Najlepszą obroną jest atak (I)

Najlepszą obroną jest atak (I)Dzisiaj wypada ten dzień - dzień moich urodzin. Moi przyjaciele zaaranżowali z tej okazji wspólne spotkanie w naszym ulubionym barze. Po złożeniu wszystkich życzeń wręczyli mi prezent. Wszyscy szczerzą się, widocznie zaciekawieni moją reakcją.
Podejrzliwie patrzę na kopertę. Zaciekawiona wyciągam zawartość i oczom nie wierzę. Chyba postanowili sobie zrobić ze mnie jaja i na prezent na moje dwudzieste pierwsze urodziny wręczyli mi kupon na kurs samoobrony.  
Naprawdę wolałabym dostać kupon do Empiku albo H&M. To byłoby przynajmniej praktyczne.
Ale nie.  
Musieli wpaść na taki durny pomysł i kupić mi coś takiego. Domyślam się, że wszystko było pomysłem Diany, mojej najlepszej przyjaciółki (przynajmniej do tej pory za taką ją uważałam). Jakiś czas temu namawiała mnie na zapisanie się na jakieś sztuki walki albo przynajmniej uprawianie jakiegoś sportu, żeby rozładować emocje. Za każdym razem mówiłam jej, żeby wybiła to sobie z głowy, bo ani trochę mnie nie ciągnie do takich rzeczy. Niestety jej wewnętrzny pseudo psycholog nie pozwolił mi odpuścić. Tylko ona z całego towarzystwa tutaj wie o mojej przeszłości, która nie zawsze była wesoła. Konkretnie o moim związku, który okazał się totalną pomyłką. Powiedziałam jej o tym tylko dlatego, że byłam w wielkiej rozsypce i nie miałam pojęcia co robić. Wiele osób twierdzi, że dobrze jest się komuś wygadać - zrzucić ciężar z serca i tego typu brednie. Ja z kolei z perspektywy czasu uważam, że to wcale nie jest dobre, a wręcz przeciwnie. W ten sposób budzimy tylko niepotrzebne współczucie wśród innych, co potem jeszcze bardziej przypomina o złych wydarzeniach i pogłębia depresję. Niestety, byłam wtedy w kiepskiej formie i nie myślałam tak jak dziś. Od wyzwolenia się z toksycznego związku, w którym tkwiłam przez wiele miesięcy zmieniłam się - może nie z wyglądu, a raczej mentalnie. Stałam się bardziej skryta i nieufna w stosunku do ludzi. Zawsze taka byłam, tylko teraz te cechy o wiele bardziej się pogłębiły. Moje towarzyskie kontakty ograniczają się do małej grupki znajomych, z którymi właśnie siedzę przy stole i popijam drinki.
Wlepiam teraz wzrok w kupon do lokalnej siłowni i robię wyrzut kolegom:
-Nie pójdę tam za żadne skarby świata. Zmarnowaliście kasę. Sorry - wiem, że nie dam się namówić na te ceregiele. Nie lubię być wybredna i takie zachowanie przy odbieraniu prezentów jest co najmniej niekulturalne, ale nic nie poradzę, że nie podoba mi się wizja trenowania sam na sam z jakimś napakowanym gościem. A właśnie: kurs nie dość, że prowadzony przez faceta, to jeszcze indywidualny.  
Nie i jeszcze raz nie.
-Eliza, myślę, że warto spróbować. Moja kuzynka była tam, co prawda ćwiczyła w grupie, ale bardzo sobie chwali to, czego się nauczyła. Poza tym stała się zupełnie inną osobą; jest weselsza i pewniejsza siebie.
-Ja nie chcę się zmieniać, dziękuję. Mam nadzieję, że uda wam się odzyskać pieniądze - odsuwam od siebie kartonową karteczkę. - A w ogóle, to czemu wykupiłaś wersję indywidualną, a nie grupową? Byłoby taniej - głośno myślę. Przecież zawsze w grupie jest taniej, w tym przypadku pewnie też.
-Tak, ale..Słuchaj, ten trener jest super, efektywniejszy niż niejeden psycholog, z tymże... -zawahała się - Wykorzystuje dosyć niecodzienne metody. Myślę, że źle czułabyś się na takich zajęciach przy innych. Poza tym w grupie byłabyś wycofana i na pewno nie nauczyłabyś się zbyt wiele - wyjaśnia ostrożnie dobierając słowa.
-Jakie metody? - pytam z czystej ciekawości. Nadal nie zamierzam brać w tym udziału, ale przyznaję, że zainteresowały mnie słowa Diany.
-Nie znam szczegółów, bo nigdy nie uczestniczyłam w czymś takim. Słyszałam, że potrafi dotrzeć do najbardziej upartych, lecz nie zawsze w miły i grzeczny sposób. Kilka osób podobno zrezygnowało po jego zajęciach twierdząc, że nie będą robić tak kontrowersyjnych rzeczy. Niestety nie potrafię podać konkretów, bo nikt nie chce mi ich zdradzić.
-Brzmi jak jakiś psychopata. Teraz tym bardziej tam nie pójdę - prycham. Nie wyobrażam siebie w współpracy z kimś takim.
-Na początku prowadzi coś w rodzaju rozmów, a potem uczy najskuteczniejszych technik walki.
-Ja bym poszedł, z czystej ciekawości. Eliza, nie mów, że cię nie korci - mruga do mnie Daniel. Obok niego siedzi Kamil z równie entuzjastycznym nastawieniem. Jak oni mogą mi to robić? Nie pójdę i już.  
-Pójdź chociaż raz. Kurs trwa trzy miesiące, a w każdej chwili możesz zrezygnować jak ci się nie będzie podobało.
-Nie - nadal kręcę głową.  
-Wydaliśmy kupę forsy, a ty kręcisz nosem? - mówi rozbawiony Kamil.
-Było trzeba oddać te pieniądze na cele charytatywne jak nie mieliście co z nimi zrobić. - parskam.
-Ale ty jesteś niewdzięczna! - wykrzykuje Daniel. Wiem, co robią. Chcą mnie namówić na to gówno. Przyjaźnię się z całą trójką od pierwszej klasy liceum. Od razu stworzyliśmy zgraną paczkę. W zasadzie poza rodziną, są to jedyni ludzie, przy których czuję się dostatecznie swobodnie.
-Jesteście okropni - narzekam - Zmuszacie mnie do czegoś, czego wcale nie chcę.
-Wiesz, że nie chcieliśmy ci zrobić na złość - mówi Diana. Patrzy na mnie tymi swoimi sarnimi, dużymi oczami pełnymi troski. I jak mam się na nią gniewać? Jeśli miałabym wskazać jakąś osobę na Ziemi, która umie odwzorowywać spojrzenie kota w butach ze Shreka, to właśnie Diana. Człowiekowi od razu mięknie serce, nawet jak tego za cholerę nie chce.
-Wiem. - zaczynają mnie przygniatać wyrzuty sumienia. Jakby nie patrzeć chcieli dobrze... - Dobra. Pójdę, ale tylko raz. Głównie po to, żeby wam nie było przykro, że nawet nie spróbowałam - od razu wznoszą toast z powodu mojej kapitulacji.
-Nasza dzielna Elizka! Jestem pewny, że skopiesz im tyłki, chociaż nie byłaś wcześniej na żadnym kursie - puszcza do mnie oko Daniel.
-Wystarczy, że rzucisz im swoje gardzące spojrzenie. Nie spróbują nawet się z tobą siłować - wtóruje mu Kamil.
-No i koniecznie opowiesz nam jak to wygląda - wtrąca Diana - Myślę, że się przekonasz i dotrwasz do końca kursu. - stwierdza.
-Wątpię - przewracam oczami.
-To kiedy tam pójdziesz?
-A od kiedy mogę?
-Masz czas na zrealizowanie...- szuka odpowiedniego miejsca na kartce - od dzisiaj do końca roku.
-Pójdę jutro, żeby od razu was poinformować, że to nie dla mnie - stwierdzam.
-Rób jak chcesz. Ciekawe, czy przystojny ten trener...i ile ma lat - uśmiecha się Diana. Piorunuję ją wzrokiem. - No co? Jak okaże się ciachem, to też się zapiszę, a co! - śmieje się głośno.
-To jeszcze raz, twoje zdrowie Elizka! - krzyczy Daniel i razem z pozostałymi unoszą kieliszki. Robię to samo. Wznosimy toast i wypijamy shoty jednym haustem.
-Nienawidzę was - wyznaję, na co wszyscy wybuchają śmiechem.
-Na pewno nie będzie tak źle - pociesza mnie Kamil.
-Oby - mówię cicho. Naprawdę nie mam ochoty iść na żaden kurs. Ale co zrobić, jak już zdeklarowałam, że pójdę? Im szybciej będę miała to z głowy tym lepiej.  

