoić szlochu. Płakałam długo i głośno. Miałam wrażenie, że mój szloch dociera do każdego zakamarku lasu. Nie zwracałam uwagi już na nic, szłam z lekarzem, pozwalając by prowadził mnie do siebie. Kilka minut później znajdowałam się w jego domku. Za oknem zaczęło się ściemniać. Siedzieliśmy przy kominku, a ja chociaż tak bardzo chciałam, nie byłam wstanie skleić nawet jednego, sensownego zdania. Chciałam mu to wszystko wytłumaczyć, wyjaśnić jednak nic nie chciało przejść mi przez gardło.  
- To powiesz mi co się stało? - zapytał, a w jego oczach zobaczyłam troskę.  
- Ja, ja i Szymon, my - popatrzyłam na niego i spuściłam wzrok. Nie byłam pewna, czy powiedzenie mu prawdy było właściwe, nie wiedziałam nawet, czy było bezpieczne. Bałam się. - My jesteśmy przyrodnim rodzeństwem - wydusiłam z siebie zalewając się kolejną porcją łez. Kubek z gorącym kakao, wyleciał mi z ręki roztrzaskując się na kilka kawałeczków. Chciałam go pozbierać, posprzątać, ale lekarz mnie powstrzymał. Oboje klękaliśmy na ziemi, a on cały czas trzymał mnie za rękę.  
- Nie Lilii ja to zrobię - powiedział tak delikatnie, że poczułam dreszcze na ciele. Po chwili poczułam kolejne porcję łez i nie mogłam opanować emocji. - Czy to dziecko jest Szymona? czy to oznacza, że masz dziecko z bratem? - zapytał w pewnym momencie. Poczułam ból. Zadał jedno z najgorszych pytań, a ja poczułam jak umieram. Skuliłam się, ponownie zsuwając na ziemię i dusząc się, nie mogłam powstrzymać łez. Nie odpowiedziałam. Nic nie powiedziała, bo nie mogłam wydobyć z siebie słów. Kiwnęłam potwierdzająco głową i spuściłam wzrok. Tak bardzo starałam się ponownie nie rozpłakać. - To co teraz z tym zrobisz? co postanowiliście? - zapytał nagle.  
- Nic. My jeszcze o tym nie rozmawialiśmy - szepnęłam, zdając sobie sprawę z tego, że czeka nas najtrudniejsza z moim życiu decyzja.
   ***
Stałem wciąż wpatrzony w przerażone oczy jej matki i nie mogłem się poruszyć. Jej wzrok był dla mnie paraliżujący. Tyle bólu, tyle żalu widziałem tylko w spojrzeniu jednej osoby. Tą osobą była moja przyrodnia siostra, osoba w której bezgranicznie się zakochałem. Wciąż nie mogłem znieść myśli, że nigdy już jej nie przytulę. Jednak powoli, zaczynałem przyzwyczajać się do tego, czego się dowiedziałem. - Ja umrę bez Ciebie - przypomniałem sobie jej słowa. Co jeżeli mówiła wtedy prawdę? Nagle zobaczyłem zadyszanego, niemal przerażonego ochroniarza. Bał się spojrzeć na nas, a ja nie rozumiałem, dlaczego jest tutaj sam.  
- Gdzie jest moja córka? - usłyszałem przerażony głos jej matki. Ochroniarz zamilkł. Stał przed nami ze spuszczoną głową, a w jego oczach można było zobaczyć niemal przerażenie. To samo przerażenie, które widziałem w oczach kobiety, stojącej kilka metrów ode mnie.  
- Bardzo mi przykro. Nie znalazłem księżniczki. Nie dogoniłem jej - powiedział ze skruchą w oczach. Twarz Królowej niemal pobladła, a ja bałem się, że zaraz zemdleje. Nagle dotarło do mnie znaczenie jego słów i podbiegłem do niego. Jak mógł pozwolić jej uciec?
- Gdzie jest Lilii!! Do cholery! Jak mogłeś zostawić ją tam samą! - krzyknąłem, rzucając się na niego pięściami. I z całą pewnością przywaliłbym mu, gdyby nie powstrzymała mnie jej matka. - Jak mogłeś nie dogonić kobiety w ciąży? co ty w ogóle tu robisz?! - wybuchłem zalewając twarz łzami. Jej matka przytuliła mnie i kołysała, jak małe, zapłakane dziecko.  
- Znajdziemy ją. Znajdziemy obiecuję - powtarzała, kojąc moje przerażone serce.  
- Pani nic z tego nie rozumie! Wy nic nie rozumiecie! - krzyknąłem, odrywając się z jej ramion. Spojrzałem na nich zapłakanym wzrokiem, ale nie mogłem wypowiedzieć słowa.
- Rozumiem Szymonie. Rozumiem - powiedziała tak cicho, że tylko ja usłyszałem jej słowa. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Bez zbędnych słów ruszyliśmy do mieszkania, zostawiając za sobą niemal przerażonego mężczyznę.  
- Uszykuj samochód - rozkazała ochroniarzowi, zatrzaskując przed nim drzwi.  
- Wiedziała pani? - zapytałem oszołomiony jej słowami.  
- Podsłuchałam was dzisiaj. Wciąż nie mogę uwierzyć, że żyjesz- wyznała, siadając na łóżku. - Wolałbym umrzeć. Zginąć tamtego dnia. Po prostu nigdy jej nie poznać. Nie cierpiałaby - powiedziałem ze łzami w oczach. Chociaż tak bardzo chciałem powiedzieć jej prawdę, nie byłem pewny, czy mogę. Nie chciałem ranić jej bardziej, niż to konieczne. Nie chciałem by cierpiała. Mimo wszystko była dobrą kobietą, była jej matką. Kochała ją.  
- Ja wiedziałam o zamiarach męża. Brałam w tym udział, jednak nie chciałam tego. Wierz mi, że umierałam za każdym razem, gdy widziałam łzy córki - powiedziała, a ja zacisnąłem pięści. Czułem jeszcze większy żal i gniew. Chociaż starałem się opanować emocję, byłem przekonany, że nie uda mi się tego zrobić. Nagle drzwi otworzyły się i zobaczyliśmy ochroniarza. - Naprawdę mi przykro - usłyszałem jego głos. Spojrzałem na niego, ale nie zareagowałem. Machnąłem ręką i wybiegłem z mieszkania.  
- Odszukaj ją! - usłyszałem jej cichy, błagalny głos. Uśmiechnąłem się do jej matki i pobiegłem w jedyne miejsce, jakie przyszło mi do głowy. Miałem nadzieje, że zastanę ją u znajomego lekarza.



