Jak zmieniła się emisja dwutlenku węgla od 2000 r.

ciekawostka : Jak zmieniła się emisja dwutlenku węgla od 2000 r.arrow_back_ios_newarrow_forward_ios
electrola

zamieściła fotkę , 700x872 - 59 kB w kategorii ciekawostki. Tagi: #emisja #atmosfera

1 komentarz

 
  • MEM

    Część z tego chińskiego i indyjskiego wzrostu emisji to europejskie firmy, które wyniosły się z produkcją do Azji. ;) Ale nawet i tam prędzej czy później będzie prowadzona polityka obniżania emisji CO2 do atmosfery. To tylko kwestia czasu i rozpowszechnienia się obecnie wprowadzanych technologii.

    6 maja

  • MrocznyPasazer

    @MEM Chiny + Indie to 3 mld ludzi. Oni po obiedzie więcej emitują CO2 niż my w Europie z przemysłu. Australia otwiera nowe kopalnie węgla by produkować środek na przeczyszczenie tak?

    3 dni temu

  • MEM

    @MrocznyPasazer "Chiny + Indie to 3 mld ludzi. Oni po obiedzie więcej emitują CO2 niż my w Europie z przemysłu."

    Coś w tym jest. ;) :lol2:

    "Australia otwiera nowe kopalnie węgla by produkować środek na przeczyszczenie tak?"

    Tylko że oni raczej się nastawiają na eksport węgla (około 70% wydobycia), a nie na stosowanie go u siebie do produkcji prądu czy ciepła (Jest popyt, to jest i podaż. BTW, niedawno czytałam, że Chiny w niedługim czasie będą musiały podjąć decyzję co do kierunku, w jakim podąży ich gospodarka właśnie w kwestii surowców energetycznych – czy zostać przy tradycyjnych źródłach energii, czy przejść na tzw. "zielone" źródła energii. No i zgadnij, co wybiorą, jeśli, po pierwsze, realnie im grozi np. to, że Europa dowali cła albo zablokuje import z Chin, i to już nawet nie tylko z powodów jakiegoś eko-fanatyzmu, a po prostu po to, żeby chronić własny przemysł – tym bardziej w sytuacji, gdy Chiny stały się dla Zachodu realnym zagrożeniem, które trzeba będzie pokonać, czyli jest kwestią niedługiego czasu, gdy Zachód zacznie wykorzystywać swoja technologiczną i gospodarczą przewagę, by celowo, pod byle nawet pretekstem, szkodzić Chinom – który przestawiając się na jeszcze dość drogą i zawodną nową "zieloną" technologię jest jeszcze mniej konkurencyjny w porównaniu z Chinami, niż był. A po drugie, oni dodatkowo obawiają się pozostania w tyle w kwestii nowych technologii i to jeszcze bezpośrednio dotyczących strategicznego sektora – prędzej czy później nawet do państw trzeciego świata dotrze, że upieranie się przy tradycyjnych źródłach energii jest bez sensu, a przede wszystkim się to nie opłaca na dłuższą metę.). Do tego Australijczycy planują zamknięcie 44 kopalni węgla (35% kopalń węgla w tym kraju) do 2040 roku, a kolejnych pewnie po tym terminie. I te kopalnie pewnie będą zamykane z różnych powodów, począwszy od tego, że niektóre są wyeksploatowane, a skończywszy na tym, że świat będzie odchodził od węgla jako surowca energetycznego, tyle że w tym ostatnim przypadku nie zwija się biznesu/gałęzi gospodarki "metodami Balcerowicza", że wszystko zdycha od razu, jak u nas w 1990, tylko specjalnie rozkłada się to w czasie na te w tym wypadku 15-20 lat, by te dziesiątki czy setki tysięcy zatrudnionych w górnictwie mogło stopniowo i możliwie bezboleśnie dla siebie i gospodarki kraju przechodzić do innych branż albo na emerytury, i w to się faktycznie czasem może wpisać nawet i otwarcie kolejnej kopalni węgla, która z jednej strony da w tym okresie przejściowym ludziom pracę a gospodarce zyski, z drugiej zaspokoi odchodzący od kopalin energetycznych światowy rynek, najwyżej zmniejszając wydobycie aż do momentu, kiedy i tę dziś otwieraną kopalnię się zamknie. No i na koniec: to nie jest tak, że przejście na zielone źródła energii potrzebnej do produkcji prądu spowoduje, że węgiel w ogóle nie będzie potrzebny – nie będzie potrzebny do produkcji energii czy ciepła, ale przemysł (choćby produkcja stali) będzie korzystać z węgla jeszcze długo, a więc jakieś kopalnie węgla potrzebnego do takich celów również pozostaną, i dodatkowo wiele będzie zależeć od tego, jakiego rodzaju węgiel będą one wydobywać (nie wiem, jaki węgiel będą wydobywać nowe australijskie kopalnie, ale jeśli to będzie węgiel wysokoenergetyczny, odpowiedni dla hut, to tym bardziej nie byłoby nic dziwnego, gdyby taką kopalnię tam otworzyli, zamykając jednocześnie stare, wyeksploatowane, i może z gorszymi jakościowo pokładami surowca).

    3 dni temu

  • MrocznyPasazer

    @MEM Zbyt mocno wierzymy w to, że jak zamkniemy europejski rynek zbytu dla Chin to znajdą się w kłopocie. Pewien stopień z pewnością, natomiast skalę zdecydowanie zawyżamy. Europa jest bogata ale świat jest znacznie większy poza nią. Ludność Europy w skali świata to kropla w morzu. Dodajmy do tego fakt, że Żabusie i Adolfki nie za bardzo chcą z Chinami zrywać. Zatem moje szare komórki podpowiadają mi, że dekarbonizacja jest nieunikniona ale tempo które narzucamy sobie w Europie jest samobójem. Indie rosną w siłę, Afryka również w końcu wystartuje. Potężne zasoby ludności które będą chciały coraz więcej dóbr. Ratowanie środowiska to mżonki jeżeli świat myśli tylko i wyłącznie o wzroście gospodarczym.

    Przedwczoraj

  • MEM

    @MrocznyPasazer "Zbyt mocno wierzymy w to, że jak zamkniemy europejski rynek zbytu dla Chin to znajdą się w kłopocie."

    Oczywiście, że handel z UE jest tylko częścią handlu Chin ze światem. I oczywiście, że całkowite zamknięcie się UE na Chiny (co zresztą docelowo powinno się zrobić i to już dawno temu, no ale ludzie mają tendencję do myślenia dniem dzisiejszym i do samooszukiwania się, że usprawiedliwienia, jakie znajdują dla uzasadnienia swoich błędów, są słuszne) spowodowałoby w Chinach bardzo duże kłopoty. :) Eksport z UE do Chin to około 9% całkowitego chińskiego importu. Import z Chin do UE to 20% całkowitego chińskiego eksportu (Eurostat, 2023). No i wyobraź sobie, że nagle tego nie ma... Gospodarka to "system naczyń połączonych" – jeśli nagle te 20% chińskich firm eksportujących do Europy i 9% firm importujących z Europy ma gigantyczne problemy z powodu całkowitej utraty rynku, z którym handlowali, to pociąga to całą resztę tamtejszej gospodarki, jak domino. Oczywiście w Europie problem byłby podobny, bo naszą gospodarkę także dotknęłyby skutki braku handlu z Chinami, ale rzecz w tym, że jeśli np. UE zaczęłaby systematycznie i planowo dążyć do odcięcia się od Chin, to mogłaby to robić stopniowo, zmniejszając szkody "rozwodu" dla własnej gospodarki (tak jak w przypadku sankcji na kacapów za agresję na Ukrainę), a Chińczyków postawiłoby to w fatalnym położeniu, bo oto w przypadku ich gospodarki, nastawionej wybitnie na eksport, jeden z głównych gospodarczych partnerów i odbiorców chińskich towarów w krótkim czasie przestałby je kupować. I mało tego. Europa mogłaby dodatkowo uderzyć w Chiny wycofaniem swoich fabryk i montowni stamtąd i zaprzestać dostarczania nowoczesnych technologii (dodatkowy spadek produkcji, jeszcze większe bezrobocie, brak transferu technologii oraz odebranie przynajmniej części już przekazanej, a więc docelowo mniejsza konkurencyjność chińskich towarów na innych rynkach itd.).  

    A biorąc jeszcze pod uwagę to, że tzw. cały kolektywny Zachód to nie tylko UE (która ze swej strony dodatkowo mogłaby postulować wśród państw sojuszniczych konieczność gospodarczego spacyfikowania Chin), ale i USA, Kanada, Australia, Korea Południowa itd., czyli w zasadzie cała czołówka gospodarcza świata, i to, że ten kolektywny Zachód ma pewne wpływy w krajach trzeciego świata i poprzez te wpływy może wymusić na tych państwach zmiany w polityce wobec Chin (a na niektórych nawet nie musi – prowokacyjne zachowania i nacisk ze strony Chińczyków np. na Filipiny, nie czynią w Filipińczykach entuzjastów jakiegoś "braterstwa chińsko-filipińskiego", i nie potrzeba do tego Zachodnich nacisków czy zachęt), to upadek gospodarczy Chin, a tym samym całej chińskiej potęgi, nie zająłby wiele czasu. Bo główną niszczącą siłą tu jest praktycznie natychmiastowa gigantyczna zapaść. Jeśli załamuje się tylko część jakiejś gałęzi gospodarki, albo nawet cała, ale pojedyncza, gałąź, to państwo ma pewne możliwości złagodzenia negatywnych skutków takiej sytuacji, ale jeśli nagle załamuje się cała gospodarka, to łagodzić tego upadku nie ma już jak ani nie ma czym, to – ten upadek – się samo wtedy dodatkowo napędza.

