Łukasz (VI) - Motocykl

Łukasz (VI) - MotocyklRozdział VI – Motocykl

Opadłem na swoje łóżko i zalałem się łzami. Nie wiem, co tak na mnie podziałało. Bezludny dom, niechciane wspomnienia, a może chęć bycia gdzieś indziej? Unikałem płaczu, jak ognia. Nie był dla mnie powodem do wstydu, lecz okazywał moją bezradność i bezsilność. Wróg, który zawsze był blisko, mógł to wykorzystać. Stawiało go to na wygranej pozycji, bo mógł zaatakować w nieoczekiwanym momencie. Zastanawiam się, kiedy te wszystkie relacje z wujkiem Mirkiem zmieniły się w piekło. Czy poza przyjściem na ten świat, zrobiłem mu coś jeszcze? Dlaczego właśnie tamtego wieczoru, w tym pokoju, dziesięć lat temu, rozpoczął między nami piekło?  

W dłoni trzymałem zwolnienie z zakładu poprawczego. Zostało wystawione dwudziestego trzeciego grudnia, a ważne było do pierwszego stycznia. To dość hojna przepustka, zwracając uwagę na mój krótki pobyt w zakładzie. Może ojciec maczał w tym palce, a może sprawowałem się tak dobrze, że dziewięć dni wolności były dodatkowym prezentem? Najchętniej wróciłbym do zakładu. To tam odnalazłem spokój ducha, kontrolę nad sobą oraz swoimi myślami. Każdy dzień był zaplanowany. Śniadanie, lekcje, obiad, dyżur, kolacja, prysznic i spanie. Czas przemijał nam niezauważalnie. Nie wiadomo jak i kiedy, a był już wieczór. Poza Kacprem, Wojtkiem i Cieniem, moim towarzyszem była również rutyna. Przyjemna rutyna, która nigdy mi się nie nudziła. Było to o wiele lepsze uczucie, niż niepewność, która towarzyszyła mi w tym domu. Niepewność co się wydarzy, czy dziś w nocy zaskrzypią drzwi i nie będę sam w pokoju, czy zrobiłem coś, co zasługiwało na karę? Im dłużej leżałem na brudnej w wspomnienia i koszmary pościeli, tym bardziej uczucie niepewności znów mnie wypełniało. Dawno cię tu nie było – pomyślałem.  

Gdy otworzyłem oczy, w pokoju było ciemno. Mój pokój nie słynął z ciemności, ponieważ zawsze paliło się u mnie światło. Bałem się ciemności, bo to zawsze w ciemnościach pojawiał się mój wróg. Nocą zawsze paliła się mała, niebieska lampka na stoliku obok łóżka. Gdy wróg się zjawiał, zawsze gasła. Nie lubił robić tego przy świetle. Może nie chciał na mnie wtedy patrzyć, a co gorsze obawiał się, że to ja będę patrzył się na niego? Być może miał choć trochę sumienia i sądził, że mój wzrok mógłby go później prześladować? Nie wiem. Wujek Mirek zawsze był dla mnie zagadką. Byłem zmęczony naszą psychologiczną grą, w której nawzajem próbowaliśmy się złamać. Jemu nigdy do końca nie udało się złamać mnie, a mnie nigdy nie udało się rozgryźć go do końca. Miałem tyle pytań… Czułem, że będą prześladowały mnie do końca życia.  

     – Stojący chuj nie ma sumienia – stwierdził pewnego razu.  

Dom wciąż był opustoszały. Nie oczekiwałem, że przyjmą mnie z otwartymi rękami, chlebem i solą, lecz myślałem, że w domu będzie przynajmniej Anna, nasza gosposia. Jak na gosposię, była całkiem młoda. Miała długie, piękne blond włosy do połowy długości pleców i uśmiech, niczym zdjęty z okładki topowego pisma modowego. Nie wyglądała na swój wiek. Miała trzydzieści siedem lat, a wyglądała na o dziesięć lat młodszą. Nie było tajemnicą, że łączyły ją bliższe relacje z moim ojcem. Tajemnicą nie było też, że mojego ojca łączyły bliższe relacje z wieloma innymi kobietami. Ciekawe, czy zdradzał mamę, gdy ta jeszcze żyła.  

Mój pokój niewiele się zmienił, odkąd zaprzestałem z niego korzystać. Wszystko było na swoim miejscu. Rzeczy w szafie były nie ruszone. Został w niej ten sam nieład, który powstał, kiedy pakowałem swoje rzeczy do poprawczaka. Zdjęcia, płyty, książki i filmy zajmowały ten sam regał, co wcześniej. Nikt tu nie zaglądał. Rozpakowałem swój plecak i udałem się do łazienki. Zamknąłem drzwi i spotkałem swoje odbicie w lustrze. Przetarłem zapłakane oczy zimną wodą i upewniłem się, czy bojler z wodą jest włączony. Po raz pierwszy od długiego czasu, rozebrałem się bez uczucia skrępowania. Długo obawiałem się wspólnego prysznica w zakładzie. Zawsze zajmowałem ten w rogu. Nie chciałem, by ktoś obcy oglądał moje nagie ciało. Miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, że gdybym się odwrócił, zauważyłbym na sobie kilka par ciekawskich oczu. Dopiero Kacper pomógł mi przełamać tą niechęć. Niby dowcipnie, zawsze stawał przy mnie. Poniekąd osłaniał mnie, a zarazem łamał barierę wstydu pomiędzy nami. Nauczył mnie nie krępowania się swoją nagością. Stał przy mnie, ramie w ramie, gdyby nigdy nic. Nie przeszkadzało mi, że często zerkał w dół. Sam też to robiłem. Był posiadaczem przepięknego, niczym wyrzeźbionego ciała. Jego barki były proste i szerokie, a mięśnie brzucha nienaganne. Nie był ani chudzielcem, ani grubasem. Był kimś, do kogo chętnie bym się przytulał. Długo stałem pod prysznicem. Wojtek kiedyś napomniał, że przeciętny Europejczyk dziennie zużywa dwieście litrów wody, a Amerykanin ponad czterysta. Ja zużyłem dobre trzy razy tyle, ile dziennie zużywał Amerykanin. Stałem z głową opartą o szklaną kabinę, pozwalając, by woda ciurkiem spływała po moim ciele. Zmywałem z siebie brud historii, których zasłyszałem w zakładzie.  

