To ostanie słowo

Tych kilka chwil, które wywracają do góry nogami życie, sprawiają, że człowiek zaczyna zauważać świat autentyczny, świat takim, jaki jest naprawdę; człowiek czujący, odczuwający każdym mięśniem, każdym ścięgnem. Ja również doświadczyłem tych kilka chwil poza czasem, zaprzestrzennych, nieimiennych, pozasłownych. Moja świadomość znajdował się po za tym wszystkim, na innej planecie, w innej, gwiezdnej konstelacji. Czy wiedziałem, że w tych chwilach, moje życie stawiane jest na szali? Nie, wówczas drwiłem, wyszydzałem wypowiedziane słowa i te gesty nadaremne, bezwładne machanie rękoma, grymasy, błąkanie oczami po beznamiętnej rzeczywistości. Ja - nieczuły, głos twardy i pewny, oczy utkwione w jednym punkcie. Ona - rozgorączkowana, głos urwany, a oczy, tak, jej niezwykle błękitne oczy rozbiegane na cztery kierunki tego nieszczęsnego świata. Wydawać by się mogło, że to ja powinienem być tym, który nie dowierza, który się tłumaczy i mota w argumentach, wędruje po słownych i emocjonalnych bezdrożach. Jak rzeczywistość potrafi nas zaskoczyć. Przybyłem tam w poszukiwaniu skarbu, bo tak należy nazwać te chwile, ten czas, który nazywamy szczęściem, a który jest tak ulotny i często, niestety bezpowrotny. Gonimy za nim, szukamy pod kamieniami, w chaszczach zielonych, pomiędzy zdaniami w tych książkach, które opowiadają o sensie, albo też bezsensie życia.  
     Tak więc, powiedziałem, wydukałem słowa tak bardzo trudne, stojące nad przepaścią szczęścia i dramatu śmierci za życia. Myślałem o tej boskiej radości, bo przecież inaczej nie mogło być. Miałem przygotowane, pięknie ułożone akapity oddania, lecz to na nic, marność nad marnościami, unicestwiona poezja. Kupiłem nawet kwiaty - jej ulubione, czerwone tulipany.  
     Szedłem chodnikiem pogrążony w przyszłości. Widziałem tamte ulice i tamtą ławkę, gdzie kiedyś rozmawialiśmy o naszych pierwszych, szczęśliwych chwilach. Wtedy jednak byliśmy ty i ja, oddzielnie, osobno, dwie różne historie, dwie błądzące dusze szukające po omacku wyjścia z mroku. Tym razem, w tych moich wizjach przyszłości, staliśmy się jednością, dwie historie splatające się w jedność, rozdziały tworzące powieść - nasza ławka, tak, nasza, nie w sensie materialnym, lecz w sensie emocjonalnym, nasz świat, nasza wspólna rzeczywistość. Czy naiwność musi być zawsze najlepszą, nie, najbliższą towarzyszką człowieka? Przecież wszystko musi mieć swój szczęśliwy koniec, zakończenie jak z pięknych baśni o księżniczkach i książętach na białych rumakach. To nie była jednak baśń, to nie była nawet podrzędna, drugiej, trzeciej kategorii bajka, to była i jest tragedia Becketta, bo tylko zostało nam czekanie na cud, a to, co dla nas jest źródłem szczęścia, nadzieją, sensem naszej wędrówki, nigdy nie przyjdzie. Wówczas, gdy wydeptywałem ścieżkę mojego niby-szczęścia, rzeczywistość przesiąknięta była jonami dodatnimi. Naiwność - drugie imię nadziei.  
     Dotarłem do kresu wędrówki. Drzwi otwarły się z łoskotem, a ja pomyślałem, że są to drzwi prowadzące do tego najcudowniejszego, najpiękniejszego z uczuć. Gdy to wspominam, gdy myślę o tych drzwiach, w głowie pływają myśli o percepcji - interpretacja wrażeń zmysłowych, ich kontrolowanie. Czy możemy mieć wpływ na swoje doznania, na racjonalne postrzeganie rzeczywistości niematerialne, duchowej, zmysłowej? Nie, zdecydowanie nie, gdyż jesteś tylko kłębkiem wełny, którym bawi się kot. Wiem, dziwna metafora, lecz obrazuje ona to, że nasz umysł i nasze zmysły kulają naszymi uczuciami, bez naszej świadomości, a my bezmyślnie się temu poddajemy. Mamy tylko dwa wyjścia- albo ujarzmienie, które wymaga niezwykłych wyrzeczeń, albo przepyszna, świadoma, pogrążona w wzniosłości śmierci, wyzwolone samobójstwo.  
     To jest niemożliwe, że teraz pojawiły się te słowa. Przecież miało istnieć wyłącznie piękno. Nie wiem do teraz jak się to mogło stać? Przecież wszystkie znaki na ziemi, niebie i pod ziemią, wskazywały na wygraną. Cóż, nawet pewny faworyt czasem przegrywa - falstart, mały błąd, zniżka formy.  
     Wręczyłem kwiaty ze słowami równie pięknymi. Zarumieniła się i zaprosiła mnie do środka. Dobrze. Nie zauważyłem zakłopotania i pojawiającego się smutku w jej pięknych oczach. Ślepiec. Zaprowadziła mnie do pokoju, w których już tyle razy bywałem. Usiadłem na kanapie. Ona wyszła na chwilę by zrobić herbatę Głowa pulsowała od myśli i wizji przyszłości. Powtarzałem przygotowane słowa. Wróciła niosąc gorącą herbatę, kubek z napisem " Dla najwspanialszej". Pomyślałem, że to jest znak, dobry omen, sprzyjająca chwila natchnienia. Upiłem mały łyk po czym wstałem i wypowiedziałem to, co sobie wcześniej ułożyłem. Ona, zakłopotana i bezradna. Jej oczy powiedziały, że nic z tego, że to pomyłka. Kilka słów i chwila stała się tą decydującą o losie świata, mojego świata, życia i śmierci. Patrząc w oczy, powiedziałem, że w takim razie koniec, bo tak będzie lepiej. Zostawiłem kubek i wyszedłem. Przyszłość się rozmazała. Widziałem tylko czerń.  
     Stoję teraz przed drzewem wyzwolenia. Wyciągam pasek i zaciska na gałęzi. Kilka kroków, kilka chwil i skończy się ta historia. Bezodczuwalność.

szejkan

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 943 słów i 5427 znaków, zaktualizował 22 lis 2015.

1 komentarz

 
  • NataliaO

    Podobało mi się, bardzo przyjemną atmosferę wprowadzono do opowiadania; nawet lekki mrok jakby się wkradał. Nostalgicznie napisane. Super :) <3

    23 lis 2015