Mój Anioł Stróż cz.15

Mój Anioł Stróż cz.15!5

Nasz powrót do domu okazał się trudniejszy niż przypuszczałam. Chociaż nie było mnie w domu tylko kilka dni, wydawało się, że miesiące. Wszystko w domu wyglądało inaczej. Mieszkanie wyglądało tak, jakby przez kilka miesięcy nie było w nim sprzątane, a ja domyśliłam się, że ojciec zwyczajnie zwolnił sprzątaczki. Nie miałam pojęcia komu chciał zrobić na złość nam, bo ktoś kogo lubiłam i szanowałam stracił pracę, czy sobie, bo żył w takim bałaganie. Podpuchnięte oko mojej mamy, przypominające mi o tym, co się stało, sprawiało, że złość na ojca narastała. Byłam w ciąży i chciałam uniknąć stresujących wydarzeń, ale teraz wiedziałam, że to nie możliwe. Nie było kobiet, które miały zajmować się mną i moim dzieckiem. Nie było kucharki, która pracowała u nas odkąd pamiętam i nie było kilku ochroniarzy matki i ojca. Wystarczyło parę dni, by tyle osób straciło pracę. Wystarczyło kilka dni, by ojciec stał się jeszcze gorszym człowiekiem, niż uważałam. Zauważyłam też, że zniknęło parę dość drogich pamiątek rodzinnych i zastanawiałam się, czy aby nie zostały przez niego sprzedane. Matka z ojcem nie rozmawiali. Mijali się bez słowa, nawet nie zerkając w swoją stronę. Wydawali się tak sobie obcy, jakby nigdy się nie znali. Zastanawiałam się jak cała ta sytuacja wpłynie na moją ciążę i czy stres, który powoduje ta sytuacja, nie zaszkodzi naszemu dziecku. Szymon nie odstępował mnie na krok. Oboje musieliśmy bardzo uważać, by nikt a tym bardziej ojciec nie zorientował się, że mój ochroniarz jest chłopakiem, w którym się kiedyś zakochałam i który rzekomo już nie żyje. Musiałam zapamiętać by mówić na niego Mariusz i by udawać, że nic nas nie łączy. Z tym ostatnim nie mogło być tak trudno, bo przecież nie miało prawa cokolwiek nas łączyć z wyjątkiem dziecka, którego nosiłam pod sercem. Wszystko było tak skomplikowane i tak nie wiarygodne, że trudno było mi w to wszystko uwierzyć. Świadomość, że zakochałam się we własnym bracie nadal nie mogła utkwić mi w głowie a serce wręcz nie chciało uwierzyć w to, co się stało. Chciałam mieć jakąś gwarancję, chciałam mieć pewność, chciałam mieć jakiś znak od Boga, jakiś cień szansy na to, że nic złego nie stanie się naszemu dziecku. Chciałam mieć cień szansy na to, byśmy kiedyś, nie powiem, że teraz, ale kiedyś byli wreszcie razem. Nie rozumiałam dlaczego mama nie rozstanie się z ojcem. Gdybyśmy wyprowadzili się z domu, z dala od ojca, którego tak bardzo nie znosiłam za to, co robił może wtedy było by mi łatwiej zaakceptować fakt, że nigdy razem nie będziemy. Chociaż obawiałam się, że i wtedy nie. Nie potrafiłam przestać o nim myśleć, nie potrafiłam przestać go kochać, nie potrafiłam zaakceptować tego, że nie mogliśmy być razem. Rozpakowałam rzeczy i poszłam do ogrodu. Zatrzymałam się przed małym drzewkiem i zamknęłam oczy. Przypominałam sobie wszystkie nasze spacery, chwile wspólnie spędzone w tym ogrodzie i nie mogłam, nie chciałam tak cierpieć. Czułam jak moje serce pęka na milion kawałków, ale nie mogłam nic z tym zrobić. -
Księżniczko - usłyszałam chłodny ton głosu ochroniarza. Spojrzałam w jego zmęczone całą tą sytuacją oczy i poczułam żal.- Czy moglibyśmy porozmawiać? - zapytał oficjalnym tonem. Tonem, który miał być zmyłką, dla każdego z wyjątkiem bijących naszych serc. Tylko my wiedzieliśmy co czujemy i tylko my, w każdym naszym zdaniu, w każdym słowie potrafiliśmy rozpoznać ból. Ból kochanków, ból zakochanych w sobie osób, którzy już nigdy nie będę mogli się przytulic, objąć ani usłyszeć tych zwykłych słów Kocham Cię.  
- Tam gdzie zawsze? - szepnęłam a właściwie zapytałam a on uśmiechnął się, jakby czytał w moich myślach. Po chwili bez żadnego słowa, bez niczego po prostu poszliśmy w stronę motoru i zakładając na głowę kask pojechaliśmy na polankę, gdzie wszystko się zaczęło i skończyło jednocześnie. Jechaliśmy powoli, świadomi tego, że pod moim sercem rozwija się coś, za co oboje bez wahania oddalibyśmy życie. Na motorze jechało z nami coś, co było owocem naszej miłości, najcenniejszym skarbem dla nas dwojga. Kochałam Szymona, kochałam to dziecko i kochałam to, kim byłam dzięki ukochanemu mężczyźnie, to jaka byłam w jego obecności. Musiałam zapomnieć o tym wszystkim. Pożegnać się z tym uczuciem wypełniającego szczęścia, tym uczuciem radości i uczuciem bycia kochanym, przez kogoś, kogo samemu się kochało. Zatrzymaliśmy się nad polanką i zeszliśmy z motoru. Usiedliśmy na polance, delektując się ciszą, która otaczała nas z każdych stron. Nie było tu mojego ojca, rodziny, strachu. Nie było rozstania, nie było obaw. Byliśmy my i maleństwo. Były ptaki i miłość, która aż parzyła od nas żarem, które mimo wszystko nie chciało zgasnąć.  
