Niezmieniona - wersja pierwotna

Siemka. Już po wynikach, a więc wrzucam oryginalny tekst, który poszedł na konkurs ;⁠) chętnie dowiem się, która wersja bardziej się Wam podoba ;⁠)


Szłam ze spuszczoną głową, starając się nie patrzeć nikomu w oczy, a i tak czułam na sobie zaskoczone spojrzenia innych przechodniów. Przyglądali mi się, jakbym była jakimś wybrykiem natury, choć tak naprawdę byłam całkiem zwyczajna. Kompletnie nie zmieniona, w przeciwieństwie do nich. Przynajmniej nie w sztuczny sposób. Popularny w latach 50-tych XXI wieku trend ozdabiania ciał metalami i kamieniami szlachetnymi wkrótce tak bardzo przybrał na sile, że teraz, na początku XXII wieku nie było już osoby, która nie miałaby czegoś wszczepionego, zmienionego, usprawnionego w swoim organiźmie. A robiono to tak, by było jak najbardziej na pokaz. Im mocniej ekstrawagancki wygląd i więcej usprawnień, tym lepiej. No cóż, ale nie ja. Lubiłam się taką, jaką byłam, choć wiązało się to również z tym, że o wszystko musiałam walczyć dziesięciokrotnie mocniej, niż inni. A przynajmniej tak wszyscy myśleli. Ogółem ludzie po prostu mijali mnie bez słowa, przyglądając się jedynie, ale zdarzały się również sytuacje takie, jak ta teraz. Drogę zastąpiła mi grupka kilku młodych chłopaków. Westchnęłam, przewidując, że za chwilę poważne kłopoty. Niekoniecznie dla mnie.
- A ty dokąd, dziwaku? - zapytał ten najwyższy, z gładko ogoloną głową. Tatuaże pokrywające każdy widoczny fragment jego ciała wiły się we własnym, hipnotyzującym rytmie, przyprawiając mnie o mdłości i zawroty głowy.
- Proszę, po prostu mnie przepuśćcie - powiedziałam uprzejmie, wciąż wbijając spojrzenie w chodnik. Mimo to doskonale widziałam każdy najmniejszy szczegół ubioru tych nierozważnych kretynów i wszystkie ich ruchy.
- Tak, tak, ale nie - odezwał się kolejny, z czubem metalowych kolców na głowie, pomalowanych w krzykliwy, jasnopomarańczowy kolor. Tandeta. Podobnie, jak większość z nich. No tak, metalowcy. Jedna z najpodlejszych grup tego przeklętego miasta, w którym znalazłam się nie z własnej woli. - Najpierw się zabawimy. Jeszcze nigdy nie miałem kogoś takiego jak ty, dziewczynko.
- I wątpię, żebyś kiedykolwiek miał. Ustąp, człowieku, a nie stanie ci się krzywda - odparłam twardo, a oni zarechotali w odpowiedzi. Dosłownie. To nie był zwyczajny śmiech. Przynajmniej dwóch z nich rechotało niczym rasowe żaby w sadzawce. Kolejna modyfikacja. Pokręciłam głową zirytowana ich zachowaniem. - Więcej nie poproszę...
- Ależ, maleńka... Będziesz jeszcze błagać o więcej - zaśmiał się trzeci z całej piątki, zachodząc mnie od tyłu. W jego głupawym, pewnym siebie uśmieszku triumfu dostrzegłam ostre kły, a na policzkach sztuczne wibrysy ze złota. Kolejny próbujący upodobnić się do kota. Gdyby tylko wiedział, jak wygląda prawdziwy kotołak...
- Nie wydaje mi się - odparłam stanowczo, jednocześnie podnosząc głowę. Czwórka mężczyzn cofnęła się zaskoczona, gdy moje niemal czarne oczy zapłonęły nagle złotym blaskiem.
- Czym ty jesteś? - zapytał ten z czubem, sięgając po broń, w tym samym momencie, w którym niewidzialny wiatr rozwiał moje rude niczym płomień włosy.
- Twoją zgubą - odparłam spokojnie, robiąc krok w przód. Metal zadźwięczał melodyjnie na bruku chodnika, choć jeszcze sekundę wcześniej miałam na sobie tylko zwykłe ubranie. Teraz jednak otaczała mnie srebrzysta poświata, formująca się w zdobną zbroję. Ja też potrafiłam być efekviarska, jeśli tylko miałam taki kaprys.