    Przedwczoraj

  • MEM

    @MrocznyPasazer  

    I zresztą Zachód powinien zacząć w tym celu działać już dawno temu. Powoli, bo powoli, ale jednak obecnie klapki z oczu spadły przynajmniej części zachodnich polityków, więc wygląda na to, że ten kurs w kierunku osłabiania Chin i szkodzenia im będzie kontynuowany (na pewno będzie przez Amerykanów, ale i do Europy sporo z tego, jakie są realia, dotarło w ostatnich czasach), tylko na efekty trzeba będzie poczekać. A Chińczycy mają swoje gospodarcze i wewnętrzne problemy i bez tego, więc dolewanie oliwy do ognia przez Zachód tylko pogarsza ich sytuację. To jest tylko kwestia tego, czy Zachód już wreszcie zdaje sobie sprawę, co mu (i całemu światu) grozi ze strony chińskiej, i zacznie agresywniej i bezwzględniej reagować, czy nie. A koniec końców i tak będzie musiał i powoli się ku temu szykuje. Ostatnio nawet, brytyjski premier napomknął, że jeśli trzeba będzie odejść od konwencji dotyczących praw człowieka, to się to stanie. Sunak co prawda mówił o tym w kwestii tzw. "nielegalnej" migracji, ale tak naprawdę to się tyczy każdej sprawy niosącej dla Zachodu, który w obronie swoich interesów w sumie nigdy nie cofał się przed niczym, aż po największe zbrodnie w dziejach, rzeczywiste wielkoskalowe zagrożenie. A to chińskie (czy raczej chińsko-kacapskie) jest największym jak do tej pory. Teraz to jest więc już tylko kwestia tego, jak bardzo zachodnie elity zaczną sobie zdawać sprawę z sytuacji (a jeśli będą zaklinać rzeczywistość, jak jakieś lewicowe oszołomstwo, pokroju Biedronia czy tego błazna, który sobie kiedyś biegał na polsko-białoruskiej granicy z reklamówką, to tymi elitami po prostu przestaną być). Wracamy do polityki robionej według zasad nawet nie XX-wiecznych a XIX-wiecznych, bo wbrew temu, co się wielu współczesnym politykom czy zwykłym obywatelom wydawało i czym przez ostatnie parę dekad karmili się nawzajem, mentalnie żyjąc w jakiejś utopii, świat się nie zmienił i przynajmniej podstawowe reguły gry są takie same jak te 100+ lat temu.  

    "Europa jest bogata ale świat jest znacznie większy poza nią."

    Świat jest większy, ale – tak pominąwszy tu na chwilę to, że jest na świecie wiele państw, które również uważają Chiny za zagrożenie – jego wielkość nie ma w tym wypadku takiego znaczenia, jakby się wydawało. Liczy się siła gospodarcza i militarna, która może zostać użyta i "zaaplikowana" przeciwnikowi w jednym silnym ciosie. A poza Ameryką (no i oczywiście Chinami), tylko europejskie potęgi, lub UE jako suma tych potęg plus pomniejsze kraje Europy, jest w stanie taki cios zadać komukolwiek na świecie (a już w połączeniu, jakim jest tzw. kolektywny Zachód, to jest to nie do pokonania; oczywiście jeśli będzie właściwie używane). Tym bardziej, że nie dość, że nawet "zjednoczony" trzeci świat nie byłby w stanie czegoś takiego dokonać, to jeszcze ten trzeci świat sam jest między sobą bardzo mocno i głęboko podzielony. I to w dodatku często nawet nie na poziomie państw, a plemion i klanów. "Dziel i rządź" wiecznie żywe i to jest dodatkowy atut, jaki Zachód może wykorzystywać. Ostatecznie nie tylko kacapy potrafią robić przewroty w jakichś "bantustanach" jak ostatnio w Nigrze (BTW, Afryce stosunkowo szybko przejdzie uwielbienie dla prokacapskich władz, gdy się na własnej skórze tam przekonają, jak po II wojnie światowej nasza część Europy, czym faktycznie jest "russkij mir", więc upadek tych proruskich reżimów to tylko kwestia czasu. Zresztą powiązań z Chinami to też dotyczy pomimo tego, że Chińczycy nie są tak prymitywni jak kacapstwo – i Afryka dawno temu odkryła, że Chiny co prawda budują infrastrukturę w Afryce, ale wykorzystują do tego chińskie firmy i robotników, co prawda postawią supermarkety, ale sprzedają w nich niemal wyłącznie chińskie produkty, więc miejscowi korzyści z tego, jakich się spodziewali, nie mają. I gdzie się wtedy tamte społeczeństwa zwrócą, jak nie w stronę Zachodu? Zresztą, tego rodzaju neokolonializm, jaki preferują Chiny i kacapia, jest też kosztowny. Z państw RWPG ZSRR czerpało korzyści, bo to były społeczeństwa nauczone zachodniej mentalności, wykształcone, a terytoria posiadały rozwinięte gospodarki. Afryka po dziś dzień taka nie jest i po dziś dzień to w większości przypadków, zwłaszcza tych biedniejszych, które łatwiej sobie podporządkować, to studnia bez dna. Może się okazać, że na dłuższą metę straty przerosną korzyści. Na co, przy zimnej wojnie i gospodarczych stratach z niej wynikających, Chiny nie będą mogły sobie pozwolić – nie są w stanie utrzymywać całego kontynentu (plus do tego "sojuszników" w innych regionach świata).Trzeba też brać pod uwagę, że to, co się dzieje na świecie, to nie jest rzecz do rozwiązania w rok, czy w pięć lat – to jest jazda na długi dystans i ze strategicznego punktu widzenia tak do tego trzeba podchodzić, jeśli chce się wygrać.).

    Przedwczoraj

  • MEM

    @MrocznyPasazer "Dodajmy do tego fakt, że Żabusie i Adolfki nie za bardzo chcą z Chinami zrywać."

    Nie chcą, ale będą musieli. To jest tylko kwestia czasu. To raz. A dwa, to nie jest tak, że we Francji czy w RFN nikt sobie nie zdaje sprawy, że Chińczycy są zagrożeniem i że nikogo na Zachodzie (kolektywnie i indywidualnie) nie stać na uzależnienie się podobne do niedawnego jeszcze uzależniania się UE od kacapskich surowców i wpływów. Ale potrzeba czasu na to, by pozrywać relacje tak, żeby jak najmniej to było dla naszej strony bolesne. Jeśli np. Niemcy są w znacznym stopniu uzależnione od eksportu do Chin, czy od produkcji niemieckich firm w Chinach, a do tego odchorowują jeszcze pandemię oraz niedawne uzależnienie się od kacapskich surowców, to przecież nie ma sensu wymagać od nich, żeby rozwalili swoją poobijaną w ostatnich latach gospodarkę, z dnia na dzień odcinając się od interesów z Chińczykami. To się nie opłaci ani samym Niemcom, ani Zachodowi jako całości. Proces musi następować stopniowo, a jedyne czego trzeba bezwzględnie pilnować, to tego, żeby z tego kursu nikt na Zachodzie nie schodził – żeby ten tzw. decoupling stale postępował. Francja i Niemcy mają swoje interesy gospodarcze i mają swoje interesy i ambicje w polityce międzynarodowej, ale koniec końców bliższa koszula ciału (przy okazji warto wspomnieć i o tym, że poszczególnym państwom Zachodu historycznie, kulturowo i pod względem "wyznawanych wartości" jest znacznie bliższej do siebie nawzajem niż do Chin – to także ma bardzo duże znaczenie, bo po prostu w olbrzymim stopniu ułatwia krajom Zachodu porozumienie się między sobą) i one będą musiały trzymać się Zachodu, a to oznacza, że zrobią, co mogą, żeby balansować pomiędzy tymi własnymi interesami a tym, by nie szkodzić "swojej stronie konfliktu". Np. Francja chce zaistnieć jako przywódca UE i jako ważny niezależny od Anglosasów gracz, więc rozmawia z Chinami, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę z zagrożenia i chińskiego i z zagrożenia kacapskiego, które wraz z agresją na Ukrainę po części wynika z chińskich interesów, więc choć to właśnie Macron tak długo wisiał na słuchawce telefonu do kacapskiego reżimu, że aż stał się pośmiewiskiem, to dziś jest w stanie w 24 godziny oficjalnie posłać na Ukrainę regularną armię francuską.  Zaś w miarę upływu czasu, gdy (oby) ten zachodnio-chiński "rozwód" będzie postępował i zacznie się tworzyć nowa sytuacja na świecie (nowe powiązania polityczno-gospodarcze w miejsce np. tych, jakie miały państwa Europy z Chinami), coraz łatwiej Niemcom i Francuzom będzie prowadzić politykę przeciwko Chinom, bo będą mieli większe pole manewru, gdy ich gospodarki już nie będą tak uzależnione od interesów z Chinami. I Chińczycy mogą sobie urządzać pielgrzymki do Paryża, a Scholz i jego następcy do Pekinu, ale trend, jaki zaczął powstawać od czasu, gdy Amerykanie doszli do wniosku, że, posługując się słowami Trumpa, "pozwoliliśmy na to, by Chinom żyło się za dobrze", a wzmocniony pandemią i obecną wojną, już jest od dawna wyznaczony. I on najprawdopodobniej będzie trwał i się pogłębiał. To jest nowa zimna wojna, tylko nie do wszystkich jeszcze ona (świadomość o jej zaistnieniu) dotarła i nie wszyscy, którzy już sobie zdają z tego sprawę, mogą od razu się w pełni odciąć od wroga i szkodzić temu przeciwnikowi przy zminimalizowaniu własnych strat.

    "Zatem moje szare komórki podpowiadają mi, że dekarbonizacja jest nieunikniona ale tempo które narzucamy sobie w Europie jest samobójem."  

    Tempo wynika z tego, że przez całe dekady nie robiono tyle, ile można było i powinno było się robić, by rozwiązać problem. A dziś już po prostu nie ma wyboru – stoimy przed katastrofą klimatyczną porównywalną z masowymi wymieraniami. I to nie będzie za sto lat czy kiedyś tam w odległej przyszłości, to się już dzieje. Więc nie zostaje nam nic innego, jak łapać się ostatniej deski ratunku. A że będzie bolało... No będzie. Tylko że alternatywa jest dużo bardziej bolesna, no i trzeba było o tym wszystkim myśleć wcześniej, zamiast teraz budzić się z przysłowiową ręką w nocniku.

    Przedwczoraj

  • MEM

    @MrocznyPasazer "Indie rosną w siłę, Afryka również w końcu wystartuje."

    To nie tak prosto... :)

    Indiom, pominąwszy ich własne problemy, dużo bliżej do powiazania się z Zachodem niż z Chinami. Więc to, że będzie to (a właściwie jest) siła, trzeba będzie po prostu przełknąć. Natomiast ważne jest to, by się ta siła nie stała zagrożeniem. Dopóki nim nie będzie, problemu w sumie nie ma. Jest wtedy tylko normalna rywalizacja między państwami.