     ***
Zdawało mi się, że zakład dotychczas nauczył mnie bardzo ważnej rzeczy, a mianowicie bronienia swojego zdania. Postawienia się, powiedzenia nie, kiedy chciałem powiedzieć nie. Długo w to wierzyłem i długo się to sprawdzało, dopóki nie wpadłem w obroty mojego ojca. Bardzo myliłem się myśląc, że posiadałem cechę powiedzenia nie. O tym właśnie pomyślałem, gdy w przyciasnym garniturze, który nijak do mnie nie pasował, schodziłem schodami w dół ze swojego pokoju, wprost na przyjęcie pełne zakłamanych hien, oszustów, złodziei, narkomanów i cholera wie, kogo jeszcze. Nazywali siebie wybitnymi naukowcami, lekarzami, farmaceutami, politykami… ale od początku wiedziałem, kim naprawdę są. Piotr tylko upewnił mnie w moich domysłach. Dyskretnie wypatrywałem go w drodze po schodach. Nie przegapiłby takiej okazji, jak coroczne przyjęcie mojego ojca. Co roku organizował je w wigilię, a ja co roku dziwiłem się, że ludzie woleli wybrać się na jakieś drętwe przyjęcie, zamiast kolację wigilijną ze swoją rodziną. Może nie mieli rodzin, bo całymi sobą oddali się krętactwie? Większość z nich to podstarzali faceci, każdy z nich był elegancko ubrany. Kłamstwo wylewało im się z oczu. Rozglądając się za Piotrem, odnalazłem wzrokiem kogoś, kogo wcale nie chciałem odnaleźć. Dopiero po chwili zorientowałem się, że on również mi się przygląda. Wujek Mirek… Ojciec mnie ostrzegał.  

Kiedy już miałem kłaść się spać tego samego dnia, w którym przyjechałem do domu, z dołu usłyszałem dźwięk trzaskających drzwi.      Ojciec po wejściu do domu zaczął się za mną rozglądać. Niechętnie zwlokłem się z łóżka i zszedłem na dół. Ku mojemu zdziwieniu, dość entuzjastycznie mnie przywitał. Mocno mnie objął, ignorując fakt, że wciąż miałem mokre włosy po prysznicu, a potem jeszcze trzy razy klepnął mnie po plecach, by potem mną zabujać.  

     – Udusisz mnie – wymamrotałem.  
     – Pamiętam jak kiedyś nie dawałeś się nikomu dotknąć, a co dopiero przytulić. Ojcu chyba nie odmówisz!
     – Jak mnie zaraz nie puścisz, to mi to wróci – zironizowałem.  

Podczas tego uprzejmego powitania, przypomniałem sobie rozmowę z panem Banasiem o maskach. Mój ojciec nakładał swoją, gdy zbliżały się święta. Nagle stawał się potulnym i zmartwionym ojcem, który za wszystkie skarby był w gotowości uszczęśliwić i obronić przed wszystkim swoje dzieci. Tylko przed świętami przypominałem sobie, że mój ojciec istnieje poza aktem urodzenia. Maskę zdejmował całkiem szybko, a dokładniej po świętach. Powiedzenie "Święta, święta i po świętach" miało u nas dosadne znaczenie. Maska, maska i po masce. Dwudziestego siódmego grudnia ojca już nie było, bo albo przesiadywał w swoim pokoju, albo wracał do biura w centrum Warszawy.  

     – Dlaczego mnie nie odwiedziłeś? – spytałem z wyrzutem przy stole w kuchni.  
     – Chciałem nie raz, ale sam wiesz jak jest. Tutaj biuro, tam fabryka… Nowe zlecenia, budowa aptek, dostawcy… Za kilka lat sam zobaczysz, jaki to pochłaniacz czasu, gdy ja będę wygrzewał się na emeryturze – zaśmiał się nerwowo.  
     – Po prostu ci się nie chciało… I dobrze, nie chciałem byś przyjeżdżał.  
     – Nie myśl, że się nie interesowałem co u ciebie. Jestem całkiem na bieżąco.  
     – Asystent streszczał ci miesięczne raporty o moim zachowaniu?  
     – Staram się – ojciec zaczynał się denerwować.  
     – No dobrze, dobrze. Co tam u Aśki?  
     – Jutro rano wraca z Londynu. Jesteśmy w trakcie wykupienia tamtejszej sieci.Twoja siostra poleciała uzgodnić warunki umowy. Mówię ci, dzieje się! Możemy zaatakować brytyjski rynek, a potem wokół palca owinąć sobie szkocki i irlandzki.  

Nasza rozmowa ojciec–syn nijak nie przypominała typowej rozmowy ojca z synem. Ojciec rozmawiał tylko o pracy, a syn uważnie słuchał. Tak było odkąd tylko pamiętałem. Rzadko słuchał tego, co mam do powiedzenia. Często mówiłem o czymś do nim, a on tylko kiwał głową i zaczynał kolejny temat, którym oczywiście były interesy. Chciał jak najlepiej przygotować mnie do zarządzania tym gównem. Próbowałem przypomnieć sobie, jak wyglądały rozmowy pomiędzy nim, a moją matką. Czy on też mówił tylko o firmie, a ona słuchała?  

