Loki - siódmy rozdział

Loki - siódmy rozdział- Co? – Thor spojrzał na niego z przerażeniem, cofając się lekko. – Nie zrobię tego! Nie proś mnie o taką rzecz, bracie!
Loki westchnął ciężko, patrząc ponuro w dal.
- Dla mnie nie ma już żadnej nadziei – wyszeptał.
- Dlaczego? Dlaczego tak bardzo nie chcesz żyć? Co takiego się stało?
- Bo nie ma już na świecie niczego, co trzymałoby mnie przy życiu. Straciłem wszystkich, na których niegdyś mi zależało. Chcę wreszcie umrzeć i być może wreszcie zaznać ukojenia. Chcę ich coć przez chwilę znów ujrzeć… – jego głos przepełniony był bólem.
- Kogo straciłeś, bracie? - Loki potrząsnął głową, jakby chcąc odpędzić się od natrętnego owada i załkał żałośnie. Thor klęknął przy nim, nieśmiało kładąc mu dłoń na ramieniu. – Przecież mnie możesz powiedzieć… Loki…
- Sygin. Słodką, dobrą, roześmianą Sygin! – warknął, niemal dławiąc się kolejnymi łzami.  
- Sygin? Była ci droga, tak?
- Była moją żoną, kretynie… Była… Była brzemienna – wyszeptał, ukrywając twarz w dłoniach. Jego ciałem wstrząsnął szloch.
- Na Odyna! Jak to się stało? – zapytał miękko.
- Ktoś…ktoś na nią napadł, gdy była na przejażdżce. Nigdy nie znaleziono sprawcy, a ja musiałem ich pochować… Kilka dni temu ty miałeś zostać koronowany na władcę Asgardu – powiedział cierpko. – Odyn nawet nie przesunął uroczystości. Kazał mi tylko zjawić się w sali tronowej…
- Przykro mi, Loki…
- Tak. Mnie też. Dlatego nie każ mi opiekować się tą kobietą. Popełniłem z nią poważny błąd, wiem, ale nie… Nie zmuszę się, by ponownie kogoś pokochać. To był jedyny raz. Tylko wtedy kochałem. Tylko wtedy cieszyłem się, że będę ojcem… A potem… Potem moje serce zostało brutalnie wyrwane… Odejdź i zostaw mnie w spokoju! – zerwał się na równe nogi, ruszając w stronę wierzchowców.
- Gdzie idziesz? – zawołał za nim blondyn, ruszając szybko w jego ślady.
- Do miasta – warknął tamten, patrząc na niego nieprzyjaźnie. Na jego przystojnej twarzy wciąż widniały ślady niedawnych łez, lecz przybrał już na twarz swą zwyczajową maskę szyderstwa i obojętności. Wreszcie jednak Thor zrozumiał, dlaczego jego „brat” był właśnie taki. On po prostu się bał i cierpiał. Nie zapomniał o swej rodzinie, nie chciał jej zapomnieć. Ta rana wciąż paliła żywym ogniem.
- Poczekaj, pójdę z tobą!
- Nie potrzebuję cię – burknął brunet. – Nie jesteś moją niańką!
- Ale nie znasz naszych zwyczajów! Tu ja rządzę, nie Odyn, rozumiesz? Podejrzewam, że tu jest zupełnie inaczej…
- Nie obchodzi mnie to! – ryknął, zatrzymując się gwałtownie, w jego dłoni mignął sztylet, gdy wycelował nim w Thora. – Chcę być sam, rozumiesz? Sam!
- Wydaje mi się, że już zdecydowanie za długo byłeś sam, Loki. Nie brnij w to dalej, bo oszalejesz – ostrzegł go, delikatnie opuszczając mu rękę uzbrojoną w sztylet.
- Ha! Ja już dawno temu oszalałem, młotku! – syknął Loki, patrząc na niego buntowniczo. – Wiesz, jak się czułem, gdy umierała mi na rękach? – warknął. – Nic nie mogłem zrobić! Nic! Byłem bezradny, choć przysięgałem ją chronić i złamałem obietnicę!  
- To nie twoja wina, Loki… Nie mogłeś przewidzieć, że ktoś ją zaatakuje. Nie widzisz przecież przyszłości.
- Mogłem z nią jechać! Mogłem… - spuścił głowę, opadając gwałtownie na kolana. – Nic nie mogłem zrobić. Błagała mnie, bym nie pozwolił jej odejść.
- Przestań już się tym zadręczać – mruknął łagodnie, pomagając mu wstać i stanowczo prowadząc go z powrotem ku ogierom. – Nie zmienisz przeszłości. Chodź, wracajmy do pałacu.
- Po co? Bym znów musiał patrzeć na rosnący brzuch tej kobiety? Bym wciąż przeżywał swoją stratę? Wiesz, jak się czuję, widząc ją w tym stanie? Wiesz, jak bardzo chciałbym móc znów przytulić żonę? Wziąć na ręce dziecko, którego nigdy się nie doczekałem?!
- Mogę sobie tylko to wyobrazić, Loki… Rozumiem, że cierpisz… - westchnął. – Pomówię z Sif, być może jakoś zdołamy to złagodzić.
- Pozwól mi po prostu stąd odejść – poprosił Loki łagodnie, patrząc na niego smutno. – Więzisz mnie w miejscu, które jedynie przypomina mi o tym, jak nisko upadłem…
- Nigdy nie upadłeś, po prostu się zagubiłeś…

