Terapeutyczna Miłość cz. 9

Terapeutyczna Miłość cz. 9WTOREK
     Wczoraj nie mogłam znaleźć sobie miejsca do późnego wieczoru. Nietrudno domyślić się, że zasnęłam tylko i wyłącznie za sprawą magicznego trunku. Kiedyś powiedziałam, że w kwestii picia nigdy nie osiągnę mistrzostwa. Szczerze powiedziawszy zaczynam się martwić, że to coraz bardziej realne osiągnięcie. Może i bym się tym tak nie przejmowała, ale z uwagi na przyczynę tego stanu rzeczy zaczynam się niepokoić. Ludzie mówią, że piją bo lubią, a tymczasem ja nawet tego nie lubię. Piję bo muszę, bo inaczej zwariuję. Zero przyjemności, tym bardziej, że na drugi dzień nie ma lekko. Kac.  
Tak, łeb boli jak diabli. Daję słowo, że jeszcze nigdy tak nie dawała do wiwatu jak dziś. I dziwię się, bo wbrew pozorom nie wypiłam dużo, tylko tyle ile było konieczne, by wreszcie zasnąć. Teraz nie dość, że się nie wyspałam to jeszcze muszę męczyć z tak mało przyjemnymi skutkami ubocznymi.
     Zmęczona, stawiam na służbowym biurku mineralną, a obok niej kładę paczkę tabletek. Rozpakowując opakowanie, wrzucam do szklanki z wodą aspirynę i ze zbolałą miną obserwuje proces jej rozkładu. Trwa to o wiele za długo. Bąbelkowy szum rozpuszczającej się piguły, sprawia niewyobrażalny ból głowy. Zniecierpliwiona, przykrywam dłonią wierzch szklanki i kładę głowę na biurko, nie odrywając umęczonych oczu od reakcji zachodzącej w wodzie.  
Aspiryna nie przestaje bąbelkować, a ja pogrążona w bezmiarze własnych myśli, przyglądam się eleganckiemu wnętrzu gabinetu przez przezroczyste szkło literatki.  
Wodząc wzrokiem po pomieszczeniu, dostrzegam poruszającą się w moim kierunku personę. Od niechcenia odrywam ciężką głowę od blatu biurka i niezbyt uprzejmie burczę, krzywiąc się przy tym co najmniej jakbym zjadła cytrynę.
- Nie da się głośniej?
W odpowiedzi na moją kąśliwość napotykam zdziwiony wzrok Ali, która kompletnie nie rozumiejąc mojego nagłego przypływu "uprzejmości” marszczy swoją śliczną twarzyczkę w okropnym grymasie.
Przez głowę przemyka mi myśl, że nasza recepcjonistka nie należy do najbłyskotliwszych osób, jednak nie ośmielam się tego powiedzieć na głos, bo jest mi najzupełniej wstyd za siebie.  
W zamian wzdycham tylko głęboko, machając przy tym ręką w geście by zapomniała, po czym cicho jęczę zbolałym głosem:
- Co cię do mnie sprowadza? Tylko nie mów mi, że Ochman znów nie przyjdzie bo palnę tu rytualne kamikaze.
- No tak… Tzn. nie…- jąka się, uciekając oczyma wszędzie tam, byle nie napotkać moich przekrwionych oczu, które na wydźwięk jej słów przybierają kształt pięciozłotówek.  
- To w końcu tak czy nie?- pytam, wstając zza biurka wciąż opierając się rękoma o deskę paździerzową.  
- Ochman nie przyjdzie.- wreszcie udaje jej się coś wyksztusić, na co ja w akcie desperacji opadam na krzesło, wykonując na nim jeden pełny obrót.
Nim zdążę zapiać z zachwytu, Ala niemal szeptem dodaje, że nasz judoka zmienił grafik i będzie później. Trening. Nie powinno mnie to dziwić, ale jednak…
- Nie wierzę!- prycham niczym obrażona kotka. – I co? Mam przez dzieciaka siedzieć za frajer do osiemnastej? Cudownie…
- Nie będzie takiej konieczności, o wszystko zadbałam.- ledwo słyszę cieniutki głosik Alicji. – Ochman dokonał małej zamiany.
- Zamiany? O czym ty do mnie w ogóle mówisz? Od kiedy robisz zmiany grafiku bez wcześniejszej konsultacji z terapeutą?- wściekam się coraz bardziej, bo głowa zaczyna mnie coraz mocniej napierać.  
- Myślałam, że…
- Ty nie jesteś od myślenia!- atakuję boguduchawinną recepcjonistkę. – Nie życzę sobie więcej takich sytuacji, następnym razem każdorazowo kontaktujesz się ze mną w tej sprawie, jasne?
