Mistrz Areny. 5

Po drodze do Ashan zauważyłem obóz. Niewielki. Podkradłem się do krzaków, otaczających polane na którym nieznani mi ludzie go rozbili. Kiedy spostrzegłem kto to kiwnąłem głową. Przed sobą miałem krasnoludzką karawanę. Odkąd skończyła się Wielka Wojna Trzech Ras do Ashan prawie cały czas podróżowały ellfickie i krasnoludzkie karawany.  

-Ghan, dlaczego wieziemy najlepszą gorzałkę i nie możemy skorzystać? - słowa jednego z krasnoludów zostały poparte przez resztę. Ten który był według mnie Ghan'em, odezwał się.
-Bo to jest na sprzedaż, ptasie móżdżki.
-Dlaczego sprzedajemy najlepszą wódkę? - krzyknął jeden z krasnoludów, reszta mruknęła.
-Dlatego, że jest najlepsza. A teraz wracać do roboty!

Krasnoludzi rozeszli się, mrucząc pod nosem coś o swoim dowódcy. Rozejrzałem się po obozie. Przy namiocie na skraju wioski siedział, o dziwo, człowiek. Jeden z krasnoludów podszedł do niego i spytał.

-Nie mam pojęcia dlaczego Ghan nie kazał Ci spadać.
-Bo zapłaciłem za przejazd z Wami przez kraj. - odparował człowiek.
-Juz jesteśmy prawie na miejscu. Nie możesz sobie isć?
-Nie. - rzucił krótki i kazał krasnoludowi odejść.
-Nie? Nie to mówi Twoja plugawa matka kiedy proponują jej przerwę w praniu portek orkowych dowódców.

Człowiek wstał szybko i zadał cios w szczękę krasnoluda, który zatoczył się. Wykonał szybki kontratak w oko człowieka. Trafił, a człowiek cofnął się. Krasnolud poszedł za nim i znikli mi z oczu. Przy namiocie człowieka leżało ubranie i coś do jedzenie. Pewnie szykował się do jedzenia. Zaryzykowałem, położyłem topór na ziemi i szybko wybiegłem z krzaków. Dopadłem namiotu i złapałem za ubranie. Płaszcz, tunika i portki, podobne do moich. Tyle, że nie oblane krwią gwardzisty. Wziąłem coś do jedzenia i wsadziłem do ust. Nagle ktoś wskazywał na mnie paluchem. Ghan.

-STÓJ! - począł biec w moją stronę.

Przebiegając zgarnąłem topór w drugą rękę i zwiałem w stronę Ashan. Nie przejmowałem się tym, że mnie spostrzegli. Chociaż wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że powinienem. W pobliskich krzakach przebrałem się w zdobyte ciuchy, a stare wrzuciłem do pobliskiej rzeki. Nasunąłem kaptur i trzymając topór oparty o ramię ruszyłem do Ashan.

Do Ashan dotarłem parę godzin później. Już świtało. Dzień targowy. Masa wieśniaków pchała się do bramy. Wsunąłem topór pod płaszcz, skierowałem się w stronę bramy. Dotarłem do niej po piętnastu minutach i bez problemu przekroczyłem przejście. Ze strachem stwierdziłem, że przy jednym z strażników miejskich stał Cesarski Gwardzista, wypatrujący czegoś w tłumie. Przestałem się przejmować nimi, kiedy zobaczyłem coś na ścianie. List gończy. Z moją podobizną. Wyznaczono za mnie cenę ponad sto tysięcy sztuk złota. A ja samemu oddawałem się w paszcze lwa. Skierowałem swoje kroki do Cesarskiego pałacu. Przystanąłem na schodach, kiedy podszedł do mnie niższy rangą urzędnik i spytał.

-O co chodzi?
-Proszę o audiencję u cesarza. To bardzo ważne.

Urzędnik pokiwał głową i dodał, wpatrując się w kartkę Dziwnie się spiął.

-Doprawdy młody człowieku. Masz szczęście. Cesarz ma czas. Chodź za mną.

Kiwnąłem głową i ruszyłem. Kiedy próbowali mnie przeszukać, lekko poprawiłem topór za płaszczem i powiedziałem.

-Nie mam teraz czasu na przeszukiwania. To bardzo ważne.  

Urzędnik przez chwilę się wahał, ale po chwili wezwał trzech gwardzistów i wraz z taką eskortą zaprowadzili mnie przed oblicze cesarza. Uklęknęliśmy, a kiedy nakazał nam wstać. Urzędnik podszedł do cesarza i uniżonym gestem wręczył mu kartkę, trzymaną w ręce. Cesarz spojrzał na mnie, potem na kartkę. Pokiwał głową, postukał palcami po podłokietniku.

-Liczyłeś, że oddam Ci sto tysięcy stuk złota?
-Słucham? - Spytałem zdziwiony.

Cesarz pokazał mi list gończy uśmiechając się. Zrozumiałem. Próbowałem wyszarpnąć topór zza płaszcza, lecz trzech gwardzistów powaliło mnie na ziemie. Rozbroili mnie i podnieśli z ziemi. Cesarz powiedział.

-Wrzućcie go do celi. A ty urzędniku, rozkaż heroldom, że egzekucja poszukiwanego przestępcy odbędzie się za dwa dni. Naznaczony - pokiwał głową - miło, że się z tym nie kryjesz. Skończymy z Tobą i wszystko zatrzymamy.

Zorientowałem się, że nie ukrywam swojej ręki. Ba, nie mogłem tego ukryć. Trzy pary krzepkich łap trzymało mnie za ręce. Uświadomiłem sobie, że przyjście tutaj było najbardziej idiotyczniejszym pomysłem na świecie.
Gwardziści zaprowadzili mnie do celi, a strażnik zamknął mnie w niej.
Oczekiwałem na egzekucję.

ziomek

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 839 słów i 4720 znaków.

2 komentarze

 
  • Gabi14

    Hahaha idioci w życiu prawdziwym i życiu wymyślonym xD

    12 lip 2014

  • Linda

    super ; ) czekam na kolejną część :)

    10 lip 2014