Nie dałeś mi wyboru ~14~

Rano wstałam dosyć zdenerwowana, choć tak naprawdę nie miałam ku temu racjonalnych powodów. Przecież już miałam tę pracę. Teraz musiałam się tylko na niej skupić i w miarę szybko wszystko ogarnąć. Chyba nie mogli mnie wywalić po jednym dniu.
Dalej byłam zła na Kate, a ona najwyraźniej na mnie - choć nie wiedziałam za co - bo w trakcie jazdy na uniwersytet nie odezwała się do mnie ani słowem, a ja nie zamierzałam się o to prosić. Było mi trochę przykro, ale byłam też zła - poważnie, o co jej chodziło? Nic jej nie zrobiłam. To przecież ona dała Lucasowi mój numer bez mojej wiedzy i zgody i w dodatku on siedział z nią w naszym pokoju, kiedy wróciłam. Nadal zżerała mnie ciekawość, jak to się stało, co tam robili… ale już nie zamierzałam się jej pytać.
Rozeszłyśmy się bez słowa, ale postanowiłam to zignorować. Wróciłam myślami do mojej nowej pracy. W mailu napisano mi, że mam się ubrać w strój czarno-biały lub całkowicie czarny. Wobec tego zdecydowałam się wziąć czarne materiałowe spodnie i zwykłą przylegającą do ciała koszulkę, które niosłam pieczołowicie wyprasowane w torbie, bo nie chciałam paradować na zajęciach ubrana cała w kolor żałoby, jak w zaawansowanym stadium depresji.
Rozglądałam się za Erikiem, ale nigdzie go nie widziałam. Zrobiło mi się przykro. Czy dzisiaj do nikogo nie otworzę ust? Lunch zjadłam sama, czując się jak najbardziej żałosna osoba na świecie. Pogratulowałam sobie przezorności, która kazała mi schować strój do torby. Musiałabym nieźle wyglądać, siedząc samotnie przy stoliku cała w czerni. Do całości brakowałoby już tylko buteleczki antydepresantów na tacy.
Lucasa również nie było nigdzie widać, więc była szansa, że nasze… cokolwiek on zaplanował po mojej pracy, się nie powiedzie. Kiedy to powiedział, lekko spanikowałam, ale później wróciło mi racjonalne myślenie. Przecież nie wiedział, o której kończę pracę - sama tego nie wiedziałam - i kto normalny włóczyłby się za jakąś dziewczyną, której się praktycznie nie znało?
Problemem było to, ze Lucas nie do końca był normalny.
Zajęcia minęły mi szybko, pewnie dlatego, że wcale nie zwracałam na nie uwagi. Z uniwersytetu wyszłam punktualnie o godzinie trzynastej, więc miałam pół godziny na dotarcie do centrum handlowego. Teoretycznie powinnam spokojnie zdążyć, ale nie chciałam kusić losu, więc szłam szybkim krokiem. W międzyczasie wysłałam smsa do Joe’go:
JA: Dziś mój pierwszy dzień w pracy. Świruję.
Odpisał po chwili:
JOE: Trzymam kciuki! Nie świruj. Nie wywalą cię po pierwszym dniu.
To niesamowite, jak dobrze zaczęliśmy się dogadywać. Schowałam telefon z uśmiechem i przyspieszyłam kroku. W końcu na miejscu byłam dziesięć minut przed czasem. Szybko przebrałam się w toalecie i próbując wyglądać na opanowaną, przekroczyłam próg mojej obecnej pracy. Aż dziwne, że dokładnie tydzień temu weszłam tu jedynie po to, by kupić buty.
Na początku od razu poszukałam wzrokiem Erica, ale i tutaj go nie było. Stwierdziłam, że to dziwne, bo gdy byłam tu tydzień temu z Kate, to przecież on pomagał jej dobrać buty. Wzruszyłam lekko ramionami i zaczęłam się zastanawiać, czy powinnam wiedzieć, do kogo podejść. Na szczęście zawołała mnie jakaś dziewczyna stojąca przy kasie.
- Carly? Tutaj! – pomachała w moją stronę z uśmiechem, a mi od razu zrobiło się raźniej. Wydawała się być mniej więcej w moim wieku. Ucieszyłam się, że będę miała tu kogoś do pogadania i że wszystkich sklepowych spraw nie będzie mi wyjaśniać jakiś stary gbur niezadowolony z życia. Przyjrzałam się jej. Miała duże oczy w kolorze miodu, falowane popielate włosy i była niziutka. Naprawdę niziutka. Gdy do niej podeszłam, poczułam się jak olbrzym.