- Na bogów! – jęknęła Sif, gdy Thor skończył opowiadać. – Biedny chłopiec…
- Tak… Żałuję, że nie chce na nowo kochać. Rozumiem, że to dla niego trudne, ale…
- Powinien sam do tego dojść… Ale jest uparty i zbyt zapamiętały w swym bólu.
- Zamknął się w sobie i w swej komnacie. Nie chce stamtąd wychodzić… Wiem, że jest tylko… kopią mego brata, ale martwię się o niego. Jak również o Izydę. W pałacu zaczynają krążyć plotki. Ludzie szepczą między sobą, że książe oszalał, że nie chce dziecka.  
- Wiem – przytaknęła. – Ale nie możemy przecież ogłosić, że to nie jest prawdziwy Loki.  

- Loki? – wyszeptała cicho, podchodząc do niego, gdy siedział oparty o wykusz okienny. Podniósł na nią znękany wzrok i skrzywił się nieco.
- Czego ode mnie chcesz, Izydo? – zapytał cierpko, spoglądając z powrotem w okno.
- Pomówić z tobą, panie – powiedziała łagodnie, dosiadając się do niego.
- Nie mamy o czym – burknął, starając się za wszelką cenę nie patrzeć na jej zaokrąglony brzuch. To tak bardzo bolało…
- Jestem brzemienna… A ty będziesz ojcem.
- Nie! – warknął ostro, aż podskoczyła. – Nie chcę nim być i nie będę! Nie zmuszaj mnie do tego!
Spuściła wzrok, starając się nie rozpłakać.
- Rozumiem – wyszeptała, wstając powoli. Spojrzała na niego raz jeszcze, przygryzając wargę, po czym odeszła szybko.
- Mógłbyś być wreszcie dla niej miły! – syknął Thor, podchodząc do niego.
- Nie chce mi się – burknął.
- Nie zauważyłeś, że pomimo tego, jak ją traktujesz, ona zawsze jest dla ciebie miła? Nigdy ci nie ubliżyła…
- Nie obchodzi mnie to, Thorze.
- Kiedyś istniała kobieta, której każdy czyn i słowo warte były dla ciebie więcej, niż cały Asgard! – przypomniał mu oschle. Na jego słowa Loki zerwał się na równe nogi i przygwoździł go do ściany.
- Nigdy więcej nie waż się wspominać mojej żony, rozumiesz? – syknął, patrząc na niego wściekle.
- Tracisz swą najlepszą szansę na ponowne bycie szczęśliwym, bracie…
- Nie chcę być szczęśliwy, chcę po prostu odzyskać swoją rodzinę – mruknął, puszczając go gwałtownie i ruszając w tym samym kierunku, w którym odeszła wcześniej Izyda. Był wściekły i nogi same niosły go przed siebie. Nie wiedział nawet dokąd idzie. Po chwili znalazł się wśród róż. Swoich ulubionych kwiatów. Westchnął cicho, zrywając jedną z nich. Pachniała tak upojnie. Ruszył w głąb ogrodów, klucząc bez celu. Naraz jednak dojrzał przez sobą siedzącą na kamiennej ławie kobietę. Zmarszczył brwi, widząc, że to Izyda.
- Jest samotna – powiedziała naraz Sif, podchodząc do niego. – A potrzebuje opieki.
