Biała Czerń

Dawno, dawno temu, kiedy Bóg postanowił stworzyć świat, a Ziemia była już obdarowana wodą i roślinnością, Bóg postanowił stworzyć zwierzęta. W ten dzień jak mówi Biblia nastał czas zwierząt, ale jedne z nich były potężnymi stworami, bestiami o twardej jak stal skórze, która uchroniłaby je przed wszystkim, nawet przed bombą atomową. Stwory te ziały ogniem, wodą i wieloma innymi rzeczami, posiadały magię, która okazała się zgubą. Bowiem, gdy miała zostać stworzona rasa ludzka, smoki zaczęły walczyć o swoje terytorium. Na ich nieszczęście musiały powstać dwa klany. Jednym rządził smok Ifryn o złocistych łuskach, a drugim Biała Smoczyca, która skradła tron swego męża Czarnego Smoka. Widząc to wszystko Bóg postanowił zabrać smoki z tego świata. Jednak nie zabrał im najważniejszej rzeczy, siły i potęgi, którą posiadały.  
W ten sposób smoki dostały własną Kulę i tam dalej prowadziły spór, który doprowadził do powstania dwóch odmiennych krain: Kaityromi oraz Kaityrimy. Co dwieście lat Biała Smoczyca zbierała swoje siły i atakowała Kaityromię w nadziei, że pokona Ifryna i zdobędzie władzę nad całym wszechświatem. Za każdym razem Złoty Smok pokonywał smoczycę, aż któregoś razu Biała Smoczyca przeniosła swoją duszę do ciała ludzkiego, aby posiąść siłę człowieka, która miała na celu zniszczyć jej najgroźniejszego wroga. Dwieście lat temu prawie się to udało, jednak Ifryn przeżył i uratował znów swoją krainę Kaityromię. Zapłacił za to swoją magią, a Biała Smoczyca miała zamiar to wykorzystać przy kolejnym spotkaniu z królem, ale dla pewności wzięła swoją niewyklutą córkę.  
- Nie pozwólcie jej się przedostać przez wrota! - krzyczał zdenerwowany Ifryn lecąc, po błękitnym niebie w pogoni za Białą Smoczycą. Najróżniejsze bestie, małe i duże, skrzydlate i nieskrzydlate, jednoogonowe i kilkuogonowe włączyły się do gonitwy, spadając co jakiś czas na ziemię przez doskonałe ataki smoczycy.  
- Tym razem przeznaczenie się wypełni... - syknęła przerażającym głosem węża, kiedy to zbliżała się co raz bardziej do otwartych wrót na ziemi.  
- Niech to! - syknął król z kwaśną miną, szepcząc pod nosem coś całkiem niezrozumiałego. - Szintsi! - Niespodziewanie zmienił swoje położenie, jednak gdyby lepiej się temu przyjrzeć, to wiadomo by było, że jedynie przyśpieszył, osiągając prędkość światła. Ominął szybko Białą Smoczycę, zatrzymując ją i jednocześnie unosząc się na przeciw niej.  
- Z drogi śmieciu! - Ścisnęła mocniej łapę, w której trzymała tęczowe jajko.  
- Nie! Nie pozwolę ci tym razem uciec! Świat Neutralny jest i tak już za bardzo uszkodzony!  
- Lepiej mnie doceń... - syknęła drwiącym głosem i machnęła ogonem, atakując przeciwnika. Ifryn z ledwością zrobił unik i odpowiedział atakiem. Po chwili potężne bestie walczyły ze sobą. Ich walka była cudowna, bo rzadko spotykana. Królewskie smoki nigdy nie walczyły w byle bitwach, jedynie nimi dowodziły. Jakby tego było jeszcze mało to potrafiły poruszać się z niewiarygodną gracją, a zwłaszcza podczas walki.  
- Nie pozwolę ci uciec! - wrzasnął surowo Ifryn do królowej zła.  
- Mi możesz. Naprawdę po tych wszystkich latach zestarzałeś się. Myślisz, że byłabym tak głupia, aby iść razem z moją córką? Dobrze wiemy, że to ona tym razem gra główną rolę. Właśnie teraz za pomocą innego smoka przedostanie się do Świata Neutralnego.  
