Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.

Jaja

Śmierdziało. Odór przypomniał Mieszkowi dzień, kiedy był jeszcze chłopcem, a matka chcąc zrobić mu jajecznicę, wbiła do patelni stare jajko. Zepsute. Matka wybiegła z patelnią na dwór by smród się nie zdążył rozprzestrzenić. Na wiele się to jednak nie zdało, bo nim wróciła Mieszko zarzygał izbę.
Właśnie takimi jajeczkami obrzucono jego dom. Tak właściwie to nie jego. Stare walące się domiszcze, na uboczu przy wsi nie było od lat zamieszkane. Mieszko spędził tu ledwie trzy dni. Czwartego o świcie wparowała tam bezceremonialnie wściekła wiejska baba. Chlusnęła na niego wodą z wiadra. Darła się coś, ale darła się gwarą, więc pomyślał że to pożar. W końcu wieczorami przy ogniu świecy spisywał swoje dzieje, przemyślenia i przygody.
Chciał wybiec z domu, ale baba capnęła go za szmaty. Zaczęła nim szarpać we wszystkie strony jakby chciała wytrząsnąć z niego duszę. Łapskami tak go chwyciła, że mógłby przysiąc, że jej serdelkowate paluchy miażdżyły skorupy wszelakich orzechów bez pomocy kamienia czy dziadka do orzechów. Mięśnie przedramion paliły go żywym ogniem.
Zdezorientowany chłopak wpatrzył się w opatuloną chustką pucołowatą twarz baby, a przy okazji zdjęło go obrzydzenie od słodko kwaśnego fetoru jej ciała. Skóra baby była czerwona jakby poparzona wrzątkiem. Nos jak kartofel. Dwa wytrzeszczone ślepia nabiegł krwią i miotały gromy. A japa tak jazgotała, że długo nic pojąć nie mógł, więc pozwalał sobą telepać.
Pewnie jeszcze tak by to trochę potrwało nim osłupienie przeszłoby w samoobronę, ale zdarzyło się coś, czego się nie spodziewali. Z powały prosto na łeb baby spadła wściekła furia futra, kłów i pazurów. Baba zawyła, straciła równowagę i obaliła się na deski z powabem kłody. Pociągnęła za sobą chłopaka, który przygniótł zarówno ją, jak i drugie atakujące stworzenie.
Drugie stworzenie okazało się wkurzonym rysiem. Zwinne wydostało się spod chłopca, którego wreszcie imadła łap baby puściły i mógł się nie zgrabnie wyswobodzić, zbierając kopniaki od wierzgającej w panice cholernicy. Uroczy kotek zaś furczał, syczał i chodził koło baby bokiem cały najeżony. Baba darła się, trzymała za pokrwawioną twarz i tarzała się po ziemi.
Mieszko odzyskał wreszcie rezon i postanowił uporać się z potworami. Złapał za styl z resztką miotły i przyłożył w łeb podnoszącej się niezgrabnie babie. Padła z powrotem, ale przynajmniej było już cicho, bo ryś się zdziwił. Najwidoczniej potrzebował kilku sekund, bo jego plan nie przewidywał, że ktoś inny zaatakuje mu zdobycz. Syczał trochę na chłopaka, ale nie bardzo wiedział czy go atakować czy nie.
- Jak chcesz, to ją zeżryj, będzie trochę ciszej - warknął chłopak, na wszelki wypadek wciąż celując końcem kija w rysia.
Zwierzak pacnął łeb baby parę razy łapą, powąchał ją i aż go na wymioty pociągnęło. Odsunął się czym prędzej od baby z gniewnym mruknięciem.
- Ohyda - stwierdził z niesmakiem i zaczął starannie wylizywać łapę. - Nie będę tego jeść.
- Ty gadasz! - zdumiał się Mieszko.
