Terapeutyczna Miłość cz. 3

Terapeutyczna Miłość cz. 3ŚRODA

Głupie myślenie. Mój błąd. W domu też nie mogłam zaznać spokoju. Zaczęłam nawet się zastanawiać czy nie powinnam porzucić analizowania studium przypadku Pana Siatkarza. Wierzcie mi, że jestem w tej kwestii zupełnie poważna. Coraz częściej dostrzegam wyraźny problem w naszej relacji, głównie z mojej winy. Owszem on też nie jest święty, w końcu nikt mu nie kazał być tak piekielnie apetycznym. W mojej głowie pojawa się pytanie: Jak mam być dobrym, obiektywnym terapeutą skoro nie potrafię się skupić na problemach z jakimi przychodzą do mnie moi podopieczni? No jak, skoro na widok jednego z nich szczebiotam jak nastolatka, a serce pompuje krew ze zdwojoną siłą?  
Istny obłęd. To idiotyczne, ale wczoraj przesiedziałam cały wieczór z nosem w laptopie, a wierzcie mi, że dawno mi się to nie zdarzyło. Niemniej nie to, że zmarnowałam tyle czasu na głupoty jest w tym najgorsze. Najgorsze jest to, że tak naprawdę to cholernie mnie rajcowało te wyszukiwanie informacji o jego osobie. To, że uśmiechałam się do siebie na wieść o tym, że jest wolny, o tym że lubi kuchnie orientalną tak samo jak ja. Nawet to, że gra z 13 na plecach było dla mnie dostateczną przesłanką by pomyśleć, że to przeznaczenie. Oszalałam. Oszalałam zwłaszcza wtedy gdy postanowiłam umieścić jego zdjęcie na pulpicie własnego laptopa. Autentycznie zaczynam się o siebie bać. Przeraża mnie ta obsesja z każdą chwilą coraz bardziej.  
Swoją drogą skoro media rozpisują się o Michałowym kawalerskim trybie życia to kim do diabła jest lalunia z przed kliniki? Dobre pytanie, nad którym główkuję od porannej kawy. Ku chwale Ojczyzny jest już południe. Pewnie najłatwiej byłoby spytać samego źródła. Pytanie tylko jak zrobić to na tyle umiejętnie by nie odkrył moich prawdziwych intencji. Ostatnim czego bym terez chciała była by kompromitacja przed takim ciachem jak mój podopieczny. Nad tym jak ugryźć temat zastanawiam się już od dobrych piętnastu minut, zajadając się sałatką, którą udało mi się wyczarować z mojej zabiedzonej lodówki. Usilnie zbieram strzępki myśli w całość, ale to wciąż za mało by plan wypalił. Może dlatego, że co chwilę zerkam przez okno gabinetu, w poszukiwaniu długo-wyczekiwanego podopiecznego? Stanowczo potrzebuję kontaktu z dobrym specjalistą.
Kiedy w mojej głowie powoli zaczyna kiełkować niecny plan, słyszę donośne pukanie, na którego dźwięk mechanicznie podskakuję na fotelu. Zapewne wygląda to tak jak w filmach, kiedy głównych bohater nagle zostaje przyłapany na gorącym uczynku. Do kompletu brakuje tylko spektakularnego rozlania kawy na własne ubranie. Stukanie w drewniane drzwi staje się jakby głośniejsze, wtedy też orientuję się, że kołatanie dochodzi zza moich drzwi. Ciągle pogrążona we własnych myślach, zapraszam przybysza do środka. Mój gość wchodzi żwawym krokiem i bezszelestnie lokuje swoje cztery litery na mięciutkim fotelu. Jest tak niezaprzątający, że nawet nie zaszczycam go spojrzeniem. W czasie, gdy ten zaczyna ostentacyjnie przytupywać nogą, ja kontynuuję rozmyślanie, planując przebieg swojego prywatnego śledztwa. Wszystko oczywiście trwa do pewnego momentu, a mianowicie do czasu gdy pacjent postanawia w dość brutalny sposób sprowadzić mnie na ziemię tym samym przerywając moje natrętne główkowanie.
- Nie żebym był nadgorliwy, ale czy moglibyśmy już zaczynać? Mam popołudniowy trening, nie chciałbym już na samym początku podpaść.  