- Cześć. – Wyciągnęła drobną dłoń w moją stronę i automatycznie ją uścisnęłam. – Jestem Michelle. Zaraz ktoś mnie zastąpi na kasie i wszystko ci pokażę!
- Super. – uśmiechnęłam się drżącymi wargami, chociaż powoli się uspokajałam. – Jak długo tu pracujesz?
- Hmm… - zamyśliła się. – Jakieś cztery miesiące. Chłopak mnie rzucił i chciałam się oderwać od myśli o nim, więc postanowiłam znaleźć jakąś pracę. A ponieważ kocham buty, to był pierwszy sklep, o którym pomyślałam.
To zupełnie jak ja… z tym, że mnie jeszcze Lucas nie rzucił. Po prostu też nie chciałam o nim myśleć.
- I pomogło? – spytałam.
Parsknęła śmiechem.
- Nawet nie wiesz, jak! Tydzień po tym, jak mnie zatrudnili, wpadł tu pewien chłopak, żeby wymienić buty dla swojej mamy. Akurat miałam to szczęście, że go obsługiwałam – rozbłysły jej oczy. – Był taki miły i kompletnie mnie wtedy oczarował. Tego samego dnia poszliśmy na kawę, a dwa tygodnie później byliśmy już razem. No i jesteśmy do dzisiaj.
Poznali się i poszli na kawę. Do diabła, czy wszyscy na tym świecie musieli na nią chodzić? Ostatnio całe moje życie kręciło się wobec Starbucksa, kawy i co się z tym wiązało - Lucasa. Ale swoją drogą, jej historia była nawet urocza i spowodowała, że się uśmiechnęłam.
- Czyli pomogło – wywnioskowałam. – Fajna historia. Może i ja tu kogoś znajdę.
Michelle parsknęła uroczym śmiechem.
- No, kto wie. Ja w ogóle nie spodziewałam się, że zapomnę o tamtym dupku, a gdy tylko zobaczyłam Liama, natychmiast wyparował mi z głowy!
- To co takiego zrobił twój były, że zasłużył na miano dupka? – spytałam, opierając się na ladzie.
- Oj, niby nic konkretnego… - powiedziała wolno, jakby się nad tym zastanawiała. – No dobrze, może przesadziłam. Tak naprawdę to nie było żadne zerwanie z gatunku dramatycznych- nikt niczym nie rzucał ani nic… po prostu zupełnie do siebie nie pasowaliśmy. On to widział, a ja nie i dlatego tak mnie zabolało to rozstanie. No nic, było minęło – uśmiechnęła się szeroko i nagle jej wzrok uciekł gdzieś ponad moje ramię. – O, świetnie! Jest mój zastępca. Będę mogła wszystko ci pokazać.
Odwróciłam się i zobaczyłam zmierzającego w naszą stronę Erica. Na jego widok serce mocniej mi zabiło. On natomiast, kiedy mnie zobaczył, stanął jak wryty.
Michelle tymczasem wyszła zza lady i z uśmiechem przywitała Erica.
- No, to my już pójdziemy, a ty stań przy kasie. Możesz sobie poleniuchować, bo nie mamy chwilowo klientów. A, prawie zapomniałam. Eric, to jest nasza nowa współpracownica…
- Carly – wszedł jej w słowo i skinął sztywno głową. – Cześć.
- Znacie się? – zdziwiła się Michelle.
- Studiujemy razem – wyjaśniłam jej.
- Aaa, to wszystko wyjaśnia. Ja nie studiuję i przez to pewnie ominęło mnie poznanie tylu ludzi! – wzięła mnie pod rękę. – Dobra, chodź, Carly. Wprowadzę cię w magiczny świat obuwia.
Po godzinie objaśniania mi poszczególnych działów z butami i instrukcji, jak nie zgubić się w magazynie, miałam już dość, a słów z ust Michelle napływało coraz więcej.
- …i oczywiście trzeba ciągle uśmiechać się do klientów i pytać, czy im pomóc albo doradzić. Wiem, że to wkurzające – przyznała dokładnie w momencie, kiedy ta myśl pojawiła się w mojej głowie. – Ale szef tego wymaga, więc musimy ciągle się szczerzyć i zadawać te głupie pytania. Słyszałam, że twoje godziny pracy będą dopiero ustalane, ale codziennie któreś z nas zostaje do końca i sprząta sklep przed zamknięciem. Umycie podłóg, sprawdzenie, czy wszystko jest na swoim miejscu, czy nie ma nigdzie powywalanych pudełek… - tłumaczyła dalej Michelle, idąc powoli w stronę kasy. – No, ale chyba z tym nie będzie problemu, co?
