Jestem już zmęczony

Dzień chylił się ku końcowi. Odczuwałem to wyraźnie, bynajmniej, nie z powodu gasnącego słońca, jak mawiał Menasze, a tego, że znów wspinałem się na znajomą górę, pchając rozpadający się wóz. Tak. Moja codzienna dola.  
Wędrówka do miastowych, sprzedaż niewielkich płodów ziemi, których istnienie zależało od Papy, a później żmudny powrót.  
Mieszkaliśmy pośród gór niskich. Kilka drewnianych chałup. Nieżyzne pola.
Ojcowizna.  
Nie narzekałem. Gęby same się nie wykarmią.  

"Musisz być mężczyzną".  

Ojciec tak mawiał. Zawsze ze srogą miną. Nienawidził odmienności losu. Wyklął kiedyś własnego wuja, oczywiście za to, że opuścił nierentowną pracę na roli, a uciekł za ocean, do Ameryki.  

"Jak on mógł? Własną ojcowiznę, świętość..."

Dotykał wtedy zmurszałego drewna, z którego wybudowana była chata i ronił kilka łez. Jako jego jedyny syn, musiałem odstawić na bok wszelkie marzenia.  
Zmarł we śnie. Tak mi mówili. Byłem wtedy w mieście. Nie mogłem okazać słabości, łez, zwłaszcza przed dwoma synami i żoną. On by tego nie pochwalał.  
Pochowałem go sam. Odmówiłem modlitwę.  

Dni mijały, a ja pracowałem wytrwale.  
Musiałem.

***

Dotarłem na szczyt.  
Widziałem jakieś poruszenie w osadzie. Wszyscy tłoczyli się pod jedną z chat.  
Zostawiłem wóz. Otarłem ręce.  

"Zabił się... zabił!"  

Spojrzałem na stojące pod oknem dzieci. W szklanej tafli widoczny był wiszący człowiek. Wygoniłem dzieci. Pociągnąłem za klamkę drzwi.  

"Zaryglowane od środka".

Chwyciłem za stojącą nieopodal belkę. Z całej siły uderzyłem w szybę. Szkło roztrzaskało się na kawałki. Wszedłem do izby. Wziąłem nóż. Odciąłem sznur.  
Ciało upadło na podłogę.  
Przesunąłem szafę blokującą dostęp do drzwi. Do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn.  

"Co z nim zrobimy?"  

Przetarłem ręką czoło. Znałem go. Od dziecka. Często pomagał mi w polu. Kiedy cała jego rodzina wybyła do Ameryki, został sam. Nie mógł opuścić swojej spuścizny.  
Rozumiałem go.  

"Wygońcie kobiety z dziećmi. Potem wykopiemy dół i pochowamy".

Na blacie stołu leżała opróżniona butelka po tanim, sklepowym alkoholu. I list. Jeden z mężczyzn przeczytał zawartość.  

"Jego kobieta znalazła gacha. I to wszystko przez nią. A mówiłem mu! Nie żeń się pospiesznie, zwłaszcza z miastową, to teraz ma. Psia jego mać".

Nikt nic nie powiedział. Obrażanie miastowych? Złorzeczenie na los? Nie. Emocje nam nie służą. Nie istnieje zło i dobro, a jedynie ludzkie przywary.
Kiedy nastał zmrok, a przestrzeń wypełniały dźwięki okolicznej przyrody, staliśmy nad grobem, zmawiając słowa modlitwy.  
Po skończeniu sąsiedzi udali się do chałup, a ja stałem i patrzyłem. Zabiła go. Nie, nie ta kobieta, która chciała dla swoich dzieci lepszego życia. Nie. Zabiła go przeszłość.  
Ojciec lejący go pasem. Zmuszający do ciągłej pracy.  
Szukał miłości. Zrozumienia. Każdy człowiek tego szuka. Wiem, że planował do niej jechać, ale nigdy się nie odważył. Gdy miał wykonać ten ważny krok, zatrzymywało go wspomnienie. Zawsze to samo wspomnienie.
Łza spłynęła mi po policzku.  
Otarłem ją szybko.

"Musisz być mężczyzną".

***

Nazajutrz postanowiłem popracować w polu.  
Rześki poranek. Trawa mokra od rosy. Świeże, górskie powietrze.  
Ceniłem to. Pozwalało na przetrwanie dni, w których własne wnętrze domagało się uwagi. Nigdy nie wspominałem dawnych dni. Liczyła się praca.  
Sierpem torowałem sobie drogę do satysfakcji. Nie własnej, oczywiście. To byłoby niemożliwe.  
Minuty upływały.  
Spostrzegłem unoszący się znad osady, dym. Niczego nie przeczuwając, rzuciłem kosę i pobiegłem.  