- Co do... - kula odbiła się tylko od pancerza, a ja uniosłam dłoń i gwałtownie zacisnęłam ją w pięść, odcinając dopływ powietrza do płuc tego, który śmiał do mnie strzelić. Czerwone kolce, jak roboczo nazwałam tego głupca, padł na ziemię bez tchu. Wyraźnie czułam serce tłukące mu się boleśnie w piersi, gdy bezskutecznie próbował złapać choć najmniejszy haust powietrza. Uśmiechnęłam się złowrogo, ukazując długie kły, dłuższe nawet niż u kotołaków i całkowicie delektując się tą chwilą. Och, jakże brakowało mi tej władzy.
- Sylfin! - usłyszałam za plecami złowrogi głos mego mistrza i natychmiast rozluźniłam palce, czując jego kontrolę. Natychmiast też klęknęłam, ponownie opuszczając głowę. Tym razem był to prawdziwy znak pokory. - Co ty wyprawiasz, dziewczyno? - zganił mnie, podchodząc do nas szybko. Cała piątka agresorów nawet się nie poruszyła, siła umysłu Sylviana była zbyt duża, by mogli mu się oprzeć. - Zostaw tych ludzi w spokoju. Zawinili, ale masz misję do wykonania. Trzymaj się planu i przestań manifestować to, kim jesteś.
- Tak, moj panie - odparłam cicho.
- Zmykaj stąd, a ja tu posprzątam...
- Oczywiście - zerwałam się na równe nogi, a gdy ruszyłam żwawo przed siebie, znów miałam na sobie swój wcześniejszy strój. Skręcając za róg, byłam jedyną osobą, która słyszała krzyki umierających mężczyzn. Mogłam się domyślić, że Sylvian nie pozwoli im odejść, kiedy spotkali aż dwoje z naszej rasy. To byłoby co najmniej nieodpowiedzialne. Nie mogliśmy pozwalać postronnym znać nasz sekret.
Po przejściu być może kilometra, gdzie jako jedna z nielicznych nie korzystałam z ruchomych chodników, tylko z pracy własnych nóg, znalazłam się w cieniu ogromnego budynku, który w swych wnętrzach skrywał moje nowe miejsce pracy, a przede wszystkim obiekt mojej misji. Przechodząc przez wysokie, oszklone drzwi, miałam już na sobie elegancką garsonkę ze spodniczką ledwo zakrywającą mi tyłek. Musiałam mieć przecież pewność, że dostanę tę pracę. Ruchome schody wykonane z najprawdziwszej i cholernie już teraz rzadkiej kości słoniowej, zawiozły mnie na półpiętro, skąd przeszkloną windą dostałam się na najwyższy poziom. No, nawet ja, przywykła do luksusów pałacu mego mistrza, musiałam przyznać, że widok niemal z dachu tego budynku był doprawdy onieśmielający. I po prostu cudowny. Przez chwilę żałowałam nawet, że nie potrafię jak niektórzy wzbić się w niebo. To dopiero musiał być widok. Stając przed pięciometrowymi, bogato zdobionymi drzwiami, wzięłam głęboki oczyszczający oddech i pchnęłam ciężkie skrzydło, powoli wchodząc do środka. Siedząca za machoniowym biurkiem, ekstrawagancko umalowana sekretarka spojrzała na mnie jadowicie i nie pytając nawet o cel wizyty, wskazała mi swoim pazurem drzwi po lewej. Przyjrzałam się jej krótko i skierowałam się w tamtą stronę, nie mając najmniejszych wątpliwości, że kobieta jest harpią. No to mogłoby być ciężko, jeśli chodzi o zawarcie znajomości. Ja polowałam na harpie, ale w tej chwili miałam nadzieję, że ona tego nie wyczuła. No i nawet ona, istota z baśni i legend, miała usprawione ciało. Pióra wyrastające z jej ramion zamienione były na metal. Ochyda. Otrząsnęłam się z tego widoku i zapukałam do gabinetu. Gdy otrzymałam uprzejme zaproszenie, weszłam do ogromnego pomieszczenia. Oszklona ściana niemal powalała na kolana, ale ja skupiłam wzrok na człowieku siedzącym za ogromnym biurkiem. Facet chyba miał jakiś kompleks mniejszości, bo nawet krzesło było duże. Gdybym nie była tak wysportowana, pewnie miałabym teraz problem z wdrapaniem się na nie. Na szczęście usiadłam z gracją i przesunęłam długimi palcami po blacie biurka teczkę, którą mężczyzna chwycił chciwymi dłońmi i zajrzał do środka. Zaraz jego surowy wygląd rozjaśnił szeroki uśmiech perłowych zębów i bez słowa skinął mi głową. Również się uśmiechnęłam, wiedząc że właśnie zostałam przyjęta do pracy w jego korporacji i nieznacznie obciagając krótką spódniczkę, ruszyłam do drzwi, przez które przed chwilą przeszłam. Będąc już z ręką na klamce, usłyszałam wreszcie głos mężczyzny.*
- Jesteś usprawniona?