Mój głos brzmi niezwykle surowo. Słysząc samą siebie dochodzę do wniosku, że już sama siebie nie poznaję. Z przykrością muszę stwierdzić, że zachowuję się irracjonalnie, tym bardziej, że tak naprawdę nic się nie stało.
Podpierając dłonią czoło, spoglądam spode łba na Alę i zastanawiam się jak powinnam odkręcić tą koszmarną sytuację.  
"Obliviate”- po raz kolejny w ciągu doby przypominam siebie zaklęcie magiczne ze swojej niegdyś ulubionej książki i wypowiadam je parokrotnie w myślach z naiwnością dziecka jakiejkolwiek zmiany.
W zamian jednak słyszę struchlały głos koleżanki, która kalając się na czym świat stoi, wycofuje powoli w kierunku wyjścia.
- Przepraszam, to się na pewno nigdy więcej nie powtórzy.- mówi zbliżając się do drzwi.  
- Ala…- odskakując od biurka, podchodzę do niej i chwytając jej rozdygoconą dłoń, tym razem ja z całą żarliwością przepraszam za swoje nieuzasadnione zachowanie.  
Młoda Janicka spogląda na mnie z wyrzutem i wyrywając swoją rękę z mojego uścisku, niemal wybiega bez słowa.
-Świetnie Laura. Możesz sobie pogratulować. Nie dość, że się spiłaś to teraz podpadłaś córce szefa. – mówię sama do siebie, kierując się w stronę szklanki z aspiryną, którą opróżniam jednym haustem.  
Stoję przy oknie i z niedowierzaniem kręcę głową. Sama nie wierzę w to co przed momentem odwaliłam. Jakby się zagłębić w temat to naprawdę nie wygląda to najlepiej skoro dzień prędzej dostaję reprymendę od jej ojca, mojego szefa, a już następnego dnia napadam na jego pierworodną.  
- Ala to nie tak miał wyglądać. Nie wiem co mnie napa…- bąkam w ciemno na dźwięk skrzypiącej podłogi, urywając w połowie słowa gdy orientuję się, że dźwięk drewnianego parkietu pochodzi nie z pod tych stóp co sądziłam.  
Na widok Michała momentalnie zapowietrzam się, co od razu zostaje przez niego przyuważone.  
- Rozumiem, że nie jestem tym za kogo mnie Pani wzięła?
- Trudno się nie zgodzić. Z całym szacunkiem, ale jest Pan dość mało kobiecy.- uśmiecham się, sadzając swojego pacjenta na fotelu.
Przewertowując kalendarz biurowy zauważam dziwną tendencję. By nie zrobić z siebie głupka, w pełnym skupieniu ponownie przyglądam się swojemu grafikowi. Kiedy wszystko zaczyna do siebie idealnie pasować niczym puzzle tworząc jedną całość, spoglądam mimochodem na Pana Kapitana, by z wyraźnie zarysowanym sarkazmem w głosie zapytać:
- Pan z Panem Ohmanem ma jakiś układ? Czy to już taki rytuał? Nie no pytam poważnie…- ciągnę dalsze znęcanie nad klientem, który wygląda jakby zupełnie nie rozumiał o czym mówię. – Pan się nie krępuje, proszę powiedzieć to już tak zawsze będzie?
Tak jak przypuszczałam Michał postanawia udawać zielonego i głupkowato podśmiechując się wypala:
- Nie bardzo rozumiem. Można trochę jaśniej?
Z mojej twarzy znika szelmowski uśmieszek, a na jego miejscu pojawia się cienka, prosta linia.
Wpatrując się w zdezorientowane, ale jakże piękne oczy siatkarza postanawiam uchylić rąbka tajemnicy i podzielić się z nim swoją obserwacją.  
- No dobrze…- odchrząkuje, poprawiając się na fotelu. – Może to i nie ma nic ze sobą wspólnego, ale zauważyłam że często Pan z Panem Ohmanem dokonujecie wzajemnych zmian w moim grafiku. Troszkę to dziwne, ale skoro nie wie Pan o czym mówię… to nie ma o czym rozprawiać.  
- Zdecydowanie. Ale wie Pani co? Gdyby się nad tym zastanowić to ma to sens.
- Świetnie, że Pan to także dostrzega. No dobrze, skoro mowa o sensie…- wzdycham zerkając w kartę pacjenta w ramach ucieczki od jego palącego wzroku i rozbrającego niczym saper uśmiechu. – Ostatnio rozmawialiśmy o Pańskiej matce i waszej trudnej relacji. Czy zastanawiał się Pan nad sensem ciągłej ucieczki przed tą rozmową? Nie sądzisz- płynnie przechodzę na Ty.- …, że to infantylne? Z mojego punktu widzenia konfrontacja mogła by pomóc przełamać te napięcia, pomóc w uporządkowaniu emocji, zwłaszcza tych negatywnych, które przekładają się często na frustrację i agresję na boisku. Przepraszam...- przerywam na moment swoją dywagację, gdy zauważam w Michale wyraźne rozluźnienie, które ewoluuje do rangi rozbawienia. – Chciałbyś mi o czymś powiedzieć? Wszystko w porządku?
