Gacioman

Gacioman”Hej, hej Gacio­man!
Ty to lubisz, ja to wiem!
On do łóżeczka biec już musi!
By poło­żyć się na mamusi podusi! „


– Aaaaa! – nocną ciszę prze­rwał krzyk. Star­szy męż­czy­zna usiadł na łóżku. Serce mocno mu biło, jakby chciało się wyrwać z piersi – to był sen – pomy­ślał – to był tylko okropny sen! – z ulgą pró­bo­wał wygra­mo­lić się z łóżka.  
– Co się ze mną dzieje? To chyba już sta­rość daje o sobie znać?!  
Zapa­lił nocną lampkę. Budzik wska­zy­wał pierw­szą w nocy. Piąta noc, piąta noc z rzędu, kiedy to budził się o tej samej porze i śnił ten sam głupi sen!  
– Chyba muszę wybrać się do leka­rza – pomy­ślał – mam nadzieję, że nic mi nie dolega?!
Zapiął nie­sforny guzik przy piża­mie – nie można sobie fol­go­wać, nawet jeżeli cho­dzi o piżamę! – tak zawsze mówiła mama i Zyg­fryd Kozłow­ski na całe życie, zapa­mię­tał sobie te nauki.  
Teraz wszedł do nie­na­gan­nie urzą­dzo­nej kuchni. Białe, już dawno nie­modne szafki kuchenne, błysz­czały czy­sto­ścią. Pod­szedł do jed­nej z nich i wycią­gnął kubek z napi­sem „uśmiech­nij się”. Stara lodówka posłusz­nie roz­bły­sła świa­tłem. Nalał sobie mleko i usiadł przy kuchen­nym stole. Kiedy skoń­czył, umył naczy­nie, porząd­nie je wytarł i następ­nie ponow­nie umie­ścił je w szafce.  
– I po śnie – zauwa­żył z prze­ką­sem – te kosz­mary muszę uwa­żać, co jem przed snem, bo się wykoń­czę!

Wyszedł z kuchni by przejść do biblio­teki. Po chwili jed­nak cof­nął się i pod­szedł do drzwi wej­ścio­wych. Szarp­nął za klamkę, były zamknięte.  
– Ostroż­no­ści ni­gdy za wiele – pomy­ślał – tyle teraz prze­stępstw na świe­cie, lepiej nie pro­wo­ko­wać sytu­acji. Cof­nął się do swo­jej pra­cowni. Biblio­teka nie wyróż­niała się niczym szcze­gól­nym. Książki, książki i jesz­cze raz książki. Jedne uło­żone tema­tycz­nie, inne ponu­me­ro­wane według serii. Pie­czo­ło­wi­cie umiesz­czone na pół­kach, cze­kały tylko na swoją kolej, nie było tu miej­sca na przy­pa­dek. Zyg­fryd lubił porzą­dek – kto ma bała­gan w domu, ten ma bała­gan w życiu – mawiała jego mama i on zawsze hoł­do­wał tej mak­sy­mie.  
Poszedł do biurka, zapa­lił nocną lampkę i jesz­cze raz przej­rzał kore­spon­den­cję. Jak zwy­kle rachunki, choć tym razem cze­kała go miła nie­spo­dzianka. Jakaś mała nad­płata w rachunku za prąd. Się­gnął po kolejny list, był zamknięty. Chwy­cił ele­gancki nożyk do listów i roz­ciął kopertę. Fun­da­cja „Nasze Dzieci”, słała podzię­ko­wa­nia za kolejną wpłatę na rzecz małych sie­rot. W środku była jesz­cze jedna nie­spo­dzianka. Powie­lony pew­nie w tysią­cach egzem­pla­rzy rysu­nek z kwiat­kiem, który jak infor­mo­wał pod­pis, nary­so­wał 4 letni Staś.  
– Uro­cze – pomy­ślał – tyle bied­nych malu­chów jest na tym świe­cie. Nie każdy miał tyle szczę­ścia, co ja!  
Deli­kat­nie odło­żył rysu­nek i usiadł za biur­kiem. Włą­czył wysłu­żony kom­pu­ter. Choć od dwóch lat był na eme­ry­tu­rze o czym przy­po­mi­nał pre­zent od byłych stu­den­tów w postaci popier­sia jakie­goś nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nego męż­czy­zny. To na­dal udzie­lał się czyn­nie w małej spo­łecz­no­ści swo­jego mia­steczka. Teraz wszedł na stronę uczelni, w któ­rej prze­pra­co­wał pra­wie trzy­dzie­ści lat. Zalo­go­wał się i spraw­dził czy nikt z pra­cowników, też nie cierpi na bez­sen­ność.  
– Nie­stety – zauważył – tylko ja mam tak mało oleju w gło­wie by o tej godzi­nie zamiast spać, to sie­dzieć przed kom­pu­terem!
– Może mała whi­sky? – sam sobie zapro­po­no­wał i pod­szedł do barku. Wró­cił do biurka, posta­wił do połowy napeł­nioną szklankę i usiadł wygod­nie. Spoj­rzał na ekran i zoba­czył, że ktoś jesz­cze lubi pra­co­wać po nocy. Kolejna zie­lona lampka, dobit­nie o tym świad­czyła.  
– Za kosz­mary – wzniósł toast do nie­zna­jo­mego i łyk­nął duży haust whi­sky.  
Spraw­dził jakie plo­teczki roz­sie­wają stu­denci, co tam mają w pla­nach jego kole­żanki i kole­dzy. Stwier­dził, że to nie jest nic tak waż­nego, co mogło by go odcią­gnąć od łóżka i posta­no­wił wyłą­czyć kom­pu­ter.  
– Dryn! – w ciszy nocnej, sygnał czatu zadźwię­czał jak wystrzał armatni. Spoj­rzał na wia­do­mość.  

