Przypadki Julii Adamskiej cz.4

Przypadki Julii Adamskiej cz.4O jedenastej obudziłam się skostniała z zimna. Najwyraźniej spędziłam cała noc na kanapie zwinięta w ciasny kłębek. Co gorsza śniły mi się jasno niebieskie oczy Siergieja. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć… Na szczęście ojciec wysyłał mnie w tygodniową delegacje do Wrocławia. W weekend może zahaczę o Berlin? Brat zapraszał mnie już sto razy. Miałam nadzieję, że pod słynnym Murem nie natknę się na pana Piotrowicza…
     
Delegacja należała do tych z piekła rodem. Objechałam nasze magazyny, magazyny naszych kontrahentów. Zostałam zaproszona na targi w Niemczech, z których nic nie zrozumiałam. Jakoś nikt nie wpadł na to, że ni w ząb nie znam niemieckiego. Angielski? Proszę bardzo. Rosyjski? Z przyjemnością. Ale niemiecki? Od tych twardych głosek krwawiły mi uszy. Miałam farta przez pół dnia nikt się nie zorientował. Wystarczyło, że grzecznie potakiwałam głową i uśmiechałam się jak Miss Polonia. Dopiero przy kolacji Hans odkrył moją małą mistyfikację. Zapytał mnie o coś, a ja uśmiechnęłam się promienie i kiwnęłam głową.
- Nie zna pani niemieckiego – bardziej stwierdził niż zapytał szatyn siedzący po mojej prawej stronie. – Przed chwilą zapytałem czy umie pani jeździć na jednorożcu.
- Co proszę? – upiłam łyk wody, żeby zamaskować zaskoczenie. – Czy to jakaś nowa metoda na podryw?
- Przynajmniej nikt mi nie zarzuci, że nie próbowałem – przeczesał włosy palcami i rozluźnił węzeł szarego krawata. – Hans Topolsky – wyciągną w moim kierunku dłoń ozdobioną nico kiczowatym, rodowym sygnetem. Miałam nadzieję, że to nie jakaś podróbka z bazaru. To byłby obciach do kwadratu. – Dla przyjaciół Janek – przyjęłam do wiadomości, ale nie zamierzałam od razu zaprzyjaźniać się z tym panem.
- Julia Adamska – odwzajemniłam uścisk.
- Nie chcę być wścibski, ale czy ma pani coś wspólnego z Lukhasem Adamskim? – oczy mojego towarzysza wyrażały wyraźne zainteresowanie.
- Znamy się trochę – stwierdziłam lakonicznie. Jakoś nie umiałam wyprzeć się własnego brata, nawet, jeśli przedstawiał się za pomocą wyjątkowo pretensjonalnego pseudonimu artystycznego. W moim mieszkaniu wisiały dwie grafiki jego autorstwa. Nie miałam pojęcia czy są coś warte. Pierwsza przedstawiała naszego psa, druga fragment starego miasta we Lwowie. Na co dzień braciszek specjalizował się w obrazach wielkoformatowych, malowanych za pomocą farb olejnych.
     
Mój nowy znajomy odpłynął gdzieś w tłumie, a ja mogłam spokojnie iść na górę do swojego pokoju i się najzwyczajniej w świecie wyspać. Zsunęłam z obolałych stóp, zdjęłam biżuterię i rozplotłam włosy. Bolało mnie całe ciało, nawet skóra głowy. Oczyma wyobraźni widziałam hotelowa wannę wypełnioną po brzegi pachnącą pianą. Nagle usłyszałam natarczywy dźwięk telefonu. Zakręciłam wodę i poszłam sprawdzić to się tak do mnie dobija.

Dwadzieścia nieodebranych połączeń od mamy i tyle samo od siostry. Musiało stać się coś ważnego. Cała rodzina wiedziała, że wyjeżdżam i będę zajęta. Nawet wieczorami… Szybko wybrałam numer rodzicielki, a potem Oli. Żadna z nich nie odbierała. Czułam jak żołądek wiąże mi się w ciasny supeł. Po ósmym nerwowym telefonie matka nareszcie odebrała.
- Ojciec wylądował w szpitalu – tyle zdążyła powiedzieć i zaniosła się głośnym płaczem. Poczułam, że krew ścina mi się w żyłach. Nerwowo sprawdzałam jak szybko mogłam dostać się do Warszawy. Od razu odrzuciłam opcje powrotu samochodem, bałam się, że ja wyląduję na pierwszym lepszym drzewie. Zostawał samolot i pociąg. Krótki telefon na lotnisko rozwiał wszystkie moje nadzieje. Nad miastem zawisła gęsta mgła. Nie było szans żeby jakikolwiek samolot poderwał się do lotu. Zostawał jeszcze pociąg. Na szczęście okazało się, że najbliższy odjeżdża nad ranem. Spakowałam wszystkie swoje rzeczy, wziewam szybki prysznic i próbowałam zasnąć. Łzy same płynęły mi po policzkach. Owinęłam się grubym kocem, ale mimo to moje ciało trzęsło się jak w febrze. Wydawało mi się, że wskazówki na zegarze nagle zwolniły.
     
