Terapeutyczna Miłość cz. 1

Terapeutyczna Miłość cz. 1PONIEDZIAŁEK
Siedzę w klimatyzowanym gabinecie i przyglądając się swojej tabliczce imiennej ustawionej równiutko na krańcu biurka, kręcę z niedowierzaniem głową na samą myśl o swojej asertywności, a właściwie o jej braku. Jest 18.16, a ja duszę się w pracy, zamiast tak jak inni cieszyć się urlopem nad polskim morzem. No tak, niektórzy potrafią się ustawić, nie to co ja… Brnąc w temat nieszczęścia jakie mnie spotkało w związku z zastępstwem swojej najlepszej przyjaciółki, leniwie przesuwam wzrok po ścianie na której dumnie zawisły moje dyplomy i certyfikaty.  
"Czyli jednak na coś się przydały te wszystkie godziny nad książkami.”- przemyka mi przez myśl, gdy docieram do najważniejszego z nich: Specjalista psychologii sportu.
Chwilę potem mój wzrok wciąż przesuwając się po ścianie dumy, napotyka wielki zegar tarczowy, na którym wskazówki układają się w odwróconą viktorię. Znudzona omiatam spojrzeniem park zza mojego okna, by za na moment przytomniejąc zakląć siarczyście na widok godziny widniejącej na zegarze, który parę sekund wcześniej totalnie zignorowałam.
"Pan siatkarz, gwiazda i nadzieja polskiego sportu, a taki niewychowany! Ciekawe czy na treningi też nie trzeba przychodzić punktualnie? – pomstuję pod nosem, w duchu dziękując Adzie za uroczego dżentelmena, którego wcisnęła mi na krótko przed własnym urlopem.  
Chyba nie muszę mówić, że stare nawyki najtrudniej wyplewić? Tak mi wierciła dziurę w brzuchu, przekonując do sympatycznego pacjenta, że w końcu dla świętego spokoju zapisałam pana Michała w swój kalendarz, przy okazji życząc kumpeli pięknej opalenizny. Patrząc na pogodę za oknem miałam podstawę sądzić, że Adriana świetnie się bawi, prezentując połowie Polski swój zgrabny tyłeczek w niezwykle seksownym bikini. Tym bardziej denerwowało mnie siedzenie w klinice, gdy od kilku dni słońce nas nie oszczędzało, a szanowny reprezentant miał gdzieś terminy i moje plany na wieczór. To, że ciągle byłam sama nie oznaczało przecież, że nie miałam co robić z czasem. Miałam swoje pasje, którym oddawałam się z przyjemnością, poza tym posiadałam kilku znajomych, z którymi od czasu do czasu spotykałam się po pracy. Zatem ostatnim czego pragnęłam było trwonienie go na oczekiwanie na spóźnialskich pacjentów. Nie znosiłam takich sytuacji, frustrowały mnie jak nic innego na świecie. Naładowana mało pozytywnymi emocjami postanowiłam nawtykać swojej koleżance po fachu, tym samym dając upust niezbyt zacnym uczuciom.  
Zniecierpliwiona wstaję od biurka by odnaleźć telefon w torebce, która jak zwykle wisi w szafie na wieszaku. Moja torebka niewiele różni się od torebek innych kobiet. To czarna dziura bez dna, kiedy potrzebujesz w niej coś znaleźć nie łudź się że nastąpi to szybko. Tak samo dzieje się i tym razem. Nie wiem ile czasu już buszuję po jej wnętrznościach, a zguby jak nie było tak nie ma. Nie dobrze, zaczynam się powoli denerwować, a przecież nie taki miałam zamiar. Gdy po dłuższej chwili docieram do dobrze znajomego kształtu, czuję na swoich plecach lekkie uderzenie otwierających się drzwi gabinetu. Moja głowa mimowolnie obraca się w stronę winowajcy i tutaj przeżywam nie mały szok. Moim oczom ukazuje się wielka postać słynnego championa, na widok którego małolatom robi się mokro w majtkach. Nie powiem jest przystojny, nawet bardzo, zaprzeczając że tak nie jest zapewne bym skłamała, ale na boga- jestem profesjonalistką! Nie mogę swoich podopiecznych, zwłaszcza tej męskiej części traktować jako potencjalnych obiektów swoich westchnień.