- Niech więc ją znajdzie…
- Dobrze wiesz, że to nie takie proste…
- Nie pisałem się na bycie ojcem, kobieto.
- A jednak tak się stało. Pytanie teraz brzmi, czy pomożesz jej w tym obowiązku?... Ona naprawdę potrzebuje wsparcia. Jest krucha i delikatna. A ty za każdym razem tak bardzo ją ranisz. Jak sądzisz, ile obelg z twych ust zdoła jeszcze znieść, zanim się załamie i uczyni jakąś niemądrą rzecz, którą będzie żałować przez całe swe życie?... Nie odtrącaj jej, Loki…
- Ja nie jestem materiałem ani na męża, ani tym bardziej na ojca, Sif. To jej wina, że zaciążyła… - prychnął.
- Loki – westchnęła. – Dziecko to dar obojga rodziców. I przecież doskonale o tym wiesz.
- Nie kocham Izydy. Nigdy tego nie uczynię…
- I ona doskonale o tym wie.
Spojrzał na nią krótko, marszcząc brwi.
- Byłoby dużo łatwiej, gdybyście pozwolili mi stąd odejść…
- Mylisz się, Loki. Myślę, że cierpiałbyś z tego powodu jeszcze bardziej. Gdzieś głęboko w twoim sercu cieszysz się z tego nowego życia, które razem stworzyliście, ale strach przed tym, że gdy pokochasz to dziecko jednocześnie zapomnisz o tamtym, sprawia, że nie myślisz racjonalnie i bronisz się przed tym wszystkimi sposobami. Łatwiej ci znienawidzić Izydę, niż przyznać się, że tęsknisz za szczęściem, które przynosi rodzina…
- Nic o mnie nie wiesz, Sif – rzucił ostro. – Nie wiesz, co czuję, jaki jestem.  
Westchnęła ciężko.
- Loki… Czemu odtrącasz to szczęście?
- Bo moje serce zostało pochowane wraz z Sygin i naszym dzieckiem – chrypnął. – Sam ich pochowałem, sam opłakałem swą stratę. Nikt nie złożył mi kondolencji. W jednej chwili zostałem sam. W komnacie, którą jeszcze kilka godzin wcześniej dzieliłem z moją słodką żoną. Tak bardzo cieszyła się, że może dać mi potomka. Szyła ubranka, nie mogła się doczekać, kiedy poczuje pierwsze ruchy malca. Też chciałem tego doświadczyć, wiesz? Lecz ktoś mi to odebrał. Nawet nie wiem kto i dlaczego! Przecież nikomu nie zawiniła… - odwrócił się, patrząc na różę w dłoni. Położyła mu dłoń na ramieniu. Wzdrygnął się mocno, lecz nie zareagował inaczej. Po prostu patrzył na kwiat.
- Los dał ci drugą szansę. Idź do Izydy, a poczujesz dziecko. Swego następcę – powiedziała łagodnie. Pokręcił przecząco głową.
- Nie – mruknął. – To nie będzie to samo. Nie jest nią i nigdy nie będzie…

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1724 słów i 9663 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • shakadap

    Brawo.
    Pozdrawiam i powodzenia.

    2 lis 2020

  • elenawest

    @shakadap dzięki ;-)

    2 lis 2020