Z pamiętnika nieśmiałego ucznia

Dzisiejszy dzień będzie tym przełomowym. Czuję to całym sobą. Moje życie zmieni się diametralnie. Od dziś koniec z nieśmiałością. Koniec ze strachem. Koniec ze wstydliwością. Dziś zapanuje nowa era. Już dość długo tłumiłem w sobie emocje. Najwyższa pora to zmienić. "A nie przesadzasz, człowieku?" - czasem rozsądek się dopytuje. Niech pomyślę: Od kilku dni nęka mnie ten stan: przyspieszony puls na sam jej widok, motyle w brzuchu, gdy tylko zaszczyci mnie swym wzrokiem, bezsenne noce spędzane na rozmyślaniu "ech, jaka ona piękna". W wyobraźni miałem tylko jej obraz: gładka, drobna twarzyczka; ciemne, proste włosy do ramion; delikatny kaczy uśmiech, przy którym bladło wszystko inne. Gdy szła korytarzem i zechciała odwrócić wzrok w moją stronę i zaszczycić mnie swoim spojrzeniem, czułem, jakby świat stawał się piękniejszy. Jakby wreszcie było w moim życiu coś, na czym mi naprawdę zależy. W końcu postanowiłem: "Jeśli nic z tym nie zrobię, zostanie tak na zawsze. Muszę do niej chociaż zagadać!".  

     Ale jak? Co, mam podejść do niej jak gdyby nigdy nic i wyjechać do niej tekstem typu "bolało jak spadałaś z nieba, aniołku?" ? Nie, marny pomysł. Jej koleżanki by wybuchły śmiechem, a ja spaliłbym się ze wstydu jak stary komputer przy włączaniu nowego Wiedźmina. A może podejść do niej, gdy będzie sama. Ale w szkole to praktycznie niemożliwe, bo wyżej wymieniony Anielski Orszak nie odstępował jej na krok. A jakby napisać jej liścik miłosny? Brzmi nieźle. Chociaż ciężko się spodziewać od umysłu ścisłego zdolności humanistycznych czuję, że mogę spróbować. Pewien nauczyciel informatyki w czasie lekcji lubił czasem dzielić się swoimi opowiastkami. Ponieważ tylko niewielka część lekcji była tą efektywną, zostawało więc na nie dużo czasu. Jedna wpadła mi w ucho. Nauczyciel sugerował w niej, że sposobem na nieśmiałość może być napisanie liściku miłosnego. " Jak dziewczyna dostanie taki list i przeczyta, będzie naprawdę podekscytowana. Na pewno to będzie wyglądało inaczej niż sms, czy wiadomość na facebooku. I nawet jeśli się nie uda, ona na pewno zachowa ten list, schowa go gdzieś i jak będzie starsza, będzie go czytać swoim wnukom i będzie chwalić się, jakie miała powodzenie". Coś w tym jest. Nie miałem żadnego pomysłu, jak zacząć. Ale postanowiłem spróbować. Treść listu redagowałem w komputerze. Zaczęło się od dobrania kilku rymujących się linijek tekstu. Na początku miałem wrażenie, że to działa schematem "szukanie dwóch rymujących się słów i dopisanie brakujących części wersów". Po jakimś czasie gdy przeczytałem efekt końcowy tego listu, coś zrozumiałem. Może humanistą nie byłem, ale uświadomiłem sobie, że jego treść, niby napisana "na odwal się", idealnie oddawała to, co w sobie czułem. Jakbym z chaosu mojego umysłu zdołał wydobyć coś, co dało się w pełni odczytać i zrozumieć. Czyżbym zaczął rozumieć humanistów? Pozostaje go tylko przepisać odręcznie i następnego dnia dostarczyć.