- Jak najbardziej. – odpowiada, nie zdejmując ze mnie swojego intensywnego wzroku.  
- Czemu mi się tak przyglądasz? Nie wiem, jestem brudna?- zaczynam się niepokoić jeszcze bardziej, kontrolnie zerkając na własne odbicie w laptopie.
- Absolutnie. Wręcz przeciwnie, wyglądasz prześlicznie. Lubię u ciebie ten pozorny spokój.- wypala, a mnie po raz enty zabrakło języka w gębie.  
Patrząc w jego rozbawione tęczówki zaczynam zastanawiać się czy to podryw czy tylko podłe żarty. Czy powinnam go zganić czy może zignorować te dziwaczne zachowanie. Mimo, że wewnętrznie cała się trzęsę z emocji, resztką zdrowego rozsądku decyduję się na wybór tzw. złotego środka i być ponad to.
- Bardzo mi miło, jednak myślę, że tego typu rozmowy powinny odbywać się poza zajęciami. Teraz skupmy się na Pańskich problemach. Hmmm?
- Brzmi całkiem sensownie. – przysuwa się bliżej tak, że dzieli nas tylko bezpieczne kilkanaście centymetrów, które w moim przekonaniu i tak stanowi przekroczenie pewnych zasad.  
– Wiesz, cały czas myślę o wczorajszym dniu. – kontynuuje, a ja nie wiedzieć czemu zaczynam odnosić wrażenie, że mój złoty środek przyniesie mi tylko same kłopoty, mimo to zachęcam go do kontynuowania tego co zaczął.  
– Laura…- zawiesza głos, a jego wielka dłoń bezceremonialnie ląduje na mojej. – Ja sobie tak myślę, że ta herbata o której wczoraj wspominałaś nie była by taka zła jak ci się wydaje. Wiesz, ja po prostu ostatnim razem nie mogłem, nie to że nie chciałem, bo chciałem i to bardzo. Wiesz przecież, że cię naprawdę lubię. Wiesz to, prawda?
Z każdym kolejnym słowem Michała robi mi się goręcej i coraz trudniej mi to ukryć. Rozpięte guziczki w koszuli, mówią same za siebie.  
W poszukiwaniu ratunku, odskakuję na bok, strącając ze swojej dłoni rękę siatkarza.  
- Ale… - wtrącam zaskoczona obrotem sprawy: - Po co mi o tym wszystkim mówisz?
- To proste.- odpowiada, ruszając w pogoni za mną, całkowicie uniemożliwiając mi ucieczkę, zapędzając w tak zwany ślepy róg.  
Z obłędem w oczach poszukuję alternatywnej drogi trzmychnięcia przed wulkanem testosteronu w postaci Naszego Przyjmującego.
- Mówię to po to byś wiedziała, że nie jestem tym za kogo mnie uważasz.- mruczy niczym kot wydając z siebie ten charakterystyczny charkot, na którego dźwięk na moim ciele pojawia się gęsia skórka, pomimo skwaru za oknem.  
Przez głowę przemyka mi pytanie skąd może wiedzieć co o nim sądzę, skoro staram się utrzymać to w tajemnicy. Kręcę się niespokojnie, układam w myślach jakąś ciętą ripostę lub coś co sprawi, że raz na zawsze utnę niewygodny temat.  
Michał jest jednak szybszy. Odchodzi do tyłu na dwa kroki, dając mi tym samym odrobinę przestrzeni i kontynuuje:
- Ja zdaję sobie sprawę, że jesteśmy na terapii, że nie tutaj powinienem o tym mówić, że od tego tak jak już zauważyłaś jest czas po zajęciach, tylko…- przerywa na moment, by głęboko westchnąć tak jakby ten odruch miałby mu pomóc zebrać myśli.  
- … tylko wiem, że nie dasz mi tego czasu.
- Wiesz? – wypalam zaskoczona pewnością z jaką wypowiada te słowa.
Przestrzeń jaką podarował mi mój ulubiony pacjent działa kojąco. Tętno zwalnia, reguluje się oddech, a ja siadam za biurkiem i z niekrytym zaskoczeniem słucham potoku słów, które eksplodowały chwilę potem z ust Michała niczym rakieta.  
Trudno się z nim nie zgodzić, kiedy zaczyna trajkotać o etyce zawodu i kontaktach na płaszczyźnie pacjent- lekarz mam wrażenie jakbym sama siebie słuchała tylko w nieco niższym tonie głosu. Z uznaniem kiwam głową jakbym chciała nagrodzić go za to jak pojętnym jest uczniem.
