Star Wars: Tie Fighter

(notka od autora)  
Przepraszam że nie ma kolejnej części Nowego Porządku ale musiałem napisać coś innego by złapać nową dawkę weny oraz zastanowić w jakim kierunku ta seria ma zmierzać. Mam nadzieję że tym opowiadaniem to zrekompensuję :)  
Miłej lektury  


Martin jak zwykle siedział w swojej kajucie i czytał książkę. Lekka turbulencja uświadomiła go, że statek wyszedł z nadprzestrzeni. Przeczytał ostatnie zdanie na stronie, po czym zaczął zamykać powoli swoją lekturę. Śpiącym wzrokiem obiegł przestrzeń dookoła. Wiedział, że to kwestia czasu zanim go wezwą, więc pozwolił sobie na ostatnie przeciągnięcie. Na stoliku obok leżały czarne rękawiczki, które miał zamiar założyć. Wstał z łóżka mając niechętny wyraz twarzy. Ziewnął nie zasłaniając ust i zaczął nakładać swoje ochraniacze na ręce. Nigdy białe ściany pomieszczenia i sterylne meble go nie przekonywały dla urozmaicenia namalował kiedyś czerwoną farbą znak imperium na jednej ze ścian. Zadziwiające było to, że samo dowództwo kazało mu to zamazać. Dalej się nie doszukał, dlaczego. Prawdopodobnie było to związane z inspekcją. Otworzył jedną z półek nad łóżkiem i wyjął z niej tajemniczą butelkę. Przejrzał etykietę. W jednej chwili mu się przypomniała jego planeta. Tylko tyle zabrał przed wylotem nie licząc czegoś jeszcze, ale tutaj tego nie miał. Pociągnął łyk kończąc butelkę. Po zamknięciu półki rozległ się głośny alarm. Od czasu szkolenia wyczekiwał tylko na ten konkretny alarm. Był to alarm bojowy nawołujący wszystkich na swoje bojowe stanowiska. Nie zastanawiając się ruszył do wyjścia. Kiedy już był na korytarzu spostrzegł kilku kolegów biegnących w przeciwnym kierunku. Powitał ich ruchem ręki. Jak oczekiwał ten gest nie był nieodwzajemniony. Chciał już iść dalej, ale przypomniał sobie coś ważnego. Zapomniał swojego hełmu a to byłby głupi błąd.  
  Po kilkunastu sekundach maszerował już ze swoim hełmem pod pachą. Obserwował zamęt dookoła. Szturmowcy biegnący po przydział broni, inżynierowie zmierzający na swoje stanowiska przy działach. Wszystko na pierwszy rzut oka nie miało żadnego porządku jednak im dłużej się przypatrywał tym więcej było w tym ładu. Każdy miał swoje zadanie i wiedział gdzie ma się udać. Jeden z żołnierzy widząc Martina wyciągnął rękę. Przystopował swój marsz żeby przywitać się z dawnym kolegą. Akademia nie była łaskawa nie dość, że biały pogrubiał to jeszcze kazali mu nosić ciężki blaster. Niestety nie mógł się zatrzymywać na dłużej, więc ruszył znowu tym razem utrzymując szybsze tempo. Nie był to dobry moment na takie rzeczy, ale wiedząc, że do hali odpraw jeszcze kilkadziesiąt metrów postanowił uregulować systemy w urządzeniu na korpusie. Mimo tego, że każdy przycisk był przyporządkowany do konkretnej rzeczy odczuwał cały czas dyskomfort związany z niesymetrycznym rozmieszczeniem barw. Kolejnym plusem było to, że były w dużej mierze mechaniczne, więc po każdym wciśnięciu następował przyjemny dla jego ucha dźwięk. Klepnięcie w plecy kolejny raz oderwało go od obowiązków. Widocznie w tych siłach nie było zbyt dużo czasu na mędrkowanie. Odwrócił się spokojnie by zobaczyć, kto to. Zauważył znajomy czarny strój tym razem przywdziewający hełm. Przez modulator głosu weń zawarty nie mógł rozpoznać, kto to był jednak po krótkim rozmyślaniu przypomniał sobie swojego rozmówcę. Zawsze był zafiksowany na punkcie swojego wyglądu. Jak sam twierdził dodawało mu to tajemniczości. Miał w sumie trochę racji.  
