Przypadki Julii Adamskiej cz.12

Przypadki Julii Adamskiej cz.12Przekopanie się przez te wszystkie papiery zajęło mi ponad trzy godziny, kolejne dwie załatwianie innych bieżących spraw. Robota szłaby mi sprawniej, gdybym mogła się porządnie na niej skupić. Zamiast tego moje myśli ciągle wracały do Siergieja. Kilkanaście razy zastanawiałam się czy do niego nie zadzwonić, ale zawsze mówiłam sobie, że pewnie śpi. I tak miałam do niego wpaść  i przypilnować, żeby zażył kolejną dawkę leków, no i coś zjadł. Tych kilku łyżek zupy, jakie udało mi się w niego wmusić nie można przecież nazwać porządnym posiłkiem.
     
Z duszą na ramieniu wchodziłam do znajomej klatki. Drzwi otworzyłam kluczem, który od niego dostałam. To było wygodne dla nas obojga. On nie musiał wstawać z łóżka, ja nie czekałam bez sensu pod drzwiami.
     
W mieszkaniu panowała przejmująca cisza, jedynym źródłem światła była niewielka lampka w sypialni. Odwiesiłam płaszcz na wieszak i po cichu poszłam sprawdzić w jakim stanie jest chory. Siergiej wyglądał odrobinę lepiej. Wypieki na policzkach nieco zbladły, spał też o wiele głębszym snem. Wiedziałam, że za jakieś pół godziny będę musiała go obudzić. Musi coś zjeść, a potem wziąć kolejną porcję lekarstw.
     
W kuchni podgrzałam kolejną porcję zupy, tym razem rosołu, na drugie miałam do zaoferowania potrawkę z kurczaka. Jedzenie wyglądało smacznie. Pani Jadzia z biurowego bistro zapewniała, że wszystko jest pyszne i świeże.  
- Siergiej… Siergiej!  obudź się – widziałam jak z niechęcią podnosi powieki Nawet nikłe światło lampki nocnej raziło go w oczy. – Musisz coś przełknąć inaczej dostaniesz wrzodów od tych cholernych tabletek. Podnieś się zaraz przyniosę tacę.
- Zjem przy stole. Zresztą i tak muszę iść do łazienki – kiwnęłam głową,  wyszłam z pokoju. Wkrótce usłyszałam szum prysznica.
     