***

Stoję przed gmachem, w którym znajduje się owa siłownia, w której ma się odbyć mój kurs. Prycham z rozbawienia. Sama nie wierzę, że tam idę. To jakiś absurd. Dobra. Wejdę i wyjdę. Jednak najbardziej przeraża mnie myśl, że zostanę sam na sam z jakimś mięśniakiem, który nie pozwoli mi wyjść przed czasem. Nie mam ochoty zmagać się z jakimś natrętem. Wolałbym zajęcia w grupie... Hmm, a może zapytam w recepcji, czy nie mogę wymienić tego, na coś innego? Kurs tańca albo karnet na zajęcia z jogi.  
Prędzej to by mi się spodobało. Chyba..
Dobra, Eliza, dasz radę wytrzymać te kilkanaście minut. Wchodzę do środka.
Stoję przy recepcji jak mniemam, jednak nie ma nikogo za ladą. Panuje kompletna cisza. Naszła mnie myśl, że może pomyliłam miejsca. Ale gdy się odwróciłam na całej ścianie była rozciągnięta grafika wysportowanych sylwetek jakichś wymuskanych atletów. Tylko czemu tu tak cicho? Przeszłam się wzdłuż korytarza w celu zapukania do jednych z drzwi licząc, że ktoś będzie w środku. Ale jak to ja - gapa jak ich mało - nie spostrzegłam mokrej podłogi, która zapewne była dopiero co myta. Poślizgnęłam się i chociaż z całych sił próbowałam nie upaść, z impetem leciałam na twardą posadzkę. W ostatniej chwili, centymetry od podłoża poczułam, że ktoś chwyta moje ramiona i pomaga mi się podnieść.  
-Dziękuję - odparłam, odruchowo otrzepując spodnie, chociaż nie były brudne.
-Proszę uważać następnym razem - usłyszałam niski, ochrypły męski głos. Spojrzałam na mojego wybawiciela, który pojawił się  znikąd. Nie był typowym mięśniakiem, mimo wysportowanej sylwetki. W zasadzie to był całkiem szczupły, jednak ciężko mi określić wielkość mięśni kryjących się pod grubą dresową bluzą. Jasne oczy kontrastowały z opaloną skórą i ciemnymi włosami.
-Mógłby mi pan pomóc? Nie ma nikogo przy recepcji i...
-O co chodzi? - w odpowiedzi pokazałam mu kupon.
-Przyszłam dowiedzieć się, czy nie mogłabym go wymienić na coś innego...- powiedziałam niepewnie. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, który wydał mi się nieco kąśliwy.
-A czemu, jeśli mogę spytać?-spojrzał na mnie przenikliwie. Westchnęłam głośno. No tak, zaczyna się...
-Dostałam to jako prezent na urodziny, od przyjaciół. Ale to chyba nie dla mnie...- nie potrafię oderwać wzroku od jego twarzy. Moją uwagę zwróciła blizna nad łukiem brwiowym. Ciekawe, skąd ją ma?
-Dlaczego pani tak uważa? Te kursy są dla każdego, niezależnie od wieku, płci czy posiadanych zdolności. Zresztą nikt nie czuje się pewnie na początku. - mówi całkiem rzeczowo.
-Mimo to nie mam ochoty brać udziału w tym kursie. - odparłam pewnie. Uniósł brwi, jakby rzucał mi właśnie wyzwanie.
-Nawet na godzinę próbną się pani nie zdecyduje? - uparty jest. Przewracam oczami. Chyba nici z wymiany. Lepiej brać, co dają.
-No dobra - wzdycham zrezygnowana. - Gdzie są szatnie?
-Prosto i na prawo. Spotkamy się w sali numer 5 za kilka minut. - i zniknął mi z oczu zostawiając mnie osłupiałą.  

Wygląda na to, że właśnie poznałam swojego trenera.