    A Afryka? No ona się rozwija, ale przede wszystkim jest bardzo podzielona między sobą. A to uniemożliwia skuteczną konkurencję z Zachodem jako całością, czy z poszczególnymi jego potęgami, nawet gdyby była ona gospodarczo rozwinięta. Poza tym afrykański rozwój można przekuć na swoją korzyść, jeśli Zachód zacznie do poszczególnych państw regionu faktycznie po partnersku podchodzić (tak jak współcześnie to miało miejsce w przypadku relacji pomiędzy Zachodem a państwami byłego bloku wschodniego). Jeśli połączymy choćby wybrane afrykańskie gospodarki z naszymi na podobnych zasadach, jak np. zachodnie gospodarki powiązane są z japońską lub koreańską, i dorzucimy do tego "pakiet demokratyczny" (to znaczy wychowamy tamto społeczeństwo na naszą modłę, by podzielało ten sam system wartości, miało ten sam sposób rozumowania itd.), to będzie to dla nas zysk w postaci sojusznika wraz z jego rosnącym potencjałem, a nie strata, nawet jeśli nadal ich gospodarki będą konkurowały z naszymi. Zresztą zdrowa konkurencja jest podstawą wszelakiego rozwoju, tym bardziej jest więc nam potrzebna.

    "Potężne zasoby ludności które będą chciały coraz więcej dóbr."

    Tak. Ale to też potężny rynek zbytu dla np. firm z Europy. :)  

    Wszystko ma dobre i złe strony. Sztuka polega na tym, żeby tak działać, by osiągać maksimum korzyści z konkretnych okoliczności. Afryka będzie dla nas zagrożeniem, jeśli będzie sprzymierzona z Chinami, Afryka będzie dla nas zagrożeniem, jeśli z uwagi na warunki tam panujące, jej ludność zacznie masową migrację do nas. Ale Afryka może być też kapitalnym sojusznikiem, miejscem zbytu towarów i motorem rozwoju (dla obu stron), jeśli się do niej w odpowiedni i długofalowy sposób (czego zresztą nie zrobiono po upadku epoki europejskiego kolonializmu, i to był błąd) podejdzie. I zresztą rozwój technologii oraz społeczeństw proekologicznych może nam w tym bardzo pomóc. Na tamtym kontynencie "piłka jest w grze" i raczej trzeba podchodzić do tego jak do okazji i tę okazję wykorzystać, niż jako do zagrożenia.

    "Ratowanie środowiska to mżonki"

    Gdyby ludzkość wychodziła z tego założenia, dziś byś wdychał gigantyczny smog będący mieszanką pozostałości po spalaniu węgla, benzyny ołowiowej, siarki oraz wszystkiego, co szary Kowalski w swym głupim przeświadczeniu o swoim sprycie i zaradności, zwykł spalać zimą w piecu, by zaoszczędzić na opale, a na głowę spadałby Ci kwaśny deszcz, zaś smród rzek, jezior i wysypisk śmieci gdzie popadnie, na nawet dawnych rynsztoków, do których mieszkańcy miast wyrzucali przez okna kamienic co tylko się dało, byłby nie do wytrzymania. I w tym wszystkim i tak mógłbyś się uważać za szczęściarza, jeśli w Twojej okolicy z powodu zaniedbań nie rozwaliłoby jakiejś elektrowni atomowej jak w Czarnobylu. A jednak żyjemy przecież inaczej, nawet jeśli nie jest idealnie. A wszystko dzięki rozwojowi technologii "ratującej środowisko" oraz przede wszystkim rozwojowi świadomości ludzkiej, że to jest konieczne.  

    "Ratowanie środowiska to mżonki jeżeli świat myśli tylko i wyłącznie o wzroście gospodarczym."

    To nie jest tak czarno-białe.

    Po pierwsze, znaczna i rosnąca część tego wzrostu gospodarczego wynika właśnie z "proekologicznego" rozwoju. Te wszystkie technologie, które powstały na przestrzeni czasu od rewolucji przemysłowej do dziś, a które powodują, że dziś możemy mniej szkodzić środowisku, na to pracują.

    Przedwczoraj

  • MEM

    @MrocznyPasazer  

    Po drugie, świat pewnie jest w zdecydowanej większości chciwy i krótkowzroczny, ale też coraz bardziej zdaje sobie sprawę z konsekwencji tej chciwości i krótkowzroczności, jakie spadają środowisko, a potem uderzają w człowieka. I to zmienia (nawet jeśli powoli i z oporami) ludzki punkt widzenia – większość zaczyna sobie zdawać sprawę, że lepiej jest przeżyć (i w ogóle możliwie dobrze, bezpiecznie i wygodnie żyć) niż zginąć na kupie pieniędzy, która wtedy na nic się nie zda i nie uratuje. A już tym bardziej, gdy niektóre "wyrzeczenia" na rzecz ekologii nie są jakimś wielkim kłopotem – no mam w domu np. cztery kubły na śmieci zamiast jednego i przecież korona z głowy mi nie spadnie, jak sobie te odpady powrzucam do osobnych pojemników, nie spadnie też mi ta korona, jak będę gasić za sobą światło, zakręcać wodę, zamykać gaz w junkersie, gdy tych rzeczy nie potrzebuję, gdy wymienię stare żarówki na dzisiejsze energooszczędne LED-y, albo gdy mój samochód wcale nie będzie musiał palić po 25 litrów ołowiowej na sto, jak gdzieś w latach 70-tych zeszłego wieku, bo koniecznie muszę mieć 5- czy 7-litrowy silnik i gigant moc, by zapierdzielać po ulicach 200+ km/h, itd. To są wszystko rzeczy, których wprowadzenie wcale nie jest czymś upierdliwym, a skutki wprowadzenie tego są widoczne. I z dzisiejszymi technologiami oraz planami proekologicznych zmian jest podobnie, tyle tylko, że robimy to na ostatnią chwilę, a paskudnym zbiegiem okoliczności na głowę zwaliła nam się wojna, epidemia i parę innych rzeczy. Trzeba tę dekadę lub dwie po prostu przetrwać. I patrzeć na to, co na mecie. Zresztą nikt nie obiecywał łatwego życia. Zachód (ten "kolektywny", więc w tym i my) przez swoją dominację oraz dobrobyt po prostu zgnuśniał i ludziom – tak generalnie, jako masie – poprzewracało się w głowach i byli przekonani, że tak ma być i będzie wiecznie. No to obudzili się z ręką w nocniku i dopadła ich rzeczywistość. Bolesne jest teraz dostosowanie się do realiów. Ale to prędzej czy później minie, ludzie się dostosują, a co najważniejsze nie mamy wyboru – realny świat jest taki, że obowiązuje: "maszeruj, albo giń". No można narzekać, złorzeczyć, buntować się i tak dalej, ale ludzie tym zrobią sobie tylko krzywdę, a świat i tak wymusi na nich i na całej reszcie to, co chce, albo w ostateczności bez jakichkolwiek skrupułów po prostu ich wszystkich masowo zabije. Więc lepiej kombinować nad tym, jak sobie złagodzić skutki tego wszystkiego i jak najprędzej zacząć się dostosowywać do realiów niż pogarszać sytuację "broniąc się" (w swoim przeświadczeniu) przed zmianami będącymi tą ostatnią deską ratunku, bo nikt ze strony tej gorszej sytuacji, jaka nastanie jeśli czegoś z tym nie zrobimy, nie oberwie tylko my – taki paradoks: ludzie narzekający na te wszystkie zmiany i sprzeciwiający się im, działają przeciwko samym sobie i w jakichś tam scenariuszach tego, jak może potoczyć się to, co się teraz dzieje, za to zapłacą.

    Przedwczoraj

  • MrocznyPasazer

    @MEM Zapomniałem co człowieka czeka jak się Tobie odpisze  :O. Przeczytałem ale na kontrargumenty nie mam  już weny...

    Przedwczoraj

  • MrocznyPasazer

    @MEM Pytanie retoryczne - w ciągu ostatnich 10 lat globalna ilość emisji CO2 wzrosła czy spadała? Wykres pokazuje, że rośnie a ostatnie dwa lata były rekordowe. To biorąc pod uwagę ilość treści którą umieściłaś powyżej zawarte w niej argumenty w ogóle nie korelują z tym co się faktycznie dzieje.

    Przedwczoraj

  • MEM

    @MrocznyPasazer "Zapomniałem co człowieka czeka jak się Tobie odpisze  :O ."

    :lol2: Chcącym nie dzieje się krzywda. ;)

    Ale tak poważnie, to ja nic nie poradzę na to, że takie tematy są po prostu cholernie złożone i niemożliwością jest zmieszczenie się "w dwóch zdaniach". :)

    "Pytanie retoryczne - w ciągu ostatnich 10 lat globalna ilość emisji CO2 wzrosła czy spadała?"

    Wzrosła. Tylko że to jest pytanie z ukrytą tezą. Tezą, że nie ma sensu dążyć do proekologicznych zmian, walczyć z ociepleniem itd., bo nic to nie daje, skoro emisje i tak rosną, a koszty tych zmian są coraz bardziej odczuwalne dla społeczeństwa. Tymczasem jak się w to wgryźć, to się okazuje, że wcale nie jest tak, jak ta teza mówi, pomimo tego, że emisja CO2 za dany okres wzrosła.

    Bo jeżeli weźmiesz pod uwagę to, że w ciągu ostatnich 10 lat światu przybyło około 800 milionów ludzi (takie +/- dwie Unie Europejskie), i że kraje trzeciego świata przecież też się muszą rozwijać i nadrabiać dystans pomiędzy nami a nimi, to ten wzrost emisji gazów, i w ogóle zanieczyszczeń, nastąpić musiał.

    Ale...

    Po pierwsze, przynajmniej część państw świata w tym czasie faktycznie zmniejszyła swoje emisje gazów cieplarnianych, i nie jedynie w ten sposób, że przeniosła swoją wysokoemisyjną produkcję do Azji (do tego warto przy okazji dorzucić, że proekologiczne zmiany nie dotyczą tylko samej emisji gazów, a dotyczą też wszystkich innych "ekologicznych" działań, korzystnych dla środowiska i dla samego człowieka). I te trendy oraz technologie również trzeci świat zacznie wykorzystywać na szeroką skalę w najbliższych 10-20 latach (a my u siebie w tym samym czasie to proekologiczne podejście jeszcze bardziej pogłębimy), tym samym gwałtownie zmniejszy swoją, dziś rosnącą, skalę emisji.

    Po drugie, wyobraźmy sobie, jak wysokie byłyby emisje np. CO2, gdyby nie wprowadzane proekologiczne zmiany. Ile dziś by wynosiła emisja CO2, gdyby "smrodziły" w najlepsze nie tylko rozwijające się Azja i Afryka, ale i pozostałe kontynenty i to w dodatku tą zwiększoną o ileś tam produkcją, by zaspokoić potrzeby tych dodatkowych 800 milionów luda, jakie się w ostatnich 10 latach pojawiły. Przy czym to jest zaledwie dekada... – 50 lat temu, w 1974, było nas trochę mniej niż 4 miliardy. A jest teraz ponad 8 mld. A cofając się dalej? W czasach rewolucji przemysłowej, gdy nasza cywilizacja dopiero zaczynała smrodzić, ludzi na świecie było zaledwie 700-800 mln i tylko drobny ułamek z tego za ten ówczesny przemysłowy smród był odpowiedzialny. Wyobrażasz sobie, jak wyglądałyby emisje całej cywilizacji, gdyby ich ówczesny poziom w przeliczeniu na łebka został ten sam, a populacja wynosiłaby tyle, ile wynosi obecnie (8,11 mld)? Dziś nie mamy takiego stanu rzeczy tylko dlatego, że na świecie, w miarę upływu czasu i rozwoju cywilizacyjnego, z takich czy innych przyczyn (bo nie tylko ekologicznych), ograniczano wpływ człowieka na środowisko. I ten kierunek musi zostać zachowany (jeśli nie skorzystamy na tym my – a już do pewnego stopnia z tego korzystamy, wystarczy porównać stan rzeczy 30-40-50 lat temu, na przestrzeni życia jednostki, z dzisiejszym – to skorzystają następne pokolenia), tym bardziej że zanieczyszczenia spowodowane przez cywilizację się kumulują, czyli akurat "pechowo" trafiliśmy na czasy, w których zaczynamy dopiero płacić za to, co ludzka cywilizacja wyrządziła środowisku na przestrzeni całego swojego istnienia – już nie da się odkładać problemu na później, bo jest kwestią bardzo krótkiego czasu, kiedy zmiany klimatyczne, i wszystkie plagi, jakie się pojawią z tego powodu, nam tak dopierdzielą, że, w skrajnym wypadku, cywilizacja tego nie przetrwa. To ktoś, kto smrodził 100 czy 200 lat temu w ostateczności nie musiał się przejmować konsekwencjami, bo i tak nie dożył "armagedonu", my takiego luksusu po prostu nie mamy.

    "Wykres pokazuje, że rośnie a ostatnie dwa lata były rekordowe."

    Nie. :) Wykres (jak rozumiem – ten z fotki, pod którą komentarze piszemy) pokazuje, że wzrost emisji CO2 w Chinach i w Indiach był rekordowy.

    Na świecie emisja CO2 wynosiła w 2000 roku 3,95 tony na głowę, a w 2022 roku 4,84 tony na głowę. To oczywiście też jest wzrost (i to tym większy, jeśli wziąć pod uwagę różnicę w populacji świata w tych dwóch okresach czasu – przybyło światu około 2 miliardy osób), ale jego skala tempa wzrostu nie jest aż taka, jak pokazana na wykresie w przypadku Chin i Indii. Między innymi właśnie dzięki temu, że na przestrzeni tej +/- ćwierci wieku systematycznie wprowadzano proekologiczne rozwiązania.

    Przedwczoraj

  • MrocznyPasazer

    @MEM Jest takie "Chińskie" mundre powiedzenie: jak coś robić to przynajmniej we dwoje - jak się okaże, że to głupota to będzie raźniej. Europa narzuca sobie tempo dekarbonizacja skazując siebie na bycie singielką.

    Przedwczoraj

  • MrocznyPasazer

    @MEM Stosowanie przeliczników coś tam na coś tam to zabieg pijarowy. Wartość bezwzględna stałe rośnie. Atmosfera ziemska ma to głęboko ile to na łba wychodzi, szczególnie, że niektórzy policzą jeszcze pogłowie zwierząt hodowlanych.

    Przedwczoraj

  • MrocznyPasazer

    @MEM Ekomaniacy krzyczą również o miktoplastiku i ratując planetę zrezygnowaliśmy z plastikowych słomek. Czy któraś sieć spożywcza wprowadziła produkt gdzie zrezygnowano z plastikowych opakowań? Wsiadam do auta sam plastik, komputery sam plastik, ciuchy z plastiku, autobusy, tramwaje plastik, okna z plastiku, itd. itp.

    Przedwczoraj

  • MEM

    @MrocznyPasazer "Jest takie "Chińskie" mundre powiedzenie: jak coś robić to przynajmniej we dwoje - jak się okaże, że to głupota to będzie raźniej. Europa narzuca sobie tempo dekarbonizacja skazując siebie na bycie singielką."  

    Nie. :) Europa faktycznie wychodzi przed szereg, jeśli chodzi o skalę wprowadzanych zmian, ale nie jest jedynym terytorium, które wprowadza różne zmiany dotyczące ogólnie ochrony środowiska (w tym dekarbonizację – daleko nie szukając, "elektryki" wprowadzają nawet Chińczycy). To robią i Amerykanie i Australijczycy i do pewnego stopnia nawet państwa trzeciego świata. No taki jest wymuszony okolicznościami trend. 

    Zresztą, bez bodźca, jakim jest wiszący nad nami topór w postaci "klimatycznej zagłady świata", te wszystkie zmiany, przeciwko którym ludzie psioczą, też by następowały, tylko wolniej. Znacznie wolniej. BTW, wiesz do kiedy używano w Europie galer (takich z wiosłami)? Do połowy XIX wieku. I takie miałbyś wtedy tempo tych zmian, jakie zachodzą dzisiaj. Tylko przy takim tempie rozwoju świata to dziś byś nie wiedział nawet, co to takiego samochód, nie mówiąc o kapryszeniu, że luksusy w postaci np. klimatyzacji nie są w nim dostępne, tylko byś się rozglądał za w miarę nadającą się do użytku szkapą. I ten stan rzeczy nie dotyczyłoby tylko tej chabety, ale w ogóle wszystkich aspektów życia ze wszystkimi tego konsekwencjami. Pasi taka perspektywa? 

    Cywilizacja nie może stać w miejscu.

    "Stosowanie przeliczników coś tam na coś tam to zabieg pijarowy. Wartość bezwzględna stałe rośnie."

    Nie w tym wypadku, bo ja nie robię tego po to, by obracać kota ogonem, tylko po prostu podałam konkretne dane na temat. To, w jakich one są jednostkach, to już nie ma znaczenia.

    A ilość emisji rośnie, i to Ci też napisałam, tylko że nie jest ona taka, jaką byłaby, gdyby nie te wszystkie zmiany, jakie w temacie ekologii zachodzą, odkąd człowiek się nim zaczął interesować. Gdyby nie one (gdyby nie te wszystkie proekologiczne zmiany) już dawno temu byłoby po zawodach i dziś cywilizacji mogłoby nawet nie być. No z tej perspektywy to chyba się opłacało je wprowadzać, nie? No więc co? Mamy przestać to robić? Przestać wprowadzać zmiany? Nie próbować wpływać na to, jaki jest świat, mimo iż mamy do tego potrzebne możliwości? No to najdalej za 10 lat będzie na świecie taka rozpierducha, spowodowana przez pogarszający się klimat na planecie, że wszystkimi "jeźdźcami apokalipsy", że przysłowiowy kamień na kamieniu nie zostanie.  

    Narzekasz na te "wymysły", uważasz, że to bezcelowe – OK. Ale skoro tak, to znajdź alternatywę, bo "piekło" mamy już tuż za rogiem. Gdy te skumulowane negatywne skutki tego, co zrobiliśmy z ekosystemem planety, nam się zwalą jednocześnie na łeb, nie będzie już żadnych szans na ratunek. Co wtedy powiesz ludziom (albo inaczej: czy nie będziesz obwiniał rządów/polityków/naukowców, że mieli możliwości, ale z nich nie skorzystali w porę; a nie skorzystali w porę, bo ileś tam miliardów ludzi o Twoim podejściu do tematu było temu przeciw)? Że się pomyliłeś, i sorry, ale teraz przychodzi za to beknąć wojną wszystkich ze wszystkimi, wszelakimi zarazami, głodem, brakami wody, kataklizmami oraz temperaturami nie do wytrzymania (sam zresztą w taki czy w inny sposób też za to zapłacisz, jak wszyscy)? To jest łatwo krytykować i narzekać, że dziś mnie to, co powymyślali, wali po kieszeni, ale weź sobie na kark odpowiedzialność (aż po przysłowiowe wyniesienie Cię przez "wdzięczny lud" na widłach, by Cię wywieźć na przysłowiowych taczkach) za to, co nastąpi przez to, że Ty osobiście przejmiesz rolę decydenta i zdecydujesz, że zostajemy wszyscy przy tym, co było, zamiast szukać rozwiązań i je wprowadzać.

    Przedwczoraj

  • MEM

    @MrocznyPasazer "Ekomaniacy krzyczą również o miktoplastiku i ratując planetę zrezygnowaliśmy z plastikowych słomek. Czy któraś sieć spożywcza wprowadziła produkt gdzie zrezygnowano z plastikowych opakowań? Wsiadam do auta sam plastik, komputery sam plastik, ciuchy z plastiku, autobusy, tramwaje plastik, okna z plastiku, itd. itp."

    Po pierwsze, nie da się z dnia na dzień zrezygnować z jednego z podstawowych tworzyw. Zmiany są konieczne (i one następują – żeby nie było, że gołosłownie, pierwszy z brzegu przykład: media. biedronka. pl/232132-biedronka-redukuje-zuzycie-plastiku-o-ponad-1290-ton ), ale nie wrócimy przecież do jaskiń i kamienia łupanego. Podejście tego rodzaju, jakie przedstawiłeś w tym fragmencie tekstu, to jest demagogia.  

    Po drugie, te największe zmiany dopiero przed nami, a dotychczasowe były wprowadzane stopniowo, przez co były słabo zauważalne na co dzień. Czy naprawdę – ale tak szczerze – nie widziałbyś różnicy, gdybyś nagle mógł przeskoczyć z 2024 do 1990 roku (z PRL-em to już nawet nie porównuję)? Nic się nie zmieniło (pod tymi względami, o których rozmawiamy)?  

    Jakiś szary Kowalski, który żył gdzieś tam na przełomie XIX i XX wieku i nie znał w ogóle plastiku, pewnie też mówił, że gdzie się nie obejrzy, to widzi tylko drewno, metal, czy jakiś tam bakelit... No i jak to się stało, że on miał wokół siebie rzeczy z tych surowców, a Ty dzisiaj narzekasz na to, że masz wszędzie plastik... (a masz go od dekad) Co? Z nieba Ci spadł? :) Nie. Po prostu ileś tam dekad potrwało, zanim się ten rodzaj tworzywa rozpowszechnił. Tak jak ileś tam dekad trwało, zanim np. internet i telefony komórkowe stały się codziennością. A do tego, pomimo że korzystamy powszechnie z plastiku, to nadal korzystamy też i z drewna i ze szkła i z metalu..., a nawet pewnie z i bakelitu. Tyle że w mniejszych pewnie ilościach niż gdyby plastik nie istniał.

    I co się stanie z plastikiem, tak obecnie powszechnym? TO SAMO. :p ;) Tylko "x" czasu to potrwa. A tym dłużej, im dłużej społeczeństwo będzie wrzeszczeć coś w stylu, że "koniec świata, plastikowej słomki zabraniajo"... No i "zabronili" tych plastikowych słomek, i co? I nic, żyjesz dalej, jak żyłeś i na co dzień nawet nie zauważasz ich braku.

    BTW, plastik plastikowi nie jest równy. Dziś istnieją już takie rodzaje, które są np. szybko biodegradowalne i trwa ten rozkład kilka czy kilkanaście miesięcy, a nie 500 lat - to też efekt tego, że ekologia wmusiła znalezienie rozwiązania pozwalającego na odejście od gorszego dla środowiska tworzywa.

    Przedwczoraj

  • MEM

    @MrocznyPasazer  


    Albo jeszcze inaczej... Jest sobie coś takiego, co nazywa się pułapką maltuzjańską (od brytyjskiego ekonomisty Thomasa Malthusa). I ona mówi, że zwiększenie produkcji rolnej pozwala na zwiększenie populacji przy tym samym dochodzie na głowę. Czyli, że w momencie gdy ludności będzie za dużo, to się zacznie głód na wielką skalę, a wraz z nim np. takie niewesołe rzeczy jak wojny i rewolty.

    No i mamy te 8 miliardów ludzi na Ziemi i liczba ludności rośnie. Za mniej więcej dekadę będzie 9 mld, potem przybędzie kolejny miliard... A gruntów rolnych nie przybywa... Do tego rolnictwo i przetwórstwo żywności zużywają olbrzymie ilości wody i energii oraz emitują równie wielkie ilości gazów. I czym wykarmimy tę rzeszę ludzi, jeśli już dziś nie zacznie się wprowadzać zmian choćby w nawykach żywieniowych? Co? Wytniemy resztę lasów pod uprawy, tak? To za dekadę te pozyskane w ten sposób grunty oraz obecnie używane pola uprawne w większości staną się pustynią, na której i tak nic nie urośnie. A do tego pozbywając się lasów na cele upraw monokulturowych, pozbędziemy się większości gatunków roślin i zwierząt (rozwalimy do reszty łańcuchy pokarmowe) oraz roślin pochłaniających dwutlenek węgla. I nie będzie odwrotu. Chińczycy u siebie do dziś próbują odtworzyć lasy, zniszczone pod idiotycznie prowadzoną grabieżczą politykę rolną (która ich zresztą kompletnie niczego nie nauczyła, bo Zachód to chociaż jakieś wnioski z takich błędów wyciągnął), i im się to nie udaje.  

    No i wyobraź sobie, co – poza np. samym ociepleniem klimatu – nas czeka, bez odejścia od tego "tradycyjnego schabowego" w niedzielę na obiad. I czy jedzenie tego kotleta co parę dni faktycznie jest ważniejsze, niż przeżycie w ogóle oraz niż życie w bezpieczeństwie i jakimś tam poziomie dobrobytu? Bo przed takim wyborem stoimy. Ludzie się na siebie rzucą nawzajem jak stado wilków, jeśli warunki spowodowane zmianami klimatycznymi oraz wynikającymi z tego wszelakimi brakami (od żywności i wody począwszy) staną się ich codziennością. I nie będzie ani jak tego cofnąć, ani gdzie uciekać. I zdają się nie zdawać sobie sprawy, że w porównaniu z taką perspektywą, to te wszystkie upierdliwości, czy jakiś tam spadek poziomu dobrobytu przez określony czas, spowodowane koniecznością "proekologicznych" zmian, to jest w sumie pryszcz.

    Przedwczoraj

  • MrocznyPasazer

    @MEM My się chyba nie rozumiemy co do istoty. Wszystko rozumiem nic tu nowego nie napisano. Chodzi mi tylko o hipokryzję. Narracja jest taka, że cwaniak z Amazona czy Tesli wmawia nam, że w imię ratowania świata mamy zrezygnować z tego i z tego. Mam nowy kocioł gazowy wywalić i wstawić gównianą pompę ciepła do tego by się opłacało fotowoltanike, zaraz będą krzyczeć o magazynie energii w każdym domu, samochód na prąd. Powiedzą, że dopłaca. To dostawcy podniosę ceny za zabawki - vide ceny mieszkań. Nikt nie powie, że większość musi pruć cała chatę bo instalacje przy źródłach niskotemperaturowych  wymagają większych przepływów czynnika grzewczego. Jak tego nie zrobisz to serwis od Ciebie nie wyjedzie. To są koszta które mógłbym odłożyć na emeryturę a tak zarobi Bosch. Właśnie rozpoczynają budowę fabryki pod Wrocławiem. W tym samym czasie dostawcy Amazona zapitalaja spalinowymi busami, rakiety latają w kosmos a Bzebzos z M/Tusk latają po świecie odrzutowcami. Wszyscy chcą ratować świat pod warunkiem, że na tym zarobią. Tak poza programem. W trakcie studiów na polibudzie miałem wykłady i laborki z " ochrony atmosfery". W trakcie jednych z wykładów dr wyświetla wykres z emisja CO2 w czasie. Za każdym pikiem w emisji następowało co? Zlodowacenie. Zabawne, że niedawno obecnego roku jakiś polski rządowy instytut również opisał ten fakt. Powyższe powoduje, że nie przyjmuję do siebie tych narracji o degradowanyh plastikach, czystych   energiach i ekologicznym rolnictwie. Nie łykam histerii bo wycięli las pod fabrykę izery bo ten co ja nakręca dojechał pod tą fabrykę autostrada pod którą wycięli jeszcze więcej drzew i o ironio tu nie ma problemu....

    Wczoraj 9:41

  • MrocznyPasazer

    @MEM Na Salon 24 cartw zamieścił ciekawa notkę o ruchach Chin z obligacjami i złotem. Również notka odnosi się pośrednio do zielonego ładu. Są również linki do Bloomberg

    Wczoraj 9:48

  • MrocznyPasazer

    @MEM Faktycznie zapomniałem o fakcie, że  woda jest pakowana w lichrze butelki. Redukcja 1290 ton. Pytanie czy to jest chociaż promil całkowitej produkcji? Marketingu nie łykam. A właśnie tej istotnej wartości nie podadzą bo się ośmieszą.

    Wczoraj 9:56

  • MEM

    @MrocznyPasazer  

    I znów będzie ściana tekstu... :)  

    "Chodzi mi tylko o hipokryzję. Narracja jest taka, że cwaniak z Amazona czy Tesli wmawia nam, że w imię ratowania świata mamy zrezygnować z tego i z tego."

    Tylko że w dzisiejszych czasach to nie jest jedynie jakiś chwyt reklamowy, a faktyczna konieczność zmian, by nie doprowadzić do katastrofy klimatycznej. Te 100 lat temu, ktoś mógł "pokazać fucka" naganiającemu np. na nowe źródła energii elektrycznej, gdy wszystkim dobrze było z węglem, bo on nie miał w perspektywie dekady czasu zagłady życia na planecie (a poza tym świadomość społeczeństwa była dużo mniejsza niż dziś). Oczywiście, że firmy na tym robią interes (i my pośrednio też, bo gospodarka się kręci, a dzięki temu mamy co do gara włożyć – więc okazuje się, że te pretensje masz tu też i do siebie ;)), na tym polega kapitalizm, ale to nie jest tak, że tego czynnika ekologicznego i konieczności zmian w celu poprawy stanu klimatu planety tu nie ma.

    Czyli w sumie narzekasz na to, że Ci dobrze na trzy sposoby robią – raz: ocalisz skórę (jeśli w ogóle się uda, bo dodatkowe opory społeczeństwa przed zmianami opóźniają ich wprowadzenie, a czas ucieka; ba, byłoby dużo mniej bolesne, gdybyśmy to, co dziś jest w planach, wprowadzać zaczęli 20-30 lat temu, no ale dopiero byłby szum, gdyby wtedy ludziom mówiono o katastrofie klimatycznej związanej z ociepleniem klimatu jako przyczynie wprowadzanych zmian, skoro "statystyczny Kowalski" za oknem jeszcze prawdziwe zimy widział... – sami ukręciliśmy sobie sznur), dwa: masz dzięki temu "wikt i opierunek", trzy: będziesz miał wygodniejsze życie w zdrowszych warunkach, niż masz dziś, dzięki nowym technologiom i zmianom całego systemu, wedle jakiego funkcjonuje ludzka cywilizacja. A wszystko za to, że ileś tam zł poświęcisz na dostosowanie się do nowych zasad i zrezygnujesz z niektórych (i tak na ogół bokiem człowiekowi wychodzących) nawyków. No to czy to nie jest, tak koniec końców, i wbrew temu, "co mówi ulica", dobry deal? A że nie jest za darmo... A co na tym świecie jest za darmo? No chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, że za wszystko w jakiś sposób się płaci, a zabawa polega na tym, by w ostatecznym bilansie (w ostatecznym, a nie teraz, gdy może nawet jeszcze złotówki się nie wydało) wyjść na plus. To Twoje podejście trochę przypomina to, że każdy potrzebuje autostrady, kolei, lotniska, fabryki, elektrowni, wysypisk śmieci i się tego domaga, ale wrzeszczy, gdy mu to budują koło jego chałupy – chciałbyś korzystać z wszystkich udogodnień i lepszych warunków życia, domagasz się ich pewnie na co dzień jak my wszyscy, ale bylebyś nie musiał niczego poświęcić w celu uzyskania tego wszystkiego, wszystko ma spaść z nieba i zostać na tacy podane... No niestety, nie ma tak dobrze. I im prędzej do ludzi na tym zgnuśniałym od (nadmiaru chyba jednak) dobrobytu Zachodzie to dotrze, że życie jest twarde, bezwzględne i że wszystko kosztuje, a świat nie ma obowiązku wokół "jaśnie państwa" się kręcić i skakać, i nie będzie tego robił, tylko nas po prostu zgnoi i pozabija, jeśli się nie dostosujemy do reguł i warunków gry, tym lepiej dla wszystkich.  

    "Mam nowy kocioł gazowy wywalić i wstawić gównianą pompę ciepła do tego by się opłacało fotowoltanike, zaraz będą krzyczeć o magazynie energii w każdym domu, samochód na prąd."

    Patrz na metę. Jeśli w jakiejś tam perspektywie czasu to się i tak zwróci, a potem się opłaci (wczoraj Interia w jednym z artykułów podała, że średnio w UE koszt prądu i ogrzewania to od 4,1 do 8,4% domowego budżetu, a w Polsce 11,4%, i po części to wina np. niższych płac niż w Zachodniej Europie oraz warunków klimatycznych, ale po części to jest wina stanu budynków, stanu polskiej energetyki, używanych surowców energetycznych oraz stosowanych w budynkach urządzeń do ogrzewania i innych wykorzystujących prąd – jeśli zainwestujemy w poprawę tego i dzięki temu obniżymy o ileś tam punktów procentowych te przyszłe koszty energii, to przecież ten dzisiejszy wydatek na to wszystko i tak nam się zwróci), a na dodatek będzie to jakaś cegiełka dorzucona do powstrzymania negatywnych zmian klimatycznych oraz wszelakich ich negatywnych konsekwencji, to tak – trzeba "wywalić ten nowy kocioł". To jest wydatek, to jest kłopot, ale liczy się końcowy bilans tego wszystkiego. Samo z nieba jeszcze nikomu nic nie spadło.

    Wczoraj 20:22

  • MEM

    @MrocznyPasazer "To dostawcy podniosę ceny za zabawki - vide ceny mieszkań."  

    To nie do końca tak. Rosnące ceny mieszkań nie wynikają jedynie z tego, że rosną koszty budowy. Wynikają też np. z tego, że w miastach nie ma gdzie budować (albo nie ma fizycznie terenu w uważanych za atrakcyjne lokalizacjach, albo nie ma planów zagospodarowania przestrzennego dla tych terenów), społeczeństwo się bogaci, a do tego firmy zajmujące się wynajmem nieruchomości często kupują na pniu całe osiedla. W budowlance, jak wszędzie indziej, działa prawo popytu i podaży – cena dobra (w tym wypadku mieszkania) nie rośnie jedynie z powodu kosztów jego wytworzenia, przede wszystkim rośnie z powodu nierównowagi pomiędzy popytem a podażą, jest za dużo chętnych, a za mało mieszkań jest w ofercie (gdy popyt jest równy lub mniejszy niż podaż, to firmy nawet obcinają własne zyski, dopóki są w stanie, byle tylko znaleźć klienta na towar, a nie podnoszą ceny), i z tym mamy do czynienia, a nie z samym prostym faktem, że koszty materiałów czy robocizny poszły w górę.  

    Oczywiście, że państwowe dotacje psują rynek w takim klasycznym rozumieniu kapitalistycznego rynku. Ale to też nie jest do końca tak, że jeśli państwo zrobi np. dopłaty do termomodernizacji budynków, to ceny automatycznie przez to wystrzelą pionowo w górę. Mogą, ale nie muszą. Zależeć to będzie nie tylko od tego, według jakich zasad ten system dotacji będzie funkcjonował, ale też i od dostępnej na rynku siły roboczej, od dostępności materiałów i od skali całego przedsięwzięcia (a im większa, tym niższy koszt jednostkowy wyprodukowanego towaru, bo firma wtedy nie produkuje np. tysiąca tych pomp ciepła a np. milion).  

    "To są koszta które mógłbym odłożyć na emeryturę a tak zarobi Bosch."

    I to też nie jest takie proste i zero-jedynkowe. :)  

    Bosch zarobi, ale nie tylko on. Koniec końców Ty też na tym zarobisz, bo gospodarka to system naczyń połączonych i wszyscy jedziemy na tym samym wózku – Bosch zarobi, to wyda kasę na coś, czego potrzebuje (oraz np. na innowacje, które z kolei ułatwią życie albo podniosą poziom życia), Bosch zarobi, to jego pracownicy też zarobią i też wydadzą pieniądze na swoje potrzeby, i prędzej czy później to kółko, ten cykl przepływu pieniędzy pomiędzy wszystkimi w gospodarce, obejmie i Ciebie. A Ty co? Narzekasz... To co? Wolisz nie zarabiać? :)  

    Zapomniałeś tu m.in. o tym, że tego rodzaju gigantyczne inwestycje napędzają gospodarkę i koniunkturę (a budowlanka jest w takich przypadkach zawsze jednym z podstawowych kół napędowych), alternatywą jest np. stagnacja lub zapaść gospodarcza i związane z tym mniejsze lub większe bezrobocie, rynek pracodawcy, słabsze zarobki itd. To którą z tych dwóch opcji wolisz? Pytanie chyba retoryczne... ;)

    A druga – i ważniejsza – sprawa jest taka, że Bosch zarobi, ale z kolei Ty literalnie ocalisz głowę. A z tej perspektywy, to co? Wolisz, żeby tan Bosch nie zarobił? Jak łeb podłożysz pod topór, to z kasy odłożonej na emeryturę i tak nie skorzystasz. Do ludzi nie dociera, co faktycznie nam grozi – to przypomina bal na "Titanicu", gdzie krypa tonęła, a ludzie się dobrze bawili, dopóki szambo nie wybiło na tyle wyraźnie, że wreszcie dotarło, co się dzieje, i zaczęła się bezpardonowa walka o przeżycie. Pisałam Ci już – ludzie się na siebie nawzajem rzucą jak stado wilków. O ile w ogóle ktoś te wszystkie kataklizmy przetrwa. Ostatnią rzeczą, jaką się będziesz martwił w takiej sytuacji, jest ta Twoja (niedoszła wtedy) emerytura, nie mówiąc już o zastanawianiu się, czy ona mogłaby być wyższa lub niższa gdyby nie mityczna "chciwość korporacji".

    No a tak poza tym. Przecież zawsze możesz spróbować wykorzystać nadchodzący boom na te wszystkie usługi związane z projektami mającymi na celu proekologiczne zmiany i zarobić na jeszcze większą emeryturę. Broni ktoś? Ale wolisz narzekać... ;) No gdzie sens i logika? :)

    Wczoraj 20:22

  • MEM

    @MrocznyPasazer "W tym samym czasie dostawcy Amazona zapitalaja spalinowymi busami, rakiety latają w kosmos a Bzebzos z M/Tusk latają po świecie odrzutowcami."

    Po pierwsze, czy ja naprawdę muszę Ci pisać takie oczywiste oczywistości jak to, że świat nigdy nie był sprawiedliwy? Zresztą, te ileś setek lat temu rządzący tego świata też się rozbijali, podczas gdy reszta klepała biedę. Ale... Co sprawiło, że nie żyjemy dziś na poziomie chłopa pańszczyźnianego? Rozwój naukowy i technologiczny a za nimi idący rozwój cywilizacyjny. To dzięki temu dziś żyjesz w nieporównywalnie lepszych warunkach niż ten chłop pańszczyźniany czy inny niewolnik. No i masz tego świadomość, a narzekasz na to, że będziesz świadkiem kolejnego skoku cywilizacyjnego i z niego też skorzystasz. Ponownie: gdzie sens i logika? A rządzący światem? I tak się nadal będą rozbijać po świecie, bo to też i swego rodzaju przywilej (nagroda) zdobytej pozycji, taki jest świat. I oni się będą rozbijać po świecie bez względu na to, czy Ty żyjesz tak, jak żyjesz, czy na poziomie chłopa pańszczyźnianego. Więc chyba przede wszystkim powinno Cię obchodzić jednak to, by to jednak był jak najlepszy poziom życia, a nie samemu ciąć gałąź, na której siedzisz, pod pretekstem tego, że "Musk z Bezosem w kosmos polecieli", nie?

    Po drugie, część z tego "rozbijania się" po świecie samolotami i rakietami jest uzasadniona. Choćby przez to, że czas i jego oszczędność (oraz szybkość działania), jest istotny. No każesz Tuskowi czy kaczorowi dwa tygodnie w jedną stronę statkiem płynąć do Ameryki, a potem trzy dni telepać się na jakiejś szkapie z Nowego Jorku do Waszyngtonu na spotkanie z Bidenem? Gdzie sens i logika? ;) A zresztą..., nawet gdyby tak robili, to zawsze by się znalazł ktoś, kto by uznał z oburzeniem, że czemu współczesnym statkiem, skoro można takim napędzanym żaglami... A że to trwa nie dwa tygodnie a ze dwa miesiące... (a potem jeszcze te trzy dni na kobyle... ;)). A co by było wtedy, gdyby ta władza i na takie rozwiązanie poszła, by lud nie pomstował? A to wtedy ktoś by pewnie powiedział, że przecież mogą i wpław... No gdzieś jest jakaś zwyczajna, zdroworozsądkowa granica. Na wakacje na Kanary, niemal powszechnie dziś dla nas dostępne, też się wybierzesz na pontonie czy na oponie od traktora? ;)

    Poza tym te "samoloty i rakiety" to też część rozwijanej technologii (i gospodarki), z której rozwoju w taki czy inny sposób korzystamy. Znów więc narzekasz na coś, z czego jakieś tam, choćby pośrednie, korzyści czerpiesz.

    "Wszyscy chcą ratować świat pod warunkiem, że na tym zarobią."  

    No tym przecież charakteryzuje się kapitalizm. :) A dla niego choćby dobrej (bo już nawet nie mówiąc, żeby była ona lepsza) alternatywy nie ma. O co pretensje? :)

    "Tak poza programem. W trakcie studiów na polibudzie miałem wykłady i laborki z " ochrony atmosfery". W trakcie jednych z wykładów dr wyświetla wykres z emisja CO2 w czasie. Za każdym pikiem w emisji następowało co? Zlodowacenie."

    Oczywiście. Tylko co nam z tego, skoro nim nastąpi choćby lekkie ochłodzenie, o zlodowaceniu już nie mówiąc, to wszystko, co na tym świecie żyje, dawno już szlag trafi przez piekielną falę upałów?

    Ponadto już dziś się mówi, że może być tak, że na skutek ocieplenia klimatu zmienią się prądy morskie i skutkiem będzie jakaś "epoka lodowcowa" w Europie (i gdzieś tam jeszcze, ale nie pamiętam gdzie). Tylko że to "oziębienie"/zlodowacenie jest dla świata równie groźnym i niepożądanym efektem jak duże i gwałtowne ocieplenie klimatu – też przyniesie to tragiczne skutki.  

    Myk leży w tym, by utrzymać równowagę (i jeśli się da cofnąć część zmian klimatycznych spowodowanych dotychczasową działalnością człowieka) ekosystemu planety, a nie żeby doprowadzić do katastrofalnego ocieplenia czy równie katastrofalnego oziębienia klimatu, a już na pewno nie, żeby doprowadzić do ocieplenia, które zniszczy życie na Ziemi, po czym się pocieszać, że "to nic, bo po nim Ziemia znów będzie jak kulka śniegu". Po to się wprowadza wszelkie proekologiczne zmiany – by utrzymać równowagę środowiska na planecie.

    Wczoraj 20:23

  • MEM

    @MrocznyPasazer "Nie łykam histerii bo wycięli las pod fabrykę izery bo ten co ja nakręca dojechał pod tą fabrykę autostrada pod którą wycięli jeszcze więcej drzew i o ironio tu nie ma problemu...."

    Nie ma problemu tylko do pewnego stopnia.  

    Człowiek musi pogodzić swoje potrzeby z koniecznością zachowania w jak najlepszym stanie ekosystemu planety. Czyli potrzebujemy np. tej drogi i środków transportu, ale ze swej strony robimy wszystko, by to było dla środowiska jak najmniej uciążliwe (a dodatkowym bonusem jest to, że dzięki podejmowanej inicjatywie, jako cywilizacja, jeszcze szybciej się rozwijamy), czyli mamy mniej emisyjne pojazdy, nie budujemy dróg na terenach chronionych, nie osuszamy bez potrzeby naturalnych bagien itd. Z tego punktu widzenia jakieś reakcje opinii publicznej na rozmaite przedsięwzięcia biznesowe czasami są uzasadnione, bo jak biznes (albo władza), z powodu ludzkiej chciwości i krótkowzroczności, a czasami i z głupoty, przegnie pałę, to bekniemy za to wszyscy (a po co mamy "bekać"?). No ale jednocześnie do jaskiń przecież nie wrócimy, więc tam, gdzie muszą być te drogi, to one są lub będą.

    "Na Salon 24 cartw zamieścił ciekawa notkę o ruchach Chin z obligacjami i złotem. Również notka odnosi się pośrednio do zielonego ładu. Są również linki do Bloomberg"  

    Trochę old news. :) To, że wojna "między dwoma blokami" się rozkręca, to jest oczywiste, więc nie dziwi zwiększanie rezerw złota (choć czy to w ogóle ma sens, to jest bardzo dyskusyjne) i chęć do dywersyfikacji papierów. A to, że Europa zaczyna dostrzegać problem z zalewem produktów chińskiej motoryzacji, to też od dawna wiadomo. Ale to nie jest tak, że produkcja "rodzimych" firm motoryzacyjnych musi się wynieść poza Europę. To, o tej konieczności wyprowadzki, jest trochę demagogicznym chwytem.

    Po pierwsze, europejskie koncerny motoryzacyjne część samochodów produkują poza Europą od kilkudziesięciu lat. Więc po co straszyć wyprowadzką, skoro one już tam są od dawna, na długo, zanim komukolwiek do głowy przyszły dzisiejsze unijne "wymysły" dotyczące ochrony środowiska?

    Po drugie, UE idzie śladem Amerykanów i zaczyna bronić się przed chińską produkcją np. cłami, które, jak się na to zanosi, zacznie niedługo też podnosić. Brużdżą jej w tym takie państwa jak Węgry, gdzie Chińczycy zaczynają kombinować z inwestycjami m.in. właśnie w branżę motoryzacyjną, ale i na to pewnie znajdzie się sposób (nie da się narzucić cła, ale da się zrobić takie przepisy, które w jakimś skrajnym wypadku spowodują, że chińska fabryka po prostu będzie nieopłacalna).

    Po trzecie, nawet gdyby Chinom udało się sprzedawać samochody w Europie, to ich udział na rynku to docelowo będzie może ze 20%. To nie jest jeszcze jakaś tragedia. Co więcej, rosnąca wrogość z powodu "zimnej wojny" pomiędzy Zachodem a Chinami pewnie doprowadzi do tego, że chińskie samochody raczej nie będą w Europie mile widziane (na mniej więcej takich zasadach, jak pojazdy z krajów RWPG nie były sprzedawane, lub była to najwyżej znikoma ilość na Zachodzie w czasach poprzedniej zimnej wojny), więc czy na dłuższą metę plany się Chińczykom powiodą, jest dość wątpliwe.  

    Po czwarte, konkurencja – nawet jeśli wymuszona – jest dobra. Jeśli europejskie firmy chcą przetrwać, będą musiały działać w tym kierunku, by uzyskać przewagę nad np. chińskimi. Zachód nie wygrał poprzedniej zimnej wojny, leżąc do góry brzuchem i odcinając kupony – pominąwszy daleko lepszy od socjalizmu/komunizmu system, jakim jest kapitalizm, to był gigantyczny wysiłek, by wyprzedzić naukowo i technologicznie kacapów. Innymi słowy; mamy bodziec, zostaje czekać na efekty. A za te "x" lat, gdy kurz opadnie (i mając nadzieję na to, że Zachód znów taką wojnę wygra), będziemy mieli efekty w postaci silniejszych firm, które przetrwają tę rywalizację i nowoczesną technologię. To nam z nawiązką skompensuje upadek tych słabszych i mniej przystosowanych przedsiębiorstw. Ostatecznie kogo obchodzi czy przyszłe europejskie samochody będzie produkował Mercedes, Fiat, czy jakaś całkiem nowa europejska firma? Ważne, żeby było to lepsze od konkurencji, dawało pracę i płaciło podatki. Na przestrzeni tych 200+ lat po rewolucji przemysłowej padły tysiące firm, i świat się nie zawalił.

    Wczoraj 20:24

  • MEM

    @MrocznyPasazer  

    Po piąte, to – ta zimnowojenna rywalizacja – się dopiero rozkręca. Ludzie na Zachodzie dostrzegają problemy i zagrożenie, ostrzegają przed nimi, i to jest słuszne. Ale jednocześnie mają tendencję do głoszenia tego wszystkiego w taki sposób, jakbyśmy tę wojnę już przegrali. A do takiego stanu rzeczy jest bardzo daleko. Przesadzają i demonizują, krótko mówiąc. Tymczasem im bardziej świat się będzie polaryzował na dwa bloki, im większa będzie świadomość tego, co się dzieje, tym bardziej rosną szanse na to, że Zachód coraz mocniej będzie uderzał w Chiny. A ma czym. I kwestia jest taka: jeśli Chiny pod wpływem własnych wewnętrznych problemów (a mają – wbrew pozorom – olbrzymie; choćby demograficzne, do końca wieku prognozuje się spadek liczby ludności Chin z 1,4 mld do zaledwie 800 mln) oraz bardzo bolesnych uderzeń ze strony Zachodu zaczną popadać w zapaść gospodarczą, to z czego wezmą na to, by dalej brać udział w technologicznym wyścigu? Posługując się "przykładem z życia wziętym". Gdy w 1941 roku Japończycy zbombardowali Pearl Harbor, admirał Yamamoto powiedział: "Obudziliśmy olbrzyma. I on się zemści.", dając Japonii pół roku, zanim Amerykanie ich zgniotą. I to nastąpiło. A dziś? Za równowartość około 5% amerykańskiego budżetu na obronę, rękami Ukraińców, Zachód rozpierdzielił praktycznie całość kacapskiej armii (dowalił też, tak już poza kwestiami militarnymi, ich gospodarce, przy czym, z różnych przyczyn, niestety zrobił to w ograniczony sposób). I w tym właśnie rzecz. Myśmy (Zachód) ledwie kiwnęli małym palcem i taki jest rezultat (byłby jeszcze lepszy, gdyby nie popełnione błędy po tym, gdy ta kacapska armia została zniszczona i Ukraińcy przejęli inicjatywę, ale to jest inny temat). Nie przestawiliśmy gospodarki na tory wojenne, nadal handlujemy i utrzymujemy relacje z przeciwnikiem (kacapami i Chinami) itd. A mimo to potrafiliśmy mu zadać tak wielkie straty. Z tej perspektywy patrząc, kolektywny Zachód to jest naprawdę gigantyczna potęga. I gdy ona wreszcie nastawi się na cel, jakim będzie wygranie kolejnej zimnowojennej rywalizacji, to przy tym potencjale ma wszelkie szanse powodzenia. Nie, że bez wysiłku, ale pewnie i tak to koniec końców wygra. Zachód po 1990 roku po prostu zgnuśniał i osiadł na laurach. Ogłosił, słowami jakiegoś idioty chwilowo przez to przez część elit na piedestał postawionemu, "koniec historii", i słuchając tego, zajął się odcinaniem kuponów od zwycięstwa i byle duperelami, a do władzy tak zblazowane społeczeństwo wybierało ludzi czy to ogłupiałych jakimiś lewicowymi ideologiami, czy głoszącymi je z wyrachowania, by się dopchać do koryta. I za to dziś płacimy. Ale Zachód, ten olbrzym Yamamoty, powoli się budzi. Reszta jest już tylko kwestią czasu (i tego, że na wszystkich szczeblach administracji, wojska do władzy z czasem dojdą ludzie spełniający kryteria prawdziwych przywódców). Nie postawiłabym na chińską wygraną w takiej zimnowojennej rywalizacji przysłowiowego złamanego grosza. Oczywiście oni też mają jakieś tam szanse, ale to jest po prostu nie ten potencjał, w dodatku w znacznej mierze jest on od Zachodu uzależniony i, co tym gorsze dla niego, nie ma on od tego uzależnienia alternatywy – po prostu...: świat się obejdzie bez Chin, a Chiny bez świata nie.

    Zaś co do tych setek tysięcy chińskich samochodów elektrycznych w europejskich portach, to ten zator to po części wina jeszcze pandemii, a po części to, że ludzie się dość niechętnie przesiadają na elektryki. I w sumie to chiński problem co z tym zrobić, bo jak te samochody tam stoją już rok czy dwa lata i jeszcze nie wiadomo, ile postoją, to europejskiemu konsumentowi po prostu nie będzie się opłacało ich kupić (bo pominąwszy to stanie pod chmurką, one już się robią przestarzałe). A przynajmniej nie po pełnej cenie.

    No a tak całkowicie poza tym, to nie jest jeszcze w ogóle pewne, że przyszłość transportu to "elektryki". Prowadzi się przecież badania choćby nad rozwojem ogniw wodorowych. Jeśli coś z tego wyjdzie, to może się okazać znacznie wydajniejsze i wygodniejsze (a przez to pewnie i tańsze) niż samochody na prąd z akumulatorów. I całość tych chińskich (zachodnich również) inwestycji w przemysł produkujący elektryki będzie można wyrzucić do kubła, a zabawa zacznie się od nowa.

    I jeszcze przy okazji tego "wychodzenia przez Europę przed szereg" w kwestii dekarbonizacji. Dziś Interia podała, że kilkanaście amerykańskich stanów wprowadzi do 2035 roku zakaz jazdy samochodami spalinowymi (i już liczą np. przyszłe oszczędności wynikające z poprawy zdrowia swoich obywateli). Trend ma się w najlepsze. Reszta to już tylko kwestia czasu.

    Wczoraj 20:24

  • MEM

    @MrocznyPasazer "Faktycznie zapomniałem o fakcie, że woda jest pakowana w lichrze butelki. Redukcja 1290 ton. Pytanie czy to jest chociaż promil całkowitej produkcji?"

    Też mnie to ciekawiło, ale przyznam się, że nie chciało mi się przekopywać internetu, by się doszukać jakichś danych na ten temat, więc podeszłam do tego w inny sposób. :) I tak...

    Po pierwsze, nawet jeśli założymy, że Biedronka zredukowała to zużycie plastiku "zaledwie" o te 1290 ton, które mogą wydawać się bardzo małym efektem, to trzeba tu zwrócić uwagę na parę rzeczy. 1. Nie tylko Biedronka to robi. Ona nie jest sama na rynku, a zasady konkurencji wymuszają na wszystkich podążanie z takimi trendami (nie mówiąc już o tym, że te nowe rodzaje opakowań mogą być tańsze i że transport ich, z uwagi na niższą wagę, też pewnie jest tańszy, więc to jest dodatkowy zysk dla firmy). Czyli te biedronkowe 1290 ton trzeba pomnożyć o to, że praktycznie wszystkie firmy pakujące coś w plastik czy używające plastiku do swoich produktów również wykazują tego rodzaju redukcję zużycia surowca. 2. Te biedronkowe 1290 ton, nawet jeśli wydaje się niewielką liczbą, to jednak jest to redukcja osiągnięta tylko w jednym roku. Gdybyśmy mieli dane np. tego, ile Biedronka zużywała plastiku do opakowań swoich towarów 20 lat temu, a ile zużywa dziś, to skumulowane zmniejszenie ilości zużycia surowca faktycznie byłoby odczuwalne, a tym bardziej jeśli wziąć pod uwagę, że inne firmy, wszystkich branż, w tym samym czasie robiły to samo.

    Po drugie. Czy jest to promil produkcji... Nie znam dokładnych danych, ale przypuszczam, że jest to może nawet dużo więcej niż promil. Bo tak w dużym uproszczeniu. Butelka plastikowa, taka od np. płynu do mycia naczyń, o pojemności 1 litra waży dziś 40 gramów. Czyli z 1290 ton plastiku, jakie zredukowała w swoich opakowaniach Biedronka, można wyprodukować 32,25 milionów takich opakowań. A jeśli wziąć pod uwagę, że to oczywiście nie jest tak, że na skutek redukcji plastiku użytego do wyprodukowania opakowania waga tego opakowania spadła do zera, tylko jest tak, że ten rok temu – tak przykładowo – taka butelka ważyła 50 gramów, a nie 40 (albo np. zawartość nowo wyprodukowanego plastiku potrzebnego od produkcji butelki była o te 10 gramów większa niż dziś), to te 1290 ton zaoszczędzonego plastiku trzeba podzielić przez te 10 gramów różnicy w wadze opakowania, a nie przez całą jego wagę. I wtedy się okazuje, że żeby zaoszczędzić te 1290 ton plastiku na zmniejszeniu wagi opakowania o 10 gramów, trzeba takich opakowań wyprodukować 129 milionów. A to już nie jest "promil produkcji". Bo jak mamy w Polsce te około 10 mln gospodarstw domowych, to blisko 13 sztuk takich opakowań rocznie każde gospodarstwo domowe w Polsce musiałoby w Biedronce kupić. A nie wszyscy kupują regularnie w Biedronce i nie wszyscy jeden i ten sam produkt. Oczywiście to nie jest tak, że Biedronka zaoszczędziła całość tych 1290 ton na jednym rodzaju opakowania, ale nawet rozdzielone na ileś tam rodzajów opakowań, to jest to dużo jak na jedną firmę. Przy czym za kolejny okres znów pewnie okaże się, że dało się zredukować ilość surowca o jakąś tam liczbę ton rocznie. No i za te "x" lat czy dekad ze świecą przyjdzie szukać tak powszechnego dziś plastiku (albo będzie on lepiej poddawał się recyklingowi, albo będzie biodegradowalny, albo mniej energochłonna będzie jego produkcja itd.), na który narzekasz, że jest tak powszechny, że wszędzie go widzisz. ;) Tak czy inaczej, w długim okresie czasu w skali całej gospodarki, i całego świata, widać na skutek takich działań kolosalne zmiany. I zawsze jest to lepsze, niż stwierdzić, że nic nie ma sensu robić w kwestii choćby ekologii, po czym usiąść i czekać na armagedon. Ponownie: gdyby ludzkość wyszła z takiego założenia, do dziś trulibyśmy się tym syfem, jakim truły fabryki gdzieś w XIX wieku, tylko na setki razy większą skalę (albo zmiany klimatyczne już dawno zniszczyłyby naszą cywilizację i w ogóle życie na Ziemi).

    Wczoraj 20:25

  • MEM

    @MrocznyPasazer "Marketingu nie łykam. A właśnie tej istotnej wartości nie podadzą bo się ośmieszą."

    A to już brzmi jak wiara w teorie spiskowe. ;)

    Oczywiście, że Biedronka i inni wykorzystują takie informacje w celach marketingowych. I nie tylko nie ma w tym nic złego, ale jest to wręcz pożądane – w ten sposób cały "hype na ekologię" się nakręca, wymuszając na wszystkich firmach na rynku proekologiczne działania. I u Biedronki może to być ta redukcja plastiku, która może wydawać się znikoma czy bzdurna, choć taką nie jest, ale np. już u takich koncernów jak motoryzacyjne czy wydobywające surowce to się przejawia np. we wprowadzaniu rozwiązań powodujących wyraźnie mniejsze zanieczyszczenia środowiska. Miałbyś dziś np. filtry na kominach fabryk czy oczyszczanie przez przedsiębiorstwa ścieków, gdyby nie presja opinii publicznej i gdyby nie właśnie konkurencja, która w swych działaniach marketingowych może podać coś w rodzaju: "my nie smrodzimy i was nie trujemy jak firmy "x", "y" i "z""? Przywykliśmy do tego, że czystsze powietrze, wodę itd. mamy "for granted", "bo się nam należy", i na co dzień nie dostrzegamy, co za tym stoi. A stoją m.in. właśnie takie działania marketingowe, jak to Biedronki. Szukając wczoraj tego przykładu na tę redukcję plastiku przez firmy i trafiwszy na ten przytoczony przykład Biedronki, natrafiłam przy okazji np. na to, że Biedronka zrobiła aplikację na smartfony, pozwalającą na podstawie kodów na opakowaniach łatwo i prawidłowo segregować śmieci. I niby bzdet, niby działanie marketingowe, ale jest też tego szeroki pożytek, bo ludziom faktycznie się zdarza nieprawidłowa segregacja śmieci, a tego rodzaju pomoc pozwala im tego unikać I nie tylko na dużą skalę jest pewnie różnica w kwestii recyklingu odpadów, ale i mniej kar się sypie na "statystycznych Kowalskich" za niewłaściwe wyrzucanie odpadów. No to czy faktycznie jest w takich przypadkach na co narzekać? Tym bardziej że skumulowane efekty tych wszystkich proekologicznych działań widać dopiero po dekadach – żylibyśmy w dużo gorszym świecie, gdyby było on tego wszystkiego pozbawiony. Byłoby np. jak za PRL-u... – po kiego marketing, skoro to producent i sprzedawca w sklepie łaskę robi klientowi (I co? Fajnie się stało w kolejce za byle gównem i m.in. przez to klepało się biedę? Nie pamiętamy, że w tamtych czasach ludzie po wizycie np. w Pewexie, opakowania po produktach, które na Zachodzie uważano za odpadki, umieszczali w domu na "honorowym miejscu na półce", bo "szkoda było czegoś tak, ładnego wyrzucić, a i sąsiadom można się było pochwalić"? ;)), po kiego dbanie o naturalne środowisko, skoro można wdychać smog z przemysłu ciężkiego, wywalać ścieki z tego przemysłu bezpośrednio do rzek i jezior (a widziałam coś takiego w latach 80-tych, gdy w dwa-trzy miesiące nowy, kryształowo czysty, 1000-hektarowy zbiornik wodny zamieniono w chemiczną gnojówkę i pamięć o tym widoku i smrodzie starczy mi na całe życie) i świecić w ciemnościach z powodu źle zaprojektowanej, źle utrzymywanej i jeszcze gorzej obsługiwanej elektrowni atomowej... Naprawdę ten marketing i działania wynikające z konkurencji są takie złe w porównaniu z tym?

    No a poza tym, to nie jest tylko sam marketing. Konkurencja i nastawienie się firm na osiąganie zysków wymusza szukanie oszczędności. Więc jeśli taka Biedronka ma okazję zaoszczędzić np. na tych opakowaniach ileś tam milionów zł rocznie, to ona to zrobi bez wahania. Wykorzystanie potem tego faktu "propagandowo" jest już tylko dodatkowym bonusem dla firmy. No i można nie "łykać marketingu", można zakładać, że podane przez firmę liczby są fałszywe, ale raczej nie da się powiedzieć, że Biedronka (trzymając się tego samego przykładu), "chciwa korpo", ;) działa wbrew własnemu interesowi i nie poszuka maksymalnych możliwych oszczędności np. w kwestii produkowanych dla niej opakowań. No a skoro to zrobi, to może jednak te informacje przy okazji wykorzystywane przez tę firmę marketingowo wcale nie są nieprawdziwe (albo chociaż są zbliżone do rzeczywistych)?

    Wczoraj 20:26

  • MrocznyPasazer

    @MEM Myk leży w tym, by utrzymać równowagę - życzę Ci tego z całego serca!

    Wczoraj 20:42

  • MEM

    @MrocznyPasazer "Myk leży w tym, by utrzymać równowagę - życzę Ci tego z całego serca!"

    ;)

    Wczoraj 20:43