Spróbuj mi wybaczyć [12]

Przez większość weekendu Melanie nie wychodziła ze swojego pokoju, a ja nie widziałam powodu, dla którego miałabym się do niej dobijać. Raz spróbowałam i napotkałam tylko zamknięte na klucz drzwi.
- Mel – powiedziałam dobitnie przez grube drewno. – Wpuść mnie.
Usłyszałam tylko stłumione „nie”.
- Dlaczego nie?
- Nie chcę z nikim rozmawiać!
Wobec tego odpuściłam. Domyślałam się, że spytała Ryana o to, co zamierzała, a jego odpowiedź widocznie nie była taka, jakiej Melanie by chciała. Żal mi się jej zrobiło. W końcu była moją siostrą. Po raz pierwszy okazała komuś serce i widocznie nie było to najlepsze posunięcie. Sama nie wiedziałam, co o tym sądzić. Z jednej strony nie chciałam oceniać Ryana po tym, jaki był dla mnie – w końcu jego niechęć w stosunku do mojej osoby była jak najbardziej uzasadniona. Liczyłam na to, że z Melanie obchodził się łagodniej. Gdyby jednak spojrzeć na to obiektywniej… to wszystko trwało bardzo krótko, a Mel za bardzo chciała się spieszyć z określaniem relacji. Nie mogłam się w tym przypadku dziwić Ryanowi, jeśli odpowiedział „nie”, ale jak miałam to wytłumaczyć siostrze? Mojej wszystkiego niepewnej, podatnej na zranienie siostrze o duszy i naiwności dziecka? No cóż, przede wszystkim nie mogłam zabrać się do tłumaczenia jej czegokolwiek, kiedy siedziała zamknięta w pokoju. Nie wyszła z niego nawet na wołanie taty. Najczęściej przemykała jak duch do łazienki bądź do kuchni i zaraz znowu zatrzaskiwała drzwi. Mama oczywiście kręciła na to głową.
- W końcu będziemy musieli jej zrobić klapkę w drzwiach, żeby podawać jedzenie – westchnęła, schodząc z piętra. Bez Mel – czyli mamie też nie otworzyła.
- Jak w Harrym Potterze – zauważyłam. – Ale taka klapka kojarzy mi się z psem.
- Wiesz, o co w ogóle chodzi? – zwrócił się do mnie tata. – Czemu siedzi tam zamknięta?
- Hm – mruknęłam, odwracając wzrok. – Może coś z Ryanem. Nie mam pojęcia.
- To taki fajny chłopak… – stwierdziła mama ponuro. – Co takiego mógł zrobić Mel, że ona tak się zachowuje?
Udając, że czegoś szukam, otworzyłam pierwszą lepszą szufladę w komodzie w salonie. Wciąż czułam się niezręcznie, gdy pojawiał się temat o Ryanie, dlatego wolałam unikać udziału w tych konwersacjach.
- Rose – dobiegł mnie głos taty. – Czego tam szukasz?
- Odświeżacza do powietrza – palnęłam pierwsze, co przyszło mi na myśl.
- Przecież to szuflada z odświętnymi sztućcami.
Spojrzałam na wnętrze szuflady i skarciłam się w myślach za własną głupotę.
- Faktycznie – mruknęłam i czym prędzej poszłam do swojego pokoju. Wzięłam do ręki komórkę, ponieważ dioda świeciła się na różowo – co oznaczało, że dostałam smsa. Uśmiechnęłam się lekko, gdy zobaczyłam, że napisał do mnie Tyler.
TYLER: O której kończysz pracę we wtorek?
Napisałam natychmiast:
JA: Późno. Zamykamy dopiero o dziesiątej.
TYLER: Wobec tego zrobimy sobie nocny spacer ;)
Odpisałam mu uśmiechniętą buźkę i odłożyłam komórkę. Był już niedzielny wieczór, a rano musiałam wstać do pracy, więc skierowałam się w stronę łazienki, by się umyć i zaraz pójść spać. Przystanęłam jednak, gdy otworzyły się drzwi od pokoju Mel, a ona sama pojawiła się na korytarzu. Spojrzała na mnie smutnymi, podpuchniętymi oczami.
- No nareszcie – powiedziałam, nie bardzo wiedząc, jak zacząć z nią rozmowę. – Myśleliśmy, że już nigdy stamtąd nie wyjdziesz. Co się stało? – spytałam, choć czułam, że znam odpowiedź.
- Zapytałam Ryana… - powiedziała cicho, spuszczając wzrok. – O to, czy jesteśmy razem…
Cierpliwie czekałam.
- I powiedział, że jeszcze nie.
A więc nie pomyliłam się aż tak bardzo. Nie uwzględniłam tylko słowa „jeszcze”.
- Powiedział, że potrzebuje czasu… że to dzieje się za szybko…
- Całkiem słusznie powiedział – zauważyłam i natychmiast tego pożałowałam, bo Melanie wlepiła we mnie wzrok zranionej łani.
- Bierzesz jego stronę?
- Nie biorę niczyjej strony. Stwierdzam fakt. Spotykacie się od miesiąca…
- Ale gdyby chciał ze mną być, to co by go obchodziło, ile to trwa? – zawołała Melanie, a ja z przerażeniem zauważyłam, że zaraz zacznie płakać. – Wreszcie znalazłam świetnego chłopaka, który dostrzegł we mnie coś więcej, niż wszyscy… a on mnie odrzucił.
- Mel! – miałam ochotę nią potrząsnąć. – Przecież on cię nie odrzucił!
- Ale powiedział, że to dla niego za wcześnie!
- Bo spotykacie się od miesiąca! – powtórzyłam, już lekko zirytowana. – Praktycznie się nie znacie! Nie można chodzić ze sobą, kiedy więcej się nie wie o człowieku, niż wie – dodałam.
- Romeo i Julia byli ze sobą od razu, praktycznie jak tylko się zobaczyli – burknęła z żalem Mel, przestępując z nogi na nogę. Westchnęłam ciężko.
- Tak. I trwało to trzy dni, a skończyło się śmiercią ich dwojga i trzech innych osób – zauważyłam. – Powodzenia.
Współczułam Mel, ale nie mogłam jej pomóc, jeśli ciągle chciała zachowywać się jak naburmuszone dziecko. Znów trzasnęła drzwiami, a ja poszłam się umyć i spać.
  