*
Wchodzę niepewnie na salę, która okazuje się być wypełniona różnorodnym sprzętem - w rogu leżą ułożone hantle zgodnie z rosnącym ciężarem. Po przeciwnej stronie leży kilka szang, a obok nich znajduje się kilka typowych sprzętów do ćwiczeń mięśni nóg i ramion. Na środku pomieszczenia leżą dwa grube materace, a nad nimi wisi worek treningowy.  
Rozglądam się wokół zastanawiając się co ja tutaj w ogóle robię.  
Po chwili wchodzi ten gość, na którego wpadłam przed wejściem na salę. Z tymże on w ogóle się nie przebrał. Myślałam, że będzie w bardziej sportowych ciuchach...Pewnie mistrz już nie potrzebuje nawet zmiennego stroju. Jak pomyślałam o moim topie z wizerunkiem hello kitty, poczułam się głupio.  
Mierzy mnie pobieżnie wzrokiem, po czym nieco dłużej przygląda się mojej twarzy, jakby próbował mnie rozszyfrować. Nic z tego, pomyślałam. Wychodzi na środek, a ja niepewnie podążam za nim. Kuca i siada na materacu przy worku treningowym. Gestem wskazuje, żebym zrobiła to samo.
-Będziemy tak po prostu siedzieć? - odzywam się, kiedy siadam naprzeciwko niego.  
-Jestem Alan - ignoruje moją uwagę i wyciąga prawą dłoń. Robię to samo i również się przedstawiam. - A zatem, Elizo, najpierw musimy omówić program i cele. Wszystko powinno być dostosowane pod ciebie.
-Ale ja nie mam o tym pojęcia. Nie wiem, co chcę osiągnąć. Mówiłam już, że to nie był mój pomysł, żeby zapisać się na coś takiego.
-Zastanów się, dlaczego ktoś kupił ci karnet na ten kurs. - Niech się zastanowię...czysta złośliwość?  
-Nie wiem - wzruszam ramionami.  
-Przydarzyła ci się kiedykolwiek sytuacja, w której przydałaby się umiejętność samoobrony?- Chryste, przecież mu o tym nie powiem. Nie będę się dzielić swoimi osobistymi przeżyciami z kimś obcym. Po chwili milczenia kręcę przecząco głową.  
-Jesteś pewna? - pyta.
-Tak. - przełykam ślinę. - I wątpię, żeby mi się kiedykolwiek przydała - rzucam.  
-Nawet jeśli istnieje małe prawdopodobieństwo, że zostaniesz kiedyś zaatakowana, nie oznacza, że nie jest ono zerowe. A sama świadomość posiadania pewnych umiejętności w walce podnosi pewność siebie.
-Może - przyznaję, po czym spuszczam oczy na swoje kolana.  
-Jak patrzysz w lustro, to kogo widzisz? - wprawia mnie tym pytaniem w konsternację. W pierwszym odruchu chciałoby się prychnąć i wyparować: siebie, a kogo niby miałabym zobaczyć? Jednak wiem, że pyta o zupełnie coś innego. - Osobę twardą, czy słabą? Silną, czy kruchą? - uściśla. To podchwytliwe pytanie?
-Bardziej słabą i kruchą, jestem kobietą w końcu - spoglądam na niego i widzę, że delikatnie się uśmiecha.
-A jaka chciałabyś być? - i co? Mam teraz niby powiedzieć, że chcę być silna i twarda? Niedoczekanie.
-Nie wiem.
-Każdy chyba wie, kim chce być. Nieustannie dążymy do ideałów, których i tak nigdy zresztą nie osiągamy. Jakie jest twoje wyobrażenie? Jak chciałabyś być postrzegana w oczach innych ludzi?
-Pewnie żeby wszyscy widzieli mnie szczęśliwą...mądrą... - myślę marszcząc brwi. To naprawdę głupie. Mam wrażenie jakbym się znalazła na kozetce u psychiatry - Chciałabym budzić szacunek... w sensie być traktowana z szacunkiem. - przygryzam wnętrze policzka i odwracam wzrok, bo czuję się dziwnie skrępowana, kiedy na niego patrzę - Być postrzegana jako osoba pogodna, ciesząca się każdym dniem i nie mająca żadnych poważnych zmartwień.  
-Dobrze. Coś jeszcze?
-Z grubsza to wszystko - wzruszam ramionami.
-Powiem ci jak ja to widzę: nie chcesz być postrzegana jako potencjalna ofiara. Chciałabyś być osobą, która odstrasza złych ludzi od siebie, albo ze względu na mocny charakter albo ze względu na łatwo przychodzącą sympatię związaną z tobą, przez co nikt nie miałby ochoty cię skrzywdzić. - wydaje mi się, że większość ludzi tego by chciała. - Moje następne pytanie brzmi, ile z wymienionych przez ciebie cech posiadasz teraz? Uważasz, że jesteś tak właśnie postrzegana, czy czegoś ci brakuje?
-Nie myślałam o tym nigdy w ten sposób. Myślę, że większość się pokrywa - w moich snach, dodaję w myślach. Nie lubię o sobie mówić.