Man: Cześć widzę, że nie śpisz?
Nie znał nikogo takiego, ale pomy­ślał, że to pew­nie ktoś nowo zatrud­niony. Dla­tego odpowie­dział uprzej­mie.  
Zyg­fryd: Tak się jakoś zło­żyło
Man: Czę­sto tak masz?
Zyg­fryd: Ale co?
Man: Że nie śpisz!
Zyg­fryd: Ostat­nio czę­sto, to już ten wiek he he!
Man: No tak, ten wiek!
Zyg­fryd: A Ty dla­czego nie śpisz?

Tutaj nastą­piła prze­rwa i dopiero po minu­cie otrzy­mał odpo­wiedź.  
Man: Cze­ka­łem
Zyg­fryd: Cze­ka­łeś? Na co?!
Man: Chyba na kogo?
Zyg­fryd: No dobrze, a więc na kogo?!
Sygnał wia­do­mo­ści znowu zadźwię­czał
Man: Na cie­bie!
Zyg­fryd: Na mnie? Wiesz ja już od dwóch lat nie pra­cuję. Oczy­wi­ście utrzy­muje kilka kon­tak­tów z innymi wykła­dow­cami, ale raczej nie anga­żuję się w sprawy uczelni. W czymś Ci pomóc?
Dryn!
Man: Tak!
Zyg­fryd: O co cho­dzi?!
Man: Chcesz poznać tajem­nicę?
Zyg­fryd: Tajem­nicę? Jaką tajem­nicę? Dzie­kan coś zma­lo­wał? – wysi­lił się na żart pod wpły­wem alko­holu.  
Man: Twoją tajem­nicę
Zyg­fryd: To prze­staje być śmieszne!
Man: Nie mówi­łem, że to będzie śmieszne
Zyg­fryd: Dobrze, a zatem, co ja tam ukry­wam? He, he oczy­wi­ście oprócz hemo­ro­idów!
Man: Pokażę Ci, zaj­rzyj do szu­flady w biurku!
Zyg­fryd: Skąd wiesz, co mam w domu?!
Man: Szu­flada! – to zabrzmiało jak roz­kaz.  

