Wykwintna restauracja

Siedziałem w jednej z najlepszych restauracji w mieście, gdzie stolik trzeba było rezerwować z co najmniej dwumiesięcznym wyprzedzeniem. Mimo to wszystkie miejsca były zajęte. Od razu otworzyłem kartę dań i kątem oka zobaczyłem, że jeden z kelnerów od razu podszedł do mnie. Spojrzałem z powrotem na kartę, po czym gwałtownie ją odłożyłem. Pisało tam, że najtańsza przystawka to dwa ludzkie palce w limonitowej galarecie. Nie miałem odwagi po raz drugi spojrzeć w menu. Jednak kelner zaczął naciskać, bym w końcu coś wybrał. Z wielkim bólem spojrzałem w nią znowu, szukając czegoś w miarę normalnego i zjadliwego. Wybrałem krwiste ciasteczka. Czekałem na nie chyba z pół godziny. Jednocześnie przyglądałem se innym gościom, którzy ze smakiem jedzą nie tylko palce, które już same w sobie powodowały, że modliłem się tylko by nie obrzygać zastawy na stoliku, ale i zwyczajne prażone kości. W końcu nadszedł kelner z moimi ciasteczkami. Na pierwszy rzut ok wyglądały normalnie. Miały ładny jasnopomarańczowy kolor i były bardzo kruche. Kelner nie chciał jednak zdradzić, z czego są przyrządzone. No nic jak nie chciał, to go nie zmuszałem. Wziąłem jedno i ostrożnie spróbowałem były naprawdę smaczne. W mgnieniu oka zjadłem wszystkie i postanowiłem poprosić o więcej. Niestety wszyscy kelnerzy poszli do kuchni. Postanowiłem więc tam iść i zamówić kolejną porcję. Gdy tylko zbliżyłem się do drzwi zemdlił mnie okropny smród zgnilizny połączony z zapachem, którego nie potrafiłem nazwać. Z zatkanym nosem otworzyłem drzwi i poczułem się nie jak na w kuchni restauracji, ale jak w kostnicy. Na blatach leżały części ciał lub niekompletne zwłoki. Ludzie normalnie odcinali kończyny i wyjmowali wnętrzności, które potem wrzucali na patelnię i smażyli jak zwyczajne miso na kotlety. Od razu mój apetyt przerodził się w obrzydzenie. Chciałem jak najszybciej wyjść z tej cholernej restauracji, która bardziej przypominała bar dla kanibali, jednak jeden z kucharzy zastawił mi drogę. Spojrzał na mnie, a ja już wiedziałem, że to oznacza kłopoty. Szybko zacząłem biec do tylnego wyjścia, taranując przy tym połowę personelu. Gdy tworzyłem drzwi na zaplecze, ukazała mi się wielka czarna dziura. Teraz mogłem wybierać albo skok do niej, albo chmara kucharzy kanibali, którzy widzą we mnie grillowany szaszłyk. Zamknąłem oczy i skoczyłem. Leciałem w dół krótko, bo gdy je otworzyłem, zobaczyłem tylko leżące na moim biurku szkolne zeszyty.

marok

opublikował opowiadanie w kategorii sen, użył 464 słów i 2582 znaków.

2 komentarze

 
  • on

    mam nadzieję,że już nic nie napiszesz bo ta czarna dziura...no sam zresztą wiesz....

    19 lis 2016

  • violet

    Masz pomysły ;) Łapka ode mnie. Pozdrawiam.

    15 lis 2016