Przypadki Julii Adamskiej cz.11

Przypadki Julii Adamskiej cz.11- Cholera jasna! Szlag by to trafił – klęłam na czym świat stoi. Nikt ze współpracowników nie wiedział o co chodzi, ale wszyscy woleli schodzić mi z drogi. Na szczęście koło pierwszej usłyszałam w słuchawce słabe halo. Poczułam jak opuszcza mnie ogromna część napięcia skumulowanego w okolicach splotu słonecznego. Z głosu po drugiej stronie linii wywnioskowałam, że Siergiej albo jest zdrowo narąbany, albo poważnie chory. Pierwszą ewentualność z góry wykluczyłam. Nie znałam bardziej słownej i obowiązkowej osoby, no może poza ojcem… Zostawała jedynie choroba. Szantażem emocjonalnym udało mi się wydobyć jego adres. Cóż praktycznie chlipałam mu w słuchawkę, że się o niego martwię… Najwyraźniej jego honor nie pozwalał żeby kobieta przez niego płakała. I bardzo dobrze. Na jakimś świstku zapisałam adres i kazałam sobie zamówić taksówkę.
     
Po dwudziestu minutach znalazłam się na jednym z tych nowych, bezosobowych osiedli. Biegłam na trzecie piętro. A raczej szłam tak szybko jak na to pozwalały mi moje niezbyt wygodne buty. Niemal rozwaliłam dzwonek przy drzwiach, tak go intensywnie przyciskałam. Aż dziwne, że nie odpadł od ściany. Dopiero po dłużej chwili usłyszałam szuranie. W wąskiej szczelinie  między futryną a drzwiami pojawiła się blada twarz Siergieja. Bez słowa wpuścił mnie do środka i powrotem powlókł się do salonu. Ciężko padł na kanapę. Miałam właśnie zacząć go ochrzanić za nieodbieranie telefonu, ale wtedy spojrzał na mnie zmęczonymi oczyma i wychrypiał – Julia… - by po chwili zanieść się głośnym kaszlem. Byłam naprawdę przerażona.  
- Ty jesteś rozpalony – stwierdziłam, gdy tylko przyłożyłam dłoń do jego czoła. Co prawda nie miałam w palcach zainstalowanego termometru, ale byłam pewna, że gorączka jest naprawdę wysoka. Nie dało się nie zauważyć dreszczy, które nim wstrząsały. A wszystko przez tą głupią ułańską, przepraszam bardzo kozacką fantazję. – Matko kochana – załamałam ręce – z podłogi podniosłam  lichy koc i okryłam ramiona Siergieja.
- Masz jakiś paracetamol, aspirynę? Cokolwiek?  
- Nie wiem. Możesz sprawdzić w kuchni – powiedział z wyraźnym wysiłkiem i zbladł jeszcze bardziej. Przeszukałam wszystkie szafki i oczywiście nie znalazłam żadnych leków, nawet tabletek na niestrawność. Zaklęłam pod nosem i zaczęłam zastanawiać się co mam robić dalej. W życiu nie zajmowałam się osobą, która była tak chora. Jeśli chodzi o Marka to naszą główną dolegliwością były bóle głowy z przemęczenia i kac od czasu do czasu. Jednego byłam stuprocentowo pewna, musiałam koniecznie zbić tą cholerną gorączkę. Z półki wzięłam pierwszy lepszy kubek i napełniłam go wodą. Warszawska kranówka nie była może najsmaczniejsza ale nie miałam wyjścia.
- Siergiej otwórz oczy – delikatnie poklepałam go po policzku. – Wiem, że kranówka jest paskudna, ale musisz pić – z wyraźnym wysiłkiem podniósł naczynie do ust i upił kilka niewielkich łyków. Spora część wody wylała się i zmoczyła kiedyś elegancką koszulę, która aktualnie przypominała wymięty łach. Ulżyło mi odrobinę. Następnym wyzwaniem jakie mnie czekało było doprowadzenie Siergieja do sypialni. Z uwagi na jego stan nie będzie to łatwa operacja. Brałam pod uwagę możliwość, że będę musiała go tam zaciągnąć siłą, ale nie było innej możliwości. Zdjęłam płaszcz, żeby nie utrudniał mi ruchów. Po namyśle stwierdziłam, że warto pozbyć się butów. Wysokie obcasy mogą sprawić, że będzie mi trudniej utrzymać równowagę, zwłaszcza jeśli będę musiała dodatkowo utrzymać Piotrowicza w pozycji pionowej.  
- Wstajemy! Siergiej musisz się koniecznie położyć! No już – zaczęłam ciągnąć go do góry.
- Spać i nie mów tak głośno – zajęczał płaczliwie i osłonił dłoń przed ostrymi promieniami słońca, które wpadły do pokoju przez niezbyt czyste szyby.
- Zaraz będziesz spał. Tyle ile dusza zapragnie, ale teraz musisz wstać. No już kochany, wstajemy –  niestety w ostatniej chwili nie zdążyłam ugryźć się w język. Miałam nadzieję, że przez tą gorączkę nie zapamięta co do niego przed sekundą mówiłam. Poderwałam go z kanapy i bardzo powoli zaczęliśmy sunąć w kierunku sypialni. Z każdym krokiem wydawało mi się, że on staje się coraz cięższy. Widok łóżka napełnił mnie prawdziwą radością. Usadziłam półprzytomnego Siergieja i poczułam jak stróżka potu spływa mi wzdłuż kręgosłupa.
- Co robisz? – spytał Siergiej, gdy zaczęłam rozpinać guziki jego koszuli.
- To chyba oczywiste. Nareszcie udało mi się zaciągnąć cię do łóżka. Teraz cię rozbieram.
- Uprzedzam, że dzisiaj mogę cię rozczarować – uśmiechnął się słabo.
- Jakoś przeżyję… - wreszcie udało mi się ściągnąć tę przeklętą koszulę. Przepocony ciuch wylądował w kącie pokoju.  
- Wkładaj – podałam mu t –shirt wygrzebany z szafy. – Będzie ci cieplej – nie mogłam patrzeć na jego powolne i niezdarne  ruchy. – Ręce do góry – zaczęłam go ubierać, stosując dokładnie tą samą metodę co w przypadku Maryśki, gdy ta rano nie chciała się ubrać. – Wstawaj – zarządziłam głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Trzeba ci zdjąć spodnie.
- To już ja sam. Nikt ci nie mówił, że masz zadatki na małego satrapę?
- A jak inaczej utrzymałabym tych wszystkich facetów w ryzach? Już dosyć tych pogawędek. Kładź się… - starannie okryłam go kołdrą i grubym wełnianym kocem w szkocką kratę. Teraz trzeba było coś zrobić z tym cholernym słońcem, które raziło go w oczy. Na szczęście w oknach wisiały grube zasłony. Po ich zaciągnięciu w pokoju zapanował przyjemny półmrok, który rozświetlała mała lampka nocna stojąca na komodzie.
- Teraz spróbuj się trochę przespać – delikatnie dotknęłam rozpalonego policzka. Za chwilę wrócę – odpowiedziało mi niewyraźne mruknięcie.  
Ciasno owinęłam się płaszczem i w myślach zaczęłam tworzyć listę podstawowych zakupów. Oczywiście pierwsze miejsce zajmowały środki przeciwgorączkowe.
     