     – Albo to ja się kurczę, albo to ty tak rośniesz! Anna zabierze cię jutro do sklepu. Przydałby ci się nowy garnitur, ze starego pewnie już wyrosłeś.  
     – Za rzadko mnie widujesz – mruknąłem pod nosem i dodałem: – Po co mi ten garnitur?  
     – No jak to po co! Toć jutro przyjęcie, wigilia…  
     – Mam się czuć zaproszony?  
     – Nie zadawaj głupich pytań. Poza tym na przyjęciu będzie wujek… Może czas, żebyś w końcu go przeprosił? Ostatnio z nim rozmawiałem, wybaczyłby ci.  
     – Nie mam go za co przepraszać – oburzyłem się i poszedłem do swojego pokoju.  

Moje serce zaczęło pracować na najwyższych obrotach. To nie był strach, to był stres. Nie chciałem go widzieć, a co dopiero go znać. Nie chciałem, by pod żadnym pozorem do mnie podszedł, zaczął ze mną rozmawiać. Brzydziłem się nim. Tłum ludzi w naszym domu działał na moją korzyść, bo w tłumie nie mógł mi nic zrobić. Jego bezsilność spowodowała uśmiech na moich ustach. Odwrócił wzrok, po czym zauważyłem, że w ręce bierze swojego trzyletniego syna, mojego jedynego kuzyna. Dopiero wtedy zacząłem się zastanawiać, czy on mógłby… czy jego dzieci też cierpiały. Oprócz syna, miał też piętnastoletnią córkę, która zaatakowała mnie, gdy zszedłem na dół. Spodziewałem się ojca, napadła mnie córka.  

     – Cześć – powiedziałem niepewnie, bo stanęła mi na drodze.
     – Daruj sobie to cześć i lepiej się do mnie nie zbliżaj!  
     – To ty się do mnie zbliżyłaś, debilko – odpowiedziałem podirytowany.  
     – Myślałam, że od razu rzucisz się na mnie z pięściami, tak samo jak do mojego taty.  
     – Chcesz ode mnie coś konkretnego, czy tak tylko pierdolisz bez sensu? Bo jeśli tak, to wybacz, ale mam ciekawsze rzeczy do roboty.  
     – Pewnie, musisz jakoś wykorzystać swoją przepustkę, bandziorze.  
     – Lepiej zejdź mi z drogi – wysyczałem.  
     – Hej, spokojnie! – koło nas stanął podirytowany Piotrek.  
     – To on zaczął – burknęła, po czym odwróciła się do nas plecami i odeszła.  

Nigdy za sobą nie przepadaliśmy. Odkąd tylko pamiętałem, uważała siebie za wielką królewnę, której wszystko było wolno i każdy miał jej podsuwać wszystko pod nos. Zmanierowana i rozkapryszona. Wielka madame dwudziestego pierwszego wieku. Tak naprawdę była pustą istotą, której życie zmierzało ku nicości. Nic dziwnego, skoro miała takiego ojca. Częściej bywał u mnie i na swój sposób to mną się zajmował, niż swoją córką. Może właśnie o to miała do mnie żal? To mógł być wyraz zazdrości z jej strony. Nie było czego zazdrościć, chętnie bym się wtedy z nią zamienił. Oddał jej jego ojca, by trzymał się ode mnie jak najdalej. Kim on tak naprawdę był? Ojcem rodziny? Czy jego żonie nigdy nie przeszkadzało, że spędza więcej czasu u brata, niż we własnym domu? A może była szczęśliwa, bo nie musiała znosić tego palanta? Kolejna dawka pytań, na które nigdy nie otrzymam odpowiedzi.

Gdy miałem pięć lat, mój świat uległ katastrofie. Moja mama umarła, co nie do końca jeszcze rozumiałem w tym wieku. Nie potrafiłem zaakceptować faktu, że już więcej jej nie zobaczę, że już więcej mnie nie przytuli i nie przeczyta mi bajki na dobranoc. Mama musiała gdzieś być i koniec. Trudno było mi się z tym pogodzić, tym bardziej, że nie miałem już nikogo innego. Ojciec powierzył opiekę nade mną niani, która niewiele miała do roboty. Uznano więc, że nie ma sensu jej zatrudniać na pełen etat, bo najczęściej zajmował się mną wujek Mirek. Zawoził mnie do przedszkola, a rok później do szkoły, odbierał, pomagał przy lekcjach, kąpał i często kładł spać. Wieczorami albo wracał do domu i pilnowała mnie niania, albo to on zostawał na noc. Na początku był naprawdę fajnym wujkiem.  

Wszystko zmieniło się, gdy miałem siedem lat. Zaczął się na mnie wydzierać i mi rozkazywać. Ulubiony wujek zmienił się w podirytowanego gościa, który nie wiedział na kim się wyżyć. Pewnego razu nie chciałem odrobić zadania domowego. Protestowałem i stawiałem się, że za nic w świecie tego nie ruszę. Wtedy pierwszy raz mnie uderzył. Mój policzek musiał zrobić się cały czerwony od impetu, z jakim uderzył mnie w twarz. Ba, spadłem z krzesła, na którym wtedy siedziałem. Rozpłakałem się, ale on nie zamierzał się nade mną litować. Podniósł mnie z podłogi i z powrotem usadowił mnie na krześle.  

     – Następnym razem rób to, co do ciebie mówię. Nie ty będziesz o sobie decydował, tylko ja. Zrozumiałeś?  

Oszołomiony tym, co chwilę wcześniej się wydarzyło, nie byłem w stanie nic mu odpowiedzieć. Byłem tylko dzieckiem. Naparł swoimi dłońmi na moje małe ramiona i ponowił swoje pytanie. Próbując powstrzymać płacz, odpowiedziałem, że zrozumiałem i zacząłem odrabiać swoją pracę domową. Niestety, to nie był koniec na tamten dzień. Wieczorem miał miejsce kolejny incydent. Leżałem już w swoim łóżku, a wujek opowiadał mi bajkę na dobranoc. Jak nigdy wcześniej, tak tamtego dnia położył się koło mnie i mocno do siebie przycisnął. Było mi nie wygodnie, ale bojąc się, że znów mnie uderzy, nie odważyłem się nawet wspomnieć o tym słówka. Tym razem opowiedział mi kompletnie nową bajkę.  