- Nic mi o tym nie wiadomo - powiedziałam spokojnie, odwracając się w jego stronę.
- W takim razie - sięgnął do przycisku na biurku i już po chwili drzwi otworzyły się i za moimi plecami pojawiło się dwóch rosłych ochroniarzy. - Zabierzcie ją do klatki - rozkazał, a ja w tym momencie odstawiłam doskonale wyreżyserowaną szopkę z rzucaniem się na ziemię, płaczem i krzykiem, że przecież nie zrobiłam niczego złego. Ale i tak zostałam skuta i wyprowadzona z gabinetu. Cóż, oczywiście na to właśnie liczyłam, choć miałam cichą nadzieję, że moja praca tam potrwa dłużej, nim zorientuje się, że nie mam w sobie żadnych sztucznych zmian. Siłą zaciągnięto mnie do podziemi biurowca. Mijane po drodze osoby nie zwracały na nas najmniejszej uwagi, najwyraźniej przyzwyczajone już do podobnych zagrań. Cela, do ktorej zostałam wepchnięta, a właściwie klatka, bo nie było tam ścian, tylko kraty z czterech stron, była o wiele mniejsza od tego, czego oczekiwałam. Przez pewien czas jeszcze histerycznie rozpaczałam, ale gdy otrzymałam silny cios w brzuch, od którego aż zgięłam się w pół, postanowiłam zamilknąć i tylko obserwować rozwój wydarzeń.
Pierwsze pięć dni wyglądało tak samo: piąta rano - pobudka poprzez walenie kijem po kratach, a jeśli to było za mało, oblewanie wiadrem lodowatej wody, a zaraz potem wystawienie na widok publiczny, który ograniczał się do ludzi płacących za tę ekskluzywną przyjemność. A potem licytacja. Ten, kto zapłacił najwięcej, mógł zabawić się z uwięzioną osobą lub odkupić ją od korporacji do własnego użytku. Osoby nie zmienione uchodziły bowiem wśród bogaczy za prawdziwy rarytas. Na szczęście nie takie do jedzenia, po prostu lubili się chwalić, że mają w swych domach takie zwierzątka. Pomimo tylu lat przeżytych pomiędzy ludźmi, wciąż nie potrafiłam pojąć, dlaczego osoby bez sztucznych zmian w ciele, traktowane są, jak coś o wiele gorszego. Co tragiczne, nawet nie pamiętałam dokładnie, kiedy to właściwie się stało, a miałam doskonałą pamięć. Bez problemu mogłam przypomnieć sobie najmniejszy szczegół sprzed kilku stuleci, więc dlaczego akurat nie to? To pytanie nurtowało mnie przez całe pięć dni, również w nocy, gdy nie spałam.
Szóstego dnia zostałam kupiona. I gdy zobaczyłam człowieka, króry zapłacił za mnie niebotycznie wysoką cenę, zaczęłam wątpić, czy aby na pewno Sylvian mnie odbije. Przecież już nawet jego wzrost robił wrażenie. Musiał mieć co najmniej dwa metry wysokości. Do tego dochodziły dlugie, zmierzwione włosy, żółte oczy ze szparkami zamiast źrenic i masa mięśni rozsadzająca skórzaną koszulę. Do tego ostry zapach piżma otaczający jego postać podpowiedziały mi, że mam do czynienia z chrzanionym wilkołakiem. A gdy dostrzegłam jego naszyjnik, dotarło do mnie, że to również szaman. Świetnie, gorzej już nie mogłam trafić. Nasze rasy się nienawidziły od zarania dziejów.

Dom, do którego zostałam dostarczona jeszcze tego samego dnia również sprawiał wrażenie fortecy. Najnowsze zabezpieczenia technologiczne, a do tego regularna armia chroniąca dom. Uzbrojeni po zęby, z metalowymi pazurami wszczepionymi w dłonie. Nie potrzebowali noży, mogli się bronić bez tego równie skutecznie. Słyszałam o nich, ale do tej pory myślałam, że to tylko bujda, bowiem ich istnienie owiane było mgłą tajemnicy. Cóż, szybko przekonałam się, że to jak najbardziej prawda. A to oznaczało, że sama się stąd nie wydostanę, nawet ze swoimi umiejętnościami. Oni nie dawali się zmanipulować i byli świetnie wyszkoleni. Dobra, ja też należałam do elitarnej jednostki, ale oni odznaczali się taką samą prędkością i siłą, jak ja, mimo że byli tylko ludźmi. A było ich tu co najmniej trzydziestu. Przynajmniej tylu naliczyłam w drodze do piwnicy.

