Spoczynek - Resocjalizacja (1)

- Nie chcę! - miałem zablokowane ręce, ale nogi już nie koniecznie. Pielęgniarka dostała po brzuchu. Cel - zaliczony. Sukces.
- Franz! - czarnowłosa czterdziestolatka obdarzyła mnie jednym ze swoich wymownych spojrzeń, po czym chwyciła mój podbródek w dwa palce. - Jeszcze raz, szeroko usta i aaa... - łyżka ze szpitalną breją zbliżała się powoli do mych zaciśniętych w wąską linię ust. Rozchyliłem nieco wargi, lecz poczuwszy smak szpinaku na moim języku, naplułem jej papką prosto w twarz. Jej mina momentalnie zrzedła, a metalowy talerz wylądował na podłodze. Po jej rumianych policzkach pociekły łzy, wybiegła szybko z sali. Zaśmiałem się sam do siebie, pochylając się do przodu i wpatrując się w rozbabrane na podłodze pożywienie. Jestem aż tak nieznośny, że każą mi jeść gówno? Niedoczekanie.
- Do cholery jasnej! - pan dyrektor się pofatygował? Poczułem się wręcz... Zaszczycony. Złapawszy moje włosy, szarpnął moją głową do góry tak, bym mógł spojrzeć mu prosto w te jego czarne, prosiacze ślepki. - Czy tego chcesz, czy nie, ty wredna mendo, jesteś na utrzymaniu tego ośrodka. Nie wiem, czy taką przyjemność sprawia ci gnębienie ludzi, czy po prostu jesteś jebanym masochistą, który kocha ściągać na siebie kary, ale zaprzestań natychmiast, rozumiemy się?!
- Jawohl herr General! - śmiałem się do rozpuku. Co ten gruby wieprz sobie wyobraża? Kim on jest? Nikim ważnym, mają racje, nikim ważnym. Trzeba go ignorować. Mama mówiła, że tych co dokuczają należy ignorować.
- Zaczynam powoli tracić nadzieję, że opuścisz to miejsce! Będziesz tu, kurwa, gnił... - dyrektor spurpurowiał. Ponownie parsknąłem śmiechem. - DO SWOJEJ USRANEJ ŚMIERCI, GNIDO, ROZUMIESZ?!
- E-e. - odpowiadam z wymuszonym uśmiechem na twarzy. Pokazuję mu język. - Słyszysz mnie, stary pedrylu? Nikt. Powtarzam: nikt nie będzie mi dyktował co mam robić. - mrużę oczy. -A-a nawet jeśli, to dlaczego niby miałbym tego idioty słuchać? Powinienem stąd wyjść. To was powinni... To was powinni zamknąć... PIEPRZENI SADYŚCI, PÓJDZIECIE DO WIĘZIENIA! ZGNIJECIE TAM W CIERPIENIACH, TAK JAK JA GNIJĘ TERAZ! ZOBACZYCIE! ZOBACZY... Obiecuję...
Osunąłem się na kolana, a przed oczami zatańczyły mi mroczki. Nie mogłem złapać oddechu. Przez półprzymknięte powieki widziałem, jak wywlekają mnie z mojej sali. Gdzie chcą mnie zanieść? Dlaczego mnie nie ostrzegli? Dlaczego tego nie zrobili? Myślałem, że są godni zaufania...
Gdy się ocknąłem, byłem unieruchomiony w pasach bezpieczeństwa, a obok mnie czuwał lekarz. Byłem oblany zimnym potem, a moje mokre, rude włosy lepiły się do mojej twarzy. Ledwo oddychałem. Miałem ochotę płakać...
Ale... Powiedzmy sobie szczerze. Kogo by to tu obchodziło? Nikogo. Bo przecież jestem TYLKO pacjentem. Tylko WIĘŹNIEM tego chorego miejsca. Każdy, kto tu przebywa chce stąd prysnąć. Nie ma wyjątku. Jak dotąd, jestem najmłodszym pacjentem. Mają rację, jestem najgorszy, ale nie najpodlejszy. Jestem dobrym człowiekiem.
- Franz się obudził. - rzucił strażnik do krótkofalówki, po czym zwrócił się do mnie. - No dobra, śpiąca królewno, uspokoiłeś się?
Zareagowałem milczeniem i tępym wpatrywaniem się w sufit.
- Franzzie... Wszyscy wiedzą, że jak będziesz grzeczny, to pozwolimy ci na spacery, a nawet na wypady do miasta z opiekunem, na zakupy, na przykład. - jego głos był łatwy do zignorowania. Był monotonny. - Nie jesteś jedynym młodym tutaj. Nie ty pierwszy i nie ostatni siedzisz w czubkach. Nie użalaj się nad sobą jak jakaś pierdolona księżniczka...
Wstał. Poczułem dotyka na swoim policzku, Skonfundowany chciałem ugryźć strażnika w rękę. Jego dłoń przesunęła się na moją szyję.
- Mógłbym cię udusić. - wyszeptał mi do ucha. - Nikt by nie płakał, wierz mi na słowo. Nawet nie wiedzieliby...
Czułem jak mnie dotyka, czułem też wzbierającą we mnie wściekłość. Co za pederasta...
- Bądź grzeczny. Albo będę musiał zrobić ci coś złego. A chyba tego nie chcemy, prawda? - zarechotał i sam sobie odpowiedział. -No przecież, że prawda...
- ZOSTAW MNIE ZBOKU I WYPIERDALAJ Z MOJEJ SALI... - zatkał mi usta. Bezsilnie się szarpnąłem, ugryzłem. Nic nie działało.  
Matt Jeffers Jefferson był pierdolonym zboczeńcem.
Po kolejnym przebudzenia bardzo bolała mnie głowa. Lekarz siedział i wpatrywał się we mnie z wyczekiwaniem.
- ON MMNIE... - wysapałem ze łzami w oczach, serce waliło mi jak szalone. - ZABIJCIE GO!
- Cicho. Miałeś kolejny napad, dobrze, że Jefferson mnie wezwał. - wstrzyknął mi coś, co wprawiło moje ciało w odrętwienie. - Powiedz mi... Horschlenn... Dlaczego tak bardzo go nienawidzisz? Dzięki niemu wielu kudzi takich jak ty, żyje dzisiaj na wolności.. W normalnych rodzinach...
Z traumą po bólu odbytu - pomyślałem.
- DLACZEGO MNIE NIE SŁUCHACIE?! - zapytałem Bardziej samego siebie niż jego. - JEFFERSON TO ZBOK!
- Tak, tak. Franz. Pewnie. - powiedział monotonnym głosem lekarz. - A ty jesteś zdrowym mężczyzną.

Allan

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 896 słów i 5126 znaków.

3 komentarze

 
  • NatalieWinter

    Ohohoh, a to coś nowego. Pozytywnie mnie zaskoczyłaś. :)

    6 cze 2015

  • Allan

    @NatalieWinter Dlaczego? Zaskoczyłeś*

    6 cze 2015

  • Hope3

    Już mi się spodobało, czekam na więcej :P

    5 cze 2015

  • Allan

    @Hope3 Hej, miło :)

    5 cze 2015

  • Hope3

    @Allan Cieszę się

    5 cze 2015

  • tYnKa

    Dobre , naprawdę bardzo dobre ! Czekam na kolejne części ! ;D

    5 cze 2015

  • Allan

    @tYnKa Wielkie dzięki!

    5 cze 2015

  • tYnKa

    Spoko spoko :D

    5 cze 2015