Nie odrywając się od poprzedniego zajęcia, z ręką w torbie, obserwuję z ukosa chłopaka, który w akcie zażenowania oblewa się rumieńcem i bąka pod nosem niewyraźne "sorry”. No tak czego można się spodziewać… Krótkie "Sorry” załatwi przecież wszystko. Brak odwagi? Nie wiem skąd się to w ludziach bierze, że nie stać ich na nasze "przepraszam”.  
- Niech się Pan nie martwi. Nic się nie stało, to tylko trzydzieści minut. – nie kryję swojej złośliwości względem typa, który właśnie tak słodko wlepia we mnie swoje zdezorientowane ślepia.  
- Słucham? – po chwili krzyczącej wręcz ciszy, udaje mu się wreszcie coś wykrztusić.
Chyba nie rozumie o czym do niego mówię. Może i nie powinnam w ten sposób się zachowywać, ale solidnie sobie zapracował na moją niechęć. Mówiłam już, że nie lubię spóźnialskich? Ach tak, mówiłam…
- Byliśmy umówieni na osiemnastą. Pana spóźnienie zatem oscyluje gdzieś w granicach trzydziestu minut. Proszę sobie usiąść, nie będziemy przecież rozmawiać w progu. – silę się na powagę, chodź czuję że na moje kąciki ust nie wiedzieć czemu wkrada się szelmowski uśmieszek.
Kiedy ja obsesyjnie przeszukuję dno torebki, on leniwie obchodzi gabinet i zatrzymuje się na moment przed ścianą dumy, nad którą ja sama kilka minut wcześniej się zadumałam. Ani na chwilę nie spuszczam z niego wzroku. Obserwuję, widzę jak mruży oczy i zabawnie unosi brwi odczytując moje dyplomy oprawione w antyramy. Im dłużej na niego patrzę tym bardziej mi się podoba. Cholera! Jest przystojniejszy niż się mi wydawało.  
"Psia krew, co ja wygaduję?”- karcę się za swoją nie subordynację.
Kiedy udaje mi się odnaleźć komórkę, zauważam że nasz celebryta zmienił swoje położenie i to dosłownie, wykładając się wygodnie na fotelu terapeutycznym. Siadam za biurko- tam gdzie moje miejsce i wyciągam przed siebie teczkę Michała. Pośpiesznie drukuje standardową ankietę i odrywając na moment moje zmęczone oczy od monitora laptopa, zauważam nieprawdopodobny błękit jego oczu. Siedzi z wyciągniętymi odnóżami i przenika mnie na wskroś swoim spojrzeniem. Czuję, że zaczynam tracić grunt pod nogami, czerwienię się jak nastolatka. To bardzo nie dobry symptom. Żeby się nie pogrążyć szybko odwracam głowę w stronę drukarki i modlę się by więcej tego nie robił.  
"Jestem jego terapeutą, on jest moim pacjentem.”- tłumaczę sobie, zerkając w tym samym czasie na jego odbicie w szybie okna.  
Jest gorzej niż przypuszczałam. Zachowuję się nieprofesjonalnie. Jest mi wstyd za siebie, ale kompletnie nie potrafię sobie z tym poradzić. Moje wewnętrzne rozterki przerywa dźwięk drukarki, sugerujący brak papieru. Mechanicznie dokładam kilka czystych kart papieru do podajnika i wyciągam gotowy wydruk, który przed chwilą poleciłam wydrukować. Na giętkich nogach podchodzę do swojego pacjenta i wręczam mu ankietę z firmowym długopisem.  
- Proszę to wypełnić. – rzucam sucho wracając na swoje krzesło obrotowe. – Chce Pan może wody?- pytam odkręcając korek z butelki.  
- Mam swoją… - mruczy pod nosem nie podnosząc nawet głowy od setki losowo zestawionych pytań na jego egzemplarzu, który tak dokładnie teraz przegląda.  
Już mam zamiar dodać w myślach, że nie tylko jest spóźnialski, ale też nie kulturalny, kiedy on zupełnie jakby czytał w moich myślach dodaje, tym razem zaszczycając mnie swoim spojrzeniem rzuconym znad oprawek okularów:
- …ale bardzo dziękuje za propozycję.
Uśmiecham się delikatnie i nalewam do szklanki wody, którą zaraz opróżniam jednym haustem. Czuję się nie tyle idiotycznie co zawstydzona tym, że ja jako psycholog tak łatwo wydałam osąd na temat człowieka, który przez przypadek został moim podopiecznym. Po wypiciu drugiej szklanki wody czuję się znacznie lepiej. Mogę nawet swobodnie patrzeć na niego, gdy ten tak pochłonięty pytaniami strzela dziwne miny, zupełnie nieświadomy tego, że właśnie zachwycam się jego idealnym profilem. Nie wiem jak długo to robię. W końcu docierają do mnie jakieś niezrozumiałe słowa wypowiadane tym głębokim, niezwykle seksownym głosem.
- Słucham? – tym razem to ja nie rozumiem co mój rozmówca ma na myśli.  
- Pytałem czy to anonimowe.
- Skończył Pan?- pytam zdziwiona.
- Nie.
- To proszę pisać. Mamy mało czasu.
- Ale… - przerywa mi, poprawiając się nerwowo na fotelu. – wolałbym wiedzieć czemu to służy.
- Proszę Pana...– wzdycham. – Ta ankieta jest zupełnie anonimowa, może się Pan czuć spokojny. Chociaż... nie wiem czy można tak ją do końca nazwać. – dodaję trochę ciszej, wbijając wzrok w jego torbę, która leży na podłodze, tuż przy jego nodze.
- Nie rozumiem. – kwituje wstając z fotela, by podejść do mnie bliżej.  
- Czego Pan nie rozumie? – wzdycham po raz kolejny, obrzucając go najbardziej zimnym spojrzeniem na jakie jest mnie aktualnie stać.
Michał pochyla się nade mną, totalnie zaburzając moją przestrzeń osobistą. Jest tak blisko, że nie potrafię złapać oddechu by swobodnie, bez jąkania, się wypowiedzieć. Pachnie obłędnie! Znowu karcę się w myślach i postanawiam szybko przerwać tą głupią sytuację podczas której nie jestem w stanie zebrać własnych myśli.  
- Kwestionariusz jest anonimowy. To znaczy tyle, że nikt oprócz mnie nie ma możliwości poznania Pańskich odpowiedzi. Czy taka odpowiedź Pana satysfakcjonuje?- pytam opierając się o parapet okna, z którego obserwuję spacerujących ludzi.
- W zasadzie, chyba tak. – mruczy, wracając na poprzednio zajmowane miejsce. Z każdym jego krokiem czuję jak moje serce zwalnia mordercze tempo jakie zafundowało mu bliskie spotkanie z sportowcem, który właśnie posyła mi z fotela przepraszające spojrzenie.  
Znowu się uśmiecham, tym razem na wszelki wypadek dyskretniej, bo nie chcę by zorientował się w moich krzywych ruchach. Swoją drogą to naprawdę dziwne. Nigdy wcześniej nie zachowywałam się w ten sposób. Odruchowo wracam myślami do swoich poprzednich pacjentów i z rezygnacją przyznaję, że ten musi być jednak wyjątkowy. Wyjątkowy i piekielnie przystojny.  
Bredzę. Sięgam po butelkę wody i bez ceregieli wypijam jej zawartość do dna. Przechadzam się nerwowo po gabinecie, co róż rzucając ciekawskie spojrzenia na mojego współtowarzysza w niedoli. Docieram do fotela obok i nie wiedzieć czemu postanawiam usiąść obok niego, zakładając kokieteryjnie nogę na nogę. Nasz przyjmujący, bo tyle udało mi się o nim dowiedzieć, podnosi głowę z nad kartki i rzuca na mnie pytające spojrzenie. W ramach odpowiedzi uspokajam go i proszę by się nie śpieszył. Czy ja nie jestem dwubiegunowa? Chwilę prędzej pouczałam go przecież o tym, że nie mamy zbyt wiele czasu!  