- A ty jej nie dobiłeś, zaraz się ocknie i znowu spróbuje pozbawić nas słuchu.
- Nie chciałem jej zabić - wyjaśnił szybko. - Chciałem żeby przestała się drzeć.
- Ja też nie chciałam jej zabijać - wyznał ryś. - Po prostu nie wytrzymałam kwików tej samicy. Jakby sobie pilnowała kur, to byś jej ich nie pożarł.
- Jakich kur!?
- Tych, które jej zżarłeś i za które żąda zapłaty, bo to porządne nioski były, tłuste, upasione na zbożu, burakach, gotowanych ziemniakach i resztkach ze stołu. Najlepsze nioski we wsi - wyjaśnił ryś.
- Ty naprawdę zrozumiałaś co ona wykrzykiwała? - zdumiał się.
- A dlaczego miałabym nie zrozumieć? - zapytała.
- Ja nie zrozumiałem ani słowa - przyznał.
- Życzyła ci zdechnięcia, groziła utrąceniem łap i zawiśnięciem na stryku jak nie zapłacisz, bo jest siostrą sołtysa i ona tak tego nie zostawi - doprecyzował ryś. - Lepiej ją zabij - poradził.
Mieszko zrobił się blady jak wykrochmalone prześcieradło.
- Nigdy nikogo nie zabiłem - wyszeptał ni to do rysia, ni to do siebie.
- Tonie takie trudne. Wskocz jej na plecy i przegryź kark. Albo uwieś się zębami na szyi. Zmiażdżysz gardło, to się udusi - poradził ryś.
- Nie zabiję jej! To człowiek! Może lepiej już idź, a jak się ocknie, to powiem, że ocaliłem jej życie przed tobą i wyjaśnię, że ja nie zabrałem tej kury.
Ryś pokręcił głową.
- Wielu kur jak już. Zabij ją i już, to nic takiego.
- Nie mogę, nie chcę - powiedział niezbyt przekonany.
- Zabij - fuknęło kocisko.
- Precz - zamachnął się kijem na rysia.
Ryś pofurczał, zaatakował reszki miotły i czmychnął na dwór niezadowolony. Wychodząc nazwał człowieka idiotą.
Chłopak usiadł tam gdzie akurat stał, bo zrobiło mu się słabo. Czy to mu się śniło? Nie. To nie sen. A on na poważnie przez chwilę rozważał zabicie wiejskiej baby, zamiast wyjaśnienia sytuacji. I ten ryś. Skąd się wziął? Może to był duch? A może zwariował? Nie mógł też wykluczyć opcji że miał halucynacje, w końcu jego ostatnim posiłkiem była jajecznica z rydzami samodzielnie zebranymi w lesie.  
Rozważania przerwał, bo rozciągnięta na podłodze baba zaczęła się ruszać. Usiadła, rozejrzała się i jej wzrok zatrzymał się na jej własnych krzywych gołych nogach i rozchełstanej od wcześniejszych wierzgnięć spódnicy.
Jej usta rozchyliły się, a tłusta warga zadrżała parę razy. Podniosła ślepia na Mieszka i nim on sam cokolwiek powiedział, krzyknęła boleśnie i zaczęła lamentować. Ten krzyk zrozumiał, gdy w pośpiechu obciągnęła spódnicę i zerwała się z podłogi. Krzyczała że została zgwałcona. Wypadła z chaty i zaskakująco szybko gnała na tłustych krótkich nogach w stronę wioski. Poleciał za nią tłumacząc, że nic jej nie zrobił. Biegł obok i tłumaczył, ale na nic to było.
Napotkali grupę wieśniaków, którzy zwabieni poprzednimi krzykami kobiety już lecieli jej na ratunek. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce krzyk starej panny wzbudził ciekawość i piorunem stał się sensacją w pozbawionej rozrywek wiosce.
Chłopy pochwycili Mieszka, pobili i zawlekli do sołtysa, by go sądzić za kradzież kur i gwałt na chłopce. Sąd odbył się natychmiast.  