Po tym, jak strażnicy mężczyzny wprowadzili mnie do niewielkiego pokoju z dwojgiem krzeseł, zostaliśmy sami. Nie byłam nawet skuta, a na stoliku pod ścianą było ubranie.
- Przebierz się - powiedział nieznajomy, a tembr jego głosu zjeżył mi wszystkie włoski na karku. Nie było to do końca niemiłe uczycie. - Potem porozmawiamy - rzucił jeszcze i wyszedł z pomieszczenia. Całkiem zaskoczona takim zachowaniem, a przede wszystkim ubraniem, które dostałam, ostrożnie obeszłam cały pokój, szukając jakiejś ukrytej pułapki, aż w końcu wzięłam ubranie w ręce. Było normalne, czyli spodnie i biała koszula, a nie wyuzdany fartuszek, który był na porządku dziennym w domach z niezmienionymi. Obejrzałam je dokładnie i gdy zapinałam ostatnie guziki, mężczyzna ponownie wszedł do środka, ledwo mieszcząc się w drzwiach. Zdążył się przebrać i teraz miał na sobie garnitur w kolorze kawy z mlekiem i nieco ciemniejszym wzorem. Lekko uniosłam brwi, lustrując go wzrokiem. Jedwabna, kasztanowa koszula i o ton jaśniejszy krawat dopełniały całości stylizacji, która kompletnie nie pasowała do tego barbarzyńcy.
- Zmień się - powiedział, rozpinając marynarkę i siadając na krześle, które zatrzeszczało pod jego ciężarem.
- Proszę? - zapytałam niewinnie i całkowicie głupkowato.
- Zmień się, dziewczyno. Wiem, czym jesteś, bo na pewno nie człowiekiem, za jakiego się podajesz...
- Przepraszam, ale musiało się coś panu pomylić...
- Nie rób ze mnie głupca. Wiem, a przynajmniej podejrzewam, dlaczego tam się znalazłaś. Mamy ten sam cel. Złapać Calahana na gorącym uczynku. Sprzedaż niezmienionych jest nielegalna, jak doskonale wiesz. Problem w tym, że to społeczeństwo jest nieczułe na takie akcje. A i mnie i tobie niezmienieni są potrzebni do przetrwania gatunku. Z tego, co wiem, nie udało wam się stworzyć nowego wampira od ponad dwóch dekad. Za dużo zmian nechanicznych w ciałach. Ani wirus lyc ani vamp nie daje sobie rady z takimi zmianami. Więc z łaski swej, zmień się, żebyśmy mogli porozmawiać o tym, co nas oboje czeka w najbliższym czasie. I nie sądź, że dałabyś radę mnie czy komukolwiek w moim domu, nawet w swej prawdziwej formie.
Nie mając już wyjścia, tak samo, jak na ulicy, pozwoliłam, by otoczyła mnie moja aura, a oczy zaświeciły na złoto. Teraz jednak zamiast metalu zbroi, na moim ciele pojawiła się miekka tkanina drogiej sukni i kamienie szlachetne kolii otaczajacej mą bladą szyję. Usiadłam na krześle, patrząc na mężczyznę spokojnie. Nie odezwałam się jednak, czekając, aż on zrobi to pierwszy. W końcu to on chciał rozmawiać. Ja zdecydowanie wolałam działać. A obecnie nie mogłam.
- No i tak jest zdecydowanie lepiej - powiedział, uśmiechając się nieznacznie i ukazując kły. Odpowiedziałam tym samym, a ciemne żyły wokół moich oczu jeszcze bardziej pociemniały. - Wiesz, że te sztuczki na mnie nie działają? - zapytał uprzejmie, choć w jego głosie wychwyciłam ostrzeżenie. Pokręciłam głową, a cienie zniknęły. - Grzeczna dziewczynka. A teraz słuchaj mnie uważnie. Calahan jest cwany i bezwzględny, a z jego prywatną armią nikt nie śmie się konfrontować i doskonale wiesz, dlaczego. Twój pan na pewno wszystko ci dokładnie wyłuszczył, więc ja nie mam teraz zamiaru po próżnicy strzępić języka. Chodzi jednak o to, że musimy go zlikwidować. Jeśli jego imperium upadnie, nie będzie nikogo równie silnego, by panoszyć się tak bezczelnie jak on. Problem jednak w tym, że jest chroniony nie tylko przez żołnierzy, ale również przez najpodlejsze czarownice. A te z łatwością bawią się zarówno nami, jak i wami. Dlatego musimy współpracować.