Odsu­nął się z fote­lem od sta­rego rzeź­bio­nego mebla i choć czuł, że już dawno powi­nien zakoń­czyć tę „zabawę”, wysu­nął szu­fladę. Wszystko leżało rów­niutko uło­żone, tak jak je tam zosta­wił. Notes w czar­nej okładce, trzy ele­ganckie pióra, stara ksią­żeczka zdro­wia i książka z sone­tami, które uwiel­biał.  
Zyg­fryd: Nic tam nie ma, tylko moje rze­czy!
Man: Szu­kaj!

Spraw­dził jesz­cze raz. Tym razem usu­nął wszystko z szu­flady. Ręką spraw­dził śro­dek, a także poma­cał spód biurka. Pusto! Wycią­gnął drew­niane pudło i obej­rzał je z każ­dej strony. Nic, żad­nych nie­spo­dzia­nek! Zły na sie­bie, że dał się wcią­gnąć w te durne gatki. Już chciał ją ponow­nie umie­ścić na miej­scu, kiedy przy­szedł mu do głowy jesz­cze jeden pomysł. Chwy­cił nocną lampkę, która stała na bla­cie i poświe­cił nią w głąb biurka. Bingo! Jesz­cze jedna szu­flada, a raczej szu­fladka, bo była o połowę mniej­sza od swej poprzed­niczki. Wpa­try­wał się oszo­ło­miony w to nowe odkry­cie. Deli­kat­nie chwy­cił za małe kółko i wysu­nął scho­wek. Posta­wił lampkę na dębo­wym meblu i z pra­wie nabożną czcią zaj­rzał do środka. Na wierz­chu było zdję­cie. On jako dziecko i jego mama uśmie­chali się sztywno z czarno bia­łego zdję­cia. Przed nim stał tort, na któ­rym było dzie­więć świe­czek. Wydaje się, że miał jakiś małych gości, bo po jego pra­wej i lewej stro­nie było widać dwie ręce, które na pewno nale­żały do dzieci. Nie­stety twa­rzy, ani ciał nie było widać. Ktoś umie­jęt­nie obciął boki zdję­cia. Obró­cił je, pusto, żad­nych wska­zó­wek. Odło­żył foto­gra­fię i szu­kał dalej. Tym razem wycią­gnął kamień, a wła­ści­wie kawa­łek cegły owi­nięty w jakąś kartkę. Kiedy ją roz­pro­sto­wał, zoba­czył, że coś jest na niej napi­sane. Ponow­nie przy­su­nął lampkę i prze­czy­tał:  

”Hej, hej Gacio­man!
Ty to lubisz, ja to wiem!
On do łóżeczka biec już musi!
By poło­żyć się na mamusi podusi! „
Kosz­mar, to słowa z jego kosz­maru! O co tu cho­dzi?! Się­gnął do szu­fladki jesz­cze raz. Na jej dnie leżał klu­czyk.  

Dryn, zadźwię­czał sygnał czatu
Man: I co zna­la­złeś?!
Zyg­fryd: Zna­la­złem?!
Man: Klu­czyk?!
Zyg­fryd: Skąd o nim wiesz?!
Man: Wiem!  
Zyg­fryd: Tak zna­la­złem!
Man: Znajdź to, co otwiera
Zyg­fryd: Kiedy ja nie wiem nawet do czego jest ten klu­czyk, może do jakiejś skrytki w banku?
Man: Szu­kaj tam gdzie ni­gdy nie zaglą­dasz!

Zyg­fryd otwo­rzył drzwi do piw­nicy. Minęło ponad pięć­dzie­siąt kiedy był tu ostatni raz. Po tym jak pięt­na­ście lat temu zmarła jego mama, nikt tu nie sprzątał. Dla­tego jak teraz pocią­gnął za sznu­rek lampki sufi­to­wej. Jej słabe świa­tło, oświe­tliło brudne schody. Pajęczyny zwisały z każdego kąta, a kurz gryzł w gardło. Powoli zszedł na dół. Zwy­kła ciemna nora, do prze­cho­wy­wa­nia szpar­ga­łów. Nic dziw­nego, żad­nych kas pan­cer­nych, ani skry­tek, do któ­rych mógłby paso­wać klu­czyk.  
– Wła­ści­wie dla­czego ja tu nie przycho­dziłem? – zadał sobie pyta­nie.  
– Hej! Sły­szysz mnie dupku z kom­pu­tera?! Nic tu nie ma, żad­nych strasz­li­wych tajem­nic i sekret­nych dziu­rek na klu­czyk! – krzyk­nął w kie­runku biblio­teki.  