     A więc postanowione: Niech wie, ze romantyzm nie umarł. Ale wróćmy na ziemię. Zdaje się, że jestem trochę za wcześnie w szkole. O parę godzin więcej niż przewidywał plan. Jest on niby prosty, choć szalony. Otwieram drzwi, będąc poza widokiem przylepiam list taśmą do drzwi od środka, zamykam i uciekam, zanim sobie ktoś uświadomi, co się stało. Szalone, ale wykonalne. Nie można prościej? Może można. Ale na chwilę obecną nic lepszego nie przychodzi mi do głowy. Zresztą niech wie, że ja się nie patyczkuję w takich sprawach. Przeglądam jej podział godzin. Jest lepiej. Warto było przyjść wcześniej. Sala, w której ma lekcje, ma szklane drzwi. To upraszcza sprawę niesamowicie. Nie muszę ich nawet otwierać. Jedynie przyczepić do szyby i uciec. Na przerwie przed tą lekcją podchodzę do tej sali. Muszę ją zobaczyć jeszcze raz. Ją i ten jej piękny uśmiech. Gdyby była na moim miejscu, sama by się w sobie zakochała. Ale nawet nie o to chodziło. Gdybym ja tak się bawił w listonosza (nie, nie takiego z kawałów o mężu i żonie), a jej by w klasie po prostu nie było, trafiłby mnie jasny szlag (późniejsze okoliczności utwierdziły mnie w przekonaniu, że ta ostrożność nie była zbędna). Widzę ją. Tę drobną istotkę. Serce tak bije, że nie mam wątpliwości co do braku uczuć. Nawet nie wie, co się wkrótce stanie. Pozostały mi ostatnie przygotowania. Szczerze miałem nadzieję, ze chociaż kopertę w lepszym stanie zdobędę w szkole. Ta jest lekko pomięta, choć sam list nie wygląda lepiej. Na kartce z zeszytu do polskiego napisany. Jedyne, co mnie usprawiedliwia to spontaniczność. To, co miałem pod ręką poprzedniego wieczoru, musiało wystarczyć. Nawet bloku rysunkowego nie było w domu. Mam nadzieję, ze mi to wybaczy. Koniec końców, ważne, że spełnia swoją funkcję. W końcu ten list oprócz zaniedbanej formy ma również treść, która odgrywa tu główną rolę. Ale mojego hieroglificznego pisma to i tak nie usprawiedliwia. I tak się starałem. Pierwszy raz od lat wysiliłem się, żeby coś napisane moim odręcznym pismem było czytelne. 5 razy przepisywałem w sumie ten list przez pojedyncze, choć rażące błędy, czy skreślenia. Jeszcze pozostaje mi pożyczyć jakiś marker, żeby zaadresować kopertę. Na szczęście pani bibliotekarka mnie nie zawodzi. Musiała się zdziwić, gdy zamiast "do widzenia", usłyszała ode mnie "cześć" jakbym gadał do koleżanki. Ale wiem dobrze, skąd te pomyłki. A ona? Opinia lekko świrniętego sprawia, że nie musisz poświęcać dużo czasu na tłumaczenie się ze wszystkiego. Na kopercie jeszcze muszę dopisać nazwisko adresatki, a na awersie listu przeprosiny za jakość.  
     
         A teraz finalna część planu. Przylepić list do drzwi.  Pusty korytarz, 25 minut lekcji, jedziesz. Dyskretnie zakradam się pod drzwi, policzyłem czas potrzebny na zniknięcie z korytarza, jeszcze tylko doczepić kawałek taśmy do listu. Z każdym krokiem jestem coraz bardziej znerwicowany. Serce bawi się w muzykę Skrillexa, nogi sztywnieją, strach rośnie z sekundy na sekundę. Ja to naprawdę robię? Może się wycofam póki mogę? Może to jest zbyt szalone nawet jak na mnie? Wiem już, jak się musiał czuć pilot kamikadze przed startem. Ale jemu honor zabraniał odwrotu. Gdyby taki w ostatniej chwili wyszedł z samolotu, nie miałby życia. Zlinczowaliby go. A ja? Może czasem uchodzę za szalonego, ale czy nie lepiej będzie sobie darować? Mam rodzinę, kolegów, ludzie mnie szanują. Nikt mi tego nie wypomni. Zresztą niektórzy potrafią o dziewczynie powiedzieć tylko coś w stylu: "i tak nie zamoczysz" i zwać się wielkimi podrywaczami, więc o czym tu mowa. Ale wypomnę to ja! Będę załamany leżał w łóżku, będę wypominać sobie, czemu tego nie zrobiłem. "A nuż by ci się udało? Rozpocząłbyś najszczęśliwszy okres swojego życia, a ty to zaprzepaściłeś?" NIE! Tak nie będzie. Raz się żyje.  

