Przypadki Julii Adamskiej cz.9

Przypadki Julii Adamskiej cz.9Pomimo moich sprzeciwów Siergiej odstawił mnie pod same drzwi, a sam pojechał do siebie. Wbrew zapewnieniom lekarza, że wszystko jest w porządku czułam jakiś niepokój. Z tym wstrząśnieniem mózgu przecież nigdy nic nie wiadomo. Niestety nie miałam zbyt wiele czasu na rozmyślanie. Moje myśli całkowicie pochłonął mecenas Kostrzewski i sterta teczek, którą przyniósł ze sobą. Zanim wszystko przeczytałam i podpisałam w odpowiednich miejscach minęła szesnasta. Uporządkowałam dokumenty na biurku, odpisałam na kilka najpilniejszych e - maili i właściwie mogłam kończyć pracę.  
     
W drodze do domu zrobiłam szybkie zakupy.  Miałam tak napięte mięśnie karku i zszargane nerwy, że marzyłam o gorącej kąpieli i własnym łóżku. Zsunęłam buty, odwiesiłam płaszcz do szafy i od razu pomaszerowałam do łazienki. Do wanny wlałam odrobinę olejku do kąpieli i odkręciłam wodę. Stanęłam przed lustrem i zaczęłam zmywać makijaż. Niestety niezbyt starannie. Miałam nadzieję, że gorąca para rozpuści to, czego nie udało mi doczyścić. Z przyjemnością wyciągnęłam się w wannie i zamknęłam oczy, zajęłam się myśleniem o zbliżającym się wielkimi krokami Bożym Narodzeniu. Uszka, pierniczki, choinka i święty spokój to było to, czego potrzebowałam.

- O cholera – wrzasnęłam sama do siebie. Przypomniałam sobie, że miałam zadzwonić do Siergieja i sprawdzić jak się czuje. Na szczęście komórka leżała spokojnie na taborecie obok wanny. Wystarczyło sięgnąć ręką… Wahałam się odrobinę, ale tylko troszeczkę. Wytarłam dłonie w polarowy szlafrok i wybrałam numer. W słuchawce usłyszałam zaspany, lekko zachrypnięty głos.
- Siergiej… - odetchnęłam z ulgą. – Nic ci nie jest, jak to dobrze…
- A co miałoby mi być? Wziąłem jakieś proszki przeciwbólowe i poszedłem spać – jak na komendę przed moimi oczami pojawiła się wizja z zaspanego i uroczo rozczochranego Siergieja. Poczułam jak moje policzki przybierają kolor dojrzałego pomidora.
- A wiesz ile to jest siedem razy siedem? – to było chyba najdurniejsze pytanie, jakie mogło mi przyjść do głowy.
- Czterdzieści dziewięć. Dlaczego pytasz? I właściwie skąd ten dziwny pogłos – w mojej głowie przegalopowało prawdziwe stado myśli. Pierwsza z nich dotyczyła wyniku mnożenia. Przez kilka sekund zastanawiałam się ile to jest właściwie siedem razy siedem… Po drugie musiał wyjaśnić, dlaczego w słuchawce słychać dziwny pogłos. Na końcu języka miałam odpowiedź, że siedzę w wannie, ale w ostatniej chwili zmyśliłam coś na poczekaniu. Żadne z nas nie było gotowe na tak osobiste wyznania.  
     
     
Kolejne dni mijały w miarę spokojnie, wszystkim powoli udzielała się atmosfera nadchodzących wielkimi krokami Świąt Bożego Narodzenia. Centra handlowe przeżywały prawdziwe oblężenie. Chyba ludziom wydawało się, że to są ich ostatnie zakupy w życiu. Jakoś nie miałam głowy do biegania po sklepach, zresztą czasu też za bardzo nie miałam. Poszłam na łatwiznę. Zamówiłam wszystko przez Internet.  
     
