Nie dałeś mi wyboru ~8~

Zasnęłam, ale graniczyło to z cudem. Impreza trwała do samego rana. Zaczęłam się zastanawiać, czy mamy po drugiej stronie szalonych imprezowiczów, czy to była tylko taka jednorazówka. Miałam nadzieję, że to drugie.
Na szczęście kac minął mi już zupełnie, więc jak gdyby nigdy nic wstałam, ubrałam się, umyłam, uczesałam włosy, a Kate cały czas podejrzliwie mi się przypatrywała. Robiła to niezbyt dyskretnie, ale taktownie udawałam, że tego nie widzę. Tak naprawdę jej spojrzenie chodziło za mną jak czekolada w dzień okresu. Zastanawiałam się o co znowu, u licha, może jej chodzić. Chyba nie zamierzała dalej wiercić mi dziury w brzuchu odnośnie Lucasa? Do diaska, to był już zamknięty temat. Nawet Kate musiała to zrozumieć.
Kiedy szukała kluczyków włączyłam laptopa i spojrzałam, czy jest odzew ze sklepu Shoe. Aż podskoczyłam z radości. Był! Z zapartym tchem przeczytałam zdanie:
„Zapraszamy na rozmowę w dniu 5 października na godzinę 18:00”
Osz cholera. Zerknęłam na datę na ekranie komputera. To dziś! Gorączkowo przejrzałam w myślach moje dzisiejsze zajęcia. Powinnam zdążyć. Tak mi się przynajmniej zdawało. Kończyłam dziś o 16:30. Kurde, miałam nadzieję, że się wyrobię. Najwyżej będę biec do akademika, a potem do centrum. Ale to była moja szansa. Nie mogłam jej zmarnować.
Kate, odpalając silnik, nadal na mnie zerkała, ale dzielnie to ignorowałam. Dopiero, gdy znalazłyśmy się na uczelni i poszłyśmy jeszcze do stołówki po sałatki - obie byłyśmy wściekle głodne, bo nie zdążyłyśmy nic zjeść- wybuchnęłam:
- No dobra, dość tego. Dlaczego się tak gapisz? Mam dziurę na tyłku, czy co?
Ledwie skończyłam wypowiadać to zdanie, zauważyłam, że za nami stoi ktoś z kędzierzawą, czarną czupryną… Eric! O nie. Prawie zapadłam się pod ziemię ze wstydu.
Kate przechyliła głowę i dalej tak na mnie patrzyła.
- Przestań – mruknęłam, odwracając się od niej i przeglądając menu z sałatkami.
- Carly Hemsworth, czy wiesz, co jest dzisiaj za dzień? – spytała Kate głosem słodkim jak rozpuszczone toffi.
Zmarszczyłam brwi.
- Piąty października. Piątek. No i co w tym takiego nadzwyczajnego?
Spojrzała na mnie jak na wariatkę.
- No nie wierzę, jak można być aż tak zapominalskim. Nawet ja o tym pamiętałam. Zgadnij, kto ma dziś urodziny?
Zamarłam, po czym się tak roześmiałam, że aż kilka osób z kolejki się na mnie obejrzało.
- O rany! Ja! – zapiałam, wciąż śmiesznie przerażona swoją sklerozą. Rzeczywiście byłam głupia! Zapomniałam o własnych dwudziestych pierwszych urodzinach!
- No właśnie, gapo! – zawołała Kate i uściskała mnie z siłą niedźwiedzia. – Wszystkiego najlepszego! W ramach pierwszego prezentu kupię ci sałatkę. Żeby ci nie utył twój tyłeczek – dodała. Kochana jest, nie ma co. – Drugi prezent czeka w pokoju. Dostaniesz wieczorem, jeśli będziesz grzeczna.
Roześmiałam się.
- Dziękuję! – przytuliłam ją i kątem oka zauważyłam, jak Eric w pośpiechu odwraca od nas wzrok i podziwia sufit.  
Czy istniało coś nudniejszego, niż badania diagnostyczne kampanii społecznych? Na obecną chwilę chyba nie. Siedziałam, niemalże zasypiając. Już dawno zjadłam swoją sałatkę i zaczynało burczeć mi w brzuchu. Co chwila napinałam mięśnie, żeby powstrzymać krępujące odgłosy. Non stop gryzłam wargę i zerkałam na zegarek. Była 15:30. Zaczynałam się trochę denerwować tą rozmową, bo w ogóle nie wiedziałam, co właściwie chcę tam powiedzieć. Trudno, najwyżej będę improwizować. Inna sprawa, że nie byłam w tym za dobra.
Już prawie mieliśmy wyjść z sali, kiedy profesor zrobił taką minę, jakby coś mu się przypomniało i zawołał do nas:
- Aha! Możecie już iść do domu. Następnych zajęć nie będzie, profesor Edge ma dziś coś do załatwienia.
Jego słowa zostały powitane ogólną radością, a ja zaczęłam się głowić, o której godzinie Kate kończyła dziś zajęcia. Może udałoby mi się ją złapać i wtedy nie musiałabym wracać do domu na pieszo. Już miałam zerwać się do szalonego biegu, kiedy usłyszałam za sobą ciche:
- Carly…?
Odwróciłam się i pierwszej chwili nawet się nie zorientowałam, kto do mnie mówi. Wszystkie twarze zlały się w jedno, bo studenci właśnie wychynęli ze wszystkich sal wokół. Dopiero po chwili namierzyłam mówiącą do mnie osobę i serce mi lekko zatrzepotało. To był Eric.
- Tak? – spytałam, jednocześnie mierząc wzrokiem opadający mu na czoło kosmyk czarnych włosów.
- Słyszałem, że masz dziś urodziny… chciałabyś może… hm… może chciałabyś pójść na kawę? – wykrztusił i zaraz zaczerwienił się jak piwonia.