Spojrzałam na zegar wiszący w kuchni, a potem na trzy wypchane do granic możliwości torby. Te pozornie szybkie zakupy zajęły mi ponad godzinę.  
- Obudź się. Siergiej… - moje nawoływanie nie przynosiły skutku. – Siergiej otwórz oczy  
- Co się dzieje?  Co ty tu robisz?- Piotrowicz wyglądał na całkowicie zdezorientowanego.  
- Jesteś chory, masz gorączkę. Pamiętasz? A teraz otwieraj buzię i łykaj te cholerne proszki – z podałam mu dwie owalne tabletki. Taka dawka paracetamolu powinna choć trochę zbić temperaturę. Potem po raz kolejny przystawiłam mu do ust kubek wypełniony wodą, tym razem mineralną. – Za parę minut poczujesz cię lepiej – nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam głaskać go policzku. Siergiejowi najwyraźniej nie przeszkadzała ta niewinna pieszczota, bo przymknął oczy i pogrążył się w płytkiej drzemce.
     
Przymknęłam drzwi do sypialni i poszłam do kuchni. Trzeba było rozpakować resztę toreb. Włączyłam elektryczny czajnik i przysiadłam na kuchennym krześle. Uznałam, że zasłużyłam na kilka chwil odpoczynku i porządny kubek  mocnej herbaty. Drugi była przygotowany dla mojego rekonwalescenta. Na tacy obok parującego napoju znalazła się miska z zupą pomidorową, kupną niestety. Musiałam zmusić Siergieja do zjedzenia czegokolwiek.  Po krótkim namyśle stwierdziłam, że z zupą pójdzie najłatwiej.
     
- Muszę wracać do pracy – spojrzałam na zegarek na moim nadgarstku. Po raz kolejny dotknęłam czoła Siergieja. Nadal miał gorączkę, ale wyraźnie mniejszą. Najwyraźniej lekarstwa już zaczęły już działać. – Wrócę za kilka godzin. Na nocnej szafce zostawiam ci herbatę i wodę. Komórka jest naładowana. Jak coś się będzie działo  to koniecznie dzwoń – niechętnie wyszłam z mieszkania, ale musiałam jeszcze pojawić się w biurze. Zamówiona taksówka już czekała, kierowca wyglądał na mocno wkurzonego. Zignorowałam jego naburmuszoną minę i kazałam się wieźć prosto do firmy. Pani Irenka dzwoniła już cztery razy. Musiałam pilnie zadzwonić do dwóch podwykonawców i ochrzanić ich za niedotrzymanie terminu. Szkoda, że nikt mi wcześniej nie mówił, że praca prezesa jest taka cholernie upierdliwa.

Lexaa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1491 słów i 8496 znaków.

2 komentarze

 
  • Malawasaczka03

    Koocham* XD

    19 gru 2016

  • Malawasaczka03

    Kooch,*♡*

    19 gru 2016