- Lilii ja tak nie mogę - słyszałam ból w jego głosie.  
- Nie! Cicho nie mów nic więcej proszę - wyszeptałam, czując jak każde kolejne jego słowo, zabija mnie od środka.Już chciałam powiedzieć coś, co mogło by powstrzymać kolejne porcję łez z naszych twarzy, ale nie zdążyłam. Poczułam delikatny, czuły dotyk ukochanego i zamknęłam oczy. Po chwili nasze usta złączyły się, a na swoich wargach poczułam jego zachłanny pocałunek. Żar, który bił od naszych serc był tak silny, że z daleka można było wyczuć ból dwojga zakazanych sobie kochanków. Nie wiem w którym momencie położył mnie na polance, ale zanim się zorientowałam czułam go w sobie. Nasze ciała były tak bardzo spragnione bliskości, dotyku, miłości, że niemal od razu zareagowałam na jego ruchy. Serce chciało wyskoczyć, a tęsknota, ta cholerna tęsknota, która towarzyszyła mi w ostatnich dniach zniknęła gdzieś, dając miejscu uczuciu, które tak usiłowałam zwalczyć. Uwielbiałam, gdy pieścił mnie tak, jak tylko on potrafił. Dotykał mnie tak delikatnie, jakbym była porcelanową lalka, a on bał się, że mogę mu zniknąć. I mogłam. Mieliśmy tak niepewną przyszłość, że niemal pewne było to, że nigdy więcej nie powtórzymy tego, czego nawet teraz nie powinniśmy zrobić. Co ja takiego mówię? my nie mieliśmy wcale przyszłości, bo nie mogliśmy być razem. Kochaliśmy się tak, jakby to miał być nasz ostatni raz, a moje serca płakało, na samą myśl, że już nigdy nie poczuję jego pocałunku, czy dotyku. Kochałam go i on kochał mnie. Chociaż to co robiliśmy mogło by dla innych być chore a wręcz nie możliwe, miałam to gdzieś. Uczucie jakie biło na jego widok, serce, które chciało wyskoczyć, gdy mnie dotykał było silniejsze, niż to, czy robiliśmy dobrze, czy nie. Nie raniliśmy nikogo z wyjątkiem samych siebie. Nie robiliśmy nikomu krzywdy, po prostu chcieliśmy być razem.
- Nie! - wyszeptałam tak cicho, jakbym chciała przekonać sama siebie, że postępujemy źle. Moje serce wyrywało się do niego, a rozum nie mógł uwierzyć, że to, co działo się teraz dzieje się naprawdę. W mojej głowie było tyle sprzecznych uczuć, tyle bólu, tyle cierpienia, tyle miłości, że czułam się tak, jakbym zaraz miała zwariować. Nagle poczułam coś dziwnego. Coś, za czym tęskniłam od kilku długich, zdecydowanie za długich dni. Poczułam się tak, jakbym była w raju. Gdy moje ciało uspokoiło się na tyle, bym mogła wyrównać oddech, wtuliłam się całym ciałem w silne ramiona ukochanego mężczyzny i spojrzałam mu prosto w oczy. - Żałujesz? - zapytałam, gdy przez kilka minut nie spuszczał ze mnie wzroku.  
- Nie. Nie żałuje niczego, co ma związek z Tobą mój aniele - wyszeptał mi do ucha, a ja poczułam się bezpieczna. Znów do mojego serca wróciła radość i spokój. Znów poczułam to ogromne uczucie, które czułam tylko przy nim. Miałam gdzieś to, co pomyślą o tym inni. Miałam gdzieś to, że to nie jest normalne. Jeżeli tylko tak mogłam być z kimś, kogo kochałam byłam gotowa do tego kroku. Dla niego, dla naszego dziecka, dla naszej miłości byłam gotowa wyrzec się wszystkiego, w co wierzyłam.  
- Wyjedźmy - wyszeptałam, czując jak jego dłonie jeszcze bardziej mnie do siebie przytulają.  
- Nie - wypowiedział tak cicho, jakby chciał zaoszczędzić mi bólu. Spojrzałam na niego, ale nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy. Czułam ból. Nie rozumiałam jego odpowiedzi i nie rozumiałam dlaczego, tym razem to on nie chcę dać mi szansy na to, byśmy o siebie zawalczyli. Już chciałam coś powiedzieć, ale usłyszałam jego głos. - Nie możemy bo.. - nie dokończył. Spojrzał na mój zapłakany wzrok i zaczął wycierać z mojej twarzy wszystkie łzy. - Kocham Cię Aniele. Kocham Cię - szepnął jakby jego słowa, miały sprawić ulgę, mojemu zranionemu sercu. CDN

agusia16248

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1716 słów i 8959 znaków, zaktualizowała 24 wrz 2015.

2 komentarze

 
  • Tafajna202

    Super

    17 wrz 2015

  • Misiaa14

    Niech on  ruszy  ten tyłek i wyjedzie z nią  ..... cudoo *-*

    14 wrz 2015