Siatkarzyna chyba orientuje się, że coś ze mną nie porządku i zaczyna mi się intensywnie przyglądać. Na początku marszczy czoło i udaje, że czyta kolejne pytanie, by za chwilę- dosłownie na sekundę, rzucić w moim kierunku badawcze spojrzenie. Ma mnie. Uśmiechamy się mało inteligentnie i wracamy do swoich ról. On do roli pacjenta, ja lekarza. Uderzam delikatni dłońmi o uda i wstaje z kozetki. Kompletnie nie mam pojęcia co z sobą począć. Chyba jedyne czego teraz chcę to, to by w końcu sobie poszedł, a ta wizyta została uznana za zakończoną. Kręcę się jakbym miała owsiki, a to w jedną stronę, a to w drugą, kompletnie nie mogąc sobie znaleść miejsca. Powoli zaczynam panikować, co wierzcie mi nie zdarzą się zbyt często. Przygryzam wargi tak jak mam w zwyczaju robić, gdy się denerwuję i za wszelką cenę próbuję skupić się na historii choroby swojego podopiecznego sportowca. Im bardziej zgłębiam się w kartę tym coraz bardziej zaczynam się zastanawiać po co ten człowiek w ogóle postanowił pojawić się na mojej sesji. No tak, tak samo zagadkowy co Adriana. Nic zatem dziwnego, że tak bardzo przypadł jej do gustu, w końcu Ada miała to do siebie, że przyciągała same wyjątkowe postacie. Przed wyjazdem długo mnie maniła zapewniając, że na pewno nie będę żałowała tych meetingów. Szczerze? Nie minęło jeszcze pierwsze nasze spotkanie, a już zaczynam żałować swojej decyzji. Co jak co, ale do bycia zadowoloną jeszcze mi daleko. Nie, nie chodzi o sam fakt spóźnienia, bo to mogę jeszcze przeboleć. Zawodowy sportowiec, treningi, wywiady, sprawy osobiste. Zdarza się. Najgorsze jest jednak to, że ten facet po prostu równa moje poczucie panowania nad sytuacją z ziemią, wgniatając je w chłodną posadzkę gabinetu. Totalnie mnie onieśmiela, sprawiając, że mój głos zaczyna niebezpiecznie drżeć.  
"Boże jaka ty jesteś głupia! Następnym razem zdobądź się chodź na szczyptę asertywności!"- jojczę w duchu, przeglądając w internecie zdjęcia swojego podopiecznego.  
Swoją drogą ma zadatki na modela. Na każdym zdjęciu wygląda idealnie. Niesamowite, że jeden człowiek może mieć tyle talentów na raz. Nie dość, że jest czołowym graczem światowego formatu to jeszcze obiektyw go kocha. To niesprawiedliwe!
Pochłonięta przeglądaniem kolejnych zdjęć faceta z kozetki nawet nie zauważam, że obiekt mojego zainteresowania pojawił się tuż obok i chrząka nad moim uchem wymowne "Yhymmm”.
Gdy orientuję się, że właśnie zostałam przyłapana na gorącym uczynku, momentalnie pokrywam się mało dyskretnym rumieńcem i pędem zamykam laptopa.  
- Ojej… - szczebiotam udając jeszcze bardziej zaskoczoną niż jestem w rzeczywistości. – Już Pan skończył? Znakomicie.
Nasz reprezentant nie kryje rozbawienia swoim odkryciem i chyba żeby mi bardziej dopiec komentuje:
- Nigdy nie wierz mediom. Nie jestem ich ulubieńcem, poza tym nie najlepiej wychodzę na zdjęciach. – mówiąc to śmieje mi się prosto w oczy.  
Mam ochotę go zamordować, ale chyba mi nie przystoi. To było by takie nie etyczne. Wciągam przez nos solidną dawkę powietrza i z przyklejonym uśmiechem do twarzy recytuje stałą regułkę jaką powtarzam na każdym jednym spotkaniu.
-Dziękuję serdecznie za dzisiejszą wizytę. Widzimy się… - i tutaj pojawia się konkretna data i godzina, w tym przypadku jest to jutro o tej samej porze.  
Michał narzuca na swoje ramie torbę i bez słowa pożegnania wychodzi, podnosząc w moją stronę delikatnie dłoń tak jakby chciał mi powiedzieć "Nara”. Odprowadzam go wzrokiem do drzwi i tęsknie czekam na moment gdy te zamkną się w końcu za jego osobą. Potem desperacko opadam twarzą na blat biurka i kilkakrotnie uderzam o nie czołem, sylabizując przy każdym uderzeniu słowo "idiotka”.  