-Cześć Martin!  
-No witaj, witaj dalej się tak stroisz jak na pogrzeb Jack?  
-Na pogrzeb może i tak, ale nie na swój.  
-Ha! Po powrocie pijemy za moje w kantynie przecież trzeba będzie zrobić stypę rebelii!  
Przybili sobie solidnego żółwika. Byli już na miejscu. Drzwi wejściowe sali były otwarte. Kilkunastu innych pilotów już czekało. Widocznie jeszcze nie było dowódcy. Zanim przestąpił przez próg przebiegła go inna myśl. Przecież na tym statku nie było alkoholu ani nawet kantyny tylko marna stołówka. Znowu trzeba będzie coś wymyślić sensownego. Po pewnym incydencie sprawdzają, co się wnosi na pokład. Do teraz nie wierzy, do jakiego stanu doprowadzili admirała.  
  Usiadł na swoje krzesełko. Wyjął notatnik, w którym notował rozkazy. Tak właściwie to tego nie robił, bo wszystko było już na statku. W jego domniemanych notatkach były narysowane karykatury wszystkich możliwych oficerów na statku. Jego prace były cenione przez pilotów zwłaszcza przez jedną z koleżanek. Sam do niej coś czuł jednak to było sprzeczne z jego moralnymi zasadami i duchem imperium i mimo tego wszystkiego, co zachodziło w jego umyśle cały czas widział to, jako okropny błąd, który popełnia. Dla jego spokoju nie było jej tutaj chwilowo prowadziła szkolenia kadetów na planecie. Cieszyło go to, że nie grozi jej bezpośrednie niebezpieczeństwo. Kiedy oficer wchodził do hali każdy już stał na baczność. Krótkie spocznij wystarczyło żeby każdy przysłowiowo rozwalił się na siedzeniach. Mimo tego, że byli podstawowym korpusem magiczna siła pewnie związana ze statusem podbudowywała ego każdego do niebotycznych wręcz rozmiarów. Słuchał z uwagą, co ma do powiedzenia dowódca. Wyglądało to na jakąś szerszą akcję. Nie dość, że ich statek był zaangażowany to jeszcze mieli dostać wsparcie trzech fregat i kilkunastu kluczy myśliwców. Dodatkowo ich zadanie było najprostsze a mianowicie centralny atak na siły wroga. Chciał zrobić żart sytuacyjny. Spojrzał aktorsko na swój notatnik, po czym go zamknął a długopis połamał. Wszyscy na sali oprócz starszego stopniem się roześmiali. Oficer zakończył spotkanie rozkazem oddelegowania się do maszyn. Każdy z pilotów szedł równym tempem maszerując w napięciu. Jeden z maszerujących na tyle zaczął biec krzycząc ‘’Ostatni w maszynie przegrywa’’ Słysząc te słowa w każdym odezwała się iskierka dziecka. Prawdziwa gonitwa zaczęła się i nie było żadnych półśrodków.  