     – Za górami, za lasami, żył sobie pewien chłopczyk o imieniu Łukasz. Wszyscy mówili do niego Łukaszek z racji tego, że był jeszcze małym chłopcem. Mieszkał razem ze swoim wujkiem, który nim się opiekował. Dbał o niego każdego dnia, zabierał go na spacery i bawił się z nim. Chłopczyk oddany był swojemu wujkowi, któremu był wdzięczny za wszystko, co ten dla niego zrobił. Kochał go. Nie pyskował i robił wszystko to, o co wujek go poprosił. Pomyśleć tylko, co stałoby się, gdyby nie słuchał swojego wujka… Mógłby źle skończyć. Na szczęście Łukaszek był mądrym i posłusznym chłopcem.  

Po tym wszystkim zaczął mnie coraz częściej dotykać. Każdego dnia robił to coraz odważniej. Zaczęło się niewinnie, bo na plecach i brzuchu. Będąc małym, patrzyłem na to jak na coś w formie masażu, czy też wyrazu miłości. Sam twierdził, że robi to z miłości… Jego "miłość" posuwała się coraz niżej. Dopiero, gdy pewnego wieczoru wsunął swoją rękę do spodni od mojej piżamy, zrozumiałem, że robi coś złego.  

     – Dlaczego mnie tam dotykasz? – spytałem całkowicie niewinnie.  
     – Poprosiłeś mnie o to – odpowiedział.  
     – Wcale nie – zaprzeczyłem.  
     – Jeszcze za wcześnie, byś miał sklerozę. Chcesz zrobić coś dla wujka?  
     – Tak – pokiwałem głową przestraszony.  
     – Zrób to samo, co wujek tobie.  

Dyskretnie złapałem Piotra za rękę i pociągnąłem go ze do góry. Miałem cichą nadzieję, że zauważył to wujek. Tak bardzo zależało mi na tym, by go zirytować. Kto wie, może i tym razem wpadłby w tą samą furię, w którą wpadł parę miesięcy temu, gdy przyłapał mnie i Piotrka na pocałunku. Wszedł do mojego pokoju, jak zwykle bez pukania. Zapomniałem zamknąć drzwi na klucz, co było moją winą. Nie spodziewałem się jednak, że coś między mną a Piotrkiem zajdzie tego dnia. Wydarł się na niego, że ma w tej chwili opuścić nasz dom. Poprosiłem go o to samo, by uniknąć zbędnych scen i jeszcze większego zażenowania tą całą sytuacją. Zostaliśmy sami w pokoju, oczekując na trzaśnięcie drzwi. Wiedziałem, że gdy tylko trzasną, najdzie pora na karę. Skorzystałem z faktu, że przysiadł na łóżku i wybiegłem ze swojego pokoju na dół. Spojrzałem na drzwi wejściowe, przez które chciałem uciec wprost do Piotrka. Wujek zbiegł po schodach i szybko stanął przy mnie, próbując mnie zatrzymać.

     – Co ty sobie wyobrażasz? Nie pozwoliłem ci! Nie zapominaj, że należysz tylko do mnie!
     – Nie należę do nikogo! – wykrzyczałem mu prosto w twarz.  

Jego twarz zmieniła kolor na zielony, a następnie czerwony. Nigdy nie widziałem go bardziej wściekłego. Popchnął mnie na ścianę przy drzwiach tak mocno, że zakręciło mi się w głowie i omal nie zemdlałem. Szybko do mnie doskoczył i zaczął bić mnie po twarzy. Powtarzał jedno pytanie – "Co ty sobie wyobrażasz?". Zamknąłem oczy i czekałem, aż przestanie. Kiedyś zawsze przestawał, bo bał się, że pojawią się siniaki. Wiedział dokładnie gdzie bić, by okropnie bolało. Następnie z całej siły obrócił mnie plecami do siebie i ręką przycisnął moją głowę do ściany. Zamierzał wymierzyć najsurowszą karę z możliwych. Rozdarł moją koszulkę jednym ruchem, po czym zdjął ją ze mnie. Zdzielił mnie nią po plecach trzy razy i odrzucił za siebie. Zaczął dobierać się do moich spodni, a ja zrobiłem to, co zakazywał mi najbardziej w takich chwilach. Zacząłem krzyczeć. Zdziwiłem i siebie, i jego tym, jak głośno potrafiłem to robić. Wykrzykiwałem z siebie cały ból, który tłumiłem w sobie przez dziesięć lat. Oderwałem się od ściany i z całej siły popchnąłem go. Zatoczył się, ale nie upadł na podłogę. Poleciałem wprost na niego, jednak złapał mnie w swój uścisk. Zacząłem się wyrywać, a następnie kopać gdzie popadnie. Po kilku trafnych kopniakach upadł na podłogę. Kompletnie straciłem swój rozsądek, zacząłem kopać go z całych sił. Na początku próbował się podnieść, jednak po chwili dał sobie spokój. Jego jęki zaczęły dudnić w moich uszach. Przestałem, a on spróbował się podnieść. Rozłoszczony klęknąłem koło niego i zacząłem okładać jego twarz pięściami. Pojawiało się na niej coraz więcej krwi. Dopiero gdy przestałem, poczułem jak mocno bolały mnie pięści. Nie byłem w stanie rozprostować swoich dłoni.  

