Pęknięcia mojego serca - rozdział siedemnasty

Podróż minęła mi całkiem szybko. Peter i ja słuchaliśmy muzyki z mojego iPoda, każde z nas miało jedną słuchawkę i jednocześnie rozmawialiśmy z rodzicami. Nasz przyjazd opóźnił się trochę, bo w końcu piątkowe popołudnie bez korków było niemożliwe, ale wreszcie okolice zaczęły wyglądać znajomo, aż w końcu samochód wtoczył się na podjazd. Łzy ponownie stanęły mi w oczach, kiedy zobaczyłam żwirowy podjazd i trochę mniej rozwinięte kwiaty w ogródku, ale zawsze. Zdaje się, że od śmierci pradziadków dbała o nie sąsiadka i choć widać, że się starała, to jednak nic nie zastąpi wprawnej ręki babci.
Otrząsnęłam się, po czym wyskoczyłam z samochodu, zaczęłam wyjmować torby i walizki z bagażnika i powlokłam się do drzwi, a reszta rodziny za mną. Tata otworzył je kluczem, pchnął, a moim oczom ukazał się domek, którego od dawna już nie miałam okazji zobaczyć. Witał nas przytulny przedpokój, który rozchodził się na kilka pomieszczeń: po prawej stronie był niewielki salonik z kanapami pokrytymi niebieskim obiciem, kominek, figurki aniołów na gzymsie, które babcia uwielbiała kolekcjonować. Po lewej stronie znajdowała się kuchnia, w której my rzadko cokolwiek gotowaliśmy, a w której prababcia czyniła cuda. Dalej była sypialnia pradziadków i inne pokoje, poniekąd gościnne, tak jakby dziadkowie już wtedy planowali zapisanie nam tego domu. My z Peterem zawsze zajmowaliśmy niewielki pokoik na końcu korytarza, tuż naprzeciwko łazienki. Tam też się od razu udałam. Znajdowały się tam dwa łóżka po dwóch stronach pokoju, pomiędzy nimi stała mała komódka z lampą, w rogu prezentowała się potężna dębowa szafa, a dalej na ścianie wisiało olbrzymie lustro, oprawione w złotą ramę. Strasznie lubiłam ten pokój, mimo że wyczuwało się tu mijające lata. A może lubiłam go właśnie dlatego. Ciężko stwierdzić.
Daliśmy sobie czas na rozpakowanie poszczególnych rzeczy, po czym mama zrobiła wszystkim herbatę, tata rozpalił w kominku, by wpuścić do domu odrobinę ciepła i wszyscy zebraliśmy się w salonie. Przez chwilę nic nie mówiliśmy, wpatrując się tylko w wiszące na ścianach zdjęcia. Prababcia była piękną kobietą. Nierzadko odnosiłam wrażenie, że odziedziczyłam po niej kilka genów. Miała identyczne jak ja falowane blond włosy, tylko krótkie i wyraziste niebieskie oczy. Wpatrywałam się w zdjęcie pradziadków ze ślubu, patrzyłam na roześmianą babcię i nagle zamarzyłam, żeby kiedyś wyglądać tak pięknie, jak ona.
W końcu ocknęliśmy się z letargu i zaczęliśmy rozmawiać. Ja trochę się wyłączyłam, bo wpatrywałam się w płonący ogień i wspominałam ognisko. Tęskniłam za Nate’m, naprawdę tęskniłam. Żałowałam, że ostatnio byłam wobec niego tak opryskliwa, ale jak miałam się zachowywać? On chciał ze mnie zrobić swoją zabawkę, a ja nie mogłam się w to wplątać. I tak to już zabrnęło za daleko.
W końcu zrobiło się późno i wszyscy poszliśmy do łóżek. Peter szybko zasnął, ale mnie Morfeusz nie chciał do siebie przyjąć. Wyciągnęłam więc laptopa, połączyłam się z Internetem za pomocą telefonu i choć połączenie było słabe, udało mi się wysłać wiadomości do Tiffany i Marka, że dotarłam bezpiecznie do celu. Przejrzałam nowości na Facebook’u i już miałam się wylogować, kiedy wyskoczyła mi ikonka czatu. Serce mocniej mi zabiło, kiedy w pasku wiadomości zobaczyłam imię Nate’a. Nie napisał żadnego słowa, żadnego „cześć”, jedynie wysłał mi jakiś plik o nazwie „pięknie tu wyglądałaś”. Nieźle mnie zaintrygowało, więc czym prędzej kliknęłam przycisk „pobierz”. Trochę to trwało, ale w końcu Internet zlitował się nade mną i ikonka zdjęcia pojawiła mi się na pulpicie. Kliknęłam.
Moim oczom ukazało się zdjęcie… nasze zdjęcie, zrobione podczas tańca na imprezie w tamtym klubie. Na moment osłupiałam. W rogu dostrzegłam jakiś zamaszysty podpis, na który składało się czyjeś imię i nazwisko, więc domyśliłam się, że to jakiś fotograf. Prawdę mówiąc, nie zauważyłam wtedy nikogo, widocznie za bardzo zajmował mnie Nate… przyjrzałam się zdjęciu. Zostało wykonane centralnie z boku. Obejmowałam na nim Nate’a za szyję, on trzymał swoje ręce w dole mojego kręgosłupa, stykaliśmy się czołami i uśmiechaliśmy do siebie, ale nasze uśmiechy były zupełnie inne. Mój był rozanielony, przepełniony szczęściem, nawet moje spojrzenie wyrażało podobne uczucia. Jego za to był, jak zwykle, odrobinę nonszalancki, odrobinę triumfalny - czyli taki, jak cały Nate. W tym uśmiechu krył się plan. Posmutniałam. Zamknęłam laptopa, nie odpisując na wiadomość. Tak chyba było najlepiej.
  