-Myślisz, czy wiesz? - nie odpowiadam na to pytanie, więc nie czekając dłużej, Alan kontynuuje swoją wypowiedź - Skoro powiedziałaś "myślę" to nie jesteś o tym przekonana. Zresztą... - po raz pierwszy się zawahał w trakcie naszej rozmowy - Nie obraź się, ale ja zobaczyłem w tobie wycofaną dziewczynę, która nie chce nawet próbować swoich sił w sztukach walki, bo pewnie uważa, że i tak nie da sobie z tym rady. Sprawiasz wrażenie osoby, która nie wierzy w siebie i najchętniej odgrodziłaby się od ludzi. Wolisz wtopić się w tłum niż wyróżniać. Widzę dziewczynę, którą coś dręczy, ale nie chce innym zawracać głowy swoimi zmartwieniami. - zwróciłam głowę na wprost niego. Jak mógł tyle rzeczy o mnie stwierdzić, nawet mnie nie znając? Skąd to wie? Widzi po moim spojrzeniu, minie, gestach, pozycji ciała? Zachowaniu? Uważam, że skoro tu dziś przyszłam to nie jestem wcale aż tak wycofana... - Twoje spojrzenie mówi mi, że jesteś teraz trochę zaciekawiona. Chociaż odkąd tu jesteś odnoszę wrażenie, że najchętniej byś sobie stąd już poszła i udała się do przyjaciół informując, że ich pomysł okazał się jednym wielkim niewypałem.
-Cóż - chrząkam, kiedy skończył - Skoro już wszystko o mnie wiesz, to po co to przedłużać - wstaję, a kiedy odchodzę, słyszę za plecami:
-Nie chcesz nic zmienić? Nie musisz taka być. - przystaję i słyszę, jak do mnie podchodzi - Ludzie często przychodząc na zajęcia chcą zyskać większą kontrolę nad swoim życiem. Uważam, że ty również byś tego chciała.
-A wyglądam na taką, która nie umie kontrolować swojego życia? - obracam się na pięcie i patrzę na niego wyzywająco, unosząc podbródek nieco do góry - Mam dość bycia ocienianą na pierwszy rzut oka, a ty to właśnie teraz robisz.  
-Robię to w słusznym celu. Aby pomóc ci zauważyć pewne rzeczy.
-Może ja nie chcę niczego zauważać? Może wolę żyć w błogiej nieświadomości? Albo jeszcze lepiej, może powinnam zamknąć się w mieszkaniu i w ogóle z niego nie wychodzić? Uniknę ryzyka, ciekawskich spojrzeń, oceniania...nawet wtapiania się w tłum. - mówię nie szczędząc sarkazmu w moim głosie.
-Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło - odpowiada stanowczo. - Proponuję ci swoją pomoc, ale od ciebie tylko zależy, czy z tego skorzystasz. - wyciąga coś z kieszeni. Orientuję się, że to niewielki notes i długopis. Zapisuje coś, wyrywa kartkę i składa na pół. - Tu masz mój numer. Zadzwoń, jak będziesz gotowa podjąć wyzwanie. Przemyśl to. - chcę odparować, że nie mam nic do przemyślenia, ale nie daje mi nic powiedzieć, gestem ręki uciszając mnie zanim zdążę ułożyć sobie zdanie. - I wracając do pytania, które mi dzisiaj zadałaś, nie możesz wymienić tego karnetu na nic innego. Jeśli już, to osoba, która za niego zapłaciła może ubiegać się o zwrot gotówki. - otwiera drzwi, co odbieram za nakaz opuszczenia sali - Na dzisiaj to wszystko.
-Żegnam - mówię i dumnym krokiem wychodzę z pomieszczenia. Co za palant. Pewnie w ciągu następnych kilku minut opisałby mój cały życiorys, po raz kolejny udowadniając mi, jaka jestem żałosna. Ze złości gniotę skrawek papieru, który trzymam w ręce. Mam ochotę wyrzucić go do kosza. Nie robię tego jednak - chowam go instynktownie do torebki. Przebieram się najszybciej jak mogę i opuszczam ten przeklęty budynek. Stanowczo tu nie pasuję.  
Stojąc na przystanku w myślach słyszę jego głos, dokonujący opisu mojej osoby. Nawet jeśli wiele z tego pokrywa się z prawdą, nie powinien mnie na wejściu tak oceniać. Przecież wcale mnie nie zna. Z jednej strony mam ochotę postanowić sobie, że nigdy tam nie wrócę, a z drugiej - chcę pokazać mu, że jestem inna niż to sobie wymyślił. Tylko kogo ja chcę oszukać? Siebie, czy jego? W każdym razie nie chcę znów słuchać tego typu wywodów na swój temat. Piszę wiadomość do Diany, że nie jestem przekonana co do kontynuacji kursu i informuję ją o możliwości zwrotu gotówki. Po kilku minutach dostaję odpowiedź.  

