Gwiezdne Wojny - Równowaga Mocy - Epizod I - Rodzina - cz.12

Kanclerz stał wyprostowany i obserwował wszystkich wokół siebie. Zawsze obserwował. Wychodził z założenia, że dobra obserwacja jest kluczem do sukcesu. Najpierw poznaj cel, a dopiero potem działaj. Może nie jest to przebojowa dewiza życiowa, ale doprowadziła go do najwyższego urzędu w Republice. Stosował ją perfekcyjnie. Gra pozorów także była jego mocną stroną. Niech wszyscy myślą, że coś wiesz, albo że czegoś nie wiesz... Co Ci akurat potrzebne. Uwij sieć, w której tylko ty się odnajdziesz. Miał do tego talent. Ci, którzy go otaczali w większości byli tylko elementami tej układanki.

Jego rozmyślania przerwał cichy szept zza pleców.

- Kanclerzu. - jeden z podwładnych próbował zwrócić jego uwagę.
- Nie teraz – syknął.
- Ale to ważne - był nieustępliwy.
- Poczeka - uciął Kanclerz.

     Osoba wycofała się, ale w tym momencie poczuł, że ktoś włożył zawiniątko do jego zaplecionych na plecach rąk. Nie bronił się. Zamknął papierek w dłoni i rozejrzał się dookoła. Wszyscy byli skupieni na czymś innym. Rozwinął wiadomość i spojrzał na nią ukradkiem. To co przeczytał było realizacją jego tajnego, dalekobieżnego planu. Sama informacja była krótka, ale treściwa. „Usunęliśmy przeszkodę. Czekamy na Wasz ruch.” Rozejrzał się jeszcze raz w koło i lekko się uśmiechnął. Nasza przeszkoda sama się usunęła - pomyślał. Spoglądnął przed siebie. Stał na czele delegacji Senatu, lecz gospodarzami byli tutaj Rycerze Jedi. Quaresma i inni stali w bezruchu po przeciwnej stronie. Miedzy nimi leżał Batien... Zmarł w nocy. Atmosfera była napięta. W  Zakonie nie było jednego, klarownego lidera. Teraz czekał ich jego wybór, który nie był prosty. Oczywiście należał on wyłącznie do Jedi. Senat nie miał tutaj nic do powiedzenia. Wyznając swoje zasady Kanclerz także się nie wtrącał, ale to nie miało oznaczać pozostawienia tak ważnego wyboru nieprzewidzianym przypadkom.

     Ktoś przedzierał się przez zgromadzonych dostojników. W  końcu wyszedł przed delegację Senatu. Był to jeden z uczniów Akademii Jedi. Pewnie pełnił dziś służbę. Spojrzał przez ramię na Kanclerza, po czym przeszedł koło łóżka i stanął przed Mistrzami Jedi. Ci próbowali go zignorować, ale młodziak szepnął coś miedzy nimi. Varido Klam zauważył, że wszyscy w jednej chwili zwrócili oczy na chłopaka. Usłyszał tylko pytanie.

- Jesteś pewien?

Po chwili Quaresma obrócił się do pozostałych zebranych i zabrał głos.

- Dzisiejszy dzień jest smutnym dniem dla całej Republiki, a przede wszystkim dla Zakonu. Stała się rzecz bardzo istotna dla naszych spraw. Odszedł Batien, człowiek, który stał na straży pokoju i prawości. Jego służba dobiegła końca. Jednakże, otrzymaliśmy właśnie informację, że nasi wrogowie, Mandalorianie także utracili kogoś ważnego. – zrobił pauzę. Baratri Sakka najprawdopodobniej nie żyje. Nic nie jest oficjalne. Nie będę wyrażał własnych poglądów na jej temat, gdyż są one już nieistotne, a o zmarłym mówi się dobrze albo w cale.
Kanclerz starał się wyglądać na równie zdzwionego i zaskoczonego jak wszyscy pozostali. Quaresma kontynuował.
- Myślę, że Batien nie chciałby żebyśmy tu tkwili, gdy ważą się losy galaktyki. Nie wiemy, co Mandalorianie i Sithowie zamierzają teraz zrobić. Kto będzie nowym Wielkim Mistrzem Akademii. Mam nadzieję, że Kanclerz się ze mną zgodzi. Trzeba zwołać nadzwyczajne posiedzenie Rady. - spoglądnął na Varido.
- Oczywiście - był aż nad to zaskoczony. Może trochę przesadzam? - pomyślał.
- Nie kojarzę żebyśmy chcieli usunąć Baratri - rzucił ktoś z zebranych.
- My nie mamy z tym nic wspólnego - głos Kanclerza był stanowczy i zniechęcał do jakiejkolwiek polemiki. Wszyscy powoli opuścili salę.