Po chwili Siergiej pojawił się w kuchni. Jego włosy były nadal lekko wilgotne. Patrzyłam jak zmusza się do jedzenia, żeby nie zrobić mi przykrości. Chyba myślał, że ja sama gotowałam ten rosół. Nie zamierzałam wyprowadzać go z błędu. Takie drobne kłamstewko jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
- Już naprawdę nie mogę – odsunął od siebie talerz z niemal nietkniętą potrawką. Jednak nie zamierzałam narzekać,  rosół został zjedzony prawie do końca. Gdyby Siergiej był Marysią dostałby naklejkę z Myszką Miki albo innym Puchatkiem w nagrodę.  
- Czas do łóżka. Zaraz przyniosę ci lekarstwa i herbatę – kiwnął głową i bez słowa poszedł do sypialni widać nawet krótka wizyta w kuchni była dla niego sporym wyzwaniem.
- Teraz połkniesz wszystkie tabletki – pochyliłam się nad leżącym mężczyzną, który badawczo studiowała każdy szczegół mojej twarzy. Miałam nadzieję, że nie zbrzydłam aż tak bardzo w ciągu kilku ostatnich dni. Gdy chciałam odejść od jego łóżka delikatnie chwycił moją dłoń. Już dawno nikt nie całował mnie po rękach, ba nikt nigdy tego nie robił. Byłam zmieszana i naprawdę nie wiedziałam, co mam z tym wszystkim zrobić.
- Proszę nie odchodź – wyszeptał.
- Dobrze. Zostanę troszeczkę, dopóki nie zaśniesz… - już miałam iść do salonu po krzesło, gdy Siergiej poklepał materac po drugiej stronie łóżka. Wymknęłam się do kuchni, odetchnąć. Teraz to ja potrzebowałam dużej szklanki zimnej wody. Z aktówki wyjęłam papiery, które miałam zamiar przejrzeć w domu. Równie dobrze mogłam to zrobić teraz… Zsunęłam buty i umościłam się na łóżku.
- Jesteś… - dłoń Piotrowicza znalazła się najpierw na moim kolanie, potem na przedramieniu. Uspokojony tym, że nie rozpłynęłam się powietrzu zasnął.  
     Obudziłam się kiedy niebo za oknem było jeszcze ciemno. Leżałam obok Siergieja okryta kołdrą. Jego dłoń ciasno obejmowała moją talię, a moja głowa spoczywała na jego ramieniu. Było mi ciepło i w sumie wygodnie. Nie bardzo chciało mi się wstawać, ale wiedziałam, że nie mam wyjścia. Po cichu pozbierałam dokumenty, które pokryły pół podłogi. Zabrałam swoje rzeczy i wyszłam. Dopiero na klatce założyłam buty. Miałam nadzieję, że Siergiej do rana nie zauważy mojej nieobecności.
     W ubraniu wsunęłam się do własnego, zimnego łóżka. Myślałam, że będę miała problem z ponownym zaśnięciem, nic bardziej mylnego. Usnęłam gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki. O szóstej rano obudził mnie telefon ze Szwajcarii. Odebrałam mając duszę na ramieniu. Matka chyba nie do końca zdawała sobie sprawę w jakim stanie znajdują się moje nerwy. Radosnym głosem oznajmiła mi, że pogoda u nich jest wspaniała, ośrodek to niemal SPA, ale głównym powodem tego nagłego telefonu był niejaki Michel. Zamożny, względnie przystojny i co najważniejsze po rozwodzie, czyli do wzięcia…
- Mamo, ja tu takich względnie przystojnych i po rozwodzie mam na pęczki… Uwierz mi żaden z nich nie jest dobrym powodem, żebym mnie budzić znienacka – wygrzebałam się z łóżka, rodzicielka niezrażona brakiem mojej reakcji kontynuowała swój monolog. Tylko co trzecie słowo docierało do mózgu. I całe szczęście. Od nadmiaru informacji pewnie bym zwariowała. Włączyłam ekspres i pobiegłam pod prysznic. Przed pracą chciałam jeszcze koniecznie zajrzeć do Siergieja.
     Zastałam go w znacznie lepszej formie niż mogłam się spodziewać. Siedział na kanapie obłożony papierami, z laptopem na kolanach.
- A ty przypadkiem wczoraj chory nie byłeś? – czoło nadal miał ciepłe, ale z pewnością nie był tak rozpalony jak wczoraj.
- Wiesz jak to jest, robota sama jakoś nie chce się robi. Trzeba trochę podgonić z terminami. Inaczej jeszcze twój szanowny tatuś gotów wrócić ze Szwajcarii żeby zmyć nam głowy.
- Terminy zostaw mi. Do łóżka, bo nie ręczę za siebie. Leki wzięte? Śniadanie zjedzone?
-Robi się szefowo –  uniósł głowę znad dokumentów i oddał honorowy salut. – A na serio, wyślę jeszcze te dwa e-maile i wracam do łóżka. Nadal paskudnie się czuję. Lepiej nie podchodź bliżej, bo się zarazisz i wtedy będziemy mieli prawdziwy kłopot.
- Wtedy oboje padniemy na to samo łóżko i tak będziemy przyjmować interesantów.  
- Jak Yoko Ono i Lennon. To będzie prawdziwy hit – oboje roześmialiśmy się głośno. Przy Siergieju śmiałam się o wiele częściej niż zwykle.  – Napijesz się zemną kawy? Nie wyglądasz za dobrze. Potem słowo honoru, wracam pod kołderkę.
- Dziękuję ci bardzo. Matka zadzwoniła do mnie przed siódmą i prawie doprowadziła do zawału.
- Z tatą coś nie tak?
- Ojciec ma się wyśmienicie. Gdyby mu pozwolili pewnie poszedłby na narty… Za to matka wariuje z nudy. Prześwietliła wszystkich wolnych facetów w okolicy i reklamuje mi ich kandydatury.  
- A co ty na to?  
- A czy ja wyglądam na totalną sierotę, która sobie faceta znaleźć nie może?
- Chyba powinienem milczeć. Powinienem, nie? Czasami trudno za wami trafić…
- Dureń – parsknęłam śmiechem. – Muszę iść do pracy, bo mój wspólnik ostatnio jakoś się leni.
- Wiedźma.
     