***

Następnego dnia spotkałyśmy się z Dianą pod klubem sportowym, który wczoraj odwiedziłam. Tak jak się spodziewałam, zaraz po przywitaniu przyjaciółka usiłowała wyciągnąć ze mnie jak najwięcej szczegółów z pierwszego treningu.
-Nic nadzwyczajnego się nie stało - wzruszyłam ramionami. - To po prostu nie dla mnie.  
-Skoro tak uważasz...Nie chcę na ciebie naciskać. - usłyszałam jednak wahanie w jej głosie.
-Ale?  
-Ale uważam, że to naprawdę jest coś, co by ci się przydało. Jesteś zamknięta na ludzi już od dłuższego czasu.  
-I to ma mi niby pomóc się otworzyć? - wskazałam palcem budynek za sobą - Proszę cię... - prychnęłam.
-Niepotrzebnie się zrażasz. Opowiedz mi dokładnie, co wczoraj robiliście? Umieram z ciekawości.
-W zasadzie to nic...tylko rozmawialiśmy w sumie.
-Może chciał cię wyczuć?  
-W jakim sensie?
-No...po co się w ogóle znalazłaś na tych zajęciach, co chciałabyś osiągnąć...
-Problem w tym, że ja nie chcę nic osiągać - odparłam.
-I to jest błąd. Nie możesz stać ciągle w jednym punkcie i udawać, że wszystko jest w porządku.
-Możemy w końcu to załatwić? Mam jeszcze parę spraw do zrobienia na dzisiaj - próbuję zmienić temat i zakończyć już tą kwestię.
-Nie, chwila. Próbuję ci uświadomić, że jeśli czegoś nie zmienisz to pozostaniesz nieszczęśliwa. Odkąd rozstałaś się z Karolem, nie...
-Stop - uniosłam dłoń, żeby się zatrzymała. - Obiecałaś mi, że nigdy nie będziemy do tego wracać. Ja i on to przeszłość, która nie ma żadnego znaczenia.
-Wydaje mi się, że dla ciebie ma.
-Diana, proszę.
-Już dobra, dobra. Człowiek żyły z siebie wypruwa i w zamian co dostaje? Zero wdzięczności. Chciałam tylko pomóc.
-Wiem przecież, jestem ci wdzięczna za troskę, serio. Ale poradzę sobie i bez niej. Bez urazy, oczywiście.
Podchodzimy do recepcji, przy której filigranowa blondynka w dopasowanych czarnych spodniach i koszulce porządkuje jakieś dokumenty w segregatorze. Kiedy nas zauważa, uśmiecha się i pyta uprzejmie.
-W czym mogę pomóc?
-Przyszłyśmy, żeby zwrócić ten karnet - wyciągam i kładę na blacie kawałek papieru. Diana z kolei podaje rachunek. Blondyna bierze kupon do ręki i przypatruje się mu nieco dłużej niż to konieczne. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie.  
-Przykro mi, ale zwrot możliwy jest dopiero po 3 wizytach, a pani nie ma odnotowanej choćby jednej.  
-Co? Ale ja nie zamierzam tu więcej przychodzić, a moja koleżanka chciałaby odzyskać pieniądze.
-Nasz klub stawia sobie za cel pełną satysfakcję naszych klientów. Każdy znajdzie tutaj odpowiednie udogodnienia do swoich potrzeb, Jednak jedna wizyta to za mało, żeby się o tym przekonać, stąd ten limit odbytych wizyt. Wtedy będzie pani mogła złozyć rezygnację i wymienić jej powody.  
-Nie da się tego w żaden sposób przyspieszyć?
-Niech stawi się pani u trenera i wyjaśni sytuację. Jednak to nie będzie takie proste...
-Co ma pani na myśli? - marszczę brwi.  
-Trener prowadzący raczej nie jest skory do żadnego rodzaju ustępstw.  
-Czyli muszę przyjść tu jeszcze 2 razy i wtedy dopiero dopełnić formalności?
-Tak.
-Dobrze. W taki razie dziękujemy. Do widzenia.
-Do zobaczenia.
Wyszłyśmy z Dianą na zewnątrz.
-Kto wymyślił takie durne zasady? Nie chcę tam wracać - wyparowałam wkurzona, kiedy upewniłam się, że recepcjonistka nas nie usłyszy.
-Nie mam pojęcia. Będziesz jednak musiała się trochę pomęczyć.
-Trudno, potem jeszcze pomyślę jak się z tego ewnetualnie wymigać. Na razie muszę lecieć.
-Dobra, zdzwonimy się jutro?
-Okej. Papa!
Rozeszłyśmy się, każda w swoją stronę. Co mogę zrobić, żeby uniknąć tych godzin? Muszę dokładnie przemyśleć co powiedzieć Alanowi, żeby dał mi z marszu te 3 podpisy. Diana odzyska pieniądze, a ja pozbędę się wyrzutów sumienia, że przepuściła na nic taką kwotę.