Rano rodzice wysłali mnie i Petera do pobliskiego sklepu, żebyśmy kupili coś na śniadanie. Wręczyli nam kasę i sami padli jeszcze na łóżko. No cóż. Ponieważ w ogóle nie miałam ochoty na stanie przed lustrem, wrzuciłam na siebie byle co i związałam włosy w niedbałego kucyka. Sklep był półtora kilometra stąd, więc wzięłam iPoda, by umilić nam ten czas. Peter też nie był dziś rozmowny, ale nie wiedziałam czemu. Ja byłam niewyspana, ale on… zresztą, on zawsze miał swój własny świat.
Kiedy dotarliśmy do sklepu, rozpoznałam sprzedawcę, który trwał w tym miejscu niezmiennie od kilku lat. Sama nie wiedząc, czy mnie to bardziej smuci, czy raduje, że pewne rzeczy się nigdy nie zmieniają, wzięłam koszyk i poszłam w kierunku produktów śniadaniowych. Peter wziął drugi i powiedział, że od razu kupi coś na obiad i kolację.
Wrzuciłam płatki musli, mleko, dżem, bochenek chleba i buszowałam wśród innych produktów, ale koszyk zaczął mi już ciążyć, więc po prostu postawiłam go na podłodze i ruszyłam dalej. Po chwili wróciłam z rękami pełnymi produktów i chciałam je włożyć między inne w koszyku, ale zorientowałam się… że zniknął. Pomyślałam, że to może Peter go zabrał, ale nigdzie go nie widziałam. Zdezorientowana, stałam w miejscu, gdy nagle zauważyłam jakiegoś czarnowłosego chłopaka, który stał niedaleko i trzymał w dłoni koszyk. Zmrużyłam oczy i stwierdziłam, że musiał się pomylić, bo ewidentnie znajdowało się w nim to wszystko, co przed chwilą wybrałam. Podbiegłam do niego, a chłopak zdziwiony odwrócił się z dość nieciekawą miną.
Chyba też nie lubił poranków.
- Przepraszam – odezwałam się jak najmilszym tonem i głową wskazałam na jego rękę. – Ale chyba wziąłeś przez pomyłkę mój koszyk.
Chłopak spojrzał w dół i na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie.
- Matko, rzeczywiście. Sorry – pchnął go w moją stronę i dalej zaczął gapić się na półkę z chlebami. Nie wiem czemu, ale jego zachowanie wydało mi się dość grubiańskie i niegrzeczne. I jeszcze to lekceważące „sorry”. Tak jakbym to ja musiała go przeprosić za to, że wziął mój koszyk. Parsknęłam cicho i już chciałam odejść, ale zatrzymał mnie.
- Poczekaj.
- Tak? – odwróciłam się.
- Zdążyłem też tu wrzucić coś swojego – powiedział, nie patrząc na mnie, zanurzył rękę w koszyku i wyciągnął z niego płatki zbożowe. Miałam już odejść, ale wtedy zatrzymałam dłużej wzrok na jego twarzy i tknęło mnie dziwne przeczucie, że już kiedyś go widziałam. Było w nim coś znajomego. Wpatrywałam się w niego chyba odrobinę za długo, a on zaczął robić to samo. Staliśmy tam, patrząc się na siebie w milczeniu, kiedy ciszę przerwał Peter.
- Olivia, chyba już mam wszystko, możemy wra… - urwał nagle. Spojrzał na chłopaka, jakby zobaczył ducha. – O, nie wierzę! Max?
Max?
Facet zmrużył oczy, a po chwili jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Peter?
Hę?
Nagle zaczęli ściskać sobie dłonie i poklepywać się po plecach. Stałam obok, kompletnie zdezorientowana.
- Przepraszam, ale skąd wy się znacie? – spytałam ze zdumieniem.
- No co ty, Olivia? Nie pamiętasz go? – Peter wskazał na chłopaka.
- Olivia? Kurde, zupełnie cię nie poznałem! – chłopak wyszczerzył się do mnie, błyskając zielonymi oczami, a ja wciąż nie wiedziałam, co to, u licha, za jeden.
- Czy ktoś mi może wyjaśnić, o co tu chodzi? – wybuchłam nagle.
- No, Olivia, nie mów, że nie pamiętasz. Przecież to Max. Jak tu przyjeżdżaliśmy jako dzieci to poznaliśmy go na obiedzie u babci.
O rany. Nagle zaświtało. No tak! Dziadkowie często organizowali kiedyś takie obiady, na których zapraszali okolicznych sąsiadów. Max od razu przypadł nam do gustu i wywiązała się między nami dziecięca przyjaźń. Później wszyscy dorośliśmy i nie widywaliśmy się już tak często, a ja kompletnie o nim zapomniałam.
- Max! – zawołałam nagle, odświeżając sobie coraz bardziej pamięć. - No tak!
Śmiejąc się, przytulił mnie, po czym spojrzał na Petera i powiedział:
- No, to opowiadajcie, co działo się przez te osiem lat, kiedy się nie widzieliśmy.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1680 słów i 9122 znaków.

7 komentarzy

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Czarodziejka

    Boskie *-*

    26 sie 2016

  • okano

    Wciągają twoje opowiadania..świetne :kiss:

    26 sie 2016

  • Misiaa14

    Cudowne *-*

    26 sie 2016

  • Oliwia

    Super! Kiedy next?

    26 sie 2016

  • fifi

    Sentymentalna podróż. Fajnie jest tak wsiąść w "wehikuł czasu" i przenieść się do dziecięcych wspomnień :)

    26 sie 2016

  • Krolewna

    <3  :D

    26 sie 2016

  • Olaa

    Świetne! :*

    26 sie 2016