Serce szalało. Gdy stałem na środku salonu i wpatrywałem się w zapłakane oczy ukochanej, tak bardzo cierpiałem. Bóg mi świadkiem, że zrobiłbym wszystko by zatrzymać łzy, które ciurkiem leciały z jej oczów.
- To ja Was chyba zostawię - wyszeptał mężczyzna i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Zostaliśmy sami w jego mieszkaniu, ale nie obchodziło mnie to. Stojąc przed ukochaną osobą, zabrakło mi słów. Tyle chciałem jej powiedzieć, o tyle zapytać, za tyle przeprosić, jednak nie mogłem. Wielka kula znajdująca się w moim gardle, blokowała wszystko bardzo skutecznie. Czułem jak paraliż zawładnął moim sercem..  
- Jak się czujesz? - zapytałem, podchodząc do niej bardzo powoli, jakbym bał się, że ponownie ucieknie.  
- A jak sądzisz? - podniosła wzrok i spojrzała na mnie zapłakanymi oczyma. - Umrę bez Ciebie. Nie, ja chyba już umarłam - spuściła wzrok i ponownie usłyszałem jej przerażający szloch. Tak bardzo chciałem ją objąć. Tak bardzo chciałem przytulić, pocałować i zapewnić, że znajdę jakiś sposób na to, byśmy mogli być razem. Jednak nie zrobiłem nic z tych rzeczy. Tak naprawdę nie zrobiłem nic. Stałem kilka kroków od niej i patrzyłem na nią jak ciele. łzy nadal kapały na nowe, piękne dywany, a ja nie mogłem ich powstrzymać. Spojrzała na mnie wyczekująco. Miałem wrażenie, że potrzebuje jakiś zapewnień, deklaracji, potrzebuje czegoś, co może zapewnić ją o mojej miłości. Nie potrafiłem nic takiego powiedzieć. Podszedłem bliżej niej i położyłem swoją dłoń na jej brzuchu. Czułem niespokojne ruchy dziecka. Milczeliśmy. Zamknąłem oczy, by pohamować płacz.  
- Co mu powiedziałaś? - zapytałem kilka minut później, odsuwając się od niej na bezpieczną odległość.  
- Prawdę- odwróciła się twarzą do okna i wpatrywała w ciemność. Mój wzrok powędrował za jej wzrokiem, ale nie zobaczyłem nic oprócz odbijającej się na szybie, zapłakanej twarzy Lilii. Odwróciłem ją do siebie i spojrzałem na nią łagodnym spojrzeniem. W jej oczach wciąż tkwiły łzy, a ja powoli, delikatnie ścierałem każdą, zagubioną łzę z jej zapłakanej twarzy.  
- Nie było to mądre posunięcie. Nie wiesz, czy możemy mu ufać - powiedziałem, czując jak narasta we mnie strach. Cały plan, wszystko to, co planowaliśmy zostało zagrożone. - Twoja mama też już o wszystkim wie. - przyznałem, nie mogąc nic przed nią ukrywać.  
- Powiedziałeś jej? - zapytała niemal przerażona. Pokiwałem przecząco głową. Milczałem, ale po chwili zaczynałem kontynuować. - Nic jej nie powiedziałem. Sama podsłuchała naszą rozmowę. - wyznałem, delikatnie łapiąc ją za rękę. - Nie wie o tym, że jesteśmy rodzeństwem. Uznałem, że to ty powinnaś jej o wszystkim powiedzieć - rzekłem, nie spuszczając wzroku z jej przerażonej twarzy. Nie odpowiedziała nic. Wyrwała rękę i wolnym krokiem podeszła do kominka. Usiadła przy nim i zaczęła wpatrywać się w ogień. Podszedłem do niej i usiadłem obok niej. Spojrzałem na nią, ale znów poczułem ból. Nie mogłem wypowiedzieć słowa.  
- Nie sądzisz, że mamy o wiele ważniejsze sprawy na głowie? musimy porozmawiać o czymś najważniejszym dla nas - szepnęła, wciąż nie spuszczając wzroku z ognia, który wydobywał się z płonącego kominka.  
- Staram się uniknąć tej rozmowy, bo boję się naszych słów - wyznałem, gwałtownie wstając z podłogi.  
- Nie możemy uciekać od tego, co nieuniknione! - zawołała, odwracając za mną wzrok.  
- A może ja właśnie tego chcę? może- zawahałem się. - Może staram się - szukałem odpowiednich słów. Zamilkłem. Jej wzrok nadal był wpatrzony w moją przerażoną twarz i nie wiedziałem co mam jej powiedzieć. - Ty już postanowiłaś prawda? - zapytałem, czując jak rozrywa moje ciało.  
- Chciałabym tylko, byś był przy mnie. Byś - zawahała się  
- Bym wspierał Cię w tym szaleństwie? bym był przy Tobie, gdy będą zabijali nasze dziecko? przykro mi Lilii nie potrafię - wyszeptałem i bez słowa ruszyłem w kierunku drzwi. Otworzyłem drzwi, ale zatrzymałem się i spojrzałem na jej przerażone oczy.  
- Nie chcesz? czy nie możesz? - usłyszałem strach w jej oczach.  
- Nie mogę i nie chcę. Ty też w głębi duszy tego nie chcesz. Nie Chcesz prawda Lilii? - zapytałem, podbiegając do niej i złapałem ją w ramiona. Trzymałem ja mocno, ale czułem się tak, jakby uleciało z niej życie.  
- Przykro mi Szymonie. - rzekła.  
- Nie Lilii. Ja nie pomogę Ci w tym szaleństwie - powiedziałem, upadając bezwładnie na podłogę. CDN