Nagle coś w niego wstą­piło. Złość i fru­stra­cja dały o sobie znać. Zaczął cho­dzić po piw­nicy i zrzu­cał na zie­mię wszystko, co mu się nawi­nęło pod rękę. Kolejne rze­czy lądo­wały na drew­nianej podło­dze, łącz­nie ze sta­rymi prze­two­rami, któ­rych odór, roz­niósł się teraz po pomiesz­cze­niu. Po nich przy­szła kolej na regały i kuwety, w których mama wywoływała zdjęcia. Bach! Bach! Jeden po dru­gim ude­rzały o deski. Kiedy myślał, że już wszyst­ko roz­wa­lił w kącie pod scho­dami, zoba­czył drew­nianą szafkę. Pod­szedł do niej – i jesz­cze Ty! – wyce­dził przez zęby. Stara i wysłu­żona, była łatwym celem. W kon­tak­cie z zie­mią, roz­trza­skała się na mniej­sze kawałki. Zyg­fryd pod­szedł do miej­sca, w któ­rym przed chwilą stał mebel. Upa­da­jąc, odkrył meta­lowe drzwiczki do sta­rego już od dawna nie uży­wa­nego zsypu na węgiel. Meta­lowe wrota były zamy­kane, a on był pewny, że do nich pasuje jego klucz. Jed­nak nie musiał ich otwie­rać. Wolno podniósł zdję­cie, które wypa­dło z roz­wa­lo­nej szafki. Niech tym inni się zajmą. Zabrał z podłogi grubą linę i udał się w kie­runku scho­dów. On już wie­dział, co jest w środku…  



Dwa tygo­dnie póź­niej...

– Co za smród! – detek­tyw Kowal­ski nie silił się na miłe słówka.  
– Od dwóch tygo­dni wisiał na stry­chu. Gdyby nie jego zna­jomi, pew­nie jesz­cze by tu dyn­dał – odpowie­dział poli­cjant.  
– Jed­nak mnie zasta­na­wia, jak on mógł z tym tak długo żyć? – zapy­tał detek­tyw.  
– Lekarz sądowy mówił, że to nazywa się wypar­cie. To było jakby poza nim. Tamci dwaj chłopcy, pastwili się nad dena­tem. Jego matka to podobno była jakaś wariatka, biła go za byle co. Zahu­kany chłop­czyk stał się łatwym pośmie­wi­skiem dla jego kole­gów. Tak mówili sąsie­dzi. Gacio­man taką mu na­dali ksywę. Miarka się prze­brała, kiedy gów­nia­rze wybili szybę w oknie. Resztę znamy ze zdję­cia. Kobieta zor­ga­ni­zo­wała przy­ję­cie uro­dzi­nowe dla syna, na które zapro­siła tych dwóch łobu­zów. Kiedy przy­szli do ich domu, udu­siła ich sznur­kiem i posa­dziła przy uro­dzi­no­wym stole jako swo­isty pre­zent dla sole­ni­zanta. Następ­nie ich ciała ukryła w zsy­pie na węgiel! Straszne, co on musiał wtedy czuć? - zauważył detektyw.
– Wszystko ładnie, pięknie - policjant nie dał się tak łatwo zbyć - mnie jednak zasta­na­wia jeszcze jedna rzecz?! Komu on odpowiadał na czacie, jak tam widać tylko jego rozmowę?!

doranna2

opublikowała opowiadanie w kategorii horror, użyła 2425 słów i 12256 znaków.

1 komentarz

 
  • Gosiaczeq

    Niezłe! :-)

    15 gru 2015