*****


     Za drzwiami zebrało się parę osób. Na gorąco omawiały informacje płynące z obozu Mandalorian jak i sytuacje wewnętrzną po śmierci Batiena. Kanclerz nie rozmawiał z nikim. Sam powoli opuścił pokój i skierował się przed siebie. Na końcu podążali Mistrzowie Jedi gorąco ze sobą rozmawiając. W  pewnym momencie przewodniczący Senatu zatrzymał się i ewidentnie na kogoś czekał. Jeden z senatorów chciał skorzystać z okazji, ale Varido kiwnął lekko głową, pokazując, że nie ma na to czasu. Joka poszedł dalej. Gdy zbliżali się już członkowie Zakonu, obrócił się nagle i rzucił.

- Mistrzu Quaresma. Mógłbym zamienić słowo? - spoglądnął na pozostałych - Oczywiście o ile to nie problem. - użył przepraszającego tonu.
- Nie ma problemu. Zaraz do was dołączę w sali spotkań. - rzucił do pozostałych.
Gdy odeszli skierował się bezpośrednio do Kanclerza.
- Co się stało?
- Nie. Nic. Chciałem jeszcze raz wyrazić swoje współczucie i złożyć kondolencje. Utraciliśmy wielkiego wojownika o pokój i sprawiedliwość.
- Dziękuję Kanclerzu. Na pewno przekażę je pozostałym członkom Rady.
- Ciężko będzie go zastąpić.
- Wiem, ale następca z pewnością stanie na wysokości zadania.
- Oczywiście, oczywiście... - Varido zamyślił się. To będzie ciężki wybór.
- Z pewnością - krótko odpowiedział Jedi.
- Osobiście myślę, że byłbyś idealnym kandydatem. - Quaresma stanął jak wryty.  

     Nie wiedział co powiedzieć. Co on ma na myśli? Próbuje go wciągnąć w jakieś polityczne gierki? Niemożliwe, nie ma aż takich wpływów. Był jednocześnie pewny, że Kanclerz nie byłby na tyle głupi i naiwny by próbować go przekupić. Rycerze Jedi są wierni swoim ideałom i tradycji i nic tego nie zmieni. Nim zdążył coś powiedzieć Varido kontynuował.

- Ale to oczywiście tylko moje skromne zdanie i ono nic nie znaczy - akurat, pomyślał w duchu - Rada Jedi wybierze najodpowiedniejszą osobę i chce Cię zapewnić, że Senat nie będzie się do tego mieszał i zaakceptuje każdy jej wybór. Z każdym będziemy w pełni współpracować.
- Rozumiem.
- To dobrze - twarz Varido Klama wykrzywiła się w dziwnym uśmiechu. Spojrzał przed siebie zawieszając wzrok w przestrzeni. Jedi także się nie odzywał analizując ostatnie słowa Kanclerza.
- Jeszcze raz współczuję - przerwał ciszę Arkanin. - Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie się dobrze układać. Bardzo pana cenię.
- Dziękuję - to jedyne słowa, które Jedi z siebie wyrzucił. Chciał powiedzieć coś więcej, zaprotestować przeciwko sugestiom, które usłyszał, ale Kanclerz już się oddalił.
- Do następnego spotkania - rzucił jakby przez ramie i zniknął za zakrętem korytarza.