"Michał!”- na jego widok niemal nie wypluwam przemielonego zielska, zalegającego wciąż w moich ustach. Najwidoczniej moja obserwacja poszła zupełnie nie tak jak powinna.  
W ekspresowym tempie składam swój barek i wracam do niebieskookiego szatyna.  
- Przepraszam, zamyśliłam się. – przyznaję z rozbrajającą szczerością, patrząc mu bezczelnie w oczy, które dzisiaj są wyjątkowo smutne.  
Gdzie się podziały te iskierki?
Milczymy. Na pewno znasz ten rodzaj ciszy, której nie możesz znieść, ale też w żaden sposób nie potrafisz przerwać. Tak, to jest właśnie ten rodzaj ciszy. Patrzymy na siebie od kilku ładnych sekund i oboje liczymy, że to drugie odezwie się jako pierwsze. Nic z tego. Czas umyka, a cisza jakby się nasila. W tym czasie przez moją głowę przemykają tysięce myśli, w tym ta jedna. Niepokojąca. Czy on się na mnie obraził? Jeśli tak to dlaczego? Czyżby poczuł się urażony moją wczorajszą pogawędką na temat relacji terapeuta- pacjent? Nie, to byłoby przecież takie niedojrzałe, zupełnie nie w stylu poważnego faceta. Im dłużej o tym myślę tym bardziej pragnę przerwać tą chorą ciszę
W końcu zbieram się w sobie i już mam zacząć swój psychologiczny bełkot, kiedy moje usta zostają zamknięte przez pana reprezentanta, a właściwie przez jego słowa.
- Ostatnio miewam taki sen. – mówi, a ja z ulgą wypuszczam z swoich płuc nadmiar nagromadzonego dwutlenku węgla.  
Cóż za ulga…
Wsłuchuję się w jego chłodny, aczkolwiek spokojny ton głosu, gdy ten opowiada mi o swoich marach sennych i emocjach im towarzyszących. Słucham go. Pierwszy raz udaje mi się skupić w jego obecności. To już coś, niemniej nie oznacza to, że nagle zupełnie przestaję zachwycać się jego długimi rzęsami. O nie, co to, to nie.
Widzę, że to o czym mówi autentycznie w jakiś sposób spędza mu sen z powiek. Bardzo chcę mu pomóc, dlatego z całych sił staram się wczuć w jego sytuację. Analizuję pojedyncze słowa, które mogą mieć istotne znaczenie w kontekście jego, jakby nie patrzyć dość stresującego trybu życia. W którymś momencie zaczynam nawet współczuję mu presji z jaką musi się zmagać każdego dnia jako gwiazda światowego formatu.
Jestem tak zaabsorbowana niesieniem pomocy jego starganym nerwom, że kompletnie zapominam się i kładę swoją rękę na jego gigantycznych rozmiarów dłoni. Przez moment czuje coś dziwnego, tak jakby iskrzenie. Nie potrafię tego nawet opisać. Chwilę potem gdy nadziewam się na zaskoczone spojrzenie pacjenta, przychodzi otrzeźwienie. Robi się potwornie niezręcznie, dlatego od razu cofam dłoń, chowając ja w kieszeni fartucha.
W odróżnieniu ode mnie Michał jest konsekwentny. Ciągle patrzy na mnie niepewnym wzrokiem, a ja żeby do reszty się nie pogrążyć zaczynam pieprzyć o roli snu w naszej podświadomości. Plotę jak potłuczona. Czuję, że znów zaczynam się gubić we własnych zeznaniach. W mgnieniu oka zbieram się w sobie i wychodzę z dołka, dzięki czemu odzyskuję swoją pewność siebie. Jako dowód śmiało wysuwam hipotezę iż jego nawracający sen jest bliżej niesprecyzowaną obawą przed czymś lub przed kimś. Pytam go otwarcie czy wie jakie obawy może chodzić. Siatkarz długo mierzy się ze mną wzrokiem, a potem zupełnie szczerze odpowiada:
- Podejrzewam o co może chodzić. Na co dzień jestem sportowcem, w zasadzie całe moje życie to sport. Nie mam nic innego niż siatka. Dla niej się budzę, dla niej idę na siłownie. To prawie jak związek z dziewczyna.- podśmiechuje się pod nosem.- Boje się bycia zapomnianym, niepotrzebnym. Boje się, że to wszystko może okazać się niewystarczające.  