Nie dawał żadnego znaku życia. Leżał, nie ruszał się, cały we krwi. Zacząłem majaczyć po pokoju, w poszukiwaniach jakiegoś wyjścia. Mój mózg nie działał na najwyższych obrotach, czułem się, jakbym stał w środku ogromnej mgły, którą zasłaniała mi widok wyjścia z tej sytuacji. Mgła mnie pożerała, niczym jak w jednym z tych azjatyckich horrorów o tym samym tytule. Czułem się tak strasznie zagubiony. Osunąłem się na ziemię i odwróciłem wzrok od leżącego przy mnie ciała. Zacząłem się zastanawiać, czy naprawdę go zabiłem. Czy to już był koniec, czy teraz mogłem być od niego wolny. Nie przejmowałem się konsekwencjami tego, co zrobiłem. Nie myślałem o tym, że zgarnie mnie policja, że pójdę siedzieć. Poczułem się wolny, po raz pierwszy raz od dziesięciu lat.  

Podniosłem się z podłogi i spojrzałem na telefon stacjonarny, który leżał przede mną na stoliku. Uznałem to jako znak i złapałem za słuchawkę. Nacisnąłem guzik dziewięć, dziewięć i siedem, po czym wcisnąłem zieloną słuchawkę. Po jednym sygnale usłyszałem damski głos.

     – Komenda policji w Warszawie, w czym mogę pomóc?  
     – Ja… Ja chyba zabiłem człowieka – zająknąłem się przestraszony.  

W odróżnieniu do mnie, kobieta była bardzo spokojna. Zaczęła dopytywać się o szczegóły, a ja z nią współpracowałem. Podałem swoje imię, nazwisko oraz adres, pod którym właśnie przebywam. Zaczęła wypytywać mnie jak do tego doszło, a ja się rozłączyłem, oczekując na patrol. Rozejrzałem się po pokoju i zauważyłem swoją koszulkę. Szybko zgarnąłem ją z podłogi, po czym wytarłem w nią swoją twarz. Cały się trząsłem, lecz nie z zimna. Wyrzuciłem koszulkę do śmietnika w kuchni, po czym usłyszałem dzwonek do drzwi.  

     – Dzięki, że się wtrąciłeś. Na za dużo zaczęła sobie pozwalać – podziękowałem Piotrkowi, gdy już znaleźliśmy się w moim pokoju.  
     – Nikt mi nie będzie cię obrażać. Jak się masz? Wszystko OK?  

W garniturze wyglądał zniewalająco. Kompletnie nie wyglądał na swój wiek, dałbym mu góra dwadzieścia lat, a nie dwadzieścia sześć. Najbardziej jednak podobał mi się w swoim tradycyjnym stroju, czym była czarna, skórzana kurtka i spodnie. Uwielbiałem patrzeć, jak zdejmował swój kask od motocyklu. Fascynował mnie. Jak zawsze był opiekuńczy i interesował się tym, co czuję i myślę. Do niedawna był jedyną osobą, która w ogóle się mną interesowała. Potrafił spytać co jest na rzeczy, a często sam się tego domyślał. Był dobrym kompanem do rozmowy, jak i do wspólnego milczenia. Jego osobie zawdzięczałem naprawdę wiele, a przede wszystkim bycie sobą. Nie wiem kim byłbym w tamte święta, gdyby nie on. Byłbym dalej chłopcem na posyłki wujka Mirka, z którym mógł robić, co tylko chciał. Nie miałbym swojego zdania, swojego życia i swoich znajomych. Siedziałbym ciągle w domu, by móc mu usługiwać. Piotrek tak naprawdę wybawił mnie przed nim, choć sam nie zdawał sobie z tego sprawy.  

Znajomość z nim zaczęła się dość niewinnie. Zawitał w naszym domu po raz pierwszy raz, kiedy miał przeprowadzić wywiad z moim ojcem do lokalnej gazety, w której pisał. Tak naprawdę był w zastępstwie swojego kolegi, który akurat tamtego dnia się rozchorował, a przełożenie wywiadu z napiętym grafikiem mojego ojca, było niemal niemożliwe. Dyskretnie przyglądałem mu się, gdy rozmawiał z moim ojcem. Kilka razy spojrzał w moją stronę, by się do mnie uśmiechnąć. Ojcu też się spodobał i kilka tygodni po okazaniu się wywiadu w gazecie, Piotrek dostał propozycję pracy w jednym z głównych dzienników polskich. Nie miałem wątpliwości, że po trochu palce maczał w tym ojciec. Kiedyś podsłuchałem jego rozmowy z wujkiem, gdzie rozmawiali o tym, że przydałby im się dziennikarz, który odwracałby uwagę o firmie w mediach. Zamiast doszukiwać się przekrętów, chwaliłby i pisał same dobre słowa. Wybrał sobie do tego Piotra, myśląc, że jest młodym i naiwnym dziennikarzem, który zrobi wszystko, by móc się przebić do topowego świata mediów.  

Bywał w naszym domu coraz częściej, bo w firmie działo się coraz więcej rzeczy. Budowa aptek, nowe lekarstwa i sponsorzy. Zazwyczaj siedział w salonie z setką papierów i laptopem, a ja się przysiadywałem i pytałem, czy może mogę mu w czymś pomóc. Tak oto nawiązaliśmy ze sobą kontakt, który szybko zmienił się w koleżeństwo, przyjaźń, a nawet coś więcej. Dzień, w którym się pocałowaliśmy, był dość komiczny. Przyszedł wtedy o wiele wcześniej, niż się go spodziewałem. Byłem w ogródku i bawiłem się w piachu, gdy usłyszałem dźwięk jego motocyklu. Nerwowo zacząłem zakopywać łopatą torbę, którą tam zakopałem. Wszedł do ogrodu, jednak nie umknęło mu, że całe dłonie miałem w piachu. Weszliśmy do domu i skierowałem się do łazienki, by umyć ręce mydłem. Towarzyszył mi, opowiadając o swoim dniu. Uwielbiałem go słuchać.  