     Jedi został sam na korytarzu. Było to dziwne spotkanie, którego celu za bardzo nie zrozumiał. Pogłoski o Kanclerzu były jednak aż nadto znane i wiedział, że nie wolno dać się wmanipulować w jego gierki. Obrócił się na pęcie i poszedł w kierunku sali konferencyjnej gdzie czekali pozostali Mistrzowie.


*****


     Varido Klam maszerował korytarzem w zamyśleniu. Analizował sytuacje, która się wytworzyła. Quaresma sam nie wie, że stał się już częścią gry politycznej. Ale chodzi o to, żeby się nie dowiedział. Żeby myślał, że to on go wybrał, że to był jego pomysł. Już on się o to postara. Teraz trzeba uruchomić swoje wpływy, ale po cichu. Tak by nikt nie miał nawet cienia podejrzeń, że Kanclerz stoi za wyborem Przewodniczącego Rady. A potem, gdy Quaresma już nim będzie, to nieprzyjemne fakty będą mogły wyjść na światło dzienne. Jak już ktoś przejmie władzę, to będzie chciał ją utrzymać za wszelką cenę. Wiedział to dobrze, bardzo dobrze. Za kolejnym rogiem zatrzymał się przy szaro czarnych drzwiach. Na środku przegrody znajdował się symbol Senatu. Był to pokój do osobistej dyspozycji Kanclerza. Taki ukłon ze strony Rady Jedi. Ona także posiadała swoją enklawę w budynku Senatu. Oczywiście było to skrzydło oddalone od zżycia Akademii i najważniejszych świątyń oraz sal medytacji. Od taki pokoik na końcu korytarza. Varido podszedł do zamka elektronicznego i włożył do szczeliny swoją kartę identyfikacyjną. Poczuł chłód na karku i lekki ruch powietrza.

- Nie lubię, gdy tak się skradasz. Oficjalnie jesteś moim attaché do spraw wewnętrznych. Nie musisz zawsze poruszać się jak cień.
- Jestem nieufny z założenia - odpowiedział głos.
- To bardzo przydatna cecha w dzisiejszych czasach. Wejdź, porozmawiamy.

     Drzwi otworzyły się i Kanclerz wszedł do pokoju. Za nim przemknęła postać, na którą zwykły śmiertelnik nie zwróciłby nigdy uwagi.

     Kanclerz podszedł do stołu na środku pokoju, przy którym stały cztery krzesła. Zrzucił z siebie ciężki płaszcz i pozostał w mniej formalnym stroju. Gość dalej stał zaraz przy drzwiach.

- Co zamierzasz? - rzucił nieznajomy.
- Zamierzam działać dla dobra Republiki mój drogi Umbro. Tylko dla jej dobra. - powiedział to wchodząc do pokoju po prawej stronie sali. Tam zasiadł za swoim biurkiem. Dobrze się czuł, gdy mógł oprzeć ręce o blat i przybrać pozycję zastanawiającego się na losami świata. Gość również pojawił się w pokoju.
- Czyli chcemy mieć swojego człowieka w Radzie? – dopytywał.
- Chcemy mieć przyjazne nam osoby, które również będą robiły wszystko dla dobra Republiki.
- Dobra pojmowanego w nasz sposób...
- Nie drocz się ze mną Umbro - głos Kanclerza spoważniał. - Nie mam na to czasu i głowy.

     Gość teraz podszedł bliżej. Ubrany był w wysokie buty z klamrami, szatę z narzuconym kapturem na głowę oraz czarny rozpięty płaszcz z podniesionym kołnierzem. Był Arkaninem, tak jak Varido.