***

-Mogę wiedzieć, czemu nie wspomniałeś mi wcześniej o tych "obowiązkowych" godzinkach, które muszę jeszcze odbyć? - nie udaje mi się powstrzymać sarkazmu w głosie. Widzę, że humor mu dopisuje, bo kąciki jego ust bez cienia skrępowania powędrowały do góry.
-Prawdę mówiąc, niedawno tą zasadę wprowadziliśmy
-Czyżby? - prycham z niedowierzaniem. Drań specjalnie mi to wszystko utrudnia. - Dobrze więc - wzdycham - Miejmy to już za sobą. - podaje mu głupią kartkę, na której ma się podpisać. - Daj mi te trzy parafki i po sprawie.  
-Cieszy mnie twój entuzjazm. Ale najpierw te godziny musisz ze mną spędzić na treningach.
-Ostatnio była już jedna, dzisiaj druga, a trzecia może pozostać kwestią formalności. Co ty na to?
-Co to ma być? Negocjujesz ze mną? Ja nie idę na żadne ustępstwa, mała.
-Po pierwsze nie nazywaj mnie tak - zrobiłam krok w przód i wycelowałam wskazujący palec w środek jego klatki piersiowej - A po drugie, przestań mi wszystko komplikować. - W milczeniu mierzy mnie wzrokiem, jakby sprawdzając powagę moich słów. Po chwili odzywa się, wracając na swoje dawne tory...
-Skoro już jesteś taka rozwścieczona, to może wykorzystamy twoją energię na dzisiejszym treningu.  
Ręce mi opadają.  
-Czyli co, mam iść się przebrać i jakgdyby nigdy nic zacząć ćwiczyć?
-Niekoniecznie, możesz zostać w tym, czym jesteś. Szczerze nie spodziewam się nadmiernej aktywności z twojej strony.  
-Zależy od tego, co będziemy robić - stwierdzam. - Mam nadzieję tylko, że obejdzie się bez ciągłego paplania o mojej osobie. Już wolę walić pięściami w worek treningowy.
-Klient nasz pan.  
-Pójdę się przebrać - mówię i idę do szatni. Nie zamierzam szargać ciuchów, które mam na sobie. Co za nieznośny typ. Nie wiem, jak długo z nim wytrzymam. Nie chcę tu być. I pomyśleć, że cała ta szopka jest z powodu moich urodzin.  
Fantastycznie.  