Monolog ciągnie się dalej i w zasadzie nie wnosi nic nowego. Ciągle słyszę dobrze znaną mi zlepkę zdań, których używam naprzemiennie tworząc artystyczny kit typu masło- maślane.  
I kiedy zaczynam się wyłączać, skupiając na z goła innych aspektach jak przykładowa nieogolona broda Pana Kapitana, pada kilka słów, które niemal powodują u mnie zawał mięśnia sercowego.
- Czy nie uważasz, że los zbyt często prowokuje różne, dziwne sytuację tylko po to byśmy mogli pogadać jak ludzie? I wiem… Wiem, że mi powiesz, że etyka ci na to nie pozwala, ale daj mi chociaż szansę przekonać cię do siebie i wyjdź ze mną dzisiaj na tą herbatę. – kończy, obrzucając mnie spojrzeniem kota ze Shreka.
Odruchowo nalewam szklankę wody i wypijam do dna, stawiając pomiędzy nami szklaną barierę.
- Oczywiście jeśli będzie taka potrzeba zmienię psychoterapeutę, rzecz jasna jeśli tylko dasz mi szansę. – dodaje szybko, przerywając głuchą ciszę, która zapanowała zaraz po jego prośbie.  
- Nie będzie takiej potrzeby. – odzywam się momentalnie, przybierając pozę twardej sztuki. – Nie rozumiem po co ci to wszystko? Po co? To jakiś zakład, gra?
- Tym razem to ja nie rozumiem. – bąka, marszcząc czoło, zupełnie jakby nie rozumiał o czym do niego mówię.
Przewracam teatralnie oczami i obracam się do niego plecami. Mam w głowie totalny mętlik, nie mogę oddychać i tak cholernie się boję. Tak, boję się, ale on tego nie wie, bo skąd? Chodź jego zaproszenie to niewątpliwie najmilsza rzecz jaka mnie ostatnio spotkała to muszę odmówić. Muszę udawać, że mnie to nie rusza. Nie chcę być tą drugą, to chyba jasne? W końcu przez połowę życia byłam tym gorszym sortem. Poza tym nie mam zamiaru nikogo ranić, nie chcę być przyczyną czyjejkolwiek krzywdy. Na to nigdy sobie nie pozwolę, dlatego błagam zabijcie mnie… nie umię się zgodzić. Nie potrafię umówić się z facetem na którego punkcie zwariowałam.  
- A co tu jest do rozumienia? Nawet jeśli bym się lubiła to moja odpowiedź ciągle brzmiałaby tak samo. – nie wytrzymuję napięcia. – Nie umówię się z tobą i proszę… uszanuj to. – szybko wtrącam, gdy dostrzegam zbierającego się w sobie do kontrataku Miśka. – Jeśli zależy ci na tej terapii to skończ te pochody, w przeciwnym razie będziemy musieli się rozstać. Rozumiesz?- pytam z nadzieją, że mój podopieczny wykaże się zdecydowanie dużymi pokładami zrozumienia i wyjątkowo odpuści.  
Michał milczy i potrząsając tylko twierdząco głową, patrzy w moje oczy. Tak nieobecnie, z wyrzutem… I im dłużej to robi tym większe mam wyrzuty sumienia. Nie dość, że sama sobie nie umię wybaczyć tego co właśnie powiedziałam to teraz muszę patrzyć w te pełne zawodu paczałki. Najchętniej uciekłabym tam gdzie pieprz rośnie by w spokoju wypłakać się, ale nie mogę… Na szczęście Michał w noszeniu mi pomocy jest bezkonkurencyjny. Po raz kolejny postanawia mnie wybawić z opresji, bardzo sprawnie zmieniając temat naszej rozmowy.  
- Jeśli chodzi o moją matkę to masz rację. Powinienem z nią pogadać i raz na zawsze wyjaśnić sobie dawne sprawy.  
Dlaczego to powiedziałam? Dlaczego nie zgodziłam się na tą cholerną herbatę pomimo tego, że tak bardzo tego chciałam? Taaa… Ja i moja chora wrażliwość etyczna. Skoro randka z pacjentem tak bardzo kłóciła się z moimi wewnętrznymi przekonaniami to dlaczego teraz mam taki ból dupy? To tak idiotyczne, że nawet nie umię tego objąć rozumem.  
Zamiast pić gorącego Rooibosa gdzieś na tyłach zapomnianej kawiarni z facetem, który doszczętnie zawładnął moimi myślami, leżę rozwalona na narożniku, wgapiając się tępo w drzemiącego Cypisa. Sama. Na własne życzenie i to kolejny raz.