- Wybacz - rzucił. - Nasi znajomi z drugiej strony barykady uporali się dość sprawnie z Baratri. Nie spodziewałem się tego. Wszystko profesjonalnie.
- Dobrze, że nasz problem sam się rozwiązał. Nie lubię takich sytuacji. - wydawał się taki niewinny. - Polecisz z naszą delegacją. Przynajmniej na te mniej oficjalne spotkania. Będziesz ich... Wspierał wszystkimi możliwymi sposobami.
- Spodziewałem się tego - Umbro był spokojny, jak zawsze. - Kiedy lecimy?
- Spokojnie. Nic na szybko. Myślę, że jeszcze parę dni. Poinformuję Cię. Na razie zajmij się inną sprawą. Zorientuj się, jakie Quaresma ma szanse na Wielkiego Mistrza i Przewodniczącego Rady.
- Mam pytanie. Dlaczego on? Dlaczego nie ktoś inny. Według mnie on nie będzie łatwy do sterowania i przekupienia.
- Ależ kto tu chce kogoś przekupić? Nie postępujemy w ten sposób. - Kanclerz wydawał się oburzony.
- Ależ oczywiście. - Umbro grał w jego grę.
- Wybrałem Quaresmę, gdyż on jest najlepszy z nich wszystkich. Uważam, że współpraca z nim będzie najbardziej owocna. On zrozumie mój tok myślenia i postępowania. Może nie od razu, ale z czasem razem będziemy dbać o dobro Republiki, bo ono jest najważniejsze. Jeśli trzeba będzie mu pomóc to zrozumieć... trudno, taka jest cena. Będzie mi za to kiedyś wdzięczny. Wiele osób myśli tak jak ja, ale boją się to powiedzieć publicznie. Ja też straciłem syna w tej wojnie, w bezsensownej bitwie, gdzieś na zapomnianym przez wszystkich kawałku ziemi. Czy coś osiągnęliśmy tym poświęceniem? Nic - Kanclerz podniósł swój ton. Był zdenerwowany, głos czasami mu się łamał. Arkanin stał oparty o ścianę i słuchał. - Nie posunęliśmy się do przodu w tej wojnie od kilkudziesięciu lat. To pozorna wojna, która staje się tradycją. Wszyscy wiedzą, że jest, ale niby nikogo nie dotyczy. Tylko rodzice czasami opłakują ofiary głupich walk, ale te informacje w wiadomościach już nikogo nie interesują. Zbieramy środki na nowe ofensywy, które z góry skazane są na niepowodzenie. Oczywiście nie popieram Mandalorian i ich postępowania. Wyzyskują podbite terytoria i narody. Nie zgadzam się z tym, ale teraz trzeba myśleć o sobie. Zdobędziemy nowe środki, nowe formy wpływów i nowe złoża surowcowe to będziemy gotowi do wyzwalania świata spod reżimu. To zło konieczne, ale przysięgam, że taki stan rzeczy nie będzie trwał wiecznie. Wiele osób będzie na początku przeciwko mnie, ale zrozumieją wszystko jak ich dzieci, wnuki czy mężowie przestaną umierać na polu... chwały. - ostatnie słowa powiedział z pełnym sarkazmem.
- Dobrze. Czyli zostajemy przy Quaresmie. - Umbro podszedł bliżej. - czego ode mnie dokładnie oczekujesz?
- Chce żebyś w swój sposób zorientował się jak wygląda skala poparcia w Radzie. Czy nasz faworyt może wygrać bez pomocy. Taka sytuacja będzie niestety dla nas problematyczna, ale i z nią sobie poradzimy.
- Obawiam się, że będziemy musieli sobie z nią poradzić.
- Czyli coś już wiesz. Dobrze. Musisz znaleźć argumenty do przyszłych rozmów. - Varido zamyślił się i splótł palce dłoni.
- A jeśli moje poszukiwania nie przyniosą rezultatu? - zakapturzony gość zbliżył się jeszcze bardziej i oparł ręce o biurko.

     Kanclerz wzdrygnął się. Przeniósł skupiony wzrok ze ściany na Umbra. Jego twarz przybrała ten charakterystyczny grymas, którego wielu się obawiało.

- Ja nie proszę żebyś poszukał. Ja proszę żebyś znalazł.

husarek

opublikował opowiadanie w kategorii science fiction, użył 2298 słów i 13203 znaków. Tagi: #gwiezdnewojny #starwars #jedi #sith #moc #mieczswietlny

1 komentarz

 
  • elninio1972

    Można liczyć na ciag dalszy?

    10 kwi 2017

  • husarek

    oczywiście :)

    10 kwi 2017