agusia16248

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2493 słów i 13192 znaków, zaktualizowała 24 wrz 2015.

2 komentarze

 
  • DemonicEagle

    Niech oni jak najszybciej poznają prawdę, bo tak być nie może :(

    31 sie 2015

  • agusia16248

    @DemonicEagle Nie tak szybko :D

    31 sie 2015

  • DemonicEagle

    @agusia16248 ale to jest takie niesprawiedliwe, że aż smutno mi się robi gdy czytam

    31 sie 2015

  • Misiaa14

    ....niech on  z nią  ucieknie .....to że są  rodzeństwem nie ma znaczenia kochają się i to najważniejsze cudne <3

    31 sie 2015

  • agusia16248

    @Misiaa14 hmm chciałby, ale zdaje sobie sprawę z tego, że to nie możliwe :(

    31 sie 2015

  • Misiaa14

    @agusia16248 to niech  sobie  zda  sprawe  że może....

    31 sie 2015

  • agusia16248

    @Misiaa14 Doczytałaś do końca?

    31 sie 2015

  • Misiaa14

    @agusia16248 teraz tak ....ej  ale jak to jest ja  zawsze czytam całą  część a  potem jest  dziwnym trafem dalej xd  ....ale  nieważne....niech ona nie usówa tego dziecka ...on jest  okropny...nie chce jej  pomóc  nie chce  z nią uciec ...szkoda gadać  niech ona będzie szczęśliwa i wychowa  to dziecko

    31 sie 2015

  • Misiaa14

    @agusia16248 usuwa*

    31 sie 2015

  • agusia16248

    @Misiaa14 To nie tak. On ją kocha. Bardzo kocha. Po prostu wciąż wierzy, że są rodzeństwem a ta myśl go zabija.

    31 sie 2015

  • Misiaa14

    @agusia16248 no ja  wiem że on ją kocha ....ale  nie  widzi tego  że jego zachowaniem rani ją ....ona  chce  ciągle z nim być mimo tego że są "rodzeństwem" niech  ogarnie  się  i  wyjeżdza z nią i dzieckiem

    31 sie 2015