- Raczej nie – mruknęłam. Tylko słuchałam, a już byłam zmęczona.
- Poradzisz sobie – uśmiechnął się do mnie Eric. Zerknęłam na niego. Wydawał się spokojniejszy niż wtedy, gdy wszedł do sklepu. – Dlaczego mi nie powiedziałaś, że się ubiegasz o pracę tutaj?
- Nie miałam kiedy. – Wzruszyłam ramionami.
- Tak czy inaczej, fajnie, że jesteś.
Uśmiechnęłam się, tym razem szczerze. Po chwili jednak napłynęli nowi klienci i Michelle powierzyła mi ich obsługę. Denerwowałam się trochę, ale na szczęście stała obok i była gotowa, by mi pomóc, gdybym nagle zapomniała języka w gębie.
Ponieważ to był mój pierwszy dzień, odpuścili mi sprzątanie sklepu. Michelle zadeklarowała się, że to zrobi.
- Liam i tak przyjedzie po mnie dopiero za godzinę – powiedziała, zerkając na zegarek. – A wolę coś robić, niż bezczynnie siedzieć. Możecie iść. Do zobaczenia!
Wyszłam razem z Erikiem i również zerknęłam na zegarek. Była siedemnasta. Czułam się wyczerpana, ale miałam nadzieję, że z każdym kolejnym dniem będzie mi łatwiej. Eric spojrzał na mnie z drżącym uśmiechem.
- I jak wrażenia po pierwszym dniu?
- Niezbyt dużo robiłam… trochę się denerwowałam – przyznałam.
- Nauczysz się – zapewnił mnie. – Po jakimś czasie sztuczny uśmiech do każdego klienta zaczyna wyglądać jak prawdziwy.
Parsknęłam śmiechem i atmosfera znacznie się rozluźniła. Zeszliśmy wolno po schodach, po chwili byliśmy już na zewnątrz. Zadrżałam, gdy owionął mnie zimny podmuch wiatru. Nie przebierałam się, więc stałam tak, jak byłam ubrana w sklepie. Czym prędzej zarzuciłam na siebie czarną skórzaną kurtkę, ale niewiele to dało. Było już naprawdę chłodno, ale chciałam jeszcze porozmawiać z Erikiem, więc przystanęliśmy.
- Dlaczego nie było cię dziś na wykładach? – spytałam, otulając się ramionami, by było mi trochę cieplej.
- Sprawy rodzinne – machnął ręką.
- Nie wyglądasz na takiego, który opuszcza zajęcia dla spraw rodzinnych – uśmiechnęłam się. On też.
- Tak? A na jakiego wyglądam? – zapytał trochę nieśmiało.
Mimo że sama zaczęłam temat, nagle nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć.
- Na przykładnego ucznia – skwitowałam w końcu.
- I pewnie taki jestem – zapatrzył się gdzieś w dal, a potem skrzywił. – I nudny.
- Nie jesteś nudny! – natychmiast gorąco zaprzeczyłam. – Po prostu musisz czasem… - przez chwilę szukałam odpowiedniego słowa. - …wyluzować.
Spojrzał na mnie z pochmurnym uśmiechem.
- Tak. Pewnie tak. No cóż, idziemy już? Zimno jest. Odprowadzę cię.
Przytaknęłam i ruszyliśmy przed siebie. Ledwo zdążyłam ujść kilka kroków, kiedy dotarliśmy na parking i dostrzegłam samochód… znajomo wyglądający…
Czy to ptak? Czy to ryba? Nie, to Dupek Lucas. Naprawdę tu był. Cały czas tu czekał? Ten człowiek był doprawdy nienormalny. I co miałam teraz zrobić? Nie miałam serca przejść obok obojętnie z Erikiem i zignorować go. Ale też nie mogłam ryzykować, że Lucas wypadnie z samochodu i zrobi jakąś scenę. Myślałam nad tym całe dziesięć sekund, po czym powiedziałam do Erica:
- Kurczę, zapomniałam, że mam tu jeszcze coś do załatwienia. Obiecałam przyjaciółce, że kupię jej dżinsy, które chciałam. Może sklep będzie jeszcze otwarty – skłamałam na poczekaniu, bo jego oczy wpatrzyły się we mnie nieufnie. – Nie miała dziś czasu tu wpaść, więc poprosiła mnie.
- Pójdę z tobą – zadeklarował się.
No nie. Od kiedy był taki chętny i śmiały?
