Należymy do siebie cz.1

„Jeszcze tydzień do końca roku i już cię tu nie będzie." Ciężko wypuszczam powietrze z płuc i ostatni raz przejeżdżam rękoma po czarnej, plisowanej spódnicy sięgającej do połowy ud. Pocieszam się w duchu, niechętnie przekraczam bramę budynku i wkraczam do piekła zwanego szkołą. Od zawsze zastanawiałam się dlaczego ludzie, którzy mają przypiętą łatę „popularnych", akurat mnie wybrali sobie za cel. W tej szkole, aż roiło się od osób takich jak ja, a nawet i gorszych. Jednak do dzisiaj nie odkryłam co mam w sobie takiego, że wszystkich odpycha od mojej osoby. Spójrzmy prawdzie w oczy. Mam zamożnych rodziców, dom sporych rozmiarów oraz drogie samochody. A przecież zazwyczaj takie osoby wybiera się spośród innych na tych „najlepszych" w całej szkole. Prawda? Co w takim razie jest ze mną nie tak, że traktują mnie jak najgorszego wyrzutka? To jak się ubieram i wyglądam? To, że się dobrze uczę? Rodzice od dziecka uczyli i wbijali mi do głowy, że w człowieku najcenniejsze jest to, co ma w środku. Nie na zewnątrz czy w portfelu, że najważniejsze w życiu jest wykształcenie, bo bez tego się zginie. Ale do cholery! Co mi po dobrej duszy i wykształceniu, skoro wszyscy pamiętają o mnie tylko wtedy, gdy chcą odpisać zadanie domowe, pragną darmowej pomocy na sprawdzianie lub zwyczajnie po prostu podrwić z kogoś. Zazwyczaj tym kimś jestem ja. Shailey Midelford. Wiecznie samotna i wyśmiewana przez innych.  

— Ej, Midelford! Podobno po zakończeniu roku nas opuszczasz. To prawda? — niedaleko za sobą słyszę krzyki skierowane w moją stronę. Sądząc po dokładnej słyszalności wszystkich słów wnioskuje, że cała świta znajduje się zaraz za mną. Nie mija nawet minuta od zadanego pytania, a czuję jak Brandon pociąga mnie za rączkę od plecaka. Od kiedy został kapitanem drużyny szkolnej, diametralnie się zmienił. Kiedyś był miłym i skorym do pomocy innym chłopakiem, a teraz zapatrzonym w siebie egoistą i autorytetem połowy chłopaków w tej placówce. Nie wiem nawet jakim sposobem zabłysnął w oczach wszystkich osób, ale cieszę się, że ja do nich nie należe. Szczerze mówiąc podziwiałam tych wszystkich chłopaków za to, że zachwycali się Brandonem i chcieli za wszelką cenę go naśladować, czy w niektórych przypadkach zająć jego miejsce. Musieli mieć w sobie naprawdę dużo odwagi, skoro na własną rękę pchali się do tego by zostać nieudaną kopią największego kretyna, jakiego dane było mi spotkać.

— No dawaj Shailey. Starzy nie nauczyli cię mówić? — tym razem zwraca się Clarissa, platynowa barbie i suka jakich mało. Dziewczyna Brandona i kapitanka cheerleaderek. Oboje świetnie się dobrali, pomijając fakt, że po części metamorfoza chłopaka, to jej zasługa.  

— Wyobraź sobie, że nauczyli — mówię ani chwili nie zastanawiając się nad słowami. Po chwili dociera do mnie co powiedziałam i wyobrażam sobie jakie będą tego skutki. Jednak świadomość tego, że to ostatnie dni w tym miejscu, jakoś dodaje mi odwagi. Żałuję tylko, że nie na tyle by faktycznie się im postawić.

— Lepiej uważaj na słowa, bo jeszcze sprawię, że nigdzie nie wyjedziesz. — przybliża się twarzą do mojej i syczy z takim jadem, że na moim ciele pojawiają się dreszcze. — A kulturka wymaga odpowiedzi na pytanie - dodaje i popycha mnie w ramię. Niczego nieświadoma tracę na moment równowagę, a cała grupka wybucha śmiechem. Po chwili osoby zatrzymujące się wokół nas, by popatrzeć na to przedstawienie, zaczynają im wtórować. Niebieskie oczy Brandona świecą się, a po chwili chłopak zaczyna śmiać się jeszcze głośniej. Blond czupryna niesfornie lata na wszystkie strony świata, pod wpływem drgań jakie wywołuje śmiech na jego ciało.

— Zrób nam wszystkim przysługe i zjeżdżaj stąd — przerywa salwę śmiechu Amanda.
Kolejna z elity popularsów i najlepsza przyjaciółka Clarissy. Kiedy chce odejść z cichą nadzieją, że nikt już nic nie powie, ponownie odzywa się Amanda. — Och i jeszcze jedno Shailey. To, że stąd wyjedziesz nie zmieni faktu, iż jesteś największą ofermą i wieśniarą na ziemi — dodaje pewnie i rzuca mi pod nogi plastikowy kubek z resztką koktajlu, który opryskuje mi buty i kostki. — Wyrzuć to przy okazji. — Macha lekceważąco ręką i wpija się w usta Jasona, swojego chłopaka.  
To jedyna rzecz jakiej zazdroszczę tym pustym lalom. Faceta i poczucia bezpieczeństwa, jakie przy nim mają. Ja nigdy nie miałam okazji tego doświadczyć. Ale obiecałam sobie, że to się zmieni, gdy tylko wyjadę do nowej szkoły. Tam poznam masę nowych ludzi. Będę miała mnóstwo przyjaciół, chłopaka i zostanę najszczęśliwszą osobą na świecie.