Los Mieszka ważył się burzliwie i długo jak bigos postawiony na za dużym ogniu. Na tyle długo, że Mieszko zaczął się nudzić i ziewać. Domniemana ofiara gwałtu histeryzowała, płakała, wrzeszczała i odgrażała się pięścią ludziom, którzy patrząc na nią pukali się w czoła. Pokazywali sobie też więźnia palcami i machali rękami dla wzmocnienia efektu słów.
Dużo dużo później, po zażartej dyskusji część ludzi rozeszła się niezadowolona machając ręką na sprawę. Sama baba wyglądała jakby osiągnęła to, co chciała. A sołtys sprawiał wrażenie jakby musiał przełknąć żabsko tak wielkie i paskudne jak to rozhisteryzowana baba.
Sołtys podszedł do Mieszka i wyraźnie niezadowolony coś próbował mu wytłumaczyć, ale w końcu się zirytował, że więzień nic nie rozumie i jeszcze bełkocze coś, czego sołtys też nie rozumie. Sołtys wykonał palcem gest podrzynanego gardła i poszedł do swoich spraw, uznał bowiem obowiązek wobec więźnia za spełniony.  
Mieszko obsrał gacie. Liczył że się wytłumaczy, że ktoś go przesłucha i zostanie uwolniony. Może i spodziewał się wykopania z wioski, ale nie że ukarzą go śmiercią.  
Chłopi zdjęli z krowy uwiązanej do żłobu rudy od rdzy łańcuch i ciasno spętali nim Mieszka. A potem zaprowadzili go do walącej się chaty, z której jak się okazało zdążyły już zniknąć jego rzeczy. Tu chłopi uwiązali go do solidnej belki i zostawili samego spętanego na ziemi.
Pomyślał że gorszy ten poranek to już być nie może. Wtedy rozległy się trzaski, radosne śmiechy i smród zgniłych jaj. Dzieci dla zabawy obrzuciły chatę zapasztami. A później wróciły i obrzuciły też wnętrze chaty i jego samego. Następne były akty odwagi - kto podejdzie bliżej do skazańca. Najodważniejsze dziecko nawet dotknęło go kijem, a potem mu jeszcze nim przyłożyło i uciekło chichocząc. Im bardziej się wściekał, tym lepszą pożywkę miały dzieciaki. Przestał więc reagować, a one stawały się coraz bardziej napastliwe. Obrzucały go kamieniami, okładały kijami i pluły po nim, aż zawołali ich rodzice, bo nadchodził zmrok.
Mieszko po cichu liczył na towarzystwo rysia. Ostatnią rozmowę. Kogoś, komu mógłby się poskarżyć na zły los. Przeliczył się jednak. Zwierzę najwidoczniej obraziło się na amen, albo nie było go wcale, tylko je sobie uroił. Gadający ryś, też coś.
W szopie spędził cztery dni, a odwiedzały go tylko dzieci, tudzież wieśniacy przychodzili się pogapić lub sprawdzić, czy się nie uwolnił i nie nawiał. Nikt go jednak długo nie niepokoił, bo upał wzmagał potworny smród w chacie i przed nią.
Po czterech dniach w smrodzie, własnych fekaliach, bez żarcia i wody wywleczono go za łańcuch.  Chłopi zaciągnęli go nad rzekę, zdjęli mu łańcuchy i bezceremonialnie wrzucili do wody. Na szczęście na płyciznę, inaczej utonąłby. Zdarli z niego ubrania i pilnowali by myjąc się nie uciekł wpław. Dostał nowe odzienie. Typowo chłopski strój, ale wyglądał na jeszcze nie noszony.  
Stroić trupa jak na paradę wydało mu się kompletnym idiotyzmem. A jeszcze większym to, że przyjechano po niego i chłopów strojnym w kwiaty i wstążki wozem! Ciągnące wóz konie przyczepione miały dzwonki, które wesoło pobrzękiwały przez całą drogę do wsi.  
Przez całą drogę zastanawiał się, czy wieśniacy byli tak zdziczali, że postanowili świętować jego śmierć!? Przecież to jakby świętowali swoje przekonanie o tym, że dopuścił się gwałtu.
Wjazd do wsi też zaszokował Mieszka. Zebrał się tam wielki tłum. Na mieszka dziewczęta sypały kwiaty. Ludzie byli weseli, co niektórzy wyglądali nawet na odurzonych alkoholem. Wszystko to wyglądało bardziej na wesele niż egzekucję. Ledwo o tym pomyślał, nagle serce zrobiło mu się ciężkie jak kamień i domagało się wyjścia na zewnątrz przez gardło.  
Przed świątynią, obok kapłanki, wystrojona jak wiosenna kukła do spalenia stała baba. Twarz miała w strupach, ale na głowie kolorowy wianek. Mieszkowi zrobiło się słabo. Nikt jednak nie zwracał na to uwagi. Doprowadzono go przed oblicze kapłanki i rzucono na kolana. Ktoś zdzielił go w łeb, gdy chciał na nią spojrzeć.  
- Mieszko, synu Jagody i Ziemowita z miasta Kamień. W wieku dwudziestu dwóch zim zostałeś osądzony przez Zygfryda - sołtysa we wsi Potoki Małe. Dopuściłeś się kradzieży trzydziestu dwóch kur, a gdy Jagna, w wieku czterdziestu sześciu zim, córka wójta Bolka z miasta Krzemień przyszła rościć pretensje o zapłatę za skradzione zwierzęta, wiedziony chciwością i chucią, żądny jej majątku i dziewiczych wdzięków podstępnie napadłeś ją, oszpeciłeś jej twarz i pohańbiłeś gwałtem świadom, że nikt nie zechce już poślubić owej panienki. Panna Jagna obawia się ciąży i strasznego losu samotnej matki, dlatego Sprawiedliwy Sąd w postaci sołtysa Zygfryda orzekł, że poślubisz pannę Jagnę i z miłością i z troską będziesz opiekował się zarówno nią, jak i waszym prawdopodobnie poczętym już potomkiem.
- Nie zgwałciłem tej szpetnej staruchy - wykrzyczał z goryczą, ale szybko sprowadzono go znów do parteru.
Kapłanka ukucnęła przed nim i delikatnie uniosła jego twarz.
- Nikogo nie obchodzi czy ją zgwałciłeś. Jest stara, szpetniejsza od kozła i leniwa. A do tego charakter ma wredny. Nikt jej nie chce. Dla niej to ostatni gwizdek by zdobyć męża i spłodzić dziecko. Jej ojciec i brat stanowią tu władzę, a z władzą nie wygrasz. Za to przynajmniej nachapiesz się z pańskiego stołu. Przyjmij swój los, drogi Mieszko i proś bogów, by okazał się lepszy od śmierci - rzekła.
Potem wygłosiła długą mowę w miejscowej gwarze i udzieliła ślubu załamanemu Mieszkowi i triumfującej Jagnie.  
Koniec :)  
---------------
Wracam po latach do pisania, dlatego na początek zamierzam tworzyć krótkie opowiadania, później może stworzę coś bardziej opasłego :)

DojrzewajacaBogini

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy i dramaty, użyła 2303 słów i 12532 znaków. Tagi: #fantasy #dramat

1 komentarz

 
  • DaroWski

    Ten sędzia Zygfryd jakiś odklejony. "pohańbiłeś gwałtem świadom, że nikt nie zechce już poślubić owej panienki." ta panienka to czterdzieści szesc zim przeżyła, już pomijając to, że wkopala biednego Mieszka. Szkoda typa ale opowiadanie fajne hehe

    18 marca