Dead Echo. 6

Zatargaliśmy ciało Doc'a do sektora medycznego i ułożyliśmy na stole operacyjnym. Wpatrywałem się w jego martwą twarz ze smutkiem. Był pierwszym, który zgodził się na dezercję z Final Echo. Moim najlepszym przyjacielem. A teraz? Przez tego dupka Sarrano Trishka nas zdradziła, a Doc nie żyje! Zamknęliśmy sektor na hasło i powoli wygramoliliśmy się z kompletnie zniszczonego statku, zabierając jedzenie, wodę i uzbrojenie. Gdy stanęliśmy w końcu na zewnątrz rozejrzeliśmy się. Zewsząd byliśmy otoczeni ogromnymi wieżowcami i gruzami.  

-Co teraz? - powiedziałem rozglądając się

Rozbiliśmy się na czymś, co mogłoby być kiedyś boiskiem do kosza. Ishi wzruszył ramionami, następnie zaczęliśmy iść przed siebie. Przeszliśmy przez wnękę w lekko przechylonym budynku i znaleźliśmy się na ulicy. Było to wymarłe osiedle ghetta w Las Vegas. Stały tutaj różne wraki, zardzewiałe i ubrudzone. Na przeciwko nas była kolejna wnęka prowadząca na kolejne podwórko. Kiedy tak rozglądałem się po ulicy, zauważyłem ruch w wnęce przed nami. Coś tam wyskoczyło i pędziło w naszą stronę. Uniosłem broń i nim zdążyłem wystrzelić ogromne cielsko rzuciło się na mnie. Widziałem kątem oka jak Ishi walczy wręcz z innym stworem. Rozpoznałem stworzenie. Był to pies, ale nie taki zwykły. Ogromny, zwalisty i umięśniony. Kłapał zębami i próbował mnie dosięgnąć, lecz wbiłem przedramię pod jego brodę i nie mógł mnie dorwać. Byłem przerażony i próbowałem zepchnąć ogromne cielsko z siebie, lecz nie dawałem rady. Wolną ręką sięgnąłem na bok. Pies cały czas ujadał i opluwał mnie swoją ślina. Ręką wymacałem coś twardego po lewej. Zacisnąłem dłoń i z całej siły uderzyłem psa w czaszkę. Twardą ma łepetynę - przeszło mi przez myśl, kiedy stwór się nie przejął uderzeniem. Zamachnąłem się ponownie. I jeszcze raz. I znów. Za czwartym razem trysnęła krew. Przebiłem się przez twardą czaszkę zmutowanego psa. Zepchnąłem mocarne cielsko z siebie i zerknąłem na Ishi'ego. Radził sobie lepiej, niż ja. Mechaniczną dłonią zmiażdżył tchawicę psa niczym orzecha. Wstaliśmy, ująłem swoją broń i rozejrzałem się.

-Ouuh, choleraa... Kurewskie psiska. - powiedziałem, nadal czujnie wodząc oczami po całym terenie. Jak pies pasterski - przeszło mi przez myśl.

Ishi kiwnął głową. No i ruszyliśmy dalej. Szliśmy przy ścianie, cały czas pozostając czujnymi. Nagle usłyszałem rumor dochodzący z końca uliczki. Złapałem towarzysza za ramię i wciągnąłem go w uliczkę. Nadal trzymała się mnie adrenalina po walce z zmutowanym psem. Wyjrzałem zza rogu w samą porę, by zobaczyć jak opancerzony i naziemny pojazd Final Echo wyłania się we wlocie uliczki. Zatrzymali się na odcinku drogi, który minęliśmy. Był to pojazd podobny do czołgu, tylko, że o bardziej zaokrąglonym kształcie i ukrytych gąsienicach. Nie miał lufy i był mniejszy, a zarazem szybszy. Usprawnieniem było także to, że pojazd ten mógł bez problemowo poruszać się pod ziemią i po nierównym terenie. Klapa w dachu czołgo-podobnego pojazdu otwarła się, a z niej wyszło dwóch komandosów Final Echo. Weszli do uliczki z wrakiem naszego statku. Machnąłem do Ishi'ego i przekradliśmy się do pojazdu. i ominęliśmy go. Powoli zakradliśmy się do naszych ofiar i unieśliśmy broń. Przystawiliśmy lufę do potylicy komandosów i nacisnęliśmy spust. Padli jak dłudzy. Złapałem za nogi truposza i zaciągnąłem go za sterty gruzu. Wycofaliśmy się z uliczki i wdrapaliśmy na pojazd. Weszliśmy do środka i zasiedliśmy przed panelem sterowania. Już kiedyś jechałem takim pojazdem. To było jeszcze podczas mojej służby w oddziale Sarrano. Silnik nie był zgaszony. Final Echo schodzi na psy - pomyślałem - leniwe skurwysyny. Bez przeszkód ruszyliśmy. Wehikuł był wyposażony od kombinezonów Final Echo, przez krótkofalówki po radar. Kierowaliśmy się cały czas wpatrywaliśmy się w lokalizator na panelu, który pokazywał, prawdopodobnie, miejsce zrzutu. Cały czas omijaliśmy sterty gruzu i budynki, aż w końcu wyjechaliśmy na otwartą przestrzeń. Stało tam kilka statków i komandosów Final Echo, którzy gadali ze sobą. Był tam też większy statek z opuszczonym trapem dla pojazdu. Ruszyliśmy w jego stronę, pomiędzy naszymi wrogami. Wjechaliśmy powoli do komory, a pomost za nami zamknął się. Nadal siedzieliśmy na swoich miejscach. Pod stopami czułem jak ziemia drży. Wystartowaliśmy w kierunku Ulysses'a. Zerknąłem na Ishi'ego.