Idiotka, bo tak właśnie się teraz czuję. Mam wrażenie, że jeszcze nigdy nie skompromitowałam się w takim stopniu przed pacjentem, nawet podczas swoich pierwszych zajęć. Jestem załamana swoją postawą. Uczucie zażenowania powoli przeradza się w złość na swój marny profesjonalizm. Jestem psychologiem. Powinnam sobie radzić z takimi sytuacjami. Powinnam być także przyzwyczajona, w końcu przez większość swojego życia byłam sierotą obrzyganą, a mimo to kompletnie sobie z tym nie radzę, przynajmniej dzisiaj. Podnoszę się z nad drewnianego blatu i w ekspresowym tempie zamykam pod klucz gabinet.  
Zbiegając po schodach, żegnam się z tytanami pracy, którzy z nieznanych mi przyczyn postanowili w tak piękny dzień siedzieć do późna w pracy. Osobiście nie rozumiem tego, bo ja gdyby nie spóźnienie sportowca roku nie siedziałabym w tej przeklętej budzie nawet minuty dłużej. Myślę też, że gdyby tylko była taka możliwość to serwowałabym swoim klientom terapię na świeżym powietrzu. Niestety z przyczyn oczywistych jest to nie możliwe, dlatego muszę się dusić w tym zakichanym gabinecie.  
Po przekroczeniu progu drzwi wyjściowych kliniki, uderza mnie gorąca masa powietrza. Jak na wieczór jest dość wysoka temperatura. Słońce wciąż razi swoimi promieniami, dlatego na nos zakładam stylowe wayfarery, które totalnie nie pasują do mojego staro- świedzkiego stylu i dość pewnym krokiem zmierzam w kierunku swojego wysłużonego roweru. Odpinając kłódkę dostrzegam nieopodal Pana Spóźnialskiego i o mało się nie przewracam z wrażenia. Gdyby nie mój refleks to siedziałabym teraz pewnie na okurzonym chodniku. Przytrzymuję się przydrożnego drzewa i jak szpieg z krainy deszczowców, obserwuję z oddali swojego uroczego championa. Stoi przed samochodem i intensywnie z kimś dywaguje przez telefon. Trzeba byłoby być ślepym by nie zauważyć, że porusza się niezwykle zgrabnie jak na metr dziewięćdziesiąt wzrostu. No cóż, widocznie godziny na hali treningowej nie tylko przyczyniają się do dobrej formy. Może i ja powinnam zacząć trenować? Może boks? Plan ten jednak tak szybko porzucam jak szybko na niego wpadam i skupiam się na obserwacji. Misiek nie może ustać w miejscu, ciągle się porusza.  
- Boże, ile w nim energii…- wzdycham rozmarzonym tonem, ocierając stróżkę potu z czoła.  
I nagle widzę jak na jego twarzy pojawia się gigantyczny banan, uśmiecha się i podnosi wysoko rękę, zupełnie tak jakby i bez tego był mało widoczny. W jednej chwili jak spod ziemi wyrasta ona. Wytrzeszczam oczy ze zdziwienia, kiedy dostrzegam tą małą lalkę wtulającą się w jego męski tors, w niczym najwygodniejszą poduchę ever. Nie wiedzieć czemu czuję, że ciśnienie uderza mi do głowy, zwłaszcza wtedy gdy on z taką czułością obejmuje jej smukle ciało i całuje w czoło. Czyżbym poczuła ukucie zazdrości? Niemożliwe… Niemniej jednak widok jest nie do zniesienia, dlatego otrzepuję z siebie wszystkie nagromadzone emocje i wsiadam na rower. To irracjonalne, ale jestem tak podenerwowana, że nawet kręcenie pedałami sprawia mi trudność. Przejeżdżam kilka metrów do przodu i postanawiam ostatni raz rzucić na niego okiem zanim zniknie mi za horyzontem. Momentalnie rozlega się głośny sygnał klaksonu, na którego dźwięk się zatrzymuję.  
- Czy Pani się dobrze czuje?- pyta z ironią w głosie facet z Seata.
Wbijam w niego pytająco wzrok i bezsensownie się uśmiecham, jakby to miało załatwić sprawę.  