- Co?! Jak to...?! - Spojrzał nerwowo na czarnego smoka lecącego do wrót i trzymającego w łapach smocze jajo. - Nie... Nie... Nie!!! - Ruszył błyskawicznie na przeciwnika, gdy Biała Smoczyca z tajemniczym wzrokiem czerwonych oczu poleciała dyskretnie za nim. Niestety Złoty Smok nie poczuł w tym żadnego podstępu i zapłacił za to surowo. Kiedy zabił już przeciwnika przy wrotach i zabrał jajo, a jego głowa skierowała się w stronę prawdziwego rywala, w ten czas zobaczył biały ogon, który z niewiarygodną siłą powalił go na ziemię. Biała Smoczyca dla pewności, że nie podniesie się już w ogóle postanowiła wskoczyć na Ifryna, wgniatając go głębiej w ziemię.  
- Mówiłam... - syknęła, kładąc łapę na jego szyi i trzymając drugą łapę w górze tak, aby nie dosięgnął cennego jaja. - Zestarzałeś się, a dobroć cię zgubiła. Dlatego jesteś głupcze słabszy i co najważniejsze, przewidywalny. Pozwolisz teraz królu... abym się oddaliła. - Roześmiała się szyderczo i podeszła do wrót. - Do-zo-ba-cze-nia. - Mrugnęła, oblizując zakrwawiony pysk i zniknęła w świetle zamykających się wrót.  
- Znasz nasz plan, gdy się wyklujesz, to dokończysz moje poczynania. Nasze ciała zostaną tutaj zaś człowiek pochłonie dusze, a my zawładniemy nad nim i nad wszystkim innym. - Jej śmiech był straszniejszy niż można sobie wyobrazić, gorszy nawet od diabła czy szatana, a jej oczy... aż ciarki przechodzą.  
- Niech moc Białego Smoka da temu dziecku potęgę, dzięki której nasz świat będzie chroniony... - przemawiał starzec okryty płaszczem, a jego twarz była zakryta kapturem. Stał dumnie, tworząc z resztą osób okrąg, w którym znajdował się okrągły z kamienia podest, na którym stała kobieta, trzymająca małe, płaczące dziecko. Płacz ten przypominał wołanie o pomoc, jakby pragnąło uciec z tego miejsca. Wierciło się mocno, jednak bez skutku. Matka trzymała niemowlę wystarczająco mocno. W pomieszczeniu dach był zaokrąglony jak w jakimś starożytnym zamku, a na nim widniały kryształy. Każdy w innym kolorze i kształcie. Były jednak małe w porównaniu z jednym, w kształcie smoka na środku tego okręgu, który tworzyły kryształy, ale to nie o tego smoka chodziło, a o to, co miał na głowie. Okrągły, biały klejnot. Wszyscy zebrani, nie tylko w kręgu, ale też inni poza nim, wymawiali dziwną modlitwę, przypominającą zaklęcie.  
- Niech przybędzie duch Białego Smoka! - krzyknęli wszyscy z okręgu i gwałtownie klejnoty uwolniły się, po czym zaczęły niebezpiecznie latać dokoła ludzi. W pewnym momencie zatrzymały się, przestając świecić.  
- Czyżby się nie udało? - Właśnie to pytanie przeszło przez wszystkich zgromadzonych, oprócz jednej osoby, mężczyzny stojącego najdalej od wszystkich, najdalej od tej całej sytuacji.  
- Nie mają pojęcia co robią... w ogóle nie zrozumieli tej księgi. Oni chcą sprowadzić najczystsze zło, które kiedykolwiek istniało...  
Cichy płacz dziecka przerodził się w chaos, kobieta niechcący upuściła niemowlę na ziemię, odsuwając się powoli, gdy ktoś zza jej pleców wymierzył jej pocisk w głowę, po czym upadła do tyłu, uśmiechając się do dziecka zamglonymi oczyma.  
- Żegnaj... kochanie. - Właśnie te słowa stały się jej ostatnimi.  
- Zaczęło się. Księga mówi wyraźnie. Kiedy słowa przepełnią ludzkie serca, a płacz dziecka ogarnie ich umysły, a bogactwo wskaże kształt królewski. W ten czas poleje się krew, aby mógł nastać nowy dzień - mówił cicho sam do siebie, przyglądając się wszystkiemu uważnie. - W końcu dziecko spojrzy pierwszy raz, oddając szansę uwolnienia się światła czystego, które otworzy wrota potęgi.  