Poszliśmy do mojego pokoju. Tego dnia miał wolne, przyjechał tylko do mnie. Cieszyło mnie to, bo miałem go tylko dla siebie. Wujka też miało nie być, więc uznałem, że to najwyższa pora, by odważyć się i powiedzieć mu o swoich uczuciach. Zbliżyliśmy się do siebie naprawdę blisko. Wyczuwałem, że on też coś do mnie czuje, jednak ciągle czekałem, aż to on zrobi ten pierwszy krok. W końcu był starszy, bardziej doświadczony w tym wszystkim, co nazywane jest miłością. Usiedliśmy na moim łóżku i oparłem głowę o jego ramię. Spytał, czy coś się stało, jednocześnie obejmując mnie w pasie. Złapał mnie delikatnie za bródkę i spojrzał prosto w oczy. Miał piwne oczy, które idealnie komponowały się z jego czarnymi włosami. Niepewnie zbliżył swoją twarz do mojej, a ja bez zastanowienia musnąłem jego usta swoimi. Odwzajemnił pocałunek. Nie chciałem przestawać, jednak wujek miał inne plany. Niespodziewanie wszedł do mojego pokoju, przerywając nam tą intymną chwilę. Dla niego pukanie oznaczało tylko jedno, i wcale nie było to pukanie do drzwi.  

     – Przyjechałeś tu motocyklem? – spytałem go po chwili.  
     – Tak, a co?  
     – A masz ze sobą dwa kaski?  
     – Zawsze mam – uśmiechnął się.  
     – Możesz się stąd zerwać? Ja wiem, że tu jest dużo ważnych i podejrzanych osób, ale nie chce mi się tu siedzieć…  
     – Mogę, mogę. Spokojnie, nie jestem jedynym obserwatorem. Gdzie byś chciał pojechać?  
     – Przed siebie.  

Spełnij moje świąteczne życzenie. Pędziliśmy na jego motocyklu przed siebie, jedną z warszawskich ulic. Mocno trzymałem się jego pasa, bojąc się, że po drodze wypadnę. Nie miałem pojęcia, dokąd zmierzamy i czy miał na tyle benzyny, by rzeczywiście pędzić tylko przed siebie. Akurat ta niepewność była dość przyjemna. Po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy się pod jedną z kamienic. Spytałem się, czy to tutaj mieszka, ale nic nie odpowiedział. Zaparkował motocykl, schował kaski i pociągnął mnie za rękę do środka. Pokonaliśmy wszystkie schody w górę, by potem wyjść na dach wysokiego budynku.  

Nie miałem lęku wysokości, ale przez chwilę poczułem się nieswojo. Ten przyciasny garnitur naprawdę mi wadził. Wybrała mi go Anna, przy pomocy Klaudii, którą do nas zaprosiła. Zamierzałem odwiedzić swoją przyjaciółkę, ale dopiero po świętach. Musiałem znaleźć wytłumaczenie, dlaczego się do niej nie odzywałem. Nie mogłem powiedzieć, że po prostu mi się nie chciało, bo skończyło by się to fochem, a jej foch był ostatnią rzeczą, której było mi potrzeba. Zaskoczyła mnie, kiedy pojawiła się w drzwiach.

     – Cześć, bydlaku – powiedziała, po czym wpadła w moje ramiona.  
     – Uważaj na słówka – odpowiedziałem i mocno ją ścisnąłem.  

Pojechaliśmy do centrum Warszawy, gdzie swój sklep z garniturami miała znajoma Anny. Haczykiem było to, że znajomej się śpieszyło i musiała prędko zamknąć sklep. Na szybkiego znalazły mi garnitur, który okazał się przyciasny. Zacząłem na to narzekać, jednak znajomo poradziła, że ma ten sam garnitur tylko o dwa rozmiary większy, który by na mnie tylko wisiał. W końcu zgodziłem się, by nie przedłużać tej farsy i dałem sobie wcisnąć za mały garnitur, który przez resztę dnia wpinał mi się we wszystko. Po nieudanym zakupie, kochanka mojego ojca zostawiła nas samych, a razem z Klaudią udałem się do pobliskiej knajpki.  

     – Nie patrz tak na mnie – wymamrotałem. – Wiem, że jesteś zła, że się nie odzywałem.  
     – Jakiś ty domyślny! No to słucham, dlaczego? Oby był to dobry powód!  
     – Poznałem tam kogoś… – szepnąłem, próbując powstrzymać uśmiech.  
     – Matko! Kogo? W tym sensie? Opowiadaj!  
     – Jezu, ciszej bądź!  
     – No mów, no!  
     – Ma na imię Kacper – zawstydziłem się.  
     – I co dalej? – naciskała.  
     – No ma na imię Kacper, jest ode mnie o rok starszy… Jest miły, opiekuńczy. Dba o mnie. Nawet świetnie całuje…  
     – Całowaliście się?!  
     – Parę razy…  

Zastanawiałem się kiedyś, za co tak naprawdę ją lubiłem. Jej największą cechą była normalność. Nie była ani trochę skomplikowana. Faceci lubią nieskomplikowane sytuacje i osoby. Nie musiałem się jej domyślać, bo była w zupełności sobą. Nic nie kręciła, nie mataczyła i nie kombinowała. Była najzwyklejszą nastolatką z wielkim sercem, co w niej najbardziej podziwiałem. Przy niej czułem się normalny i zaczynałem mieć normalne, nastoletnie problemy jak wygląd, czy zakochiwanie się w przyjaciołach ze szkoły. Szybko owinęła sobie mnie wokół palca, by wyciągnąć wszystkie szczegóły o Kacprze, a następnie o większości przedstawicieli płci męskiej w zakładzie. Podsunęła mi pomysł gorącego trójkąta z Kacprem i Wojtkiem, przez co zdzieliłem ją w głowę.  