Brat zapewne ucieszy się z kolejnego kompletu wypasionych pędzli. Siostrę uszczęśliwiłam bonem prezentowym do drogerii. Wybierze sobie to czego potrzebuje albo to co jej się podoba. Rodzice jak zawsze powiedzą, że wszystko mają i w zasadzie nie potrzebują żadnych specjalnych niespodzianek. Ale tradycja to tradycja… Pomyślałam, że jak to wszystko się uspokoi przyda im się trochę luzu i odpoczynku. Wyjazd na dwa tygodnie do Toskanii wydał mi się idealnym pomysłem. A jeśli Włochy nie przypadną im do gustu biuro podróży nie będzie robić problemu. Italię będzie można bez problemu zamienić na Grecję czy inne miejsce w Europie.  
     
Największy kłopot miałam z Siergiejem. Totalnie nie miałam pomysłu co mu dać. Chciałam żeby to było coś osobistego, ale nie za bardzo. Wyjątkowego, pięknego, idealnego… Równie dobrze mogłabym szukać w sklepie gwiazdki z nieba.  Miałam jeszcze odrobinę czasu, zwłaszcza, że samego zainteresowanego od kilku dni nie było w Polsce. Jakieś pilne sprawy rodzinne zagnały go do Lwowa. Zaczęło mi bardzo brakować naszych niezobowiązujących pogawędek w dziwnych okolicznościach.
     
Jednak najbardziej cieszyła mnie perspektywa Świąt. Ojca nareszcie wypuścili ze szpitala. Rodzice zaraz po Wigilii wsiadali do samolotu i odlatywali do Szwajcarii. Spakowane bagaże od dawna czekały w kącie garderoby. Cała rodzina cieszyła się na wspólną kolację, nawet, jeśli żadne z nas nie przepadało za karpiem.
- Ciocia! Ciocia! Choć ubierać choinkę.
- Za chwilę przyjdę. Gdzie jest Łukasz?
- Tata rysuje.
- Dlaczego jakoś mnie to nie dziwi? Ten to zawsze sobie znajdzie zajęcie…- z uśmiechem spojrzałam na Marysię. Pasierbica mojego brata miała w sobie mnóstwo uroku osobistego. Łukasz dosłownie zwariował na jej punkcie i praktycznie z dnia na dzień stał się dumnym tatą. Nie powiem, rodzice z początku nie byli zachwyceni wyborem synka. Majka, jego dziewczyna miała nie tylko dziecko, ale i włosy w kolorze wozu strażackiego. Pierwsze lody przełamała właśnie Maryśka. Podeszła do mojego taty i spojrzała na niego badawczym wzrokiem. Po dłuższej chwili wypaliła – Będziesz moim ukochanym dziadkiem? – Ojciec zdębiał i chyba pierwszy raz w życiu nie wiedział co powiedzieć. Reszta osób zgromadzonych w pokoju wstrzymała oddech i obserwowała jak dalej potoczy się konwersacja między tą dwójką. Mała nie dała za wygraną. Z kanapy wzięła książeczkę, władowała się tacie na kolana i kategorycznie zażądała – Czytaj! – ojciec nie wiedział co odpowiedzieć na takie dictum. Głośno przełknął ślinę i ściszonym głosem zaczął czytać o Przygodach krówki Moniki. Od tego czasu minęły dwa lata. Rodzice całkowicie zwariowali na punkcie przyszywanej wnuczki.
- Ciocia! Już jest ciemno, babcia kazała ubierać choinkę – i wtedy znienacka mnie oświeciło. Już wiedziałam, co chciałabym dać Siergiejowi. Musiałam tylko namówić Łukasza do współpracy.  Z tym nie powinno być żadnego problemu. Miał wobec mnie całą listę długów wdzięczności.


