W proch III

Dziś trochę więcej opisów.

Przeciskałam się przez tłum ludzi, których spocone ciała podrygiwały – bo tańcem nie można było tego nazwać – w rytm muzyki. Raz czy dwa oberwałam w głowę, niemal gubiąc przy tym mój wianek ze stokrotek i mleczów. Poszukiwanie toalet w tym chaosie przypominało wędrówkę przez Mordor grożącą śmiercią lub poważnym kalectwem. Niestety, mój pęcherz wył na alarm od dobrej godziny – trzy wypite piwa robią swoje. W końcu, dumna z siebie i przepełniona ulgą wyrwałam się z objęć rozszalałego, pijanego tłoku.
     Jedynymi ludźmi, jakich teraz mijałam, były pary migdalące się na rozłożonych kocach, które zapewne miały chronić przed robactwem czającym się w trawie. Zemdliło mnie od tych mlaszczących dźwięków. Ciekawe, kiedy przestanę reagować w ten sposób na pary zakochanych? Podczas tych niesamowicie głębokich rozważań mój pęcherz przypomniał o sobie po raz kolejny. W tej sytuacji byłam zmuszona skorzystać z rozwiązań oferowanych przez naturę. Rozejrzałam się czy nikt nie patrzy w moim kierunku i jak najsprawniejszy ninja wskoczyłam w pobliskie krzaki.
     To się nazywa ulga! Dumna ze swojej zmyślności powoli wyszłam z powrotem na otwartą przestrzeń. Wtedy dostrzegłam coś, co sprawiło, że znowu chciałam się ukryć w zaroślach. Czerwona furgonetka. Stała kilkadziesiąt metrów dalej, ale jej wyrazisty kolor sprawiał, że była dobrze widoczna. Nie wiem co mnie podkusiło, ale postanowiłam podejść bliżej i przekonać się czy to na pewno ten sam samochód. Tak. To musiał być on. Lekko wyblakły lakier i zaschnięte błoto na kołach były zdecydowanie te same.
     Z kieszonki dżinsowych szortów wyciągnęłam telefon. Było bardzo późno albo raczej bardzo wcześnie. Na wschodzie czerń nocnego nieba powoli ustępowała fioletowi i błękitowi. Nagle zarejestrowałam dwie rzeczy, że muzyka umilkła już jakiś czas temu i, że w moim kierunku zbliża się dwoje ludzi. Spanikowałam. Nie miałam gdzie uciec, bo on by mnie na sto procent zauważył i rozpoznał. Zrobiłam więc pierwsze co mi wpadło do głowy – wskoczyłam na przyczepę i położyłam się na płasko, modląc się, abym nie została zdemaskowana.
-Jestem taka zmęczona – głos z całą pewnością należał do młodej kobiety, był lekko zachrypnięty i pobrzmiewał w nim akcent, którego nie byłam w stanie rozpoznać.
-Zabiorę cię w takie jedno miejsce. Odpoczniesz jak nigdy dotąd – ten głos już znałam i znowu nie spodobał mi się jego ton. Sprawiał, że moje serce zaczynało galopować tak jakby chciało uciec z piersi. Nigdy nie chciałabym zajść za skórę posiadaczowi takiego głosu. To co robisz w jego samochodzie, debilko? Odezwał się mój umysł. A może instynkt samozachowawczy?
     Drzwi trzasnęły, samochód ruszył, a ja głupia leżałam na dnie przyczepy, starając się nie rozpłakać z bezsilności. Korzystając z warkotu wytwarzanego przez silnik, rozejrzałam się po swoim otoczeniu. Pierwszym co dostrzegłam – duży szary koc – przykryłam swoje ciało. Było gorąco jak cholera, ale przynajmniej mniej rzucałam się w oczy. I to by było na tyle jeśli chodziło o dobre wiadomości. Bo potem w moim polu widzenia pojawiła się łopata i czarne worki foliowe.  