Po chwili zorientowałem się, jaki piękny widok ukazywała wysokość kamienicy. Usiedliśmy na małej ławce, która stała na samym środku i rozkoszowałem się widokiem panoramy Warszawy, z Pałacem Kultury i Nauki w samym jej środku. Kiedyś Piotrek pokazał mi zdjęcie z tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego ósmego roku, na którym warszawski pałac lśnił białością. Nigdy wcześniej nie widziałem go takiego nie widziałem. Opary gazu, benzyny i innych szkodliwych substancji w powietrzu zrobiły swoje i budynek zmienił kolor. O wiele bardziej podobał mi się w swojej pierwotnej wersji.  

     – Jak poczynania z udowodnieniem tego wszystkiego, o czym mi mówiłeś? – spytałem. – Narkotyki, mafia, Rosja i tak dalej?  
     – Mam już sporo dowodów, ale teraz mogą się pojawić jeszcze nowsze.  
     – Ojciec coś mówił, że wykupują brytyjską sieć, przez co będą mogli zdominować również Szkocję i Irlandię.  
     – Wiem. Problem w tym, że nie dokonali tego posunięcia całkiem fair. Dużo ludzi ucierpiało i dużo łapówek poszło w ruch. Udało nam się przejąć dowody przelewów, dzięki którym szybko będzie można udowodnić łapówki.  
     – Jakim nam? – spytałem zaciekawiony.  
     – Od jakiegoś czasu pomaga mi w tym kolega. Tyle tylko, że z konkurencyjnej gazety, ale oboje przy tym węszyliśmy. Dowiedzieliśmy się też, że obie nasze gazety tuszują te sprawy, więc nie będziemy mieli szans wydać tego potem w którejś z gazet. Ale tym będę się martwić później.  
     – Kiedy to wszystko ma wyjść na jaw?  
     – Dopóki nie wyjdziesz stamtąd, nic nie wyjdzie na jaw.
     – Dlaczego? – zdziwiłem się.  
     – Muszę cię jakoś zabezpieczyć. Zdajesz sobie sprawę, że jak to wszystko wyjdzie na jaw, to zatrzymają pół twojej rodziny, zamrożą konta, zostaniesz bez dachu nad głową?  
     – Będę umiał sam o siebie zadbać. Pewnie nie będzie łatwo, ale będę musiał. Sam tego chciałem.  
     – Nie będzie ci tak łatwo, jakby ci się to wydawało. O tyle dobrze, że za niedługo skończysz osiemnaście lat.  
     – No tak, trafiłbym do domu dziecka, bo nie miałby się mną kto zająć – zaśmiałem się.  
     – Raczej o to, że będziesz miał dostęp do pieniędzy, jakie w spadku zostawiła ci twoja matka oraz do połowy ubezpieczenia, które dostałeś po jej śmierci – powiedział ostrożnie. – Będziesz miał też dostęp do swoich funduszy, które zostały założone przed twoimi narodzinami. Masz jak największe prawo do tych pieniędzy, jeśli je wypłacisz.  
     – Ojciec coś kiedyś o tym mówił.  
     – Łukasz, tam jest kilka baniek, jak nie kilkanaście. Mógłbyś kupić mieszkanie i normalnie żyć do końca życia. Nigdzie nam się nie śpieszy, najpierw musisz wyjść. Im więcej czasu, tym więcej naskrobią i tym więcej zbierzemy na to dowodów.  
     – Mam trochę pieniędzy pokitranych w domu. Nigdy nie zużywałem tego, co dawał mi ojciec. Realizowałem czeki, brałem tyle, ile było mi potrzebne, a resztę odkładałem. Narosła duża sumka – podsumowałem, po czym dodałem niepewnie: – Boję się…  
     – Czego się boisz? Nic ci nie grozi – poklepał mnie po plecach.  
     – Ale tobie może grozić… Przeciwstawisz się tylu wpływowym ludziom, mogą coś ci zrobić. Boję się o ciebie. Boję się tego całego syfu, który powstanie, jak to wszystko wyjdzie. Przecież to będzie aferą stulecia!  

Narastał we mnie strach, który wzbudził Piotr swoją dosadnością. Cieszyłem się, że w końcu udało mu się do tego wszystkiego dotrzeć, że w końcu miał haki na tą cholerną firmę, ale bałem się, że coś mu się stanie, że ktoś go potem będzie chciał skrzywdzić. Bałem się też o to, jak potem będę postrzegany przez brudy mojej rodziny. Nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego, Piotr powiedział, że jeśli ta sprawa wyjdzie na jaw, będę mógł zmienić nazwisko i odciąć się od Kamińskich.  

     – Mam jeszcze takie pytanie… – zacząłem. – Jak dużo masz na mojego wujka? Albo inaczej… Czy masz tyle, żeby poszedł siedzieć?  
     – Tak myślałem, że o to spytasz. Muszę cię zawieść, bo z nim jest najtrudniej. Wiemy, że też siedzi w tym po uszy, ale bardzo dobrze się kryje. Jakieś tam dowody są, ale nie wiem, czy będą wystarczające.  
     – Skurwysyn, zawsze się od wszystkiego wymiga…  
     – Chcesz, żebym głębiej nad nim popracował?  
     – Jeśli możesz…  

Zmienił temat. Wiedział, że temat wujka był dla mnie drażliwy. Nie spytał więcej dlaczego go pobiłem. Czekał, aż sam będę gotowy, by mu o tym powiedzieć. Tamtego wieczoru jeszcze nie byłem. Ufałem mu na tyle, by móc o tym z nim porozmawiać, ale nie ufałem samemu sobie. Chciałem zatrzymać to dla siebie. Te wszystkie upokarzające wspomnienia… Nie byłem pewien, czy chcę nimi obarczyć jeszcze kogoś innego. Atmosfera między nami zrobiła się gorąca, zbyt gorąca. W pewnym momencie mnie przytulił, a w kolejnym lekko pocałował. Po chwili mu przerwałem.  