- Dlaczego mówisz o tym mnie, a nie mojemu panu? Nie jestem upoważniona do prowadzenia tego rypu rozmów - zapytałam, oglądając swoje szkarłatne paznokcie.
- Oczywiście, że jesteś, bowiem to właśnie daje ci pozycja jego kochanki. Poza tym, robię to dlatego, że Sylvian nie odpowiada na moje zaproszenia do rozmowy. A po drugie dlatego, że jesteście połączeni, więc wszystko to, o czym rozmawiamy, dociera również do niego. Dlatego zdecydowałem się na wykupienie cię z tamtej nory. I powinnaś być mi za ro wdzięczna, bo ledwo udało mi się przebić ofertę czarnoksiężnika. A jak wiesz, oni jeszcze bardziej nienawidzą waszej rasy, niż my... No i oczekuję zwrotu poniesionych kosztów.
- Po pierwsze, nie jestem kochanką mego pana, a po drugie poradzimy sobie sami.
- Sylvian nie zwykł dawać drogich prezentów każdemu swojemu rycerzowi, więc owszem, jesteś. Zwłaszcza że wybrałaś ten widok, nie inny... Więc jaka jest jego odpowiedź?
Przez chwilę milczałam, stukając paznokciami o udo. Wilkołak świdrował mnie swoim przeszywającym spojrzeniem, a ja miałam tylko ochotę stamtąd uciec. Był stanowczo zbyt przystojny, jak na wroga. Po chwili spojrzałam mu w oczy.
- Mój pan zgadza się na współpracę i zaznacza, że kwestię ewentualnej spłaty poniesionych przez ciebie kosztów, omówi na osobności dopiero po zakończeniu całego przedsięwzięcia, gdy już wrócę bezpiecznie do Roju - wyjaśniłam.
- Ależ oczywiście - łak uśmiechnął się drwiąco i płynnie podniósł się z miejsca. - A teraz zapraszam cię do twego nowego lokum. Mam nadzieję, że będzie ci tam wygodnie.
- Śmiem wątpić - pokręciłam głową, wymijając mężczyznę. Wyszliśmy na korytarz. Nawet nie zdziwił mnie widok gwardzistów czekających na nas pod ścianą.
- Są tutaj dla twojego bezpieczeństwa. Oczywiście, jesteś moim gościem, ale nie wszyscy członkowie stada będą chętni na twoją obecność tutaj - wyjaśnił, prowadząc mnie w górę budynku. W przeciwieństwie do luksusowego i nowoczesnego pałacu Roju, kwatera Watahy urządzona była w steampunkowym stylu. Nie miałam pojęcia, że ich Alfa to lubi.
- Czy twój Alfa wie, że proponujesz Rojowi współpracę? - zapytałam, gdy weszliśmy do jednego z gościnnych pokoi. Ten był ciemnozielony i naprawdę przytulny. Łóżko, z którego i tak nie miałam zamiaru skorzystać, zachęcało swym wyglądem, by się na nim położyć i odpocząć kilka godzin, a na masywnym biurku stał nowoczesny komputer, obudowany tak, by swym wyglądem pasować do ogólnego wystroju domu.
- Mówisz do niego, kobieto. Sylvian nie poinformował cię z kim przyszło ci rozmawiać? - zaśmiał się, zakładając ramiona na piersi. Że też materiał jego jedwabnej koszuli nie pękł wtedy, to zapewne jakiś cud lub sprytnie użyte zaklęcie.
- Więc to ty jesteś Ari - prychnęłam lekceważąco. Alfa Watahy zmienił się nie tak dawno, a R9j nie dysponował jeszcze jego zdjęciem.
- Do usług, ślicznotko.
Westchnęłam i wypchnełam tego aroganckiego głupka za drzwi do wtóru jego idiotycznego śmiechu. Oparłam się czołem o zamknięte drzwi, przewidując, że to zadanie mocno nadszarpnie moje nerwy. Nie miałam jednak pojęcia, że całkowicie zmieni też moje życie.

* Od tego momentu poprzednia część jest wersją alternatywną zakończenia

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 3425 słów i 19075 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto