Sofonisba, cz. 11

Odsłona trzecia

                                        11

     Najgorsze okazało się oczekiwanie. O wiele gorsze niż miłosne noce z małżonkiem, pełne jego namiętnych zapałów oraz jej z trudem ukrywanego zobojętnienia. Liczyła, że gdy Syfaks wyruszy wreszcie na wojnę, odczuje ulgę. Stało się jednak inaczej. Oczekiwanie na wieści wystawiło ją na prawdziwe tortury. Przy czym podczas pierwszej wyprawy wiedziała przynajmniej, jakich wiadomości pragnie jej serce. Początkowo sądziła, że ucieszą ją doniesienia o klęsce, upadku, a najlepiej śmierci Masynissy. Myliła się, o jak bardzo się myliła... Zmuszała się do poszukiwania satysfakcji w przesłaniach o pierwszych sukcesach połączonych wojsk ojca oraz męża, o zajęciu stolicy Masynissy, o rozproszeniu jego wojowników, zagarnięciu stad...  Wtedy zrozumiała, że wiadomość  o śmierci księcia Numidów wbiłaby sztylet w jej piersi  równie pewnie i nieuchronnie, jak uczyniłby to jakiś  rzymski żołdak. Taka wiadomość jednak nie nadeszła. Książę stawiał czoła przeważającym siłom wroga, przegrywał, ale nie został pobity. Schronił się w górach na czele wcale licznej grupy oddanych wojowników. Ścigano go, polowano na jego głowę, ale i on  odgryzał się jak mógł, napadając na pomniejsze oddziały wrogów. Nie potrafiła już zaprzeczyć, że cieszą ją wieści o sukcesach byłego ukochanego, o  tym, że nadal walczy, nadal żyje...
     Oczywiście, wyczekiwał nadejścia wiosny i lądowania armii Scypiona.  Syfaks i Hazdrubal też o tym wiedzieli i nie ustawali w wysiłkach, by raz na zawsze pozbyć się księcia. Nie udało im się, Masynissa wytrwał w górskich ostępach. W końcu wrogowie odstąpili. Nie mieli innego wyjścia, poprawa pogody zwiastowała otwarcie sezonu żeglugowego i rychłe przybycie wojsk prokonsula. Ojciec i małżonek musieli przygotować się na spotkanie o wiele groźniejszego przeciwnika. Syfaks wrócił wówczas na krótko do Sigi, by zebrać więcej wojowników, zastąpić stracone lub zbytnio zdrożone konie, uzupełnić zapasy oręża. Poświęcił też sporo uwagi żonie, co zdołała w jakiś sposób znieść, przypominając sobie nieustannie, iż to ofiara czyniona na rzecz ocalenia Miasta. Ofiara godna samej wielkiej Dydony. Na szczęście, król szybko wyjechał, wezwany naglącym pismem Hazdrubala. Scypion, pomimo młodego wieku oraz niechęci wielu starszych arystokratów wybrany niedawno na urząd konsula, najwyższy w państwie rzymskim, wylądował  na afrykańskim wybrzeżu. Prowadził armię znacznie liczniejszą, niż przysługujące zwykle konsulowi dwa legiony. Ale nie była to przecież zwykła kampania. Obecna miała zadecydować o losach całej, toczonej od kilkunastu lat wojny. O losach trwającej od pokoleń  rywalizacji dwóch potęg, dwóch miast usytuowanych po przeciwnych stronach morza wewnętrznego.
     I oto znowu czekała na wieści. Co gorsza, tym razem nie wiedząc, jakich właściwie wiadomości pragnie. Ojciec i Hazdrubal walczyli w obronie Miasta. Jeżeli przegrają, przegra również Kartagina. Jakim los czeka ojczysty gród?  Oblężenie, upadek, zburzenie murów  i domów, rzeź mieszkańców, niewola dla tych, którzy przeżyją? Nie mogła znieść takich myśli! Poświęciła się, by temu zapobiec. Zanosiła żarliwe modły i składała ofiary Wielkiej Tanit w intencji ocalenia Miasta. Ale przecież... Wiedziała, że Masynissa zszedł z gór i przyprowadził Scypionowi kilka setek jeźdźców. Walczył teraz po stronie Rzymianina. Czy miała życzyć mu klęski, klęski i śmierci, a w najlepszym razie utraty królestwa i wygnania? Czuła, że książę nigdy na to nie pozwoli i poszuka raczej wrogiego ostrza na polu bitwy. Takich myśli też nie mogła znieść, modliła się więc za ukochanego równie żarliwie. W jaki sposób Wielka Tanit miałaby pogodzić i zaspokoić sprzeczne błagania swojej służebnicy, nie wiedziała. Ona sama pogodzić ich nie potrafiła. Pozostawało tylko to przeklęte oczekiwanie.
     Kolejne wiadomości brzmiały pomyślnie, przynajmniej dla widoków ocalenia Miasta. Scypion zmarnotrawił letnie miesiące na nieudanym oblężeniu Utyki. Wycofał się do umocnionego obozu na wybrzeżu, ale nadchodząca zima pozbawiła go łączności i posiłków z Rzymu. Ojciec i mąż z dwóch stron otoczyli i zablokowali Rzymian. Dysponowali znacznie liczniejszym wojskiem. Zdaniem wszystkich w pałacu, stanowiło to niechybną zapowiedź zwycięstwa. Czyżby Wielka Tanit wysłuchała jej modlitw? Tylko których?
     Tymczasem Syfaks chełpił się w listach sukcesami wojennymi, zdaniem Sofonisby mocno wyolbrzymionymi. Mężowi pozostawały więc triumfy dyplomatyczne. Pisał, iż zaproponował osaczonemu konsulowi rokowania, na które ten skwapliwie przystał. Przedstawił plan, by Rzymianie wycofali się z Afryki, w zamian za co Hannibal opuści Italię. Doskonałe rozwiązanie, które zapewni pokój, a samemu Syfaksowi chwałę rozjemcy, narzucającemu ugodę dwóm zwalczającym się od pokoleń mocarstwom. I oto on, największy w dziejach władca Numidów, odegra rolę nowej, decydującej o losach świata potęgi. Rokowania przeciągały się, a w nielicznych i oględnych listach ojciec wypowiadał  się na temat perspektyw zawarcia pokoju w sposób znacznie mniej entuzjastyczny.
     I musiała przyznać mu rację! Może nie był wybitnym dowódcą na polu bitwy, ale w rokowaniach i intrygach nie miał  sobie równych. Cóż z tego jednak, skoro przywiązywał do nich zbyt wielką wagę i tym razem nie przewidział starego jak świat, wojennego podstępu? Negocjacje okazały się tylko wybiegiem. Scypion i Masynissa uśpili czujność wrogów, zaatakowali pewnej nocy, gdy zima miała się ku końcowi. Zdołali podpalić obydwa obozy, Hazdrubala i Syfaksa, natarli na przerażonych, uciekających wojowników. Armie kartagińska i numidyjska rozbiegły się na wszystkie strony świata, konsul stał się  panem sytuacji, a przynajmniej rozerwał oblężenie. Gdy nadeszły te wieści, obawiała się najgorszego. Upadku i rzezi Miasta. Ucieszyła ją  więc wiadomość, że ojciec i Syfaks zdołali uciec. Maż przysłał gońców, wzywając wszystkich dostępnych jeźdźców. Hazdrubal wykazał się, jak zwykle, talentami organizatora i dyplomaty. W krótkim czasie zdołał zebrać nowe siły, zdobył pieniądze, by zaciągnąć najemników. I oto ruszyli, zagradzając drogę Rzymianom. Tyle, że siły były teraz bardziej wyrównane. I raczej nie zanosiło się na kolejne rokowania. A po stronie Scypiona nadal walczył pewien numidyjski książę. O tym ostatnim starała się nie myśleć, zapomnieć... Nie zdołała.
     Mając dość dręczącej niepewności, błagała Wielką Tanit o rozstrzygnięcie wojny. Niech to się wreszcie skończy, wszystko jedno, w jaki sposób. Dla niej samej każdy wyrok okaże się tragiczny. I oto bogini po raz kolejny wysłuchała zanoszonych modlitw, tylko dlaczego okazała przy tym swej służebnicy aż taką  przewrotność i okrucieństwo?
     Pierwszą i najważniejszą wiadomość nie została przyniesiona przez gońca czy posłańca.
     - Pani, przybył niespodziewanie twój dostojny ojciec, szlachetny Hazdrubal. Prosi o bezzwłoczną rozmowę.
     Słowa niewolnicy wzbudziły w duszy gwałtowny niepokój, ukłucie bólu w sercu. Ojciec na pewno nie zajechał do Sigi bez ważnego powodu. Nauczyła się już tych powodów obawiać.
     - Prosić, natychmiast prosić. I dajcie dzban z winem!
     Szlachetny Hazdrubal zazwyczaj z winem nie przesadzał, czuła jednak, że tym razem trunek może okazać się przydatny.
     - Córko, przynoszę bardzo złe wieści.
     Wiedziała o tym już w chwili, gdy wszedł  do komnaty. Poczynił  wprawdzie starania, by ukryć znużenie, usunąć z szat najgorszy kurz, ułożyć włosy i brodę. Znała go jednak zbyt dobrze, może kogoś  innego i owszem, jej samej oszukać jednak nie zdołał. Pochylona w ukłonie, podała napełniony w połowie puchar z winem. Wychylił natychmiast, nie dolewając nawet wody. Kolejny zły znak.
     - Ojcze?
     - Przegraliśmy. Scypion pokonał nasze armie, wojska są w rozsypce. Zajeździłem dwa konie, by dotrzeć tu jako  pierwszy, zanim ktoś inny przyniesie wieści.
     Był to istotnie prawdziwy wyczyn, wyprzedzić lotnych niczym wiatr Numidów. Chyba, że pustynni jeźdźcy nawet w ucieczce usiłowali jeszcze odgryzać się wrogom, jak czynili to zazwyczaj. Hazdrubal Giskonida nie poczuwał się najwidoczniej do podobnej próby ratowania honoru. Zawsze pojmował zresztą honor inaczej.
     - Jak do tego doszło?
     - Czy to ważne? Ten przeklęty młodzik po raz kolejny skorzystał z uśmiechu bogów wojny i losu. Ważne jest to, co jeszcze możemy zrobić.
     - Masz jakiś plan, ojcze? - Nie traciła czasu na próżne wypytywanie o szczegóły. - I dlaczego przybyłeś tutaj, zamiast ruszać do Miasta, by organizować obronę, skoro uważasz, że nie wszystko stracone?
     - Przybyłem do Sigi właśnie po to, by ratować nasze Miasto. Losy Kartaginy rozstrzygną się tutaj, przynajmniej w tej chwili.
     - I zapewne przeznaczyłeś dla mnie jakąś rolę w swoich planach? Jak zawsze, zresztą. Jeżeli zdołam, pomogę. Ale pod jednym warunkiem, tym razem chcę  znać całą prawdę.
     - Nie mam niczego do ukrycia, córko. Rzymianie rozbili nasze wojska, nakazałem już wysłać szybkie okręty z wieściami dla Hannibala. Musi opuścić Italię i wracać do Afryki. Jeżeli ktokolwiek, to tylko on może pokonać tego przeklętego Scypiona.
     Słowa te musiały wiele Hazdrubala kosztować, nigdy nie należał  do admiratorów wielkiego wodza, od dzieciństwa zresztą przebywającego poza Miastem i dokonującego wiekopomnych czynów w dalekich krainach.
     - Hannibal potrzebuje czasu, by przeprawić się  przez morze...
     - Dokładnie tak, córko. I to ty dasz mu ten czas, dasz czas Kartaginie. Nigdy nie zawiodłem się ani na twoim rozumie, ani na miłości dla Miasta.
     - Czego dokładnie ode mnie oczekujesz, ojcze?
     - Nie ja, tylko nasze Miasto. Przeklęty przez bogów Syfaks, twój mąż..
     - Ty sam ułożyłeś  nasze małżeństwo.
     - Nieważne, Syfaks dał się pokonać kolejnemu młodzikowi, temu Masynissie. Rozbił wojowników twego męża na jednym ze skrzydeł i to zadecydowało o klęsce. A teraz Syfaks, potężny król Numidów, ucieka przed młodym rywalem. Ucieka szybciej niż pustynny wiatr.
     - Ty jednak zdołałeś go wyprzedzić, ojcze.
     Hazdrubal udał, że nie dosłyszał  ironii. A może naprawdę nie miało to dla niego znaczenia? Zawsze pojmował honor na własny sposób.
     - I dzięki niech będą za to Wielkiej Tanit. Mamy jeszcze szansę! Zanim uciekł, Syfaks przeklinał sojusz z naszym Miastem, przeklinał twoje i moje imię. Odgrażał się, że poszuka porozumienia z Rzymianinem, aby ratować swój lud. Oczywiście, chodzi mu głównie o własny tron, przeklęty tchórz.
     - Gdzie więc ta szansa, ojcze?
     - I tak nie uda mu się zawrzeć tego układu. Masynissa nigdy się na to nie zgodzi, a Scypion, niech imię konsula będzie po tysiąckroć przeklęte, dotrzyma słowa danego księciu. Obietnicy, że uczyni go władcą  wszystkich Numidów. Ale twój mąż może próbować, a na to nie wolno pozwolić. Jest nam nadal potrzebny, zwłaszcza teraz.
     - Pobity i w ucieczce?
     - Zachował  jeszcze wielu wojowników, ich szyki zostały złamane tak szybko, że nie ponieśli wielkich strat. Wyobraża sobie, że zabierze z Sigi co się da, konie, ludzi, zapasy, pieniądze i schroni się w górach. Liczy na to, że Rzymianie nie zechcą tracić czasu i zawrą  jakieś  porozumienie, by ruszyć przeciwko Kartaginie. A tymczasem musi stanąć do kolejnej bitwy! Musi bronić Sigi, by dać nam czas. By dać czas Miastu i Hannibalowi.
     - Zaczynam rozumieć...
     - To ty musisz przekonać Syfaksa. Przybędzie tu wkrótce, najdalej jutro. Masynissa podąża jego śladem.
     - Masynissa!
     - Dokładnie tak. Pragnie dopaść wroga i zająć stolicę, to oczywiste. Dostał wolną rękę od konsula.
     „I może pragnie czegoś jeszcze.” - Nie zdołała  odegnać tej myśli.
     - Musisz sprawić, nieważne w jaki sposób, na pewno jakiś znajdziesz, by twój mąż zrezygnował z planów ucieczki i próby zawarcia pokoju. On z kolei musi walczyć. Jeżeli pokona Masynissę, albo chociażby zwiąże jego siły, da czas Kartaginie.
     - Wiele ode mnie wymagasz ojcze. Ty sam wiesz najlepiej, jak wiele.
     - Nie ja, tylko nasze Miasto, które jest dla nas ojczyzną  i które oboje kochamy. Bardziej niż takiego czy innego numidyjskiego księcia czy króla. Nieprawdaż, córko?
     - Sama już nie wiem, kogo kocham!
     - Ale uczynisz to, o co cię proszę. O co proszę  w imieniu Wielkiej Tanit i ludu Kartaginy.
     - Twoje prośby są gorsze od najokrutniejszych rozkazów.
     - Bogowie wojny i losu nie dają nam wyboru.
     - Nie dają wyboru... To prawda. Uczynię, co tylko zdołam.
     - Nigdy w to nie wątpiłem, córko. Potrzebuję jeszcze świeżych koni i zapasów dla mnie oraz moich ludzi.
     - Wydam stosowne polecenia.
     - W takim razie, ruszam do Kartaginy. Nie ma czasu do stracenia. Oby bogowie sprawili, że  zobaczymy się w bardziej szczęśliwych okolicznościach.
     „Dam ci ten czas ojcze, jakkolwiek się to skończy, dam czas Miastu. Czy jednak bogowie obdarzą szczęściem mnie samą? I jakiego właściwie szczęścia pragnę?”

nefer

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka i historyczne, użył 2300 słów i 13293 znaków.

Dodaj komentarz