-Teraz musimy tylko przejść przez cały statek uzbrojonych po zęby komandosów, nie dać się zdemaskować i uciec stąd bez szwanku - powiedziałem - łatwizna.

Statek leciał kilkanaście minut, aż w końcu wszystko umilkło, a trap za nami otworzył się. Spojrzeliśmy na siebie z Ishi'm. Co teraz zrobić? Byliśmy na terenie wroga. Jeśli nas rozpoznają to mogiła.

-Wyłazić patałachy! - krzyknął jakiś głos.  

Wzruszyłem ramionami i otworzyłem klapę. Wygramoliłem się z wozu, a za mną Ishi zrobił to samo. Zeskoczyliśmy na trap i spojrzeliśmy po sobie. Ten który tak wrzeszczał okazał się karzełkiem, który pomimo tego, że był mały miał wysoką rangę, jeśli sądzić po odznace. Ruszyliśmy za nim

-Musicie zdać raport samemu Sarrano. To zaszczyt, rozumiecie? - powiedział kurdupel.

Mruknąłem potakująco pod nosem, a nasz przewodnik spojrzał na mnie przez ramię, ale chyba dał sobie spokój i odwrócił się z powrotem. Mniej więcej wiedziałem gdzie są kapsuły ratunkowe, a jeśli Sarrano czeka na nas tam gdzie zawsze będziemy mijać pomieszczenie z kapsułami. Tak też się stało. Idąc dalej za karzełkiem, spojrzałem na Ishi'ego i na migi powiedziałem mu, żeby ogłuszył karła. Wykonał polecenie praktycznie od razu. Jednym ciosem mechanicznej pięści zwalił z nóg naszego przewodnika. Złapałem go nim upadł. Od razu zniknęliśmy w komorze z kapsułami., a tym razem rzuciłem nieprzytomnego karła na ziemie niczym worek kartofli. Weszliśmy wraz z Ishi'm do jednej kapsuły. Ustawiłem kierunek na planetę Eelong. Była to tropikalna planeta, najbardziej podobna do ziemi, na którą uciekła część mieszkańców Europy. Spojrzałem na drzwi od kapsuły. Zamykały się okropnie powoli. Kapsuła już nigdy się nie zamknie - pomyślałem, bo nagle klapa wyleciała z zawiasów. Coś mnie szarpnęło za plecy i wyleciałem z kapsuły, uderzając plecami o ścianę. Ishi wylądował na innej ścianie. A ja wpatrywałem się w generała Sarrano. W jednej ręce trzymał rewolwer, a w drugiej butelkę whisky. Za nim stał potężny i zwalisty gość. Był dwa razy większy od generała Sarrano i dwa razy szerszy. Był to albo robot - pomyślałem - albo naukowcy Final Echo zmodyfikowali go genetycznie.

-Jak miło, że wpadłeś Gray! - Sarrano ze śmiechem pociągnął łyk whisky.

Nim zdążyłem odpowiedzieć, wielka pięść jego pupilka spadła na mnie niczym kowadło i zapadła ciemność.

ziomek

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 1298 słów i 7148 znaków.

4 komentarze

 
  • Blake

    Nawet dobre, interesujące zakończenie, które każe czekać na kolejną część :)

    17 lip 2014

  • Gabi14

    Bardzo fajne, super :)

    17 lip 2014

  • iza0199

    No, no, no :D Powiem Ci szczerze, że to co teraz dodałeś jest na prawdę niezłe ;d

    17 lip 2014

  • iza0199

    Część jest dobra, tylko krótka ;d Troszkę tych powtórzeń pozostawało, ale nie ma się o co więcej czepiać :)

    17 lip 2014