- Naprawdę nie trzeba. Wybieranie damskich ciuchów raczej nie należy do twoich ulubionych zajęć, prawda? – zaśmiałam się sztucznie. – Załatwię to sama, naprawdę. Zobaczymy się jutro?
Przytaknął.
- Fajnie dziś było. To znaczy, w pracy – trajkotałam dalej, żeby odwrócić jego uwagę od mojej nagłej zmiany zdania. – Mam nadzieję, że będziesz mi jeszcze trochę pomagał przez najbliższe dni.
Uśmiechnął się życzliwie.
- Jeśli tylko będziesz chciała. To leć po te spodnie – machnął ręką w stronę sklepów. – Do jutra.
- Do jutra!
Odwróciłam się i zaczęłam iść w stronę centrum, żeby moje kłamstwo stało się bardziej wiarygodne. Po parunastu krokach odwróciłam się lekko i spojrzałam do tyłu. Eric odszedł, nie oglądając się za siebie. Wobec tego zaczęłam iść w powrotnym kierunku i po cichu wślizgnęłam się do samochodu Lucasa.
Patrzył na mnie z - a jakże - wrednym uśmieszkiem.
- No, no, no… nie spodziewałem się, że umiesz tak kłamać, Panno Zgubo. Chyba że kupujesz te dżinsy u mnie w samochodzie?
- Zamknij się – poradziłam mu. – Zresztą… jak nas usłyszałeś?
- Wystarczy odrobinę odsunąć szybę i już ma się dostęp do tylu informacji… jestem zaszczycony, że posunęłaś się do takiego kłamstwa… - przysunął się do mnie bliżej. - …żeby się ze mną spotkać.
Zapatrzyłam się w niego, zaskoczona jego ruchem. Miał dziś na sobie zwykły ciemnogranatowy sweter i jasne dżinsy, a i tak wyglądał super. Nie wiedziałam, jak ludzie to robili, że mogli wyjść w najzwyklejszym ciuchu i wyglądali tak zajebiście, jakby właśnie zeszli z wybiegu. W nos uderzyły mnie jego perfumy. Lustrowałam wzrokiem jego lazurowe oczy, pełne usta koloru jasnych malin i lekki zarost, kiedy dotarło do mnie, co właśnie robię i co on powiedział. Gwałtownie się odsunęłam.
- Wcale nie! Nie chciałam po prostu, żebyś zrobił jakąś scenę. I wcale nie chcę się z tobą spotykać na tym… bezczelnie zaaranżowanym przez ciebie czymś! – wyrzuciłam z siebie, usiłując nie wąchać powietrza i jego oszałamiających perfum.
Roześmiał się, przeczesując włosy.
- Ależ jesteś zabawna. Ja tylko spytałem, czy chciałabyś pójść ze mną na kawę po pracy.
- Wcale nie spytałeś!
Znowu się roześmiał.
- Irytujesz się jak pięcioletnia dziewczynka. Podoba mi się to.
- Wychodzę – oświadczyłam, dobrze wiedząc, że wcale tego nie zrobię.
- Nie wyjdziesz – odpowiedział mi ze stoickim spokojem, patrząc na moje ręce, które kurczowo zaciskałam na kolanach. – Zimno ci. A ja już tu siedzę dłuższy czas… - niespodziewanie nakrył moje dłonie swoją i aż podskoczyłam. Poczułam się, jakbym właśnie doznała lekkiego szoku termicznego. – Może cię przytulić na ogrzanie?
- Nie! – fuknęłam.
- To nie – wydawał się szalenie rozbawiony. Włączył ogrzewanie w samochodzie i przez chwilę trwaliśmy w ciszy, a ja rozkoszowałam się dmuchającym na mnie ciepłym powietrzem. Odchyliłam się na oparcie fotela i zamknęłam oczy.
- To co, jedziemy na kawę? – zapytał w końcu.
- Czy musisz przerywać mi moją chwilę odpoczynku? – warknęłam, otwierając z niechęcią oczy.
- Wybacz mi, ale chciałem porozmawiać o twoim pierwszym dniu pracy w jakimś milszym miejscu, niż samochód. Choć przyznaję, że tu jest równie miło i można robić różne rzeczy…
Wyszczerzył się łobuzersko, czym dał mi do zrozumienia, jakie „różne rzeczy” chodziły mu po głowie.
- Zbereźnik! – walnęłam go w ramię, co prawdopodobnie zabolało bardziej mnie, niż jego. – Dobra… niech będzie kawa.
Wyjechał z parkingu z pełnym samozadowolenia uśmiechem.
- Mam lepszy pomysł – oświadczył mniej więcej w połowie drogi.
- To znaczy? – spytałam, patrząc na niego nieufnie. – Kolejne fajne „różne rzeczy”?
Roześmiał się głośno.
- Nie, ale patrząc na ciebie, sądzę, że dobrze ci zrobi. Ale jeśli masz ochotę na…