Nagle wyrywam się z moich zamyśleń. Kopię plastik, gdzieś w stronę trawnika i pędem rzucam się w stronę łazienki. Łzy upokorzenia jak oszalałe spływają po moich policzkach, a ja jestem zbyt słaba by je powstrzymać. Za długo tłumiłam je w sobie. Miałam dość wiecznych upokorzeń i udawania przed rodzicami, że wszystko jest w porządku, że daję sobie radę. Tak naprawdę z dnia na dzień niszczyli mnie coraz bardziej. Coś co od moich narodzin kwitło we mnie z każdą sekundą, tak teraz więdło z każdą minutą. Stawałam się coraz słabszym ogniwem i nie byłam już tą samą Shailey. Stawałam się wrakiem człowieka, na którego słowa działały jak pociski.  

Mokra ciecz spływająca po moich zaróżowionych policzkach powoduje coraz słabszy widok na to gdzie idę, aż w końcu czuję, że na kogoś wpadam. Ląduje tyłkiem na ziemi, a okulary spadają gdzieś obok mnie. Teraz nie widzę już kompletnie nic.

— Midelford ty głupia niezdaro! — do moich uszu dociera przeraźliwy krzyk Caleba.
Tak naprawdę to jego najbardziej się boję. Jest zdolny do wielu strasznych rzeczy. On nie zna takiego słowa jak "granice". W jego świecie one najzwyczajniej nie istnieją. Nie zwraca uwagi na to czy jesteś dziewczyną, czy chłopakiem. Jeśli komuś się należy, to dostaje. Trzymaj się z boku, a nic ci się nie stanie. Prosta i jednocześnie chora zasada.

— Co się mówi? — krzyczy, całkowicie wyprowadzony z równowagi. Wzdrygam się na ton jego głosu i szepczę ciche przepraszam. — Nie słyszę. — zaczyna się ze mną droczyć.  

— Przepraszam — zdobywam się na odwagę i mówię trochę głośniej.

— Nadal nie słyszę! — podchodzi do mnie i łapie jedną ręką za oba moje policzki, mocno przy tym je ściskając. Zaciskam powieki na wywołany ból, a ten podnosi moją głowę na tyle wysoko bym na niego patrzyła.
Złość jaka maluje się na jego twarzy jest nie do opisania.

— Przepraszam! — krzyczę ze wszystkich sił i mam ochotę zapaść się pod ziemię z zażenowania jakie mną zawładnęło.

— Grzeczna dziewczynka. — chłopak puszcza moją twarz, a ja od razu zabieram się za szukanie moich okularów.  
Po omacku jeżdżę ręką po brudnej posadzce, a wokół słyszę chichoty osób, które przyglądają się całemu zdarzeniu. Czuję się upokorzona jak nigdy wcześniej i jest mi wstyd za to, że chodzę z takimi potworami do szkoły.  

— Tego szukasz? — ponownie słyszę ten przeklęty głos Caleba. Z trudnością udaję mi się dostrzec moją zgubę w jego ręce.

— T-tak - mamroczę. — Czy mógłbyś mi to o-oddać? P-proszę. — wystawiam błagalnie rękę w jego stronę. Chcę, żeby mi je oddał, abym jak najszybciej mogła stąd uciec.

— Oczywiście — mówi, a ja oddycham z ulgą. Jednak zanim to robi, słyszę, jak coś pęka, a po chwili upada na moje kolana. Są to okulary, a raczej pozostałości po nich. Biorę je do ręki. Z trudnością podnoszę się na równe nogi i kieruję w stronę toalet.  

Kiedy docieram, zamykam się w jednej z kabin oraz siadam opierając się o drzwi. Wyciągam z plecaka zapasowe okulary i żyletkę. Obiecałam sobie i rodzicom, że więcej tego nie zrobię, ale nie potrafię inaczej. Jestem wykończona psychicznie tym, co mi robią.

Przykładam ją do skóry i jednym ruchem pociągam tworząc rozcięcie. Powtarzam to jeszcze kilka razy oraz z powrotem chowam ją do kieszonki. Przez chwilę wpatruje się jak krew wypływa z ran, aż w końcu wychodzę i podchodzę do umywalki. Przemywam rękę zimną wodą, co daje minimalne ukojenie. Po chwili owijam ją papierem, żeby krew nie pobrudziła mi rękawa. Szybko czyszczę jeszcze moje brudne ubrania i wycieram ręcznikiem, co i tak nie przynosi lepszego efektu, ale zawsze coś. Spoglądam ostatni raz na swoje odbicie w lustrze. Chowam kilka kosmyków włosów za ucho i wycieram pozostałości z łez, po czym wychodzę z łazienki i kieruję się na lekcję.

Zdecydowanie nie tak wyobrażałam sobie początek tego dnia.

XXX

Oto pierwszy rozdział. Jak się podoba? Mi osobiście strasznie szkoda Shailey :(

voodbe

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 1570 słów i 8973 znaków.

3 komentarze

 
  • Koteczka

    Jak to możliwe, że najpierw nie widzi nic bez okularów, a potem normalnie? Pomysł super :)

    24 paź 2016

  • voodbe

    @Koteczka jego twarz widziała bardziej z bliska niż cokolwiek dookoła :)

    26 paź 2016

  • Olifffka<3

    Bardzo fajne.Szkoda dziewczyny =[

    30 wrz 2016

  • ....

    Zapowiada się ciekawie. Kiedy next :D

    25 wrz 2016