Po chwili z każdego kryształu wystrzelił jaskrawy promień innego koloru. Wszystkie kierowały swoją moc w jedno miejsce, w biały klejnot, który w trakcie rośnięcia przypominał coraz bardziej otwarte wrota. Płacz dziecka zaczął ustępować, a atmosfera uspakajać. Rażące po oczach światło, dochodzące z wrót, przeszkadzało w dostrzeżeniu czegokolwiek, znajdującego się w środku.  
- Kiedy nastanie błogość w sercach ludzkich, a ich dusze zaczną kusić, w ten czas jedna łakoma wiedzy dusza zgrzeszy, tracąc ostatnią nadzieję na uratowanie narodu. Od tamtej chwili zacznie się... potęga.  
Jeden z kręgu podszedł do wrót, wkładając tam rękę, aby wyciągnąć ich moc zesłaną z niebios. Poruszał dłonią czując coś lepkiego, kiedy to gwałtownie odczuł ból. Przerażony zaczął krzyczeć i wyciągać rękę. Po dłuższym szarpaniu się, uwolnił swoją kończynę. Pragnąc uciec z tego miejsca potknął się o małe dziecko, a gdy zobaczył tylko połowę swojej ręki, spanikował. Nie wiedząc co ma zrobić chwycił za rewolwer przypięty do boku i popełnił samobójstwo.  
- Co za matoł! - odezwał się niepewnie jeden z kręgu.  
- Spokojnie... nie był tego wart, wybraliśmy złego pomocnika do kręgu - odpowiedział starzec, przyglądając się bacznie wrotom, z których zaczęło się coś wyłaniać. Była to ręka samobójcy. Po czym pokazały się wielkie szczęki, trzymające kończynę w swym uścisku. Morda przypominała psa, z której widać było ostre jak brzytwa kły. Gdy gadzina się wydostała, to pierwsze co im się rzuciło w oczy, były przerażające, czerwone, pragnące krwi i śmierci, nienawiści i zła jakie tu istnieje, oczyska. Biała sierść okrywała jej dobrze zbudowaną figurę. Potężne skrzydła nawet po zwinięciu nie mieściły się całkowicie w pomieszczeniu. Natomiast na głowie zwierzęcia wystawały trzy rogi, jeden z tyłu i dwa po bokach. Razem przypominały miejsce na klejnot. Dziewięć ogonów rozmieściło się gdzie tylko może, a ich końce były podpalone białymi płomieniami. W jednej z wielkich łap, zakończonych ostrymi pazurami, bestia trzymała tęczowe jajo, które było zakrwawione czerwoną cieczą, wydobywającej się z ręki człowieka. Rozglądnęła się po pustym pokoju, w którym jedynie ludzie stanowili jakąś ozdobę.  
- Witaj o potężny smoku! - zaczął starzec, darząc zwierzę pokłonem na znak uległości.  
- Kim jesteś? - zapytała syczącym głosem smoczyca, wypluwając na bok rękę.  
- Jestem twoim sługą jak cała reszta tutaj zgromadzona. Jestem wnukiem księcia Aleksieja, który uwolnił cię dwieście lat temu. Chcę abyś nas oszczędziła.  
- Czemu miałabym to zrobić?  
- Uwolniliśmy cię, o pani i przynieśliśmy doskonałe ciało, które może posłużyć pani naszej do odzyskania sił i uwolnienia nas od zła.  
- Mów dalej.  
- Jeżeli oszczędzisz naszą piętnastkę, to będziemy pani podwładnymi aż do samej śmierci i jeszcze dalej.  
- Więc mówisz, że zrobicie wszystko jeżeli was oszczędzę?  
- Tak.  
- Hm... - Spojrzała na płaczące dziecko. - Brzmi dobrze... ale... czego dokładnie oczekujecie?  
- Żebyś chroniła nas od zła. Błagamy cię abyś przerwała to, aby już nigdy nie było zła.  
- Niech tak będzie. Dam wam potężną moc, zapomnicie o wszystkim co tu zobaczyliście. Nauczycie się władać swoją mocą i gdy przyjdzie sądny dzień... przybędziecie na moje wezwanie, aby mógł dokonać się cud. - Uśmiechnęła się krwiożerczo, po czym zmniejszyła swój wzrost na podobny do psiego. Teraz nie była co najmniej dwadzieścia razy większa od człowieka, ale o połowę mniejsza od niego. Podeszła do dziecka i polizała w policzek  
- Od dziś będziesz moim domem... Pilnuj się, nie możesz zginąć zanim się obudzę... - Stanęła dumnie, gdy z sufitu oderwał się biały kryształ, który usadowił się na czole małego dziecka, a reszta klejnotów na dłoniach ludzi. Biała Smoczyca miała zamiar kontynuować, gdy jej wzrok przykuł latający bezczynnie kryształ ognia.  