- Proszę uważać, prawie wjechała mi Pani pod koła! – burczy brunet, uderzając się w czoło dwukrotnie.  
Przytomniejąc na moment zauważam, że stoję niemal na masce czarnego auta. Wyrzucając w stronę właściciela gorące przeprosiny, przenoszę się ze swoim pojazdem tak by odblokować przejazd facetowi z Leona. Kierowca macha z rezygnacją dłonią i zamykając boczną szybę, odjeżdża z piskiem opon.  
A ja? Ja stoję jak sierota na środku drogi i sparaliżowana strachem nie mogę zdobyć się na jakikolwiek ruch. Po dobrej chwili schodzę na ścieżkę rowerową i po raz kolejny podejmuję się próby obrócenia się w stronę kliniki, w celu odnalezienia jego osoby. Stoi tam i z rozbawieniem patrzy w moje oczy. A może mi się tylko wydaje? Totalnie zawstydzona ponownie wsiadam na rower i przebierając nogami w ciągu piętnastu minut melduję się pod swoim blokiem.  
Przekręcam zamek, wchodzę do mieszkania i rzucam na komodę niedbale klucze. Mechanicznie związuję włosy w kucyk i zrzucam z siebie ciuchy. Kilka sekund później stoję w kabinie prysznicowej i chłodzę swoją gorącą głowę zimnym strumieniem wody. Tak, zdecydowanie uwielbiam ten stan odprężenia, gdy po ciężkim dniu mogę wreszcie oddać się wolnym rozmyślaniom, nago, pod prysznicem. Dzisiaj jednak myślenie idzie mi wyjątkowo opornie i sprowadza się tylko i wyłącznie do jednej kwestii. Jestem zła, a właściwie to nie, nie jestem zła. Jestem po prostu wściekła. Na widok swojej durnej facjaty w lustrze, postanawiam się przespać.  
- Może wtedy wyluzujesz? – mówię sama do siebie wycierając twarz ręcznikiem.  
Po opuszczeniu łazienki melduję się w salonie. Kładę swoje cielsko na narożniku i przytulając kota, staram się zasnąć. Staram się to chyba dobre słowo. Kręcę się, przewracam z boku na bok, nie mogę zdecydować się czy wolę głowę mieć od strony okna czy przeciwnie. W końcu nawet Cypis tego nie wytrzymuje i zeskakuje z kanapy, udając się do swojego kojca. Co za wyrodne zwierzę…  
Oglądając się za kotem dostrzegam barek.  
- O nie, nie, nie moja panno! Przy poniedziałku nie pijemy.- mówię na głos, by opanować swoją nagłą zachciankę.  
Odwracam głowę w stronę telewizora, który cicho brzęczy zapewne od rana i jako, że drzemka nie wchodzi aktualnie w grę, próbuję usilnie zainteresować się nudnawym programem. O skupienie jednak ciężko. Zipuję po kanałach i trafiam na stację sportową. To pewnie zrządzenie losu, ale na ekranie 40 calowego Panasonica pojawia się gęba Michała. Moją uwagę przykuwa napis umieszczony przez dziennikarza prowadzącego wywiad: "Michał K. Nowa twarz klubu XYZ”.  
"A więc to dlatego tak nagle pojawił się w tej naszej pipidówie”. – domyślam się błądząc oczyma po jego wysportowanej sylwetce.  
- Szlag!- wrzeszczę tak głośno, że Cypek zrywa się na równe nogi.- Przecież tak nie może być!
Owszem nie może! Nie mogę się tak zachowywać. To nie normalne, żebym wzdychała do swojego pacjenta, a ewidentnie zaczynam to robić. Tracę rozum. Wyłączam telewizor i kładę się głową do okna. Zamykam oczy… i widzę tą twarz, tą przeklętą, przystojną mordę! To mi zaczyna trącać nie małą obsesją. Rozglądam się po salonie w poszukiwaniu czegoś co odwróci moją uwagę od natrętnych myśli o swoim podopiecznym. Jedynym miejscem, które przykuwa wciąż moją uwagę jest barek. Chwilę się waham, ale czego się nie robi w imię wyższej idei.  
- Ok, jeden drink jeszcze nikomu nie zaszkodził.- poddaję się podchodząc do mebla, rozlewając rum do wcześniej przygotowanej szklanki.