     Na ten moment trwający dosłownie ułamek sekundy zamiera prawie wszystko. Istnieje tylko: ja, martwy, pusty korytarz; drzwi dzielące mnie od niej i jej klasy; drzwi wyjściowe budynku dzielące mnie od bezpieczeństwa; mój plecak dzielący na połowy dystans między mną, a wyjściem. I jedno mocne dudnięcie w szybę. Stało się! "The letter has been planted", jakby to powiedział gracz CSa. A TERAZ BIEGNIJ, ALE JUŻ!!! Zgarniam tylko po drodze plecak i pędem do wyjścia. Na zewnątrz chłodno. Niby grudzień, ale śniegu nie więcej niż mięsa w sklepie z czasów PRL-u. Serce w stanie jakby zapomniało, ze ma pracę jeszcze na kilkadziesiąt lat. Oddech taki, jakby płuca pojedynkowały się z sercem. Słyszę śmiechy. Podchodzę do okna z tej sali. Są one wysoko, ale otwarte, więc dobrze słychać, co się dzieje w sali.  Nieprzerwany śmiech. Leżę oparty o ścianę. Serce stopniowo zwalnia jak maratończyk na mecie, strach stopniowo zmienia się w spokój, a oddech działający jak pompa stopniowo się wycisza i zamienia się w śmiech. Śmiech podobny do tego, jaki ma szaleniec, gdy ziści się jego diaboliczny plan. "UDAŁO MI SIĘ!!! UDAŁO!!! JA TO ZROBIŁEM!!!" Jestem przerażony, ale szczęśliwy. Przekroczyłem własną granicę. Postawiłem na swoim. Chciałem to zrobić i zrobiłem to. A pomyśleć, że niektórzy nazywają się szaleńcami, bo wypiją parę litrów piwa na imprezie, nie mając osiemnastu lat.
     Ale czy w ogóle ściągnęli ten list? Udaje mi się na moment uzyskać wgląd na korytarz. (główne drzwi też były oszklone). Z 5-6 osób co najmniej naliczyłem przy tych drzwiach. Zobaczyli mnie? Trzeba wiać. Szybko dobiegam do głównego budynku szkoły. Raptem kilka sekund sprintu. Muszę wiedzieć, czy mnie widzieli. Ale nie wejdę do nich i nie spytam o to. Zresztą gdyby mnie zobaczyli takiego nerwowego nie mieliby żadnych wątpliwości. Na szczęście pomógł mi jeden kolega. Ma dziewczynę w tej klasie, więc zgodził się wypytać ją, czy coś o mnie wiedzą. Napomknęła mu o tym zdarzeniu. Mówiła, że jedna koleżanka dostała list przylepiony na drzwiach sali, lecz nie wiedzą, kto go wysłał. Cóż, bez podpisu było to trudne do odgadnięcia. Gdyby ktoś widział mój zeszyt do polskiego, nie miałby wątpliwości, że to ja. Emocje już opadają. Mają czas na domysły, a tymczasem w mojej głowie tyle pytań. Czy domyśla się, od kogo dostała liścik? Czy patrzy na niego przychylnie? Czy wybaczy mi słabą estetykę? Ile osób go przeczytało? Czy w ogóle się doczytali? Czy nauczycielka, z którą mieli lekcję nie jest wściekła za zakłócanie zajęć? Jaką minę miała ta dziewczyna? Jaką klasa? Jaką ta nauczycielka? (jakby była polonistką i podjęłaby się analizy wiersza przy wszystkich,  jakby był jednym z tych z podręcznika, to bym się uśmiał)? Czy moje życie się zmieni? Czy poznam głębiej uczucie, jakim jest miłość? Ale czas na rozmyślania jeszcze nadejdzie. Zaczynają się moje lekcje informatyki. Okazuje się, ze było zadanie domowe, a ja go nie mam (ciekawe, czemu, coś ty robił wczoraj?), ale mogę zrobić na tablicy. "Ostrzegam jeszcze, ze spałem tej nocy raptem dwie godziny i jestem niemiłosiernie nerwowy, więc na tej tablicy wszystko się może zdarzyć".  
     To ostatnie zdanie jakie pamiętam tego dnia. Jedyne, co mi zostało, to odpocząć po całym tym dniu i czekać na rozwój wydarzeń. I choćby nie wiem, jaki to miało mieć skutek, jedno jest pewne: przynajmniej ci nikt nie powie, że stchórzyłeś.

FeniksPL

opublikował opowiadanie w kategorii szkoła, użył 1932 słów i 10838 znaków.

4 komentarze

 
  • amis

    Czułam się jakbym ja tam była

    30 sty 2016

  • Ramol

    I cóż ja - biedny mały żuczek - mogę dodać do pochwał @Nienasyconej? Staraj się o następne pochwały, jesteś jednym z niewielu (o ile nie jedynym), którego nie dręczą nocami wypominane przecinki (a głównie ich brak!). Oto garść moich przecinków do uzupełnienia braków! (,,,,,,,,,,,,,)  :P

    13 gru 2015

  • nienasycona

    @Ramol, w porównaniu do innych tekstów na tej stronie, ten jest interpunkcyjnie niemal doskonały, wiesz o tym:)

    13 gru 2015

  • Anticko

    Świetne porównania :D uśmiałem się, w sumie główny bohater trochę podobny do mnie, może dlatego tak mi się spodobało ;). Co tu dużo mówić, bardzo chętnie przeczytam dalszą część. Powodzenia :)

    12 gru 2015

  • nienasycona

    Bardzo dobry tekst. Zrobiłeś na mnie wrażenie. Pięknie, czysto napisane. Inteligentnie, z humorem, prawdziwie. Dawno żaden debiut nie zrobił na mnie takiego wrażenia. I nauczyciel ma rację- takie rzeczy się pamięta:) Gratuluję wspaniałego debiutu

    12 gru 2015