- Widzę, że jednego brakuje...  
- To nic, nie potrzebny jest nam ogień. Z resztą, ja mogę mieć dwa kryształy.  
- Mylisz się. Ogień jest najistotniejszy w tej grze, a ty jesteś za słaby aby mieć jakikolwiek z klejnotów. Niech kamień sam wybierze właściciela... - W jej oczach pojawiła się iskra. Ten dziwny błysk, który ożywił znów klejnot. Tak jak chciała kryształ wybrał swego pana, nie jakiegoś zwykłego człowieka ale "jego”. Oddalonego od całej tej sytuacji chłopaka.  
- Więc ty, dziwna istot będziesz chronić to dziecko, będziesz wiecznie młody i jako jedyny z całej szesnastki zapamiętasz co tu się stało... - wysyczała smoczyca i zamieniła się w dym razem z jajem. Okrążyła małe dziecko i przez ukazany znak smoka na jego brzuchu, po prawej stronie, przy pępku, Biała Smoczyca w raz ze swoim jajem wleciała do środka. Atmosfera uspokoiła się, dziecko przestało płakać i wszyscy odetchnęli z ulgą, kiedy z niemowlęcia wydobył się głos potwora.  
- Aby sprawdzić waszą lojalność rozkazuję wam zabić tych wszystkich tu zgromadzonych, a następnie zapomnieć... - powiedziała znów tym przerażającym głosem.  
Małe dziecko usiadło wpatrując się jak piętnastu ludzi zaczęło zabijać, zabijać tak po prostu, bezmyślnie, jednak właśnie ten jeden szesnasty patrzył na nich bezczynnie. Wszyscy chcieli uciec, przeżyć, każdy popychał sąsiada, aby tylko wyjść z wielkiego pomieszczenia. Ujmując to jednym słowem, rozpętał się chaos. Jedyny najrozsądniejszy, nie wiadomo dlaczego, nie zaczął zabijać, wybrany przez kryształ podbiegł do dziecka. Okrył je swoim płaszczem, schował w ramionach i na jego życzenie z kręgosłupa wyszła para czerwonych skrzydeł. Wzniósł się wysoko w górę, wyciągnął jedną z rąk, na której widoczny był klejnot w kształcie płomienia. Podniósł rękę na przeciw dachu i jednym słowem z dłoni wyleciała ognista kula, która zrobiła dziurę, drogę ucieczki. Lecieli co raz wyżej i co raz dalej od ludzi, wypełniających swoje zadanie.  
- Spokojnie malutka, wszystko już dobrze. Zabiorę cię w bezpieczne miejsce... - Podrapał dziecko pod bródką, a one roześmiało się, wyciągając do niego swoje małe rączki. Po chwili malec stał się bardzo zmęczony, ziewnął mocno i spojrzał w niespokojną twarz chłopca. Niemowlę patrząc przez dłuższy czas w jego oczy, zasnęło czując się już całkowicie bezpiecznie. Po kilkugodzinnym locie młodzieniec postanowił wysadzić małe dziecko pod drzwi bogatego mieszkania, gdzie na pewno wszystkie warunki zostałby zapewnione dla malca, aby mógł wyrosnąć na wspaniałego człowieka. Położył je w swoim płaszczu na wycieraczce i zapukał do drzwi. Szybko wzbił się w czarne niebo zdobione małymi gwiazdami i głównym bohaterem, księżycem, który dzisiejszej nocy świecił wyjątkowo pięknie. Drzwi domu otworzyła piękna kobieta o brązowych włosach. Bardzo podobna do prawdziwej matki dziecka.  
- Edmundo, zobacz, dziecko! - Przerażona tym faktem, że ktoś zostawił małe dziecko, postanowiła je wziąć na ręce. W tym czasie jej mąż przybiegł jak najszybciej, patrząc na śpiącego maluszka.  
- Nazwiemy ją... Yoshina... - powiedział mężczyzna zadowolony zerkając na swoją żonę.  
- Piękne imię... - odpowiedziała kobieta i wrócili do środka.

michiszisa

opublikowała opowiadanie w kategorii sen, użyła 2712 słów i 14816 znaków.

Dodaj komentarz