Przekraczając próg restauracji następnego dnia, od razu poczułam ulgę. Krzątała się już tam dziewczyna ubrana w identyczny jak mój czarny półfartuszek, więc wywnioskowałam, że musi to być druga kelnerka. Gdy tylko się do mnie odwróciła, jej twarz pokraśniała z radości.
- Cześć! – wykrzyknęła radośnie, podchodząc do mnie energicznym krokiem. – Jestem Abby.
Abby w niczym nie przypominała Emily – na moje szczęście. Prawdę mówiąc, trochę przypominała mi Kate. Jej twarz była okolona burzą płomiennorudych włosów, mocno poskręcanych, co było widać nawet mimo połowy ujarzmionej gumką do włosów na czubku głowy. Reszta była swobodnie rozpuszczona. Na nosie miała kilka piegów. Jej szeroki uśmiech nieco zbił mnie z tropu, ale też dodał otuchy. Choć powiedziała do mnie zaledwie trzy słowa, już wiedziałam, że o stokroć bardziej będę wolała ją, niż ponuro patrzącą na mnie Emily.
- Rose – przedstawiłam się.
- Super, że jesteś – jej energia niemalże wnikała w moje ciało. Poczułam się nawet odrobinę mniej senna. – Pewnie Emily już ci wszystko pokazała, ale na wszelki wypadek powiem ci wszystko jeszcze raz. Może coś ominęła. Pracujemy razem tylko przez parę godzin – usprawiedliwiła się. – W poniedziałki jestem tylko do południa. Grafik nie pozwala mi na razie na dłuższą pracę – westchnęła. – Szkoda, bo bardzo lubię tu pracować.
Dzisiaj szło mi już lepiej. Czułam się dużo raźniej pracując z Abby, a nie z wiecznie nadętą Emily, lecz niestety nie mogło to trwać wiecznie. Parę godzin minęło błyskawicznie i w końcu Abby oznajmiła, że musi iść.
- Szkoda – westchnęłam. Abby machnęła ręką.
- Zobaczymy się za tydzień. Spokojnie! Poradzisz sobie. Zresztą zaraz pewnie przyjdzie Ryan, syn Clary. On ci pomoże.
Wolałam, żeby wszyscy wokół przestali to powtarzać.
Po chwili zostałam w restauracji sama – jeśli nie liczyć paru klientów, między którymi ciągle kursowałam tak, że nie miałam nawet czasu na myślenie. Wciąż jednak zerkałam niespokojnie w stronę drzwi, tylko czekając, aż się otworzą i wkroczy przez nie Ryan z – jak zwykle – kpiącym uśmiechem na twarzy. Jak dobrze, że umówiłam się z Tylerem na jutro. Przynajmniej miałam pewność, że cały dzień będzie ze mną Emily, więc może Ryan nie będzie miał powodu, by tu przychodzić. Wolałabym stanowczo uniknąć jego spotkania z Tylerem. W ogóle wolałabym uniknąć towarzystwa samego Ryana.
Byłam już całkiem nieźle wprawiona w lataniu w tę i z powrotem od sali do kuchni, aż w końcu prawie wpadłam na Clarę. Z impetem wyhamowałam, zanim wywaliłam na nią zamówienie z tacy.
- Dzień dobry – wyjąkałam.
- Och! Dzień dobry. Przepraszam cię, moja droga. Nie patrzę, jak chodzę – gderała, a ja mimo woli poczułam do niej nić sympatii. W końcu to ja wciąż biegałam między pomieszczeniami w ogóle nie myśląc o tym, że mogę na kogoś wpaść, a ona wzięła to na siebie. Była naprawdę sympatyczną kobietą.
- Jak idzie? – uśmiechnęła się do mnie dobrodusznie.
- Chyba dobrze – odparłam pospiesznie. – Abby już poszła, ale wszystko mi wytłumaczyła. Emily zresztą też.