Pierwsze co ciśnie mi się na usta jest to, że czego jak czego, ale tego że zawsze będzie w sercach kibiców może być pewien jak tego, że jeden plus jeden równa się dwa. Nie mówię tego jednak, bo zdaję sobie doskonalę sprawę, że i tak by nie uwierzył. Niewiarygodne, że taki facet może mieć tak zachwianą wiarę we własne możliwości. To wręcz niesamowite, bo na boisku widzisz tylko jego nieustraszony bój po zwycięstwo, walkę o każdy punkt. Widzisz wybitnego zawodnika od którego pewność siebie bije na kilometr. Bardziej jednak niesamowite jest to, że tak naprawdę rozumiem go doskonale. Znam to przecież od dziecka. Tego również nie decyduję się wypowiedzieć na głos. W końcu nie o moich bolączkach mamy rozmawiać.  
- Spokojnie. Na pewno dojdziemy do sedna sprawy i rozprawimy się z demonami przeszłości raz na zawsze.- uspakajam go gdy kończy opowiadać i niemal znów dotykam jego dłoń. Dosłownie w ostatniej chwili powstrzymuję się od bliższego kontaktu.
Michał zmienia pozycję na bardziej wygodną, rozciągając swoje kilkumetrowe odnóża pod samo biurko i rzuca mi głębokie spojrzenie, pod którego ciężarem kapituluję. Wstaję zza biurka i staję przy oknie, z którego spoglądam na nudny widoczek. Odwrócona tyłem do jego osoby, pytam o jego cele.
- Chciałbym nie zawieść.- zaczyna, a potem bąka coś o Lidze Światowej w Krakowie.  
To na tym temacie skupiamy się i wałkujemy go już do końca zajęć. Skupiamy? Dobre sobie. On na pewno jest skupiony, gorzej ze mną. Z każdą minutą jest mi coraz ciężej o ten stan. Za bardzo rozprasza mnie jego "magiczne spojrzenie”.  
- Będziesz oglądać?- pyta mnie na odchodne, stojąc w progu drzwi.
Odnoszę wrażenie, że w jego głosie pojawił się jakiś rodzaj nadziei. Tak, wiem stanowczo za dużo myślę, wyobrażając sobie bóg wie co.
Spoglądam niby od niechcenia w jego stronę i bezdźwięcznie odpowiadam sobie na pytanie przez niego zadane: "Dla Ciebie mogę zacząć”. Dokładnie tak, bo mimo że specjalizowałam się w psychologii sportu to nigdy jakoś specjalnie nie śledziłam osiągnięć swoich podopiecznych. Poza tym nie jarałam się męskim sportem, zwłaszcza siatkówką, jeśli już wolałam obejrzeć tenisa. Teraz widzę jak dużo traciłam.
- Jeśli godziny nie będą kolidować z pracą to nie wykluczone, że zerknę. – kłamię, bo przecież doskonale wiem, że choćby nie wiem co będę śledziła poczynania jego drużyny z zapartym tchem.
Kiedy kończę zdanie, zauważam na jego twarzy coś na kształt uśmiechu. Nie jest trudno to zauważyć, zwłaszcza że dotychczasowo siedział przede mną zachmurzony niczym zeszły urlop w Ustroniu Morskim.
Gdyby godziny pracy mijały tak szybko jak te z Michałem byłabym naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Tymczasem działa to jakby trochę inaczej. Czas spędzony w jego towarzystwie zawsze jest za krótki i zupełnie nie ważne jest to, że w gruncie rzeczy i tak poświęcałam mu więcej czasu niż pozostałym podopiecznym. Kiedy jestem z kimkolwiek innym, czas staje w miejscu tak po prostu.
Boże… Jestem żałosna. Żałosna i kompletnie nieodpowiedzialna, z naciskiem na to drugie. O tak, zdecydowanie znajomość z panem reprezentantem mi nie służy, zwłaszcza na myślenie. Chwileczkę, czy ja się nie powtarzam?  