  Każdy już był w hangarze i biegł do swoich maszyn latających. Prześcigali się i walczyli o każdy milimetr trasy. Najprędzej dotarł Stephano, który miał maszynę przy wejściu. Zakładał pośpiesznie hełm i ześlizgiwał się po drabince. Prawie każdy był już w swojej maszynie. Był jeszcze ratunek spojrzał się na lewo gdzie zobaczył swój statek. Miał pewien rytuał, który musiał odprawić nawet kosztem przegrania. Przy podeście zatrzymał się i założył hełm. Trzymając się prawej barierki zrobił spokojnie dwanaście kroków. Podszedł pod drabinkę i przyklęknął. Zastukał w czub swojego buta pięć razy. Po tym wszystkim ześlizgnął się po drabince meldując w komunikatorze do wszystkich ‘’Jestem’’. Każda chwila spędzona w tym myśliwcu była dla niego magiczna. Sama atmosfera przesiadywania była niesamowita. Przyglądał się na wszystkie przyciski i wajchy. Spojrzał przez wypolerowaną przez niego przednią szybę i uśmiechnął się, kiedy zobaczył jak AT-AT się porusza. Te wielkie maszyny nie rzucały słów na wiatr. Raz widział je w akcji. Na samą myśl złapały go ciarki na plecach. Jednak nie przyszedł podziwiać maszyn kroczących. Nacisnął kilka przycisków i uruchomił aparaturę maszyny. Ekran wyświetlał wszystkie najpotrzebniejsze dane. Ostatnim kliknięciem na drobnej klawiaturze zsynchronizował swój hełm z aparaturą statku. Uniósł lekko drążek i poczuł jak silniki zaczynają pracować. Myśliwiec TIE był najlepszą maszyną, jaką miał okazję pilotować. Mimo tego, że to była podstawowa jednostka to miała wszystko, czego potrzebował. Odpowiednia szybkość i siła ognia. I co było najważniejsze dla niego nie była taka brzydka jak x-wing. Sprawdził czy pedały działają poprawnie. Za każdym razem dziwił się jak cicha jest ta maszyna na statku. Nie mógł stwierdzić, jaka jest w kosmosie, bo w przestrzeni nie ma dźwięku, ale wiedział, że w atmosferze jest to irytujący dźwięk silników. Kiedy silniki odpowiednio się rozgrzały to przechylił drążek lekko do siebie. Maszyna wystartowała. Sprawdził jeszcze jak sprawują się guziki odpowiedzialne za broń. Kiedy zobaczył ze działają jak należy odbezpieczył lasery. Był pierwszym wylatującym z doku. Tuż za nim pojawiały się kolejne maszyny.  
  Uderzyła go nieprzenikniona cisza kosmosu. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszał to praca maszyny. Uwielbiał ten moment, kiedy znajdywał się w bezkresnej pustce kosmosu. Tylko on i gwiazdy. Nigdy nie zastanawiał się czy istnieje jakaś ostatnia granica tego układu. Wiedział jednak, że teraz musi skoncentrować się na zadaniu. Włączył ostatnią funkcję jego maszyny. Komunikator rozebrzmiał pełnią głosu. Głośnik w hełmie napełnił się meldunkami, rozkazami życzeniami powodzenia i ogólnej rozmowy. Dopiero teraz spojrzał na skalę akcji. Wraz z nim leciało wiele naprawdę wiele maszyn. Rozejrzał się na boki. Jego oczom ukazała się gromada, co najmniej trzydziestu statków. Wiele innych było z tyłu lub dopiero się formowało. Szybsze TIE Interceptory już go wyprzedziły. Wszyscy gnali przed siebie bez ładu i składu. Dopiero, kiedy rozebrzmiał sam admirał pogoń zwolniła. Rozkazał ustawić się w podstawowym szyku atakującym i kazał trzymać się pierwotnych rozkazów. Wszystkie maszyny zwolniły. Każda maszyna ustawiła się w zbitej formacji. Bombowce zwolniły ustawiając się na tyle. Interceptory podzieliły się na dwie równe grupy i rozleciały się w dwie strony. Jedna grupa skryła się w pasie asteroid manewrując zręcznie. Druga odleciała w przestrzeń na tyle żeby w razie ataku przeprowadziły drugie uderzenie wprowadzając zamęt. Tylko zwykłe myśliwce leciały w stumetrowych odstępach tworząc zarazem miecz i tarczę przyszłego uderzenia. Radar wykrywał, co najmniej trzysta zielonych kropek. Trzy duże kwadraty określały ilość większych fregat. Lecieli bez ustalonego węzła dowodzenia. Komunikator rozebrzmiał na cały głos:  
-Tutaj Zulu 5 wszystkie wymienione maszyny meldować!  
Na wyświetlaczu pojawiła mu się wiadomość, że jego statek został wymieniony przez dowódcę  
-Melduję sir!  
Odpowiedział głośno a wtórowało mu dziesięć innych głosów.  
-Jesteśmy kluczem Echo podlegacie mi! Trzymajcie się blisko siebie i osłaniajcie się! Jeżeli coś pójdzie nie po waszej myśli meldować natychmiast!
-Przyjąłem Zulu 5!  