- To świetne dziewczyny – pokiwała głową Clara. – No dobrze, w takim razie ja wracam do kuchni. Chciałam tylko zobaczyć, jak sobie radzisz. Oby tak dalej! – pomachała mi, tak jakby żegnała się ze znajomą na plaży, a ja nieco skonsternowana poszłam zanieść zamówienie. Potem przez kilkanaście minut miałam chwilę oddechu. Usiadłam przy barze na wysokim stołku i wachlowałam się dłonią. Choć w restauracji była włączona klimatyzacja, od tej bieganiny i tak było mi gorąco. Wyciągnęłam z torebki butelkę wody, którą sobie przyniosłam, a z zamrażarki kilka kostek lodu i wrzuciłam je do środka. Usadowiłam się z powrotem na stołku i głęboko westchnęłam.
- Tak ci gorąco? Potrzebujesz ochłody? – usłyszałam wreszcie ten irytujący głos po mojej lewej stronie i zamarłam. Powoli, niczym w horrorze, odwróciłam się do Ryana. Ręce wsunął w kieszenie dżinsowych spodenek do kolan. Biała koszulka z dekoltem w serek idealnie przylegała do jego klatki piersiowej. Usta miał wykrzywione – a jakże – w drwiącym uśmiechu. Wbił we mnie spojrzenie godne Królowej Śniegu.
Dzielnie je wytrzymałam.
- Na pewno nie od ciebie – odpowiedziałam chłodno.
- No, nie byłbym tego taki pewien – wszedł za bar, wyjął szklankę i nalał sobie soku. – Podobno mam ci pomagać.
- Radzę sobie świetnie.
- Czyżby? – w jego oczach zatańczyły wesołe błyski. – To dlaczego tamci klienci – wskazał gdzieś w głąb restauracji – są jeszcze nieobsłużeni?
Podskoczyłam, tak jakby właśnie oparzyła mnie meduza, zgarnęłam szybko kilka menu i przeklinając się w duchu, podeszłam do gości. Niech szlag weźmie tego Ryana! Chyba miałam prawo do odetchnięcia przez parę minut. Ale nie, szanowny Ryan oczywiście już musiał zrobić coś, bym wyszła na idiotkę. Jeśli tak miała wyglądać jego „pomoc” to wolałam podziękować. Że też musiałam trafić akurat na tą restaurację! Ugh! Dopiero po chwili, gdy wróciłam z zapisanymi zamówieniami, przypomniało mi się, co Ryan powiedział Melanie.
- Przez ciebie Mel cały weekend siedziała zamknięta w swoim pokoju – syknęłam w jego stronę i musiałam oddać mu sprawiedliwość, gdy na jego twarzy zagościło lekkie zmieszanie.
- Zrobiłem to, co uważałem za słuszne – powiedział, wypijając łyk soku. Spojrzał na mnie przenikliwie. – A co, według ciebie powinienem zrobić inaczej? Powiedzieć twojej siostrze, że po miesiącu znajomości możemy rozpocząć związek?
Nie miałam zamiaru mówić mu, że się z nim zgadzam.
- Tak czy inaczej, to moja siostra – oznajmiłam, tak jakby nie wiedział. – I nie pozwolę ci jej krzywdzić.
Uśmiechnął się, prawie że łagodnie.
- No, no, no – powiedział powoli. – Zdumiewająca lojalność, Rose. Szkoda, że dawniej taka nie byłaś.
- Przestań – warknęłam. Miałam ochotę wytrącić mu szklankę z ręki. – Myślałam, że już to ustaliliśmy. To było dawno. Byłam dzieckiem. Przeprosiłam cię, a ty odrzuciłeś przeprosiny. Co jeszcze mam zrobić, co? Płaszczyć się przed tobą na kolanach?
- Nie pogardziłbym – odpowiedział pogodnie, a ja wbiłam w niego wzrok mordercy.
- Dupek – mruknęłam cicho, tak, aby mnie nie usłyszał i czym prędzej odeszłam.