Stoję tu na środku chodnika i na usta ciśnie mi się tylko jedno pytanie. Co mnie napadło żeby się wybrać na te przeklęte zakupy? Chyba jedynym motywatorem stała się pusta lodówka i kiszki grające marsza. A no tak: Cypis. Kiedy po pracy przekroczyłam próg mieszkania, obrzucił mnie takim wzrokiem, że niemal zadrżałam. Jestem potworem! To, że nie potrafię zadbać o siebie to nic nowego, ale co trzeba mieć w głowie żeby zacząć głodzić nawet kota? Wjechał mi na ambicję, nie ma co, może dlatego w ciągu chwili podjęłam tą niezwykle trafną decyzję o wieczornym shopingu. Sama już nie wiem. Zresztą, czy to takie ważne w obliczu tragedii jaka mnie spotkała?
Wiedziałam. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że moja wysłużona karoca jest ostatnio w nienajlepszym stanie. Mimo to zdecydowałam się wsiąść do niej, zamiast do przypadkowej taksówki i pojechać do jakiegokolwiek marketu.
Może gdybym nie odrzuciła zalotów Pawła to mój rower wcale niebyły najgorszym rozwiązaniem? W końcu męska ręka to nie to samo co damska. Koniec końców Pawła nie ma, jest za to zepsuty rower, całe naręcze pakunków i rozpacz w moich oczach.
Jestem tak zdenerwowana, że… Wróć! Co ja plotę? Ja nie jestem zdenerwowana, jestem permanentnie wkurwiona, a zatem od początku.  
Jestem tak wkurwiona, że gdyby moja kultura mi na to pozwalała to rzucałabym mięsem nie bacząc na przechodniów, którzy z takim rozbawieniem obserwują moje zmagania z przeklętym sprzętem. Dzisiejsi faceci- a niech ich piekło pochłonie! Zamiast podejść i zaproponować pomocną dłoń, wolą przyglądać się niecodziennemu widokowi jakim jest nieporadna kobieta i jej rower.
Naprawdę się staram, w końcu jak najszybciej chcę się znaleźć w domu, ale kompletnie nie ogarniam spraw związanych z techniką i jej pokrewnych dziedzin. Jeśli mam być szczera to chyba niewiele brakuje żebym się rozpłakała z bezradności. Znam ten stan. Najpierw zaczynają mnie szczypać oczy, a w gardle coś nieprzyjemnie drapie. Tak, zdecydowanie mam ochotę się rozbeczeć. Dłubię coś przy kołach, chodź tak naprawdę nie mam zielonego pojęcia czemu ma to służyć. Do tego jeszcze te przeklęte słońce! Coś czuję, że dzisiejsze wyjście zakończy się poparzeniami słonecznymi. Uroki rudzielca… Jestem zmęczona, brudna i zapewne śmierdzę gorzej niż świnia. Mimo to nie poddaje się, ja nie z tych. Ja z upartością muła będę próbować, aż w końcu mi się uda. Nie wiem ile czasu robie z siebie pośmiewisko, ale nagle ku mojemu zaskoczeniu znajduje się ochotnik, który jako jedyny decyduje się pomóc sfrustrowanej babie. Hmm? A może jednak prawdziwi faceci nie wymarli?
- Pomogę Ci. Wstawaj.- słyszę nad sobą, po czym obracam się w stronę dżentelmena i zamieram.
Nachyla się nade mną i wyciąga w moim kierunku tą ogromną dłoń.  
- A niech Cię!- syczę, podając Michałowi swoją wątłą, usmarowaną smarem rękę. – Że też to akurat Ty musiałeś pojawić się z odwetem…
- Czyli co? Mam sobie iść?
- Nie, nie… Proszę.- dukam, patrząc w jego roziskrzone oczy. – Nie zostawiaj mnie tutaj. Nie mam już siły z tym…- i tutaj wskazuje leżący obok rower, przyczynę mojego opłakanego stanu. - … z tym czymś. Przepraszam Cię. To nie tak miało zabrzmieć. – kończę wzdychając głęboko.  
- Wiem.
- Wiesz?- dziwie się jego pewnością siebie, w końcu to jakby nie patrzeć jeden z głównych powodów dla których się spotykamy.
- Mam być szczery? Jeśli tak to myślę, że mnie potrzebujesz. To pewne. Beze mnie będziesz jeszcze długo się gimnastykować. Jak już zauważyłaś chętnych do pomocy jest na pęczki, nie?
Czuję, że się czerwienie. Nie lubię komuś czegoś zawdzięczać, a jemu zwłaszcza. W popłochu rozglądam się dookoła i zrezygnowana wydaje dyspozycję, ruszając przed siebie.  