Po tym komunikator ucichł. Naniósł odpowiednie dane na komputer. Jedenaście kropek zmieniło kolor na żółty. Lecieli dalej a Martin z czułością dodawał mocy by lecieć w równym szyku. Wkrótce na wyświetlaczu zaczęły się pojawiać czerwone kropki. Z początku się przeraził, bo tych kropek było tyle samo, co ich. Oznaczało to, że rebelianci wystawili podobne siły. Uspokoił się jednak na myśl, że za nimi lecą potężne fregaty. Powiększył obraz na wizjerze. X-wingi ustawiały się w taką samą formację. Oznaczało to, że za chwilę nastąpi rozpoczęcie bitwy.  
  Nie lubił tej fazy walki. Kiedy myśliwce lecą idealnie prosto na siebie. Wszystkie wystrzelone salwy przeważnie trafiają. To nie jest spokojne strzelanie ani honorowa akcja. Najwięcej ofiar zbiera żniwo właśnie ten początek. Dodatkowo istnieje niesamowicie duże ryzyko zderzenia. Wiedział, że zacznie się to wszystko lada chwila. Usadowił kciuki na przyciskach. Przekierował całą moc na blastery. Statki wroga już były widoczne. Zacisnął zęby i nerwowo czekał.
-Tutaj Zulu 5! Walicie na mój rozkaz.  
Statki zbliżały się nieubłagalnie. Jednak w zasięg miały dopiero wejść za chwilę. Skupił się całkowicie na locie. Przełączył wizję termalną na podstawową. W takiej najlepiej mu się walczyło.  
-Ognia!  
Zacisnął kciuki na spustach. Serie zielonego lasera zaczęły lecieć ze wszystkich statków. Przypominało to prawdziwą ścianę ognia. Po chwili zobaczył pierwsze czerwone przebłyski. Oznaczało to, że rebelianci też zaczęli strzelać. Nie interesowało go czy trafi, chciał jedynie przeżyć tą fazę i zacząć prawdziwe pojedynkowanie się. TIE obok niego eksplodował. Sam opuścił maszynę do dołu by uniknąć wiązki, która miała go uśmiercić. Starał się strzelać cały czas jednak musiał uważać na przegrzewanie się luf. Nie chciał stracić możliwości atakowania. Salwy stawały się coraz częstsze i szybsze. Statki nieubłagalnie parły na siebie. Nie pamiętał tego momentu dokładnie, ale dwie wielkie gromady myśliwców przemieszały się między sobą. Kilkanaście z nich według jego przewidzeń zderzyły się ze sobą. Chwilowo żadnych wiązek lecących w jego stronę. Zaczęła się druga faza bitwy. Niemal równocześnie wszystkie statki zaczęły się nawracać. Tyle, że tym razem nie było żadnego ładu ani składu. Nastąpił chaos bitwy. Po ostrym obrocie obrał za cel pierwszy statek. Włączył oznaczanie i ruszył za y-wingiem. Miał przewagę. To był bombowiec, więc jego statek był szybszy. Zwinnie przedostał się na tyły wrogiego pilota. Rozpoczął się taniec. Strzelał w równych odstępach czasu. Wrogi statek zręcznie unikał jego strzałów. Zaczęło go to drażnić. Wcisnął jeden z pedałów do podłogi zbliżając się niebezpiecznie. Puścił jedną salwę, która miała za zadanie spudłować. Wróg intuicyjnie odbił w przeciwną stronę. Jednak tam czekał go koniec. Druga salwa trafiła prosto w jeden z silników. Rebeliant tracąc panowanie zaczął zataczać się w niekontrolowany sposób. Martin włączył zoom i celował w kokpit. Zielona wiązka trafiła odrobinkę wyżej trafiając w kadłub. To wystarczyło maszyna wroga eksplodowała. Nie miał czasu chełpić się zwycięstwem. Kilka laserów przeleciało tuż obok jego skrzydła. Następne pudłowały zbyt blisko. Złapał za drążek i szybkim ruchem wprowadził maszynę w ruch obrotowy. Zamiast hamować wyłączył na chwilkę silnik. Pilot wroga zdążył go prześcignąć. Jednak wiedział, co planuje Martin. Zrównał maszynę z nim i starał się go staranować. Odczytał on jednak intencje swojego rywala i przeleciał nad nim. Zwolnił raz jeszcze i ustawił się pod skosem. Tym razem trafił za pierwszą próbą. Kolejna maszyna