*
W dresach czekam na sali, aż jegomość się zjawi. Myślałam, że będzie tu czekał. Ile jeszcze czasu będę musiała tu spędzić? Nie należę do najbardziej cierpliwych osób i nigdy tego nie ukrywałam.  
Korzystając z chwili samotności przechadzam się po pomieszczeniu. Ostatecznie wchodzę na materac, spradzając jego sprężystość. Jest twardszy niż myślałam.  
-Nie wchodzimy na materac w butach - słyszę zaraz po tym, jak uniosłam głowę na dźwięk zamykanych drzwi.
-Przepraszam, nikt mi wcześniej nie powiedział. - schodzę z materaca i staję obok.
- Więc chcesz jak najmniej gadania. Dobrze. - przykłada dłoń pod brodę w zamyśleniu - Znasz jakieś techniki walki? Uczyłaś się kiedyś czegoś, jak karate, judo na przykład?
-Nie moje klimaty, jeśli mam być szczera, nie przepadałam nigdy za sportem.
-Szkoda, bo w sporcie można odnaleźć wiele przyjemności. Uwierz mi.
-Ta, ta. Nie ty jeden mnie o tym informujesz.  
-Zdejmij buty i wejdź z powrotem na materac. - mówi, po czym również zaczyna rozwiązywać sznurówki. Po chwili obydwoje stoimy naprzeciwko siebie na materacu. - Jeśli chcesz się skutecznie bronić przed napastnikiem, musisz znać najsłabsze punkty na jego ciele. Gdzie uderzyłabyś najpierw?
-Faceta czy babkę? - Napastnikiem równie dobrze może być kobieta, dodaję w myślach.
-Cóż, rozważ to dla obydwu płci, jeśli musisz.  
-Dobra. Jeśli biłabym się z jakąś laską, to pewnie pociągnęłabym ją za włosy, drapałabym paznokciami i takie tam.
-Nie chodzi mi o bicie się, a o samoobronę.
-Jak zwał, tak zwał. Na tym samym się kończy. - świdruje mnie wzrokiem, jednak zauważam cień rozbawienia na jego twarzy.  
-Kontynuuj - mówi, chociaż widzę, że z coraz większym trudem powstrzymuje uśmiech.
-Facetowi pewnie sprzedałabym kopniaka w jaja. Na pewno by go to zatrzymało na jakiś czas, wystarczający żebym mogła uciec.
-Za mało.
-Powinnam gdzieś jeszcze uderzyć?
-Powinnaś rozpatrzyć różne przypadki. Możesz się nie spodziewać nawet, że ktoś cię zaatakuje. Na przykład zajdzie cię od tyłu - Alan staje za moimi plecami i demonstruje to, co ma na myśli. Jednym ramieniem obejmuje mnie w talii, a drugim tuż przy szyi i wszystko trwa tak szybko, że nie dążę zaprotestować. Dłonią zakrywa mi usta i słyszę jak szepcze mi do ucha - Trochę ciężko kopać w takiej pozycji, nie uważasz? Co teraz byś zrobiła?
Próbuję się wyrwać z jego uścisku, ale moje szarpanie okazuje się bezskuteczne. Nie mogę wywinąć żadnej ręki, więc skupiam się na swoich nogach. Chcę nadepnąć mu na stopę, jednak przewiduje mój ruch i odchodzi do tyłu, pociągając mnie za sobą.  
Czuję jak po chwili się rozluźnia i puszcza mnie całkowicie.
-Chyba sama przyznasz, że nie najlepiej ci poszło?
-Dobrze geniuszu, co miałam zrobić według ciebie?
-Próbowałaś wyrwać się do przodu, a tego właśnie spodziewa się osoba, która przytrzymuje cię w taki sposób. Powinnaś obrócić się trochę w bok i spróbować zejść niżej, poza zasięg rąk.
-Nie wydaje mi się, żeby to było skuteczne.
-Jeśli zrobisz to odpowiednio szybko, uda ci się uwolnić jedną z rąk i wtedy wycelować łokciem w twarz delikwenta. Najczęściej zalecam celowanie w nos.
-I co wtedy?
-Prawdopodobnie będzie trochę zaskoczony i poluźni na tyle uścisk, że będziesz mogła się wyrwać. Jeśli zdołasz się odwrócić, możesz nawet kopać. Jednak najpierw pamiętaj, żeby krzyczeć głośno jak tylko możesz. Zawsze istnieje spora szansa, że ktoś przyjdzie ci na pomoc.

Niezbyt genialne wskazówki. Jakbym nie wiedziała, że mam krzyczeć.  
-Spróbujemy jeszcze raz? - pyta. Kiwam głową, że tak. Tym razem udaje mi się przekręcić tak jak mówił, ale gdy tylko oswobodziłam rękę zatrzymał moje uderzenie - Za wolno.  
Próbowałam więc jeszcze, i jeszcze raz, aż w końcu udało mi się całkiem wyrwać. Tym razem zanim się przekręciłam, ugryzłam go w palce, które trzymał przy moich ustach, czym chyba go trochę zaskoczyłam. Okręciłam się i oswobodziłam się z uścisku.
-I jak?
-Całkiem nieźle. - przyznał. Poczułam ukłucie dumy w piersi. Udało mi się. Jednak moja radość nie trwała zbyt długo, bo w mgnieniu oka zostałam powalona na ziemię. - Zobaczymy jak teraz sobie poradzisz - przygniótł mnie ciałem, tak że praktycznie nie było możliwości żebym wstała. Kręciłam się zaciekle, ale to nic nie dawało.  
Zaczęłam wpadać w panikę. Nie chodzi o to, że nie mogę się wyrwać. Wiem, że to tylko ćwiczenie i prędzej, czy później ze mnie zejdzie. Jednak w takim położeniu już kiedyś się znalazłam. I nie udało mi się uciec. Przestaję się szamotać, a w głowie przewijają mi się wspomnienia tak wyraźne jak kadry z filmu. Przez moment zapominam, gdzie jestem i mimowolnie zaczynam krzyczeć, a potem wybucham płaczem. Alan musiał poczuć, że coś jest nie tak i wstaje ze mnie. Próbuje mi pomóc się podnieść, jednak ignoruję jego wyciągniętą dłoń. Wstaję sama i wybiegam z sali. Jednak to za mało. Muszę wyjść na świeże powietrze. Wychodzę szybko z budynku, i idę na wprost. Nie dbam o to, że jestem w dresach. Ani o to, że moje rzeczy zostały w szatni. Jedyne, czego teraz potrzebuje, to znaleźć się z dala od dręczącej przeszłości, której wspomnienia do dziś mnie prześladują. Nie zwracam uwagi na nic wokół. Idę ciągle przed siebie, aż orientuję się, że jestem w jakimś parku. Odnajduję ławkę i siadam na niej. Dopiero teraz czuję, jak trzęsą mi się mięśnie na całym ciele. Dotykam twarzy i czuję łzy na policzkach. Zamykam oczy i biorę trzy głębokie oddechy. Kiedy je otwieram widzę Alana zmierzającego w moją stronę.  