- No dobra. Ja prowadzę Vikę, a ty zabieraj torby. Jesteś dużym facetem, na pewno dasz sobie radę.  
Z pod zwieszonej głowy dostrzegam, że ludzie przyglądają mi się uważnie, a poniektórzy wyciągają bezceremonialnie telefony i cykają nam zdjęcia.  
" O nie, nie, nie, to nie na moje siły.”- jęczę w duchu, przyśpieszając kroku na tyle by zostawić Michała daleko w tyle.  
Obracając się za siebie dostrzegam jak zaatakowany przez grono nastoletnich fanek, dzielnie rozdaje autografy. Przystaje na moment i z zainteresowaniem obserwuje jego zachowanie.
"Cóż za opanowanie. Dziwne, że nie potrafi przenieść tego na boisko.”- analizuję sytuację jakiej przyszło mi się przyglądać.
Siatkarzyna wyłapuje moje spojrzenie i przeuroczo przepraszając wianuszek małolat, odchodzi w moją stronę. Wow, nawet mi to schlebia, babska próżność daje o sobie znać zwłaszcza wtedy gdy napotykam się na złowieszczy wzrok słodkich nastolatek.
- Wybacz.- uśmiecha się, doganiając mnie.- To czego byłaś właśnie świadkiem jest skutkiem ubocznym kariery sportowca. Małe, rozwrzeszczane gówniar, ale wiesz... Do wszystkiego idzie się przyzwyczaić, do tego też można przywyknąć. Gdzie mieszkasz?
- Yyyy…- uświadamiam sobie, że prowadzę właściwie obcego człowieka na swoje osiedle i chodź ciężko przechodzi mi to przez gardło, postanawiam ujawnić swoją słodką tajemnicę.
- Aleje Lipowe?- powtarza, a na jego usta wkrada się wielki banan od ucha do ucha.
- Powiedziałam coś nie tak?  
- Absolutnie, tak tylko… A nie lepiej było skręcić na moście?- dopytuje z cynicznym uśmieszkiem.
- Michał.- burczę, zatrzymując się na chwilę.
- No co? Przecież było by krócej.
- Oh tak? A skąd ty to możesz wiedzieć? Chyba mieszkam tu trochę dłużej niż ty?
- Ok… Zwracam honor.- milknie, unosząc w pojednawczym geście obie ręce do góry.
Przewracam oczami i delikatnie go wymijam, by chodź o jeden krok być przed nim. Jego mięśnie mnie za bardzo rozpraszają, poza tym prowadzę, jakby nie patrzył wiem najlepiej dokąd idziemy. I wszystko było by ok, gdyby nie ta cisza i nieodparte wrażenie, że ktoś notorycznie obłapia mnie wzrokiem, a zwłaszcza moje niezbyt seksowne uda. Z każdym krokiem czuję to coraz wyraźniej, ale najważniejsze że z każdym kolejnym jestem też coraz bliżej celu.
- Volei!- mówię w końcu, stając przed klatką schodową.  
- Ładnie tutaj.- uśmiecha się głupkowato, nie spuszczając mnie z oka.
Sytuacja zaczyna mnie przytłaczać, dlatego w odpowiedzi rzucam mu przelotny uśmiech i odwracam wzrok w drugą stronę. Kompletnie nie mam pojęcia co powinnam teraz powiedzieć, dlatego przykucam przy kołach jednośladu i zaczynam siłować się z łańcuchem, który nie wiedzieć czemu sflaczał jak balon.
- Masz w domu kogoś kto będzie potrafił to naprawić?- pyta widząc moją szamotaninę.
- Nie mam faceta, jeśli o to chodzi.- odskakuje na moment od roweru by zmierzyć się twarzą w twarz z Michałem. – A kot chyba się nie liczy, raczej nie naprawi tej kupy złomu. A ty co właściwie robisz?- pytam zaskoczona swojego pacjenta, gdy ten odkłada zakupy na bok i dziarsko przewraca rower do góry nogami.  
- Jak już zauważyłaś kot raczej nie założy łańcucha na zębatkę.- zauważą spostrzegawczo i zabiera się do naciągania metalowego paskudztwa na ośki. – Możesz mi pomóc? Rusz pedałem do przodu.
Zauroczona sprawnością dłoni swojego sportowca, rzucam się z nieukrytą radością do pomocy.