- Zamilcz – mruknęłam.
- Dobrze, już dobrze.
Zdawało mi się, że przysnęłam podczas jazdy, chociaż nie była ona taka długa. Kiedy otworzyłam oczy, Lucas właśnie parkował przed… nie zdążyłam odczytać nazwy, bo Lucas zasłonił mi oczy.
- Ej!
- Nie marudź. Chcę, żebyś to zobaczyła dopiero, jak będziemy w środku. Wyjdę teraz z samochodu, ale obiecaj mi, że zamkniesz oczy, ok?
Nagle poczułam się całkiem jak w dzieciństwie, ale coś we mnie pękło i się roześmiałam.
- No dobra.
Zdjął rękę z moich oczu, a ja zgodnie z poleceniem, zamknęłam je. Po chwili usłyszałam, jak po mojej prawej stronie otwierają się drzwi i ktoś delikatnie bierze mnie za rękę. Uważając, żeby się nie potknąć, wysiadłam i pozwoliłam, żeby Lucas mnie prowadził- choć pewnie nie powinnam.
Pół minuty później owionął mnie słodki zapach, tak słodki, że nie czekając na słowo Lucasa otworzyłam szeroko oczy.
- Przywiozłeś nas do cukierni? I… pijalni czekolady?!
- Ani słowa o kaloriach – uprzedził mnie ze śmiechem.
Nawet nie zamierzałam. To było takie super. Nigdy w życiu nie byłam w żadnej pijalni czekolady, chociaż kochałam ją jeść i pić w każdej postaci. Natychmiast porwałam Lucasa do pierwszego  wolnego stolika i chwyciłam za menu. Lucas wydawał się uradowany, że tak mi się spodobało. A przecież jeszcze nawet nic nie zamówiłam.
Po paru minutach studiowania menu oświadczyłam:
- Wezmę tartę jabłkową i białą czekoladę na podwójnym mleku. A ty?
Przez jego twarz przemknął uśmiech.
- Też podwójne mleko, ale mleczną. I gofry czekoladowe.
- Wymienimy się później – uśmiechnęłam się.
Lucas spytał mnie o pierwszy dzień w pracy i opowiedziałam mu wszystko ze szczegółami, a on cały czas pytał o coraz to nowsze kwestie. Zastanowiłam się, czy celowo pomijał w tym wszystkim Erica. Przynieśli nam zamówione dania, a po ich skonsumowaniu miałam wrażenie, że pęknę, a przed tym jeszcze dostanę cukrzycy. Tak jak mówiłam, dałam Lucasowi spróbować mojej czekolady, a on podsunął mi swoją. Przy okazji zdołałam umazać go jego własnymi goframi i wyglądał przy tym przekomicznie. Miałam mu pokazać moje zdjęcie z Joe, ale tak dobrze się bawiliśmy, że nie chciałam psuć nastroju.
Odwiózł mnie do akademika, ale o dziwo nie spieszyło mi się z wyjściem na zewnątrz. Było mi ciepło, byłam wypełniona czekoladą i może to właśnie dlatego Lucas nie irytował mnie tak, jak zawsze. Gdy tylko wyszłam z samochodu od razu zwaliłam winę za to na zbyt wysoki poziom cukru we krwi. Ale fakt faktem, że zrobiłam TO:
- Było super – uśmiechnęłam się do niego życzliwie.
- A jednak – odwzajemnił uśmiech. – Może powinnaś częściej się decydować na spotkania ze mną.
- Pomyślę nad tym – obiecałam, po czym wychyliłam się i pocałowałam go w policzek, kawałkiem ust zataczając o jego wargi. I natychmiast wypadłam z samochodu.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3346 słów i 18450 znaków.

4 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Lovcia

    Cudne <3 Kiedy kolejna?

    1 sie 2016

  • candy

    @Lovcia właśnie dodaję :)

    1 sie 2016

  • Lovcia

    @candy  :kiss:

    1 sie 2016

  • Piekna

    Super jesteś niesamowita :bravo:

    1 sie 2016

  • candy

    @Piekna dziękuję pięknie  <3

    1 sie 2016

  • Dream

    Jestem zakochana w tym opowiadaniu  <3  :jupi: Czekam na cd :D

    1 sie 2016

  • candy

    @Dream dziękuję <3

    1 sie 2016

  • Ania13477

    Dziewczyno!!! jak można pisać coś tak świetnego? :D

    1 sie 2016

  • candy

    @Ania13477 haha :D cieszy mnie, że tak uważasz, dziękuję :*

    1 sie 2016