komentowac, komentowac kochaneczki :)

DanaScully

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 2821 słów i 15789 znaków, zaktualizowała 27 cze 2017.

7 komentarzy

 
  • Mariposa2000

    Super

    12 lip 2017

  • Scarlett21

    dlaczego nic nie wstawiasz??? ????

    9 lip 2017

  • DanaScully

    @Scarlett21 ostatnio miałam młyn w pracy, a obecnie przebywam na zasluzonym urlopie  :dancing:

    9 lip 2017

  • Lidka

    Od innych*

    27 cze 2017

  • Lidka

    Przeczytałam dwa razy Twoje opowiadanie. Odstaje od onych opowiadań z Lola, w sensie pozytywnym oczywiście! Pisz dalej, bo robisz to świetnie. Z niecierpliwością czekam na następną część i liczę na to, że będziesz publikowała części nieco częściej aniżeli raz na miesiąc :)

    27 cze 2017

  • DanaScully

    @Lidka Dziękuję serdecznie, to bardzo miłe co piszesz :)

    28 cze 2017

  • Warzne

    Kiedy pojawi się następny rozdział?!

    19 cze 2017

  • DanaScully

    @Warzne kwestia przepisania rękopisu.. jednak nie umiem określić kiedy to nastąpi

    19 cze 2017

  • xyzz

    Czekam na więcej :)

    30 maj 2017

  • Caryca

    Hm nie wiem czy przewidujesz  ciąg dalszy  ale  jeśli tak  to  nie znęcaj się za bardzo  nad bohaterką:)

    24 maj 2017

  • DanaScully

    @Caryca jeszcze trosze sie popastwie :D

    24 maj 2017