- Dokładnie tak. Przekręć jeszcze raz.- instruuje mnie parokrotnie by w końcu wstać z ziemi na której przykucnął i stwierdzić radośnie, że skończyliśmy. – No zobacz, udało nam się za pierwszym razem. Jest lepiej niż kiedykolwiek. Będzie żył.  
- Nie wiem jak mam ci dziękować!- rzucam się z wdzięcznością w ramiona przystojniaka, czego za chwilę gorzko żałuję. Zawstydzona swoim dziecinnym zachowaniem, wyrzucam z siebie gorące przeprosiny.
- Daj spokój!- odpiera luzacko, a ja jak w jakimś amoku wykrzykuję przeciągłe "Nie!”, łapiąc go za ręce, które właśnie miał wytrzeć w swoją snieżno- białą koszulkę z logiem tutejszego klubu.  
Patrzy na mnie, ściskając moje dłonie i z wyraźnym rozbawieniem stwierdza, że jestem szybsza niż jego zagrywka. Po raz któryś tego samego dnia zalewam się rumieńcem i totalnie tracę rozum. Mam wrażenie, że serce mi zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. Jego ręce parzą. Nerwowo wyciągam swoje dłonie z jego uścisku i poprawiając miedziane strąki włosów szybko reflektuję się, posyłając mu przepraszające spojrzenie, pytając przy tym czy wejdzie do środka.
Na twarzy mojego obiektu westchnień pojawia się małe zakłopotanie. Wiem co to znaczy, dlatego nie zważając na to, że właśnie zbiera się do udzielenia jakiejkolwiek odpowiedzi, dodaję, chwytając za reklamówki:
- Zapomnij. Nie było tego pytania.  
Chwilę potem zamykam za sobą drzwi wejściowe i odwracam się w jego stronę by przez okienko jeszcze raz zobaczyć jego wyraz twarzy. Stoi niczym nie poruszony i patrzy w zamknięte drzwi klatki schodowej. Kiedy mnie dostrzega, podnosi delikatnie kąciki ust i odchodzi.
"Kretynka, kretynka, kretynka!”- przeklinam się w duchu, opata o ścianę na półpiętrze.
Stojąc z zamkniętymi oczyma stwierdzam, że w życiu człowieka przychodzą takie chwilę, że pragnie tylko kulki w łeb. I to jest właśnie ta chwila. Co za wstyd. Co za upokorzenie!
Kręcąc z dezaprobatą głową, kieruję swoje kroki na pierwsze piętro. Chwilę potem przekraczam próg mieszkania i powtarzam ten sam schemat co każdego dnia poprzedniego. Klucze lądują na komodzie, a ja melduję się w łazience. Mój Boże jakie moje życie jest bezsensowne i mechaniczne! Nie do wiary co samotność może zrobić z człowiekiem. Zaraz po szybkim prysznicu, staję przed lodówką i staram się dokonać wyboru pomiędzy porannymi naleśnikami, a pizzą na telefon. Możecie stwierdzić, że jestem leniem, ale to zupełnie nie tak. Jestem po prostu na tyle zmęczona, że nie mam ani sił, ani ochoty na kucharzenie. Stojąc przed otwartymi wrotami urządzenia uważnie lustruję jego zawartość i chodź wyjątkowo lodówka jest pełna, ja dostrzegam w niej tylko swoje ulubione wino.
"Sieciówka, sieciówką, ale ważne że pyszne!”- mamroczę, czytając etykietę, szukając po omacku w szufladzie korkociągu. Trzeba przyznać mam do tego wprawę. Chwila moment i wino wlewam do kieliszka. Nie byle jakiego kieliszka- półlitrowego sztagana.
- No nie patrz tak na mnie!- mówię pouczająco do kota, gdy ten siadając na stole, zaczyna mnie bacznie obserwować, rytmicznie przerzucając ogon to z prawej, to z lewej strony.  
- Taak… Masz rację! Pani jest strasznie tępą sztuką i żeby o tym zapomnieć, właśnie urżnie się we własnym towarzystwie. Co mówiłeś? Nie słyszę, musisz mówić głośniej.- bąkam, pstrykając Cypisa w ucho. – Mam weekend. Przecież wiesz, że czwartki mam wolne. Swoją drogą, jesteś okropny! Dlaczego mnie nie słuchasz, czy to tak ciężko zapamiętać? Tyle razy wałkowaliśmy już ten temat.- oburzam się na kota zupełnie jak na zapominalskiego faceta.
Jestem żenująca! Rozmawiam z kotem…