właśnie eksplodowała. Odebrał komunikat od sojusznika z prośbą o pomoc. Odmeldował i ruszył we wskazanym kierunku. Zastał TIE Bombera, za którym leciały dwa x-wingi. Zdezorientował ich strzelając przed nimi. Jeden ze ścigających się odłączył. Lecieli naprzeciw siebie. Tym razem miało wygrać szczęście i umiejętne skręcanie maszyną. Analitycznym ruchem przełączył laser na torpedy. Wystrzelił jedną wychodząc z opresji. Teraz wróg nie dość, że miał zestrzelić go to jeszcze unikać naprowadzanego pocisku. O ile dobrze mu wychodziła pierwsza część to pogubił się na drugiej. Martin skierował swój myśliwiec całkowicie w dół nurkując. Torpeda trafiła bezpośrednio w przód maszyny. Gdyby w przestrzeni był dźwięk to zapewne słyszałby krzyk swojego niedoszłego zabójcy. Kolejnym wrogiem nie był tym razem statek a cała salwa rakiet lecąca w jego stronę. Zakręcił kółko jednak w dalszym ciągu nie mógł się pozbyć gnającego a nim widma. Wiedział, że jedynym ratunkiem jest pas asteroid obok. Ruszył, więc w bok kierując całą moc w silniki. To nie wystarczało, bo rakiety zbliżały się nieubłaganie lecąc za nim. Postanowił spróbować ryzykownego manewru. Przeleciał z hukiem obok jednej ze skał. Był tak, blisko że dzieliły go milimetry. Wszystkie pociski rozbiły się o kometę. Odetchnął głęboko, po czym zauważył jak wylatują TIE Interceptory. Dowódca formacji zaśmiał się na cały komunikator i serdecznie wycedził
-Patrzcie, kogo tu mamy! Młody chcesz zobaczyć jak się wygrywa?  
-Ale z Pana dupek za przeproszeniem! Młody nie nadąży
-Ej to może zwolnimy?  
Zabrzmiały rozmowy. Sam nie wiedział, co ma powiedzieć, więc tylko odwarknął, że sam wygrałby i egoistów nie potrzebuje. Kolejna salwa śmiechu zabrzmiała.
  Dwie ukryte formacje uderzyły siejąc niesamowity chaos wśród rebeliantów. Już wtedy pierwsze statki skakały w nadprzestrzeń. Martin leciał obok jednego Interceptora. Zgodnie skręcili w inne strony szukając celów. Już pierwszy znalazł się po kilku sekundach. Miał już skakać, kiedy kilka strzałów przekreśliły jego dalsze plany na życie. To był właśnie ten moment na rozmyślenia. To było okrutne jak każda wojna. Przynajmniej nie musiał patrzyć przeciwnikowi w oczy brocząc po błocie i krwi. To odróżniało pilotów od szturmowców. Oni byli wpół nieświadomi tego, co robią. Może przez to zabijanie wydawało się bardziej humanitarne. Rozwiał swoją myśl i wystrzelił kolejną torpedę śledzącą. Znowu mógł podziwiać nieudane próby uniknięcia śmierci. Wybuch pieczętował jednak los nieszczęśnika. Zanim do bitwy dołączyły duże statki zdołał ustrzelić jeszcze siedmiu rebeliantów. Sam widok niszczyciela wywołał we wrogach jednak taki lęk, że zaczęli uciekać. Koniec bitwy się zbliżał wraz z otwarciem ognia przez ich główny statek. Sama jedna bateria unieszkodliwiła cały klucz wroga. Ostatni raz zniszczył wroga w tej bitwie strzelając do ostatniego przeciwnika, który desperacko starał się zestrzelić kogokolwiek zanim przejdzie w niebyt. Uniknął każdego strzału skutecznie wyprzedzając na tyle żeby odwrócić się przodem do przeciwnika i strzelić. Tym razem już trafił w kadłub tak jak chciał. Przez komunikator przeleciała fala zadowolenia i wiwatów. To był koniec tego starcia. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i jak reszta skierował się do swojego statku. Może to było jego ego może to czynniki zewnętrzne. Martin jednak wiedział, że jest jednym z lepszych asów, jakie imperium posiada i inni się jeszcze o tym przekonają.  

Koniec

BlackBazyl

opublikował opowiadanie w kategorii science fiction, użył 3084 słów i 18241 znaków.

Dodaj komentarz