"Pożar! Ludzie w środku!"  

Płonęła chata. Moja chata. Ludzie oczekują gwałtownej brawury. Zwłaszcza w sytuacji, gdy na twoich oczach, zagrożone jest życie najbliższych.  
A ja stałem. Po prostu stałem, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Zewsząd dochodziły do mnie dźwięki, ktoś wręczył mi wiadro z wodą, a ogień pochłaniał kolejne połacie drewna.  

"Moja wina".

Przewróciłem świecę. Tak niewinna rzecz. Zwykłe szturchnięcie. Niespełna kilkanaście minut później, patrzyłem, jak jeden z sąsiadów próbuje wydostać z chaty dzieci.  
Krzyk. Opętańczy krzyk.  
Padłem na kolana.  

"Musisz być mężczyzną".

Zalałem się łzami.  
Nie mogłem wykonać żadnego kroku. Poczucie winy. Dojmujący ból. To wszystko spowodowało paraliż.  

***

Osada milczała.  
Przeżył jedynie chłopiec. Miał poparzoną rękę. Nikt nie potrafił zrozumieć bezczynności. Braku działania.  
Wnętrze milczało.  
Patrzyłem na zgliszcza chałupy, próbując odnaleźć jakiekolwiek słowa. Chłopiec chwycił mnie za dłoń.  
Popatrzyłem na niego.  
Płakał.  

"Musisz być mężczyzną".

Pokiwał głową.  
Wstałem i podziękowałem reszcie osady za pomoc.
Nikt nie pytał. Nikt nic nie mówił.  
Zamieszkaliśmy w opuszczonej chacie nieopodal wioski.  
Życie musiało toczyć się dalej.  

***

Pory roku mieszały się ze sobą. Miesiące przechodziły jeden w drugi. Codziennie wędrowaliśmy z synem do miasta, sprzedawaliśmy to, co mieliśmy i wspinaliśmy się pod górę.  
Nie rozmawialiśmy o tamtym dniu. Nie wspominaliśmy.  
Liczyło się tu i teraz.
Syn stał się tęgim młodzieńcem. Sąsiedzi wybywali.  

"Jedź z nami. Zdążę załatwić wam bilety. Dla ciebie i syna".

Odmawiałem.  

"A co ja tam będę robił? Nie znam języka, nikogo..."  

W głębi duszy nawet jakbym znał język, nie pojechałbym. Obiecałem ojcu.  
Osada opustoszała wkrótce, kiedy stoki znów pokryły się śniegiem. Wszyscy odeszli za lepszym życiem. Nawet ci, którzy głośno mawiali, że ojcowizny się nie zostawia.  
Syn pracował w polu, kiedy sprzedawałem towary u miastowych.  
Czasami się wymienialiśmy.  
Codziennie chodziliśmy na cmentarzyk, tuż za wioską, aby zmówić modlitwę.  
Znosiłem trudy życia jako pokutę. Nie za to, czego nie zrobiłem. Za innych. Zawsze żyje się dla innych. Nie dla siebie.
Kiedy leżałem w łożu, czekając na ostatnie tchnienie, syn trzymał mnie za dłoń.  
Nie wiedziałem co planował ani czy kogoś pokochał. Patrzył na mnie inaczej niż przez te wszystkie lata.
Łza spłynęła mi po policzku.  
Zapewnienia o tym, że ziemia przetrwa? Czy życie stanie się tu znośne? Nie... to nieważne. Ten wzrok przypomniał mi pewne zakurzone wspomnienie. Wyblakłe latami mozolnej pracy.  
Dawno zapomniane.  

"Synu, nie płacz, musisz być mężczyzną".

Przełknąłem ślinę.

"Dziękuję ci".

Zasnąłem.  
Pierwszy raz.

Sufjen

opublikowała opowiadanie w kategorii obyczajowe i inne, użyła 1212 słów i 6744 znaków, zaktualizowała 8 lip 2023. Tagi: #ból #depresja #smutek #osada #góry #utrata #życie

1 komentarz

 
  • eksperymentujacy

    Nieźle się czyta, podobało mi się. Tylko z tą świecą coś się rozchodzi czasowo.  
    No i rośliny są niskopienne a nie góry ale za całokształt łapka w górę

    8 lip 2023

  • Sufjen

    @eksperymentujacy Pochodzę z gór niskopiennych, więc jak najbardziej istnieją. Przy świecy nadal czas gramatyczny jest prawidłowy. Bardzo dziękuję za odwiedziny. Pozdrawiam!

    8 lip 2023

  • Sufjen

    @eksperymentujacy Niemniej, poprawka wprowadzona do gór. Dzięki :)

    8 lip 2023