Warszawskie ulice pokrywała szara breja, która jeszcze dobę temu była ślicznym, puszystym śniegiem. Na szczęście siedziałam w przytulnej knajpce na rogu. Czekałam na brata i jego szaloną rodzinkę. Maryśka przed odlotem Berlina stwierdziła, że musi pożegnać się z ciocią osobiście. Dawno nie doświadczyłam takiego ogromu uczuć. Pamiątką po nich były ślady lodów czekoladowych i truskawkowych na mojej bluzce. Te małe dowody zbrodni zostały ukryte pod chustą w stylu Etno. Ogniście czerwoną i kwiecistą. Wybierała oczywiście Marysia.
     - Jest przesyłka dla ciebie – pani Irenka spojrzała na mnie znad grubych oprawek okularów. – Jakaś taka nietypowa – zastanawiałam się co takiego oryginalnego mogło przyjść na firmowy adres. Nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. Nie pozostało mi nic innego jak zbadać sprawę osobiście. Na moim biurku pysznił się bukiet cudnych amarantowych róż, obok niego leżała miotła zrobiona z brzozowych witek, przewiązana śliczną satynową kokardą.
     
- Zapomniałeś o czymś… - stwierdziłam i oparłam miotłę o komodę w korytarzu.  
- Serio? O czym? Czyżby kwiatki nie dotarły?  
- Brakuje mopa i wiadra. No może jeszcze zmywak by się przydał.
- Nie martw się, dostaniesz na Walentynki i Na Dzień Kobiet.  
- Cudownie. Czuję się usatysfakcjonowana. Nikt jeszcze tak bardzo mnie nie docenił…
- Do usług – Siergiej ukłonił się dwornie i zaraz potem zrobił błazeńską minę. –  Mam dwa pytania do ciebie.
- Mam nadzieję, że niezbyt skomplikowane. Nie czuję się na siłach żeby rozważać jakieś bardzo skomplikowane dylematy filozoficzne.  
- Po pierwsze chcesz kawy? To było to pierwsze i znacznie prostsze pytanie.
- Z mlekiem jeśli masz. Jeśli nie może być po prostu czarna – obserwowałam Siergieja, który nastawiał ekspres i wyjmował z pudełka kruche ciastka. Całkiem do twarzy mu było w kraciastym kuchennym fartuszku. Chwilę później na kuchennym stole stanęły dwie lekko sfatygowane filiżanki. Każda z innego kompletu, za to zapach jaki się z nich unosił był po prostu cudowny. Idealnie pobudzał moje ospałe neurony do pracy.
- Drugie pytanie jest nieco bardziej skomplikowane – podsunął mi talerz z ciasteczkami maślanymi. – Nie musisz odpowiadać od razu.  
-  Ok. Mam się bać? - Siergiej potargał swoją ciemną czuprynę poczym stwierdził – Myślę, że powinnaś… - Pytanie składa się z trzech części. Gotowa na pierwszą?
- Nie wiem czy na to można być gotowym? Strzelaj…
- Co robisz w weekend? To znaczy nie w ten tylko w ten, który wypada za tydzień?
- Zasadniczo nie miałam jakiś specjalnych planów, może po za punktem „wyspać się porządnie”.
- To teraz druga część pytania. Masz ważny paszport – tu zabił mi niezłego ćwieka. Musiałam dobrze  się zastanowić.
- Mój paszport powinien być w porządku. A co? Chcesz mnie zabrać na koniec świata?
- Troszkę bliżej… Oczywiście jeśli tylko się zgodzisz…

Lexaa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1783 słów i 10164 znaków.

1 komentarz

 
  • Malawasaczka03

    Meeega

    24 gru 2016