     – Piotrek… Nie mogę, przepraszam – podniosłem się z ławki i zacząłem nerwowo przechadzać się po dachu. Chciałem uniknąć kontaktu wzrokowego.  
     – Robię coś nie tak? Myślałem, że tego właśnie chcesz…  
     – Nie robisz nic źle, ja po prostu… nie wiem. Nie jestem gotowy na takie relacje z tobą. Mam kogoś…  
     – Kogo? – zdziwił się. – Kogoś tam, tak?  
     – Przepraszam – wymamrotałem. – Gdzie tu się wychodzi?  
     – Nie wygłupiaj się, zostań ze mną.  
     – To bez sensu, żebym zostawał. Nigdy nie będę gotów, by z tobą być, nie rozumiesz tego? Przestań marnować swoje życie, znajdź sobie kogoś porządnego…  
     – Rozumiem cię, spokojnie. To ja przepraszam, nie będę cię już naciskał.  

Tak oto spierdoliłem naprawdę miły wieczór. Miałem do tego niesamowity talent, dar od wszechświata. Posiedzieliśmy jeszcze trochę na tej ławce, ale wyjątkowy nastój prysł i nie zamierzał do nas powrócić. Nie było w nim nic złego, to ja nie byłem na niego gotów. Był dorosły, dojrzały i nie dla mnie. Kochałem go, ale to w Kacprze zacząłem się zakochiwać, mimo że cholernie bałem się tego uczucia. Życie bywa zabawne. Jednego razu narzeka się na brak powodzenia w tych sprawach, a następnie na za duże. Chciałem, by jeden z nich trwał przy moim boku, był dobrym przyjacielem, a drugi odwzajemniał moje zakochanie. Zaplątałem się w jakąś miłosną sieć, w której nie miałem ochoty się znaleźć.  

Następne dwa dni świat spędziłem w domu razem z ojcem. Na szczęście moja siostra nie wróciła ze swojego Londynu i byliśmy tylko we dwoje. Daleko było nam do świetnej zabawy, jednak przez chwilę spędziłem czas z ojcem. Nigdy go tak naprawdę nie poznałem. Raz był, raz go nie było. Rzadko rozmawialiśmy, a jak już, to tylko o interesach. Zastanawiałem się, czy go kocham. W końcu wiedziałem, że niedługo może trafić do paki. Ba, poniekąd sam się do tego przyczyniałem. Nie czułem wyrzutów sumienia, było mi to bardzo obojętne. Sam wiedział, w co się pakuje. Brnął w to wszystko dalej, więc na pewno zdawał sobie sprawę, że pewnego dnia może ponieść konsekwencje. Czy w ogóle byłem jeszcze zdolny do uczuć względem swojej rodziny? Czym tak naprawdę jest rodzina?  

Dwudziestego siódmego grudnia, tak jak zakładałem, ojciec wrócił do swojego biura w Warszawie. Myśl przebywania samemu w tym ogromnym domu przerażała mnie. Obawiałem się, że niechciany gość może chcieć złożyć mi wizytę. Chciałem tego uniknąć i postanowiłem wybrać się na wycieczkę. Jej celem było spotkanie się z Kacprem, tak jak wcześniej sobie zaplanowaliśmy. Kto by pomyślał, że wycieczka ta skończyła się nad morzem…

Jabber

opublikował opowiadanie w kategorii kryminał, użył 6697 słów i 37299 znaków.

7 komentarzy

 
  • Dama

    Fuuj :/ dlaczego geje? Przecież to nienaturalne ;____;

    21 sty 2016

  • Jabber

    @Dama Wszelkie środki transportu, w tym pojazdy silnikowe nie są naturalne. Następnym razem, gdy skorzystasz z takowego, również się skrzyw i narzekaj. Przecież to nienaturalne!

    22 sty 2016

  • Dama

    @Jabber oh, faktycznie, przepraszam za swoją głupotę. Mimo tego uważam, że potrafisz pisać. Fabuła ciekawa, bardzo dobrze opisujesz każdy szczegół, można się poczuć jakby się było na miejscu bohatera

    22 sty 2016

  • Jabber

    @Dama Dzięki! :)

    22 sty 2016

  • Samotnik

    Taakie Piękne <3
    Czekam na kolejną ;>

    2 maj 2014

  • Ciafu

    Nie ma słów, by wyrazić mój zachwyt  :smile:

    2 maj 2014

  • LittleScarlet

    Po prostu <3

    2 maj 2014

  • Yuuchirokun

    Opowiadanie świetne :3 niemoge sie doczekać następnej części ^^ w tej części troszkę trudno sie połapać co jest wspomnieniem a co sie dzieje w tym momencie :/ ale takto zajjeeeee :D brakuje mi akcji z Kacprem T^T

    2 maj 2014

  • sweetkicia

    Nareszcie coś co poprawia mi humor <3 (i jeszcze jedno) Jest cudowne i czekam na dalsze losy naszych bohaterów <3

    2 maj 2014

  • Kubolo

    Ależ soczysty kawałek. :faja: Lubię opowiadania z mnóstwem retrospekcji, które trzymają w napięciu teraźniejszość. Cała historia z części na część robi się coraz ciekawsza. Jak w zakładzie było bardzo ciekawie i specyficznie, teraz szykuje się jakiś przekręt dobrej strony mocy i to mnie jeszcze bardziej nakręca do czytania. :jupi: Pojawiły się tylko drobne literówki, powtórzenia i  interpunkcja wynikające chyba z pośpiechu. Wystarczy raz przeczytać i się to zobaczy. Weny życzę! :blackeye:

    2 maj 2014