-Kurwa – z moich ust wyrwało się niemal bezgłośne przekleństwo.
Przez chwilę rozważałam jak duże straty mógłby spowodować skok z rozpędzonego samochodu na drogę. Szczęśliwie dla moich kości nie zdążyłam dojść do żadnej konkluzji, bo znajomy nieznajomy zatrzymał auto już po kilku minutach. Dopiero teraz dotarła do mnie groza jego słów. „Odpoczniesz jak nigdy dotąd”. Boże, on zamierza zabić tę dziewczynę! W co ja się wpakowałam? Muszę wezwać policję! Tylko gdzie on nas wywiózł?
-Chodź, kochanie. Musisz to zobaczyć – do moich uszu dobiegł znów jego głos.
Kochanie? Biedna dziewczyna, nie dość, że chce ją zamordować, to jeszcze ją w sobie rozkochał. Musiałam szybko coś zrobić.
-Co tym razem wymyśliłeś? – Zachichotała. Zachichotała jak ja dobre kilka miesięcy temu.  
Miałam ochotę wziąć łopatę leżącą w zasięgu ręki i palnąć nią w głowę to naiwne dziewczę. Kolejna zakochana w niewłaściwym facecie. Dosłownie na milisekundę w mojej głowie błysnęła myśl, że zasłużyła sobie na tę śmierć.
-Chodźmy. Zaraz się przekonasz – nie widziałam tego, ale byłam pewna, że właśnie objął ją ramieniem i poprowadził w głąb mrocznego lasu.  
Panowała niemal doskonała cisza, więc bez trudu słyszałam ich kroki. Pod ich stopami pękały gałązki i szeleściły liście. W myślach policzyłam do trzydziestu i bardzo powoli wychyliłam głowę nad ściankę przyczepy. Wstrzymując oddech, rozejrzałam się dookoła. W końcu dostrzegłam rozchodzący się blask latarki. Byli mniej więcej pięćdziesiąt metrów ode mnie. Starając się zrobić to możliwie najciszej, wyskoczyłam z przyczepy i ruszyłam za nimi. Nie mogłam zostawić tej biednej dziewczyny na pastwę psychola.
W telefonie wystukałam numer na policję, jednak postanowiłam jeszcze nie dzwonić. Może naprawdę on chce jej pokazać jakieś ustronne miejsce, w którym będzie mogła się zrelaksować?
Wokół mnie panowały bezdenne ciemności, a ja podążałam w kierunku jedynego jasnego punktu.  Obrazek jak z opowieści tych ludzi, co przeżyli śmierć kliniczną. Po moich plecach przebiegły niepokojące dreszcze. Co zaskakujące, byłam wyjątkowo spokojna jak na sytuację w jakiej się znalazłam.  
Szliśmy chwilę. Może kilka minut. Z lekkim opóźnieniem zorientowałam się, że się zatrzymali. Teraz musiałam być jeszcze bardziej ostrożna. Z każdym krokiem wstrzymywałam oddech i nasłuchiwałam czy nie nadepnęłam na jakąś gałąź. Na szczęście, nie wywołując zbytniego hałasu, zbliżyłam się do nich na odległość równą około piętnaście metrów. Mogłam teraz usłyszeć każde ich słowo, a także zobaczyć każdy ruch.
-Jak tu ślicznie! – Z jej gardła wydarł się najprawdziwszy okrzyk zachwytu.
-Mówiłem, że ci się spodoba – objął ją ramieniem w talii.
-Jesteś cudowny – wspięła się na palce i go pocałowała. Była znacznie niższa, więc musiał się trochę schylić, aby odpowiedzieć na pocałunek.
     Przez chwilę zastanawiałam się nad ich imionami. Bo przecież muszą jakieś mieć. Wymyślone przez rodziców, babcie czy rodzeństwo. Mimowolnie zaczęłam ich w myślach nazywać John i Jessica. Dlaczego? Chyba wydały mi się najbardziej neutralne i bez wyrazu – takie które łatwo można zapomnieć albo zmienić.