Nie patrzę na niego. Nie słyszę, co mówi. Cały czas próbuję unormować oddech. Chcę jak najszybciej odseparować nieprzyjemne myśli w moim umyśle.  
-Eliza? Wszystko w porządku? - nie reaguję, więc dotyka mojej dłoni, żeby zwrócić moją uwagę. Odruchowo odskakuję, aby uniknąć tego dotyku. Pociągam nosem.
-Tak. Nic się nie stało, ja tylko....
-Wydaje mi się, że coś jednak się stało. Dlatego z reguły wolę rozmawiać przed rozpoczęciem kursów, zwłaszcza tych indywidualnych.
-Ludzie tak po prostu ci się zwierzają?
-Rzadko kiedy tak po prostu. Z czasem przekonują się, że chcę im tylko pomóc. Pozwalam zrzucić im ciężar, który ze sobą dźwigają. Prędzej, czy później opowiadają mi o tym, co skłoniło ich do nauki samoobrony. A uwierz mi, nie są to przyjemne historie.  
-Domyślam się.  
-Przypuszczam, że twoja również do takich nie należy - dodaje cicho. Zbywam go milczeniem. Nie mam siły, żeby o tym mówić...
Siedzimy przez chwilę w milczeniu. W końcu biorę głęboki oddech.
-Przepraszam, że tak wybiegłam.  
-Nie masz za co. Chociaż przyznaję, trochę mnie zaskoczyłaś.
-Nie mów mi tylko, że ja pierwsza od ciebie tak uciekłam.  
-Zdarzyło się, że parę osób opuściło salę przed końcem zajęć, ale zazwyczaj zatrzymywali się w korytarzu albo w szatni. - uśmiechnęłam się pod nosem i spojrzałam na niego. Był wpatrzony we mnie w taki sposób, jakby próbował rozwikłać zagadkę, której częścią byłam.
-Następnym razem może też zatrzymam się w szatni. - chrząkam.
-Mam nadzieję, bo wystraszyłaś mnie. W panice mogłaś wpaść pod samochód, pełno tu ruchliwych ulic.
-Zachowałam jednak na tyle rozsądku, żeby zatrzymać się przed przejściem dla pieszych. Możesz być więc spokojny.  
-Teraz już jestem. - nasze oczy ponownie się spotkały. Widziałam autentyczną troskę malującą się na jego twarzy.  

*
Wróciliśmy do siłowni i obydwoje przyznaliśmy, że na dzisiaj wystarczy. Przebrałam się i już miałam wyjść, ale przypomniałam sobie o tych podpisach na karnecie. Nie wiedziałam, gdzie go szukać, więc pierwszym miejscem, w które się udałam, była sala treningowa. Intuicja mnie nie zmyliła. Alan stał przy oknie.  
-Przeszkadzam? - odchrząknęłam oczyszczając gardło. Ciągle miałam zachrypnięty głos. Odwrócił się w moją stronę.
-Skądże znowu - spokojnym krokiem podszedł do mnie. Nic nie mówiąc uniosłam karnet do góry, na co się uśmiechnął. Odpowiedziałam tym samym. Wziął ode mnie kartkę i zaczął na niej składać podpis. Kiedy to robił, nie odrywałam wzroku od jego skupionej teraz twarzy. Było w niej coś intrygującego. Szczególnie ciekawiła mnie ta blizna nad łukiem brwiowym...
-Proszę - oddaje mi karnet.  
-Dzięki -mówię, ciągle nie spuszczając wzroku. Cisza zaczyna mnie powoli krępować, więc przechodzę do zdawkowego "do zobaczenia" i wychodzę z sali.  
Przy recepcji kładę rzeczy i podaję kluczyk od szafki dziewczynie za ladą. Pogrążona we własnych myślach, dopiero za drugim razem słyszę, że coś do mnie mówi.  
-Dokonujemy dzisiaj zwrotu pieniędzy? - wskazuje na karnet. Mrużę oczy i zauważam, że widnieją na nim trzy jednakowe parafki. Czyli to już koniec...Przez moment się waham. Czy naprawdę chcę rezygnować? Przecież taki był mój zamiar od początku. Z tą świadomością przyszłam na dzisiejsze zajęcia. Przełykam ślinę i odpowiadam - Tak.  
Recepcjonistka dokonuje formalności, składam gdzieś podpis i otrzymuję obiecany zwrot.

Dziwne, bo wcale nie czuję ulgi, kiedy drzwi siłowni się za mną zamykają.

BerryMuffin

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 6164 słów i 34149 znaków.

3 komentarze

 
  • Malawasaczka03

    Cudne!!!:*

    11 lut 2017

  • blogerka

    Super :)

    5 lut 2017

  • Efkaaa

    Bardzo mi się podoba. :) Z chęcią przeczytam więcej. :)

    3 lut 2017