Święta były całkiem udane. Wszyscy dostali coś ładnego od Mikołaja. Najedliśmy się domowych pierogów, ale przede wszystkim pobyliśmy trochę razem. Nie obyło się bez śmiechu i wspomnień, zwłaszcza tych żenujących… Potem dom opustoszał.  Rodzice pojechali do krainy serów, brat z rodziną do Zakopanego, a Olka w towarzystwie paczki znajomych do czeskiej Pragi. Zostałam sama, to znaczy nie do końca. Towarzyszył mi Lars. Takiego błogiego lenistwa nie zaznałam od dawna. Ludzie w firmie również poczuli luźniejszą atmosferę. Przez te kilka dni pomiędzy Świętami, a Nowym Rokiem wszyscy przychodzili do pracy praktycznie tylko dla pozoru. Nic się nie działo, nie było nic pilnego do zrobienia. Głównym tematem do rozmów był Sylwester. A dokładniej rzecz ujmując, kto gdzie i z kim idzie.  
- Jak to zostajesz w domu? W Sylwestra! – Aśka patrzyła na mnie tak jakbym jej powiedziała, że w tej nocy zamierzam napaść na bank, a potem odlecieć na odkurzaczu w kierunku Hawajów. Miałam w nosie, co myślą o moich planach inni.  Jedzenie zamówiłam z najlepszej knajpy w Warszawie, a piwniczka ojca była doskonale zaopatrzona. Czego można chcieć więcej? Wyciszyłam służbowy telefon i zmierzłam pogrążyć się w słodkim nieróbstwie.  
     
Szło mi doskonale mniej więcej do siedemnastej. Wtedy właśnie obudziłam się ze swojej drzemki. Podrapałam psa za uchem i spojrzałam na wyświetlacz komórki. Miałam nieodebranego smsa od Siergieja. Przez kilka minut zastanawiałam się co odpisać, aż w końcu poddałam się. Nigdy nie byłam dobra w wymyślaniu życzeń na poczekaniu. Z drugiej strony głupio było nie odpowiedzieć… Doszłam do wniosku, że szybki telefon powinien załatwić sprawę.
     
Mimowolnie uśmiechnęłam się, gdy w słuchawce usłyszałam głos Siergieja. Jakiś czas temu odkryłam, że jego ton wpływa kojąco na moje nerwy. Romanowicz złożył mi spóźnione życzenia świąteczne i zapytał gdzie zamierzam bawić się podczas ostatniej nocy w roku.
- W domu?  Sama? Taka ładna dziewczyna…
- Wcale nie sama – dopiero po chwili zorientowałam się jak to mogło zabrzmieć. – Mam szampana i psa do towarzystwa. Będziemy się świetnie bawić, choć z Larsa kiepski tancerz.
- A ty co robisz w Sylwestra?  
- Mam zamiar siedzieć w mieszkaniu i spokojnie popracować – usłyszałam i  zrobiło mi się jakoś tak smutno.
- A może wpadniesz do mnie? Mam dobre wino. Pies się ucieszy, no i oczywiście ja też – doskonale wiedziałam, że gadam jak osoba, której na cegłę spadła głowa albo właśnie w tym momencie zdałam sobie sprawę, że wpadłam po uszy. Na zabój i do końca świata. Istna apokalipsa…
- Nie mogę zawieść psa. Będę za jakąś godzinę. Co mam ze sobą przywieźć? – w głosie usłyszałam lekkie wahanie i nutki radości.
Chciałam powiedzieć, że tylko siebie, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Podałam Siergiejowi adres rodziców i odłożyłam słuchawkę. Poszłam do łazienki i włożyłam głowę pod lodowaty strumień wody. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że mam minę wariata, który darował się do magazynu z bronią palną. Już dawno się tak nie czułam, miałam wrażenie, że nawet czyste powietrze mnie upaja. Włączyłam radio i zaczęłam pląsać w rytm jakiegoś latynoskiego przeboju. Wiedziałam, że moje zachowanie nie jest całkiem normalne, ale nie umiałam się opanować. Gdybym miała skrzydła na pewno unosiłabym się ze dwa metry nad ziemią.

Lexaa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1730 słów i 9775 znaków.

2 komentarze

 
  • Malawasaczka03

    Każdy,każdy rozdział jest po prostu BOSKI *♡*

    8 gru 2016

  • Farmaceutka

    Wspaniały rozdział. Niech między Julią a Siergiejem coś więcej się rozwinie.

    5 gru 2016

  • Lexaa

    @Farmaceutka  zobaczymy...

    7 gru 2016