-Ten księżyc jest niesamowity. Nigdy nie widziałam jeszcze tak wielkiego! – Jessica kontynuowała swoje zachwyty nad krajobrazem.  
Aż postanowiłam się przekonać, co jest takiego zapierającego dech w piersiach. Omijając ich, stanęłam z nimi w równej linii i niemal sama się zabiłam. Stałam na krawędzi klifu. Cóż, miał chłopak gust. W tafli nienaturalnie spokojnego Bałtyku odbijało się światło Księżyca, tworząc białą, błyszczącą drogę na czarnym tle.
-Chciałabym tu zostać już na zawsze – tym razem westchnęła, wtulając się w jego ramiona.
-Przecież wiesz, że spełnię każde twoje marzenie – odpowiedział.
     Zmroziło mnie. To już kolejny bardzo dwuznaczny tekst. Boże, to się zaraz stanie. Oczami wyobraźni już widziałam jak on spycha jej delikatne ciało prosto na skały zgromadzone u dołu klifu. Nagle zaczęłam widzieć wszystko jak postronny obserwator całego zajścia. Moje ciało bez porozumienia z rozumem rzuciło się w ich kierunku, a z gardła wyrwał się prawdziwy ryk.
-Nie! – Przeciągnęłam „e” tak, że niejedna sopranistka by pozazdrościła.
     Nieco po czasie zorientowałam się, że był to raczej niemądry pomysł. Byłam tego całkowicie pewna, kiedy zauważyłam miny Johna i Jessici. Plan był inny. Ona miała się cieszyć, ze ktoś jej przyszedł z ratunkiem, podczas gdy on powinien być przerażony, że wpadł. Tymczasem na twarzach obojga malował się strach pomieszany z zażenowaniem.
-Co jest kurwa? – Jessica zdecydowanie nie była zadowolona z mojej interwencji. To przekleństwo nie pasowało do jej eterycznej osoby.
     Wtedy John postanowił zidentyfikować intruza i zaświecił mi latarką prosto w twarz. Nie było to przyjemne uczucie. Poczułam się jak na przesłuchaniu u FBI. Miałam tylko nadzieję, że jednak mnie nie rozpozna.
-To ty?! – Tak, to by było na tyle jeśli chodzi o nadzieję.
-Co? Znasz tę wariatkę? – Z każdą sekundą i wypowiadanym słowem Jessica traciła na swej eteryczności. No nie! Nie będzie mnie obrażać niewdzięcznica!
-Ej, chciałam cię ratować, głupia dziewczyno!
-Niby przed czym? – Była wyraźnie skonfundowana.
-On chciał cię zabić – oskarżycielsko wskazałam palcem na Johna. – Miał w samochodzie łopatę i całą resztę – na te słowa on wybuchnął śmiechem.
-Niby skąd wiesz co mam w samochodzie, hmm? – Wciąż oślepiał mnie światłem latarki.
     Poczułam jak na moje policzki wypływa ogromny, demaskujący rumieniec. Mam się przyznać, że jechałam na przyczepie jego samochodu, kryjąc się niczym zbieg? Nigdy! W myślach rozpaczliwie szukałam dobrego wytłumaczenia. Na próżno. Sytuacja chyba nie mogła być bardziej niezręczna.
-No słucham.
-No wiesz, akurat byłam na spacerze, kiedy wy podjechaliście i eee… - z opresji jak zwykle wybawił mnie mój telefon, który akurat wygrał melodię oznajmiającą, że dzwoni Gośka. Moja bohaterka. Odebrałam natychmiast.

LittleScarlet

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1716 słów i 9688 znaków.

1 komentarz

 
  • Hope3

    Czy mogę liczyć na ciąg dalszy?

    9 lut 2016

  • LS

    @Hope3 Może kiedyś.  Teraz pracuje nad czymś innym  :jem:

    29 lut 2016