...............................................................

Moje drugie podejście :) Drugie bo dałam sobie jeszcze jedną szansę... Dajcie koniecznie znać czy wykorzystałam tą szansę czy nie. Dzięki!
PACE!

DanaScully

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 3755 słów i 21949 znaków, zaktualizowała 25 cze 2017.

9 komentarzy

 
  • AnaidPrincess

    Nadal wciąga, przy wstępie już się bałam, że mi się nie spodoba, ale myliłam się jest przewspaniały!

    13 cze 2018

  • xek

    Dobrze się czyta. Tylko jak dla mnie zbyt szybkie przejście właściwie z dziecka do kobiety. Jednak jak rozumiem, właściwe opowiadanie dopiero się zaczeło.

    4 lis 2017

  • NataliaO

    Wstęp był piękny, trochę naszkicował mi późniejszy zarys - że ładnie napisane będzie, będzie miało w sobie delikatność. Subtelnie i naturalnie napisane.

    13 cze 2017

  • nanoc

    PS. a "rudzielec" SUPER  :yahoo:

    6 gru 2016

  • nanoc

    Ciekawe, wciągnęło mnie jak wir pod wodę, przeczytam wszystkie, a co taki jestem. :F

    6 gru 2016

  • Riley

    ukłucie* poddaję*

    1 sie 2016

  • violet

    Kiedy dalszy ciąg?

    4 lip 2016

  • DanaScully

    @violet wciaz sie zastanawiam czy publikować.. hm? Byc moze dam sobie jescze szanse.

    4 lip 2016

  • violet

    @DanaScully A skąd dylemat?

    4 lip 2016

  • DanaScully

    @violet Obawiam sie, ze moge byc "nudna".. za nudna? Boje sie, ze tego typu opowiadania nie maja tu racji bytu. Duzo czytam;)

    4 lip 2016

  • violet

    @DanaScully Dopóki masz choć jednego czytelnika to masz obowiązek pisać ;) a z tego co widać czytam  nie tylko ja. I co Ci wyszło z tego czytania? ;)

    4 lip 2016

  • DanaScully

    @violet im głupsza fabuła tym lepiej... im banalniej tym lepiej. im szybciej rozwijająca sie akcja tym lepiej. Wiecej seksu! Takie Trudne Sprawy ;) Absolutnie nie krytykuje, poprostu sie nie odnajduje w tym  :)

    4 lip 2016

  • violet

    @DanaScully To pisz dla mnie :)

    4 lip 2016

  • Tessiak

    Podoba mi się :) Poza kilkoma błędami, które rażą w oczy i niewielkich brakach w interpunkcji jest naprawdę dobrze. Spróbuj w przyszłości przed opublikowaniem jeszcze raz przeczytać rozdział i staraj się wyszukiwać błędy, a będzie super. Pozdrawiam, życzę dużo weny i powodzenia na lol'u.

    28 maj 2016

  • danton

    Ciekawe, podoba mi się,  nieźle napisane, kontyuuj :)

    28 maj 2016