Galopem pobiegłam do najbliższej kasy. Ciało odmówiło mi posłuszeństwa, portfel wypadł z rąk. Monety z brzękiem uderzyły o kamienną posadzkę. Nieudolnie próbowałam je pozbierać.
- Pani Julia – usłyszałam ciepły znajomy głos nad swoją głową. Siergiej, spokojny i elegancki. W ciemnym płaszczu narzuconym na dobrze skrojony garnitur wyglądał jakby wyszedł z telewizyjnej reklamy. Posadził mnie na plastikowej ławce, wręczył paczkę jednorazowych chusteczek i styropianowy kubeczek z kawą.  
     
Na szczęście przedział mieliśmy tylko dla siebie. Usiadłam w kącie i zapatrzyłam się w czerń za oknem. Siergiej usiadł naprzeciwko i wpatrywał się we mnie uważnie. Byłam wdzięczna, że nie zadaje mi żadnych pytań. Po prostu patrzy. W jego wzroku było tyle łagodności i współczucia. W pewnym momencie nie wytrzymałam i rozszlochałam się na całego. Nie chciałam histeryzować przy prawie obcym człowieku, ale nie umiałam przestać. Emocje wypływały ze mnie rwącymi strumieniami. Nagle poczułam dotyk dłoni na swoim ramieniu. Siergiej głaskał mnie uspokajająco. Mimowolnie wtuliłam się w jego ramiona. Początkowo był zdziwiony tak bliskim kontaktem, wyczułam jak jego mięśnie się napinają, ale się nie odsunął. Dalej głaskał mnie po plecach i pozwalał spokojnie się wypłakać. Szeptał cicho po rosyjsku. Po raz pierwszy od kilku godzin poczułam się bezpiecznie. Podświadomie wiedziałam, że ten człowiek nie pozwoli mnie skrzywdzić. Płacz i miarowy stukot pociągu ukołysały mnie do snu.
     
Droga do szpitala dłużyła mi się niemiłosiernie. Miałam pecha, trafiłam na taksówkarza gadułę. W czasie trwania kursu zdołał mi opowiedzieć pół swojego życia. Na szczęście nie oczekiwał ode mnie żadnej odpowiedzi. Wystarczyło, że od czasu potakiwałam. Z walizką wtoczyłam się na oddział kardiochirurgii, który o tej porze był przerażająco cichy. Pod salą operacją zastałam znękaną rodzinę i Martę. Przyjaciółka pocieszała moją matkę, która w tym momencie była szara ze strachu. Jako stomatolog miała ugruntowaną wiedzę medyczną, ale gdy chodziło o osoby najbliższe mama traciła rezon. Nigdy nie podjęła się leczenia żadnego z nas. Nawet, jeśli chodziło o zwykłe mleczaki.
- Sytuacja nie jest taka zła jak to wyglądało w pierwszej chwili. Nowacki to świetny specjalista… Chodź do lekarskiego, tam spokojnie porozmawiamy – pokój lekarski prezentował się raczej ponuro. Stały tam dwa koślawe biurka, niski stolik i wyjątkowo paskudna kanapa. To właśnie na niej zostałam usadzona. Marta wręczyła mi ogromny kubek słodkiej herbaty, a potem cierpliwie objaśniała, co się dzieje z moim tatą.  
     
Nadal byłam przerażona, ale odrobinę mniej… Jeśli zabieg ojca się powiedzie to czekał go długi pobyt w szpitalu. Potem specjaliści zalecali kilkumiesięczny wypoczynek w sanatorium. Byłam pewna, że uda nam się wyszukać odpowiednią placówkę. Pozostawał jeszcze jeden poważny problem. Firma, ktoś musiał przejąć za nią odpowiedzialność. I chyba padło właśnie na mnie. Byłam przerażona, ale nie miałam wyjścia… Ojciec był pół żywy, matka zresztą też. Brat był szalonym artystą, a siostra studentką. Naprawdę nie miałam wyboru.  Musiałam stanąć na wysokości zadania.

Lexaa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1317 słów i 7590 znaków. Tagi: #praca #choroba #serce #wspólnik #płacz

2 komentarze

 
  • Olifffka<3

    Extra

    7 lis 2016

  • blogerka

    Świetne :)

    7 lis 2016