No to ładny dostałam dylemat. Przeanalizowałam w myślach zaistniałą sytuację. Do rozmowy kwalifikacyjnej miałam jeszcze dwie i pół godziny. Nie mieliśmy ostatnich zajęć, co oznaczało, że teoretycznie mogłam iść z Erikiem na tą kawę. Przecież chciałam go lepiej poznać. Ale… do jasnej ciasnej, kawa. Starbucks. Lucas. I moje niemyślenie o nim trafił szlag.
Pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że akurat dziś dopisze mi szczęście i go nie spotkam.
- Chętnie – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się.
***
Otworzył mi drzwi, za co w myślach przyznałam mu punkt i mój wzrok czym prędzej skierował się w stronę stojącej kolejki przy kasie. Podążyłam wzrokiem do lady i odetchnęłam z ulgą, bo nigdzie nie widziałam Lucasa. Mogliśmy spokojnie stanąć w kolejce, która na moje nieszczęście była dość długa. Znowu zaczynałam gryźć wargę. Nie chciałam ciągle patrzeć na zegarek, żeby Eric nie pomyślał, że wcale nie chciałam z nim tu być, ale nie mogłam się powstrzymać i co jakiś czas zerkałam na telefon bądź zegarek na ręku. Zaraz wybijała szesnasta. Zdążysz, uspokajałam się w myślach. Próbowałam się skupić na rozmowie, ale Eric chyba nie był gadatliwym typem. Póki co w większości to ja gadałam, głównie dla rozluźnienia atmosfery. Był tak sztywny, jakby połknął kij od szczotki. Czy ja naprawdę aż tak stresowałam ludzi? Od kiedy?
- Jaką bierzesz kawę? – zagadnęłam go, kiedy już nie wiedziałam, o co pytać. Rozmowy o pogodzie nie wydawały się na miejscu.
- Hm… nie bywam tu za często – odpowiedział spłoszony. – Wezmę to, co ty.
- Ufasz mi? – uśmiechnęłam się, licząc, że się trochę rozluźni. Zamiast tego spiął się jeszcze bardziej.
- Tak.
Jego „tak” zabrzmiało, jakbym spytała go, czy właśnie jest godzina 15:59, a on od niechcenia potwierdził. Już nie wiedziałam, jak mam z nim rozmawiać. Z westchnieniem przesunęłam się razem z kolejką do przodu, a Eric za mną. Została już tylko jedna osoba przed nami. Sprawdzałam właśnie godzinę na telefonie, kiedy usłyszałam TEN głos:
- Dzień dobry, co podać?
Spojrzałam z niedowierzaniem. No nie! Życie naprawdę mnie nienawidziło! Wybiła szesnasta. Widocznie była to godzina zmiany kelnerów. Boże, to właśnie było moje szczęście! Nie wiedziałam, czy mam teraz wymówić się pod byle pretekstem, czy wrzasnąć, że się pali i czy prędzej stąd zwiać.
Miał na sobie dżinsy i równie przylegającą do ciała jak ostatnio czarną koszulkę. Włosy niedbale odgarnięte do tyłu. Dwudniowy zarost. Cholera. Jak ja mu miałam teraz spojrzeć w twarz? Po tym, jak się pocałowaliśmy? Nawet nie raz, a dwa. Może nawet trzy. Dobra, cztery. Nieważne! Spanikowałam. Nie zdążyłam nawet obmyślić połowy jakiegoś sensownego planu, kiedy facetowi przed nami zadzwonił telefon i był chyba superważny, bo natychmiast go odebrał i wyszedł z kolejki. Lucas odprowadził go wzrokiem i uniósł brew. Jedną. Zawsze mnie ciekawiło, jak ludzie to robią. Gdy próbowałam tak zrobić, to wyglądałam, jakbym właśnie zjadła cytrynę. Umiałam puszczać oko, ale nigdy nie udało mi się podnieść tylko jednej brwi. Żałosne. Ludzie potrafili nawet ruszać uszami, a mnie jedna brew sprawiała problem.
Tym razem to Eric ruszył do przodu, a ja w ślad za nim. Lucas spojrzał najpierw na niego z uprzejmym uśmiechem, a później dostrzegł mnie, niemal się za nim kulącą. Natychmiast przybrał minę Profesjonalnego Pracownika.
- Dzień dobry, co podać? – wycedził, patrząc na nas z niechęcią. O, a to było coś nowego. Zrewanżowałam mu się tym samym.
- Poproszę Caramel Frappucino. – odezwałam się, bo Eric chyba nie miał takiego zamiaru.
- Dwa razy – dodał nagle, a Lucas zacisnął zęby.
- Proszę chwilę poczekać – mruknął i odszedł.
- Wow, zrobiliśmy mu coś złego? – szepnął do mnie Eric. Narastała we mnie złość na tamtego Dupka, ale ucieszyłam się, że przynajmniej Eric sam z siebie zaczął ze mną rozmawiać. Każdy powód jest dobry.
- Nie przejmujmy się nim – powiedziałam z uśmiechem, a Lucas wrócił, niosąc nasze kawy. Postawił je na blacie z hukiem.
- Ja zapłacę.  – Eric uprzedził mnie, kiedy wyciągałam portfel z torebki.
- Dziękuję. – uśmiechnęłam się moim najśliczniejszym uśmiechem, a Lucas zmrużył oczy.
A masz, Dupku.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1680 słów i 9249 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Szalonaa

    Cudowne!!!  <3 kiedy będą kolejne części? ;)

    30 lip 2016

  • candy

    @Szalonaa pewnie dziś :) dziękuję :)

    30 lip 2016