---------------
Opowiadanie, które właśnie przeczytałeś dużo dla mnie znaczy. Jednak odnoszę wrażenie, że publikacja na LOL-u mija się z celem. Chyba nie do końca takie opowiadania was pociągają. A jeśli tak? to odezwij sie.. to nie boli, to nie kosztuje. Jeżeli, uwazasz, że nie powinnam się poddawac lub też, że powinnam zakończyć działalność na tym portalu to zachęcam cię do komentowania.
Nie ukrywajmy, bez motywacji człowiek nie jest w stanie pisać, tym bardziej jeśli chce to robić dla was.
dzięki!

DanaScully

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 3958 słów i 22447 znaków, zaktualizowała 26 cze 2017.

4 komentarze

 
  • motywacja:)

    Moja droga, opowiadanie jest naprawdę dobre ;) fakt, dość mocno odstaje od opowiadań na lolu, bo jest znacznie lepsze:) niecierpliwie czekam na ciąg dalszy, nie zawiedź nas!

    30 lip 2016

  • DanaScully

    @motywacja:) Dziekuje, dziekuje, dziękuję!!  :redface:

    30 lip 2016

  • Xsara94

    Fabuła super :) ale jakoś tak mało się dzieję, przez co dość ciężko się czyta. Może przyspiesz trochę akcje ;)

    27 lip 2016

  • uwielbiam

    Dodawaj. Opowiadanie jest świetne.  Dasz radę. Pozdrawiam ☺

    26 lip 2016

  • Dream

    Twoje opowiadanie jest genialne! Nie poddawaj sie ;)

    26 lip 2016