Przez resztę dnia starałam się unikać go, jak tylko mogłam. Czasami przejmował połowę moich obowiązków, dzięki czemu mogłam zwolnić tempo z galopu do truchtu, ale wciąż natykałam się na jego kpiący uśmieszek bądź uszczypliwe uwagi. Najgorzej poczułam się w momencie, gdy Clara znów wypadła z kuchni i poczuła się w obowiązku nas sobie przedstawić. Musiałam użyć całej swojej samokontroli, by nie patrzeć na Ryana spod byka. On nie miał takiego problemu – jego kpiący uśmieszek widać nie wydał się Clarze podejrzany. Podaliśmy sobie dłonie, a mnie przeszyły delikatne dreszcze, gdy go dotknęłam. Po raz kolejny usiłowałam się doszukać w jego twarzy czegoś z tego dawnego Ryana, ale to na nic – oprócz rysów twarzy wszystko przeszło kompletną metamorfozę. Wszystko w nim było idealne – od podeszwy butów aż po burzę ciemnobrązowych włosów. Irytujące.
Pod koniec dnia byłam strasznie zmęczona, a obecność Ryana stanowczo nie była czynnikiem, który pomógłby mi się rozluźnić. Został aż do samego zamknięcia i nie mogłam pozbyć się uczucia, że zrobił to specjalnie. Czyżby teraz zamierzał przychodzić we wszystkie dni mojej pracy i ciągle nękać mnie swoimi pełnymi wyższości spojrzeniami? To mogłoby nawet podchodzić pod tortury psychiczne.
No tak, ale kto tu zaczął te tortury?, zaszydził głos w mojej głowie.
Zamknij się, poradziłam sama sobie.
Gdy tylko zamknęliśmy restaurację, odetchnęłam z ulgą.
- Ciężki dzień, co? – Ryan pojawił się obok mnie w okamgnieniu. Spojrzałam na niego zmęczonym wzrokiem.
- Daj mi chociaż dojść do domu w spokoju – poprosiłam.
- Hm… - udał, że się zastanawia. – Nie, nie sądzę, żebym to zrobił – powiedział wesoło. Stwierdziłam, że czas na skończenie tej paranoi i bez pożegnania ruszyłam w stronę domu. Ryan deptał mi po piętach. Odwróciłam się ze zdumieniem.
- Po co za mną leziesz? – zawołałam.
- A co, myślałaś, że dam ci odpocząć? – parsknął krótkim śmiechem. – Odprowadzę cię, jak na dżentelmena przystało.
- Wielkie dzięki, panie dżentelmenie, ale poradzę sobie sama – burknęłam, marząc, żeby się odczepił.
- Nie pozwolę chodzić damie samej po nocy – oświadczył, po czym przetaksował mnie od góry do dołu. – Nawet takiej wrednej, jak ty.
Uznałam, że nie zaszczycę jego wypowiedzi odpowiedzią i ruszyłam w dalszą drogę. Ryan wciąż był obok i ciągle coś gadał, a ja z całych sił starałam się go nie słuchać. Furtka przed moim domem jawiła mi się jak wybawienie.
- To cześć – powiedziałam pospiesznie i zatrzasnęłam ją za sobą.
- Dobranoc, Rose – mrugnął do mnie Ryan, rzucił mi nonszalancki uśmiech i odszedł.
Westchnęłam cicho i oparłam się czołem o furtkę, patrząc, jak Ryan odchodzi. Jak to możliwe, że choć tak mnie irytował, to każde jego „Dobranoc, Rose” podobało mi się coraz bardziej?

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2667 słów i 14851 znaków.

4 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Krolewna

    <3

    15 sie 2016

  • candy

    @Krolewna <3

    15 sie 2016

  • ja

    Aaa no i jest, dzięki wielkie

    14 sie 2016

  • candy

    @ja :)

    14 sie 2016

  • Malineczka2208

    Ojj cudnieee <3 <3

    14 sie 2016

  • candy

    @Malineczka2208 dziękuję <3

    14 sie 2016

  • Czarodziejka

    Mega! Kocham Twoja opowiadania! Kiedy next? <3  :kiss:

    14 sie 2016

  • candy

    @Czarodziejka dziękuję pięknie <3 jutro :*

    14 sie 2016